Znamię czterech/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Znamię czterech |
Wydawca | Dodatek do „Słowa” |
Data wyd. | 1898 |
Druk | Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Eugenia Żmijewska |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Miss Morston weszła do pokoju lekko i powiewnie. Była to ładna panienka, średniego wzrostu, jasnowłosa, ubrana wytwornie, choć skromnie w szarą sukienkę beżową. Trzewiki i rękawiczki leżały, jak ulane i widocznie pochodziły z dobrych magazynów.
Nie zdarzyło mi się widzieć sympatyczniejszej twarzy we wszystkich trzech znanych mi częściach świata, na twarzy jej odbijała się dobroć i subtelność uczuć.
W pierwszej chwili uderzył mnie spokój i powaga tej osóbki, ale przypatrując się jej spostrzegłem, że jest bardzo wzburzoną.
— Skierowała mnie do pana osoba, zawdzięczająca ci wiele, panie Sherlock Holmes — rzekła panienka. — Mistress Cecylia Forrester, u której przebywam w charakterze nauczycielki, mówiła mi, żeś pan swoją przenikliwością wybawił ją z wielkiego kłopotu. Pamięta również, żeś jej pan dużo dobroci okazał.
— O tak! mistress Cecylia Forrester! — rzekł Holmes. — Oddałem jej istotnie drobną przysługę. Chodziło o rzecz błahą.
— Ona sądzi o tem inaczej — odparła miss Morston. — Bądź co bądź nie nazwiesz pan błahą sprawy, która mnie tutaj sprowadza. Trudno o sytuacyę bardziej zawiłą, niż ta, w której się znajduję.
Holmes zatarł ręce, uszczęśliwiony. Wielka ciekawość ożywiła jego twarz jastrzębią.
— Przedstaw mi pani rzecz treściwie — rzekł z powagą.
Obawiałem się, że przeszkadzam i chciałem wyjść z pokoju, lecz ku mojemu zdziwieniu panienka prosiła mnie, abym pozostał.
Usiadłem znowu.
— Oto w krótkich słowach streszczenie faktów — zaczęła. — Mój ojciec, który był oficerem w jednym z pułków indyjskich, przysłał mnie do Anglii zanim wyszłam z lat dziecięcych. Umieszczono mnie w dobrym pensyonacie w Edymburgu. Pozostawałam w nim do siedmnastego roku życia. W r. 1878 mój ojciec jako najstarszy pułkownik swego pułku otrzymał urlop całoroczny i powrócił do Anglii. Zatelegrafował do mnie z Londynu, donosząc, że przybył zdrowo i cało i wzywając mnie natychmiast do hotelu Langham. Pośpieszyłam na to wezwanie. Za przybyciem do hotelu dowiedziałam się, że kapitan Morston zatrzymał się w nim istotnie, lecz że wyszedł wieczorem dnia poprzedniego i dotychczas nie wrócił. Czekałam przez cały dzień, ale napróżno. Wieczorem, idąc za radą administratora hotelowego, dałam znać policyi, a nazajutrz umieściłam ogłoszenie w dziennikach. Poszukiwania nie doprowadziły do żadnego rezultatu; od owego dnia aż do dzisiejszego nie było wieści o moim biednym ojcu. Wracał do kraju z radością i nadzieją, natomiast...
Tłumione łkanie wstrząsnęło jej piersią.
— Data? — zapytał Sherlock Holmes, otwierając notes.
— 3-go grudnia 1878, a więc blizko dziesięć lat temu, widziano go po raz ostatni.
— Jego bagaże?
— Pozostały w hotelu, nie było w nich jednak nic takiego, coby mogło na trop wprowadzić: znaleźliśmy odzież, książki, a głównie osobliwości z archipelagu Andaman, ojciec mój bowiem należał do garnizonu, któremu powierzono nadzór nad skazańcami, osadzonymi na tej wyspie.
— Czy miał przyjaciół w Londynie?
— O ile wiem, to tylko jednego, majora Sholto, z tego samego pułku co ojciec, 34 go strzelców w Bombayu. Major podał się był do dymisyi na krótko przedtem i mieszkał w Upper Norwood. Ma się rozumieć, zapytywaliśmy go, czy nie widział się z ojcem, ale nie słyszał nawet o przybyciu towarzysza broni do Anglii.
— Dziwna sprawa — mruknął Sherlock Holmes.
— A jednak nie powiedziałam panu jeszcze rzeczy najdziwniejszej. Przed laty sześciu, 4 go maja 1882 r., wyczytałam w „Timesie“ ogłoszenie, w którem zapytywano o adres miss Maryi Morston, dodając, iż nie pożałuje, jeśli się zgłosi. Objęłam była właśnie posadę nauczycielki u mistress Cecylii Forrester i stosownie do jej rady umieściłam swój adres w tym samym dzienniku. Tegoż dnia otrzymałam pocztą kartonowe pudełko, zawierające ogromną perłę wschodnią. Odtąd co roku tego dnia otrzymywałam takie samo pudełko z taką samą perłą i bez żadnej wskazówki co do osoby, przysyłającej mi ten klejnot. Rzeczoznawca objaśnił mnie, że te perły są rzadkie i nader cenne. Zresztą, niech się pan sam przekona.
Mówiąc to, miss Morston otworzyła pudełeczko i pokazała nam sześć przepysznych pereł. W życiu mojem nie widziałem podobnych.
