<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 15.9.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Scotland Yard i nowy wyczyn Rafflesa

Gdy Lord Lister chciał przedostać się do biura firmy „Apsley et Cie“, drogę zagrodził mu zwarty tłum ciekawych. Lord Lister przebrany był za bogatego Amerykanina, Shawa.
— Tu nie można wejść bez wezwania — rzekł policjant na jego widok.
— Bardzo piękna zasada — rzekł lord Lister wybitnie amerykańskim akcentem. — Chciałbym jednak, żeby mi pan powiedział, czy mój przyjaciel inspektor Baxter i jego sekretarz Marholm są tutaj?
— Tak jest sir — odparł policjant o wiele uprzejmiejszym tonem.
Stary Amerykanin wyciągnął z portfelu swą kartę wizytową, dołączając do niej dwa wspaniałe cygara i wręczył wszystko razem agentowi.
— Zechce pan wręczyć tę kartę wizytową Inspektorowi Baxterowi. Oddaję moje skromne doświadczenie i wiedzę, do jego dyspozycji.
Policjant zniknął i wrócił za chwilę. Bardzo uprzejmie poprosił sir Harrego Shawa aby zechciał wejść do środka. Ludziom oburzonym na czynienie wyjątków oświadczył że Amerykanin jest sławnym detektywem który przybył tu umyślnie dla wyjaśnienia zagadki
Lord Lister wszedł ciężkim krokiem do biura armatora. Baxter wyszedł uprzejmie na jego spotkanie.
— Cóż kolega powie do tej nowej zbrodni sławnego Rafflesa? Otrzymaliśmy tak samo, jak mister Apsley ostrzeżenie telefoniczne, że Raffles zamierza włamać się do kasy firmy. Nie udało nam się niestety przybyć na czas. Mister Apsley, zdążył już zaatakować bandytów. Niech pan wejdzie, wszystko jest jeszcze tak, jakeśmy zastali. Położyliśmy jedynie na dwóch krzesłach ciało uduszonego włamywacza. Za chwilę zjawi się tu sędzia śledczy.
— Jakto uduszonego? — zapytał lord Lister zdziwiony. — Sądziłem, że Apsley zabił go wystrzałem z rewolweru.
Rozmawiając przeszli do sąsiedniego pokoju, to jest do prywatnego biura Apsleya, Panował tu straszliwy nieład. Podczas, gdy Marholm spisywał inwentarz przedmiotów, znalezionych w kasie, detektyw Tyler stanął przy oknie, tędy bowiem wedle stów armatora wdarli się i uciekli włamywacze. Jednego z nich w trakcie ucieczki schwycił sam mister Apsley na lasso i mimowoli zadusił, zaciskając dokoła szyi ruchomy węzeł.
Biedny armator, człowiek liczący około pięćdziesiątki, robił przygnębiające wrażenie. Jego podarta marynarka, postrzępiony kołnierzyk i wyrwany krawat leżały na stole. Liczne krwawe ślady na szyi świadczyły o wściekłej walce. Ostatni z włamywaczy musiał widocznie resztką swych sił chwycić go za szyję. Po podłodze wałęsały się kępki wyrwanych włosów.
Gdy lord Lister zbliżył się — ciągle jeszcze w roli detektywa amerykańskiego Shawa, ujrzał tuż obok fotelu, na którym siedział stary armator wytwornie ubranego młodego człowieka, który pochylił się nad armatorem i pocieszał go. Lord Lister znał niewątpliwie tego człowieka z widzenia, gdyż zwrócił się żywo do Baxtera,
— Któż to jest?
— Dwaj Apsleyowie. Ojciec i syn — odparł Baxter.
W tej chwili młody człowiek odwrócił się, zwracając w stronę nowego przybysza swą szczupłą zmęczoną twarz. Lord Lister odgadł trafnie: był to ten sam młody człowiek, z którym grał poprzedniego dnia w karty. Młodzieniec nie poznał go. Opary alkoholu i emocje karciane przysłoniły w jego pamięci obraz lorda Listera. Lord Lister natomiast pamiętał dokładnie scenę, która rozegrała się pomiędzy młodym Apselyem a biednym malarzem.
Tutaj, w obliczu ojca, któremu groziła ruina i bankructwo, młody Apsley stracił swój poprzedni wyraz arogancji i pewności siebie. Robił wrażenie człowieka, który pragnie mężnie znieść cios.
Lord Lister przedstawił się obydwu panom, jako detektyw z Chicago i wyraził im swe ubolewanie z powodu poniesionej straty. Obydwaj panowie podziękowali mu i z radością przyjęli zaofiarowane im usługi.
— Musimy rozwiązać następującą zagadkę — przerwał Baxter. — Chodzi mianowicie o to, w jaki sposób złoczyńcy w ciągu krótkiego czasu zdołali rozpruć żelazną kasę i zabrać całą jej zawartość. Mister Apsley opisywał nam właśnie scenę, którą zastał po swym przybyciu! To istotnie niesłychane. Dowodzi to raz jeszcze, że mamy do czynienia z tym przeklętym Rafflesem, który wziął sobie do pomocy dwóch doświadczonych kasiarzy.
— Jak to z Rafflesem? — zapytał lord Lister, jakgdyby nie słyszał o niczym.
