Zwyczajne życie/Epilog
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Koniec trylogji. Jakby się rozeszli goście. Było ich pełen dom i nagle nastała cisza. Do pewnego stopnia jest to poczucie wyzwolenia, ale potrosze także opuszczenia. W takiej chwili przypominamy sobie to i owo, co chcieliśmy powiedzieć tym, którzy odeszli, ale im nie powiedzieliśmy, o co chcieliśmy ich zapytać, ale nie zapytaliśmy. Albo też przypominamy sobie, jaki był ten, jaki tamten, co który z nich powiedział i jak na nas spojrzał. Trzeba złożyć ręce na kolanach i przez klika chwil myśleć jeszcze o tych, których już niema.
Naprzykład chłop Hordubal. Człowiek od krów, który potyka się z koniarzem; przeciwieństwa między człowiekiem, który w osamotnieniu stał się tkliwym, skupionym w sobie, a prostemi, powiedzmy brutalnemi faktami, otaczającemi go. Ale nie o to chodzi, nie to jest prawdziwem przeznaczeniem Hordubala. Jego prawdziwym i najbardziej gorzkim losem jest to, co się z nim dzieje po jego śmierci. Jakże brutalnem staje się jego przeżycie w ręku ludzi! Jakże niejasne i kanciaste stają się zdarzenia, które przeżył na swój sposób i według praw rządzących jego wnętrzem, gdy żandarmi odtwarzają je swoją objektywną detekcją! Jakże tu wszystko podleje, zadzierzga się i splata w całkiem inny, beznadziejnie wstrętny obraz życia!
I jak sam Hordubal przedstawia się fałszywie i niemal groteskowo, gdy oskarżyciel publiczny, rzecznik sądu moralnego, wywołuje jego cień na świadka przeciwko Polanie Hordubalowej! Ile pozostaje tu jeszcze z Juraja Hordubala? Nic, tylko bezradny i słaby na umyśle starzec! Istotnie, serce Juraja zginęło w owych ludzkich procedurach. To jest właśnie prawdziwie tragiczne zdarzenie chłopa Hordubala. I mniej więcej nas wszystkich. Na szczęście, zazwyczaj nie wiemy, jak nasze pobudki i czyny przedstawiają się oczom innych ludzi. Może przerazilibyśmy się tego fałszywego i niejasnego obrazu, jaki wytwarzają sobie o nas nawet ci, co nie życzą nam źle. Trzeba uświadomić sobie utajenie prawdziwego człowieka i jego życia wewnętrznego, abyśmy zapragnęli poznać go sprawiedliwiej, albo abyśmy przynajmniej ocenili należycie to, co o nim wiemy. Opowieść o Hordubalu została napisana napróżno, jeśli nie stało się jasnem, jakiej straszliwej i powszechnej krzywdy dopuszczono się tu na człowieku.
Nasza znajomość ludzi ogranicza się naogół tem, że przydzielamy im określone miejsce w swoich systematach życiowych. Jakże różnie przedstawiają się ci sami ludzie i te same fakty z życia Hordubala w oczach żandarmów i w moralnem uprzedzeniu sądu! Czy Polana jest piękna i dziewczęca, jaką widzi ją Horbudal, czy też jest stara i gnaciasta, jak mówią o niej inni? Kwestja ta zdaje się być prostą, a może nawet nieważną, a jednak od jej rozstrzygnięcia zależy, czy Szczepan Manya (który w zdarzeniu prawdziwem nazywał się Wasyl Maniak, jak Hordubal nazywał się właściwie Hardubej) mordował z miłości, czy z chciwości. Całe zdarzenie wyglądać będzie inaczej, zależnie od tego, jak odpowiemy na to pytanie.
A takich niejasności mamy tu wiele. Kto to właściwie był Hordubal? Jaka była Polana? Czy Szczepan był ponurym gwałtownikiem, czy też czarującym wujaszkiem, którego uwielbia dziewczynka Hafja? A sprawa sprzedanego pola i ogierka? Zdarzenie pierwotnie proste rozpada się w szereg nierozwiązalnych i spornych niepewności, gdy zacznie się go włączać do różnych systematów i poddawać różnym komentarzom.
Trzy razy opowiadamy tu te same zdarzenia: jak przeżywał je Hordubal, następnie jak stwierdzają je żandarmi, a wreszcie jak ocenia je sąd. Zgrzyty są coraz ostrzejsze, przeciwieństwa i sprzeczności coraz większe, pomimo, czy może dlatego, że chodzi o stwierdzenie prawdy. Nie znaczy to bynajmniej, że prawdy niema, ale jest ona głębsza i cięższa, jak i rzeczywistość jest obszerniejsza i bardziej skomplikowana, niż zazwyczaj przypuszczamy.
Opowiadanie o Hordubalu kończy się krzywdą niewynagrodzoną i pytaniem bez odpowiedzi. Czytelnik gubi się w niepewnościach tam, gdzie oczekuje, że będzie odpuszczony w pokoju. Jakaż tedy jest istotna prawda o Hordubalu i Polanie, jaka jest prawda Manyi? A może prawda jest czemś obszerniejszem, co obejmuje wszystkie te komentarze, a nawet je przewyższa? Cóżby to było, gdyby się miało okazać, że prawdziwy Hordubal był słaby i mądry, że Polana była piękna jak szlachcianka i zaharowana jak stara komornica, że Manya był człowiekiem, który zabija z miłości i napastnikiem, który morduje dla pieniędzy? Na pierwsze spojrzenie jest to chaos, wobec którego jesteśmy bezradni i który podobać się nie może. Na autorze spoczywa tedy obowiązek uporządkowania, o ile to możliwe, rzeczy, które przedstawia.
