[113]
WIECZOREM.
Słońce się chyli ku ziemi,
Ostatnie blaski
Wiążąc w cudowne przepaski,
By niemi
Umierające niebiosa
Owinąć.
Już nad brzegami jeziora,
Zdala od ludzi,
Słowików piosnka się budzi,
Tak skora,
By tam, gdzie mieni się rosa
Popłynąć.
By tam, gdzie rosną w ustroni
Niewinne kwiaty,
Miłosnej szukać zapłaty
I woni —
Przelać się w serce róż czystych
Na wieki.
Wtórzy jej duma pastusza
I łan zielony,
I bór, który powiew stęskniony
Porusza,
I odbłysk gwiazd płomienistych
Daleki.
Patrzcie! z sennego łożyska
Miesiąc już wschodzi,
Płynie po niebios powodzi
I błyska,
Albowiem wszędzie żar czuje —
Szczęśliwy!
[114]
Gwiazdy, splatając mu wieńce,
W srebrny ślad biegną,
Zanim porannej ulegną
Jutrzence,
Nim zorza blask swój rozsnuje,
Blask żywy!
Tu piękność pełna spokoju,
Jak twarz młodzieńca,
Który nie stracił rumieńca
W przeboju,
Ni struł się zwątpień kielichem
Przedwcześnie:
Harmonia złotym łańcuchem
Wszystko spoiła;
Czuję, jak wielką jej siła
Nad duchem,
Tonąc w zachwycie przecichym,
Jak we śnie.
Żywot poczynam wieść nowy
I szczęście tuszę;
Tracąc wiążące mi duszę
Okowy,
Gonię za pieśnią słowiczą
Z krzewiny,
Różę przyciskam do serca,
Słodycz jej chylę,
Wielbię te barwy motyle
Kobierca
O, i tę zieleń dziewiczą
Brzeziny.
Uczucia płyną mi z łona,
Jak ros kaskada,
[115]
Co z tych wierzchołków opada
Srebrzona;
Myśli me błyszczą w miesięcznej
Pogodzie.
Nie byłem nigdy tak może
Spokojem wielki,
Jak dziś, gdy z uczuć kropelki
Tworzę
Ołtarz wspaniały i wdzięczny
Przyrodzie.