— Opowiadanie pani bardzo ciekawe — rzekł Sherlock Holmes. — Czy potem nic już nie zaszło?
— I owszem, nie dalej niż dzisiaj — i to mnie właśnie do pana sprowadza. Dziś rano otrzymałam ten list. Zechciej go pan przeczytać.
— Hm! ciekawe istotnie — zauważył Holmes. — Jakże pani postąpi?
— Przyszłam właśnie zasięgnąć pańskiej rady.
— Otóż moja rada taka: pójdź pani na miejsce oznaczone ze mną i z doktorem Watsonem. Wszak korespondent każe pani przyprowadzić dwóch przyjaciół? Nie pierwsza to sprawa zawiła, którą rozplątujemy razem.
— Ale czy pan zechce na to przystać? — spytała, zwracając ku mnie swą wdzięczną twarzyczkę.
— Rad będę i dumny, jeśli zdołam pani dopomódz.
— Dziękuję panu serdecznie — odparła. — Dotychczas pędziłam życie odosobnione i nie mam przyjaciół, którzyby mogli oddać mi tę usługę. Więc mam tu przyjść o szóstej?
— Tak — odparł Holmes — byle nie później. Ale jeszcze jedno pytanie: czy list skreślony jest tem samem pismem, co adresy na pudełkach z klejnotami?
— Mam te wszystkie adresy przy sobie — rzekła, wyjmując z kieszeni sześć pasków papieru.
— Pani jesteś klientką wzorową: domyślasz się, co może być potrzebnem. Proszę pokazać.
Rozłożył paski na stole i zaczął je porównywać uważnie.
— Adresy wypisane charakterem zmienionym, zaś list — właściwym — rzekł po chwili — wszystko jednak wyszło z pod jednego pióra: to nie ulega wątpliwości. Przyjrzyjcie się państwo: małe c podobne są do e, przy każdem s na końcu słowa idzie kreska w dół. Jeden i ten sam człowiek pisał to wszystko. Nie chcę wzbudzać w pani fałszywej nadziei, miss Morston, lecz zechciej mi pani powiedzieć, czy pomiędzy tem pismem a pismem ojca pani zachodzi jakie podobieństwo?
— Niema żadnego.
— Tak też sądziłem. A więc czekamy na panią o szóstej. Czy pozwoli mi pani zachować te papiery? Jest zaledwie wpół do czwartej. Przez ten czas zbadam sprawę. Dowidzenia pani.
— Dowidzenia — odparła panienka i skłoniwszy się wdzięcznie, wyszła z pokoju.
Przyglądałem się jej przez okno. Wreszcie znikła mi wśród tłumu.
— Czarująca osóbka! — zawołałem do swojego towarzysza.
— Doprawdy? — podchwycił obojętnie — nie zauważyłem tego.
— Pan jesteś automatem, machiną do wysnuwania wniosków — rzekłem oburzony.
Uśmiechnął się drwiąco.
— Mój drogi panie — rzekł — dla mnie każdy klient, bez względu na jego płeć, jest jednostką w matematycznem zadaniu. Najwdzięczniejszą, najsłodszą kobietę, jaką znałem, powieszono za zamordowanie trojga dzieci, które ubezpieczyła na życie. Przeciwnie zaś, najmniej sympatyczny z moich znajomych jest słynnym filantropem, który wydał przeszło pięćkroć sto tysięcy funtów szterlingów dla ulżenia londyńskiej niedoli.
— Jednak w danym wypadku nie powinniśmy się uprzedzać na niekorzyść tej ślicznej osóbki.
— Ja nigdy nie robię wyjątków, bo wyjątki potwierdzają tylko regułę. Czy pan zajmował się kiedy grafologią? Co też pan myśli o tem piśmie?
— Jest ładne i czytelne — odparłem — wyszło zapewne z pod pióra aferzysty, człowieka energicznego.
Holmes wstrząsnął głową.
— Spojrzyj pan na litery długie: zaledwie występują z linij. To d mogłoby uchodzić za a, a to l za e. Ludzie energiczni wydłużają bardziej te litery. K zdradza charakter chwiejny, zaś duże litery świadczą o zarozumiałości. Ale już muszę wyjść, bo mam do przeprowadzenia śledztwo. Powrócę za godzinę.
Usiadłem przy oknie z książką w ręku, ale czytać nie mogłem. Myślałem wciąż o miss Morston. Przypominałem sobie wszystkie szczegóły jej powierzchowności, każde jej słowo. Ponieważ w chwili zniknięcia ojca miała lat siedmnaście, więc obecnie liczyła dwadzieścia siedm. W tym wieku śmiałość młodzieńczą temperuje doświadczenie. Z jakąż powagą i słodyczą mówiła o swojem nieszczęściu. Jakże była słodką i wdzięczną w swem osamotnieniu! Jakże chętnie przyszedłbym jej w pomoc! Tak rozmyślałem, aż wreszcie rzekłem sobie, że ta młoda osoba nie powinna mnie obchodzić tak żywo i dla odpędzenia jej słodkiego obrazu pogrążyłem się w swojej książce. Był to uczony traktat psychologiczny.
Tak, stanowczo, Holmes miał słuszność: ona powinna być dla mnie tylko jednostką w matematycznem zadaniu do rozstrzygnięcia.