Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Zmartwychwstanie
Podtytuł Powieść
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1900
Druk Biblioteka Dzieł Wyborowych
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Gustaw Doliński
Tytuł orygin. Воскресение
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVIII.

Nazajutrz miała być sprawa Masłowej i Niechludow pojechał do senatu. Spotkał się u wjazdu z adwokatem. Wszedłszy głównem wejściem na drugie piętro, adwokat, znający dobrze wszystkie przejścia, skierował się we drzwi na lewo, nad któremi był wypisany rok wprowadzenia ustawy sądowej. Zdjąwszy w pierwszym pokoju paltot, Fanarin, we fraku, w białym krawacie, dowiedziawszy się od szwajcara, że senatorowie już przybyli, wszedł z wesołą i pewną miną do następnego pokoju. W tym pokoju była duża szafa, stół i na lewo kręcone schody, po których schodził wyświeżony urzędnik w wice-mundurze i z teczką pod pachą. W pokoju tym zwracał na siebie uwagę patryarchalnego wyglądu staruszek, z długiemi, białemi włosami, w kurtce i popielatych spodniach, około którego za szczególnem uszanowaniem stało dwóch służących. W tej chwili Fanarin, zobaczywszy kolegę adwokata również we fraku i białym krawacie, rozpoczął z nim ożywioną rozmowę. Niechludow przypatrywał się obecnym.
Publiczności było około 15 tu osób, a w tej liczbie dwie panie. Jedna młoda w pince-nez, druga siwa. Obecna sprawa była o oszczerstwo w druku i zgromadziła więcej ciekawych, zwłaszcza ze świata dziennikarskiego.
Komisarz sądowy, rumiany, przystojny mężczyzna, we wspaniałym mundurze, z kartką w ręce, podszedł do Fanarina, a zapytawszy, w jakiej staje sprawie i dowiedziawszy się, że w Masłowej, coś zapisał i odszedł.
W tej chwili z szafy, wyszedł siwy staruszek, ale już nie w kurtce, lecz w błyszczącym od złota mundurze, który go czynił podobnym do ptaka. Ten mundur najwidoczniej żenował i samego staruszka, bo poszedł szybszym krokiem niż zwykle i znikł we drzwiach przeciwległych.
— To senator Be... najzacniejszy człowiek — rzekł Fanarin do Niechludowa i poznajomiwszy go z kolegą adwokatem, rozpowiadał o bardzo, wedle jego zdania, interesującej sprawie, która ma być obecnie sądzoną.
Jakoż zaczęła się ona wkrótce i wszyscy weszli do sali posiedzeń i znaleźli się za kratką, w miejscu przeznaczonem dla publiczności. Tylko petersburski adwokat podszedł naprzód i stanął na katedrze przed kratkami.
Sala senatu była mniejszą niż sala sądu okręgowego, i skromniej urządzona, tylko stół nie pokryty był zielonem suknem lecz malinowego koloru aksamitem, ze złotem oszyciem. Były również zwykłe oznaki miejsc sądowych, obraz i zwiercadło. Komisarz równie uroczyście wygłosił sakramentalne słowa: „sąd idzie”. Jak zwykle, powstali wszyscy, senatorowie weszli w mundurach, siedli na fotele z Wysokiem oparciem, poopierali się łokciami na stole, usiłując zachować postawę naturalną. Było czterech senatorów, Przewodniczący Nikitin, wygolony całkowicie, chudy, ze stalowego koloru oczyma, Wolf z zaciśniętemi ustami; małemi rączkami, przekładający akta sprawy; Skoworodnikow tłusty, ociężały, z centkowaną twarzą, uczony prawnik, i czwarty Be, wspomniany już patryarchalnej postaci staruszek. Razem z senatorami wszedł ober-sekretarz i zastępca nadprokuratora, średniego wzrostu, chudy i wygolony młody człowiek, ciemnej cery, z ponuremi, czarnemi oczyma.
Niechludow poznał w nim jednego z najmilszych towarzyszów czasów uniwersyteckich.
— Czy podprokurator nazywa się Selenin? — spytał adwokata.
— Tak, albo co?
— Ja go doskonale znam, bardzo dobry człowiek.
— I doskonały prokurator. Jego trzeba było poprosić — rzekł Fanarin.
— Zawsze on postąpi sprawiedliwie — rzekł Niechludow, pamiętając Selenina jako młodzieńca, pełnego szlachetnych uczuć i wysokich zalet charakteru.
— Teraz nie ma na to czasu — rzekł Fanarin i zaczął słuchać pilnie rozpoczętego sprawozdania.
Niechludow również zaczął słuchać, aby zrozumieć, o co chodzi, bo w sądzie okręgowym cała trudność oryentowania się zależała na tem, że zamiast o głównej rzeczy, ciągle była mowa o kwestyach pobocznych. Chodziło tu o artykuł, pomieszczony w dzienniku, w którym ujawniano szachrajstwo jakiegoś prezesa towarzystwa akcyjnego. Zdawało się, że zasadniczą kwestyą jest: czy prezes okradł swych akcyonaryuszów, i jak postąpić należało, aby kraść nie mógł. Ale o tem nie było mowy. Rozstrzygano, czy wydawca miał prawo pomieścić w piśmie felieton swego współpracownika i jakie popełnił przestępstwo, wydrukowawszy artykuł: czy dyfamacyę, czy oszczerstwo, i czy dyfamacya mieści w sobie oszczerstwo, lub też naodwrót oszczerstwo mieści w sobie dyfamacyę? I następnie o rzeczach dla ogółu niezrozumiałych, mianowicie o decyzyach i artykułach jakiegoś głównego departamentu.
Jedno tylko zrozumiał Niechludow, że chociaż Wolf zapewniał go wczoraj, że senat nie może wchodzić w materyalny rozbiór sprawy, jednak objaśniał sprawę stronnie i żądał uchylenia wyroku izby sądowej. Zaś Selenin, który znał prezesa towarzystwa jako człowieka brudnego w sprawach pieniężnych, wypadkiem dowiedział się, że Wolf parę dni temu był u niego na wspaniałym obiedzie. Więc chociaż obecnie Wolf bardzo oględnie, ale jednak stronnie przedstawił sprawę, Selenin rozgorączkował się i zbyt nerwowo wypowiedział swe zdanie. Przemówienie to najwidoczniej obraziło Wolfa, bo czerwieniał, wzdrygał się, czynił milczące gesty podziwu, i nareszcie w niezmiernie poważnym i obrażonym nastroju wyszedł do sali narad.
— Pan adwokat z jaką sprawą? — zapytał komisarz, skoro wyszli senatorowie.
— Już mówiłem panu. Sprawa Masłowej.
— Tak, sprawa będzie sądzona zaraz. Ale...
— Cóż takiego? — zapytał adwokat.
— Sprawa miała być sądzona bez udziału stron interesowanych, panowie senatorowie nie wiem, czy wyjdą przed ogłoszeniem wyroku. Zresztą, ja powiem.
— To znaczy, że co?
— Ja zamelduję — i komisarz coś zanotował na kartce.
Senatorowie rzeczywiście myśleli ogłosić wyrok, po załatwieniu innych spraw przy herbacie i papierosach już w sali narad.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Gustaw Doliński, Lew Tołstoj.