LVI
Zmrok wieczorny.

Schodzi wieczór cudowny — zbrodniarzy druh wierny;
Skrada się, jak ich wspólnik, już nakształt niezmiernej
Alkowy — Niebo zwolna zwiera swe sklepienia,
A ludzi żądz gorączka w dzikie bestje zmienia.
O wieczorze! o błogi! przez tych upragniony,
Co bez kłamstwa rzec mogą: „Naszemi ramiony
Pracowaliśmy dzisiaj!“ Ciebie błogosławią
Umysły, co się jakimś dzikim bólem trawią,
Zaciekły badacz, gdy mu zaciąży skroń blada,
I zgarbiony robotnik, gdy łoża dopada.
Tymczasem w atmosferze, niby aferzyści,
Budzą się ociężali duchowie nieczyści,
W locie o okiennice bijąc i portyki,
A przy latarniach, których wiatr chwieje płomyki,
Prostytucja w ulicach rozpala ogniska,
Otwierając swe ujścia jakoby mrowiska —
Jak wróg chcący wycieczką skrytą podejść wroga,
Wszędy szlak przetrzeć umie, wszędy dla niej droga —
I w bagniskach miastowych porusza się na dnie,
Niby czerw, który żer swój człowiekowi kradnie.

Słychać już tu i ówdzie kuchnie świszczą, sapią,
Tutaj teatry szumią, tam orkiestry chrapią;
Tables d'hôty, gdzie gra głównie nęci biesiadników,
Zwabiają nierządnice oraz ich wspólników,
Oszustów — zaś złodziejstwo, które nie przepuszcza
Nikomu i niczemu — nieznużona tłuszcza —
Pójdzie odbijać kasy, wyważać podwoje,
Aby przeżyć dni kilka, kochankom dać stroje.
Duchu mój, skup się w sobie w tej ważnej godzinie,
Zamknij ucho na ryk ów, co ci zzewnątrz płynie.
Jestto chwila, gdy chorych wzmagając cierpienia,
Noc dławi ich za gardło! Gdy swoje istnienia
Kończą oni ku wspólnej zdążając otchłani.
Szpital pełny ich westchnień. — Konają skazani. —
Wielu z nich już nie siądzie przed ciepłem ogniskiem,
W wieczór — do wonnej strawy, przy kimś sercu blizkim.
Ach! a większość z nich może nigdy od powicia,
Nie miała własnych ognisk, nie zaznała życia!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Charles Baudelaire i tłumacza: Zofia Trzeszczkowska.