Mamy skolei „Meteor“, trylogji człon drugi. I tu życie człowieka komentowane jest na trzy czy na cztery sposoby, ale sytuacja jest odwrócona. Tutaj ludzie na wszelki sposób starają się odszukać zgubione serce człowieka. Mają tylko ciało i do niego starają się doszukać odpowiednie życie. Tym razem jednak nie o to chodzi, jak dalece ludzie różnią się w swoich komentarzach, które ostatecznie musieli wyssać z palców (czy nazwiemy je intuicją, żywym snem, wyobraźnią, czy inaczej). Uwagę zwraca na siebie raczej to, że w pewnych szczegółach zgadzają się z sobą, że między rzeczywistością a komentarzem jest pewna zbieżność. Lecz nawet o to nie chodzi tu tak dalece. Każdy z komentatorów włącza dany fakt — ciało nieprzytomnego człowieka — w inną kategorję życiową. Zdarzenie jest za każdym razem inne, zależnie od tego, kto je opowiada. Każdy wkłada w nie samego siebie, swoje doświadczenia, swoje rzemiosło, swoje metody i własne upodobania.
Najpierw mamy objektywne rozpoznanie lekarzy, następnie — w opowieści o miłości i winie — kobiece współczucie siostry miłosierdzia, dalej abstrakcyjną, intelektualną konstrukcję jasnowidza i wreszcie fabulacyjną rekonstrukcję poety — powieściopisarza. Istnieje możliwość zmyślenia jeszcze wielu zdarzeń, ale autor musi mieć tyle rozsądku, żeby w porę przerwać wynajdywanie ich. Wszystkie te zdarzenia mają jeden wspólny rys, że w nich mniej lub więcej fantastycznie przedstawia się sam opowiadający.
Człowiek, który spadł z nieba, staje się kolejno przypadkiem lekarskim, przedmiotem zainteresowania siostry miłosierdzia, jasnowidza i poety. Za każdym razem chodzi tu i o niego i o tego drugiego, który się nim zajmuje. Rzecz, na którą zwracamy swą uwagę — niech to będzie cokolwiek — jest sobą i jest zarazem cząstką nas samych, czegoś naszego, osobistego. Widzimy rzeczy różnie, zależnie od tego, czem jesteśmy i jacy jesteśmy. Rzeczy są dobre i złe, piękne i straszne, a mienią się w zależności od tego, jakiemi oczami na nie patrzymy. Jakże strasznie wielka i skomplikowana jest rzeczywistość, skoro jest w niej dość miejsca na tyle różnych interpretacyj! Ale to już nie jest chaos, jest to jawna wielość; nie jest to niepewność, lecz wieloimienność. To, co nam zagrażało jako ślepa sprzeczność, nie mówi nam li-tylko o tem, że słyszymy różne i sprzeczne świadectwa, lecz, że słyszymy różnych ludzi
Ale jeśli w tem, co poznajemy, zawsze mieści się i nasze ja, jakże poznawać możemy tę wielość, jakże możemy zbliżyć się do niej? Tak, czy owak, musimy przyjrzeć się temu „ja”, które wkładamy w swoją rzeczywistość interpretacyjną. Dlatego trzeba było napisać „Zwyczajne życie” z jego grzebaniem się we wnętrzu człowieka. I oto jesteśmy u celu: tu znajdujemy znowu tę wielość, a nawet jej przyczyny. Człowiek jest tłumem rzeczywistych i możliwych osób. Na pierwsze spojrzenie rzecz ta wydaje się jeszcze większym chaosem, czemś w rodzaju dezintegracji człowieka, który samego siebie rozskubał na drobne kawałeczki i rozrzucił je na wszystkie wiatry.
I dopiero tu rzeczywistość dała autorowi odpowiedź: wszystko jest w porządku, bo właśnie dlatego możemy poznawać i pojmować wielość, że sami jesteśmy taką wielością! Similia similibus: poznajemy świat tem, czem jesteśmy sami, a poznając świat odkrywamy samych siebie. Chwałaż Bogu, teraz wszystko jest jasne. Jesteśmy z tej samej materji, jak cała wielość świata. Jesteśmy u siebie w tym przestworze i w tej wielkości, i możemy odpowiadać niezliczonym odzywającym się głosom. Nie chodzi już o jakieś jedno „ja”, ale o nas, ludzi; możemy porozumieć się wielością tych głosów, które są w nas. Teraz możemy szanować człowieka, dlatego, że jest od nas odmienny, i możemy go rozumieć, ponieważ jest nam równy.
Braterstwo i różność! Nawet najzwyczajniejsze życie jest nieskończenie różnorakie, bezmierna jest wartość każdej duszy. Piękna jest Polana, choćby była najbardziej gnaciasta. Życie człowieka jest zbyt wielkie, aby mogło mieć tylko jedno oblicze i aby mogło być objęte jedynem spojrzeniem. Nie zginie już serce Hordubala, a człowiek spadły z nieba przeżywać będzie coraz nowe i coraz inne przygody.
Nic się nie kończy, nawet trylogja. Miejsce, gdzie jest koniec, rozwiera się szeroko, bardzo szeroko, na miarę człowieka.