Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część trzecia/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Partya, z którą szła Masłowa, przybyła około 5,000 wiorst. Do Permy, wzdłuż kolei żelaznych i statkami, szła Kasia ze zwyczajnymi przestępcami.
W Permie dopiero udało się Niechludowi przenieść ją do oddziału politycznych. Uczynił to za radą Bogoduchowskiej, która sama z tą partyą odbywała drogę.
Dla Masłowej przyjazd do Permy był bardzo przykrym moralnie, a fizycznie uciążliwym. Fizycznie męczyły ją: ciasnota, brud i wstrętne robactwo, nie dające chwili spokoju. Ale gorzej od robactwa dręczyli ją wstrętni kryminaliści. Zmieniali się oni na każdym etapie, lecz wszyscy, jak owe robactwo, byli wyuzdani, dokuczliwi, wstrętni i chwili spokoju jej nie dawali.
Między aresztantami i aresztantkami, dozorcami i konwojowymi, panował tak straszny cynizm, że każda, a zwłaszcza młoda kobieta, wciąż musiała się mieć na baczności. Uroda Kasi, znana wszystkim jej przeszłość, czyniły ją szczególnie ponętną i pożądaną. To też opór z jej strony uważała ta banda, zgniła moralnie, za osobistą zniewagę i mścili się na niej przygodni towarzysze, wpadając w coraz większą zaciekłość. Obecność Teodozyi i Tarasa łagodziła nieco jej położenie. Dowiedziawszy się o prześladowaniu żony, Taras postanowił otoczyć ją opieką i bronić od napastników. Zażądał przeto, aby sam był uważany za aresztowanego na co przystano. Więc od Niżniego Nowogrodu, szedł już z więźniami, jako aresztant.
Przejście do oddziału politycznych wpłynęło na położenie Masłowej dodatnio pod każdym względem. Pomijając już, że politycznym więźniom dawano lepszą strawę i większe wygody, że się obchodzono z nimi mniej brutalnie, Masłowa zyskała i to, że skończyły się prześladowania mężczyzn, że żyć mogła spokojniej, bo nie przypominano jej na każdym kroku tej przeszłości, o której tak gorąco zapomnieć pragnęła. A co najważniejsza, poznała kilku ludzi, którzy wywarli na nią wpływ stanowczy.
Na etapach dozwolono Masłowej pozostawać z politycznemi, ale jako zdrowa fizycznie, iść musiała razem ze zwyczajnymi przestępcami. Doszła w ten sposób do Tomska. Z nią razem odbywało drogę pieszo dwoje politycznych: Marya Pawlowna Szczutina, ta sama piękna dziewczyna, z wypukłemi sarniemi oczami, która na Niechludowa wywarła silne wrażenie podczas rozmowy w więzieniu z Bogoduchowską, i niejaki Simonson, zesłany do okręgu Jakuckiego, ten sam czarny, młody człowiek, z głęboko osadzonemi pod wystającem czołem oczyma. I jego też zauważył Niechludow, w poczekalni więziennej. Marya Pawłowna szła piechotą, ustąpiła bowiem swego miejsca na wozie jakiejś chorej, ciężarnej przestępczyni. Simonson zaś szedł pieszo, bo uważał korzystanie z przywilejów klasowych za niesprawiedliwość. Troje tych ludzi oddzieliło się od innych politycznych, wyjeżdżających nieco później na wozach. Wychodzili zwykle wczesnym rankiem, razem ze zwyczajnymi przestępcami. Tak było też i na ostatnim etapie przed wielkiem miastem, gdzie nowy konwojowy oficer przyjmował partyę.
Wrześniowy ranek był ponury, zimny i mglisty. Deszcz padał ze śniegiem i dął mroźny wiatr. Cała partya, złożona z 400 mężczyzn i 50 kobiet, zgromadziła się na dziedzińcu. Ludzie stali około konwojowego, rozdającego starszym dwudniowe strawne, drudzy kupowali prowizyę od wpuszczonych na dziedziniec przekupek. Głosy aresztantów, kupujących i liczących pieniądze zlewały się z piskliwym gwarem przekupek.
Kasia i Marya Pawłowna, w grubych butach i półkożuszkach, z chustkami na głowach, wyszły z izby na dziedziniec i skierowały się ku przekupkom. Przekupki, zwrócone plecami do wiatru, siedziały pod słupami przy północnej ścianie, wychwalając na wyścigi swój towar. Miały do wyboru: chleb pszenny, łapszę, kaszę, wątrobę, mięso, jaja, mleko; jedna przyniosła nawet pokrajane, pieczone prosię.
Simonson, w gumowej marynarce i kaloszach, przymocowanych sznurkami naokoło włóczkowych pończoch (jako wegeteryanin, nie używał skóry zwierząt), był też na dziedzińcu. Czekał na wyjście partyi; stał przed gankiem i zapisywał sobie nowe spostrzeżenia w notesiku. A pisał co następuje:
„Gdyby bakterya obserwowała i badała paznokieć człowieka, zaliczyłaby go do nieorganicznych utworów. I my, badając skorupę ziemską, orzekliśmy, że jest wytworem nieorganicznym. Sąd to fałszywy.”
Masłowa kupiła jajek, pęk obwarzanków, świeżego pszennego chleba i wkładała to wszystko do worka, a Marya Pawłowna płaciła przekupkom.
Wśród aresztantów powstał ruch niezwykły. Wszystko umilkło i ludzie stanęli szeregami. Oficer wyszedł, wydając ostatnie przed wyruszeniem rozporządzenia.
Odbywało się wszystko w zwykłym porządku. Liczono ludzi, oglądano kajdany, czy całe, skuwano idących w kajdankach parami. Wtem zagrzmiał rozkazujący, pełen gniewu, głos oficera i rozległ się płacz dziecka. Umilkło wszystko na chwilę, potem przebiegło głuche szemranie po tłumie.
Marya Pawłnwna i Kasia podążyły ku miejscu, zkąd dochodziły głośne krzyki.