— Tak — odparł Baxter. — Nie wie pan, że ten bezczelny łotr telefonował do nas dziś wieczorem?
— Ależ, panie kapitanie — przerwał mu lord Lister. — W jaki sposób przekonał się pan, kto telefonuje? Każdy może się podszyć pod nazwisko Rafflesa.
Mówiąc to, Raffles spojrzał w kierunku obu Apsleyów, jakgdyby pragnąc znaleźć u nich potwierdzenie słuszności swych słów.
Zdawało mu się przez chwilę, że stary Apsley odwrócił głowę, jakgdyby chciał uniknąć jego wzroku. Twarz młodego Apsleya pobladła jeszcze bardziej. Zdenerwowanym ruchem wskazał na leżący na stole świstek papieru:
— Ten ciemny typ odważył się nawet zatelegrafować do nas — rzekł. — Oto telegram!
Lord Lister schwycił kartkę papieru i przeczytał.
„Apstey i Ska, Londyn. Dziś wieczorem odwiedzę waszą kasę ogniotrwałą. John Raffles“.
— Dziwię się, że biuro pocztowe przyjęło podobną depeszę! — zawołał Amerykanin swym nosowym akcentem. — Kiedy ją panom oddano? Stempel wskazuje godzinę piątą. Czy nie przedsięwzięliście panowie żadnych środków ostrożności po otrzymaniu tej depeszy?
Armator wzruszył ramionami.
— Któżby uwierzył że przestępca sam ostrzega swe ofiary o swych zamiarach — rzekł. — Sądziłem że mam do czynienia z głupim żartem, któregoś z mych przyjaciół, który chciał może pożyczyć sobie ode mnie pieniędzy i oznajmił mi to w sposób dość oryginalny. Sadziłem również, że to może który z mych urzędników chce mnie nastraszyć. Jakkolwiek nie przywiązywałem do tego najmniejszej wagi, zdecydowałem się w tych warunkach nie opuszczać biura przez całą noc. Byłem więc ostrożny jak pan widzi. Udałem się na pierwsze piętro, gdzie posiadam pokój, łączący się bezpośrednio z parterem i moim prywatnym gabinetem. W pokoju tym słychać najmniejszy szmer z parteru. Ponieważ od czasu do czasu zdarzało mi się jeść tam kolację, miałem tam przygotowane zimne przekąski. Zagrzałem herbatę na elektrycznej maszynce.
Nie upłynęło chyba pół godziny, gdy usłyszałem wyraźnie odgłos otwieranej kasy żelaznej. Byłem tak oszołomiony, że przez chwilę straciłem zimną krew. W kasie bowiem posiadałem pięćdziesiąt tysięcy funtów sterlingów. Dziś jestem w przededniu ruiny. Ten bandyta, który wiedział prawdopodobnie o tym, że w kasie znajdują się duże sumy zabrał mi wszystko. Nie zostawił nawet ani pensa.
— To się zgadza — rzekł — Marholm. — Cóż zrobił pan później?
— Począłem szukać broni. Muszę dodać, że ongiś przez długi szereg lat pracowałem w Ameryce, między innymi w okolicach San Francisko w kopalniach. Jak panom wiadomo, dość rozpowszechnioną bronią jest tam lasso. Również i ja nauczyłem się władać tą bronią. Dziwnym przypadkiem wzrok mój padł na długi sznur, który kupiłem niedawno chcąc nim zastąpić zniszczony sznur przy roletach.
Marholm położył na stole sznur, znaleziony na szyi zmarłego włamywacza. Był to sznur wyjątkowo gruby i mocny, o wiele mocniejszy od tych, jakie się używa do rolet i firanek, Sznur ten, istotnie, mógł posłużyć jako lasso, jeśli się zawiązało z drugiej strony go na węzeł i jeśli miał odpowiednią długość. Lord Lister zwrócił na to uwagę, lecz nie wypowiedział swych myśli głośno.
Cala ta historia wydawała mu się dosyć dziwna.
— Wziąłem sznur, zrobiłem węzeł — ciągnął dalej stary Apsley i zeszedłem na dół. Otworzyłem drzwi mojego prywatnego gabinetu. Tuż obok okna ujrzałem jakąś postać, wyskakującą w stronę ogrodu. W tej samej chwili ktoś uderzył mnie silnie w głowę i uczułem, że czyjeś ręce chwytają mnie za gardło. O mało nie straciłem przytomności. Nogi ugięły się pode mną. Upadłem na ziemię. Z kolei mój napastnik skoczył w stronę okna. Tymczasem ja podniosłem się szybko. Ten, który, mnie uderzył, siedział teraz okrakiem na parapecie okna. Wciąż jeszcze trzymałem sznur w ręce. Zupełnie podświadomie rzuciłem zaimprowizowane lasso na bandytę i schwyciłem go za szyję. Nie zdając sobie sprawy z tego co robię, począłem ciągnąć go w stronę pokoju. Człowiek spadł z parapetu. Straciłem zupełnie panowanie nad sobą i jak szaleniec zaciskałem pętlę. Napastnik nie ruszał się. Gdy zbliżyłem się do niego nie żył. Więcej nic nie wiem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.