Zwyczajne życie/XII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zwyczajne życie |
Wydawca | J. Przeworski |
Data wyd. | 1935 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Paweł Hulka-Laskowski |
Tytuł orygin. | Obyčejný život |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Teraz widzę jasno: całe to zgrzytanie i brzęczenie było tylko przejazdem przez zwrotnicę. Myślałem, że się rozlecę od tego wewnętrznego zgiełku, a tymczasem wjeżdżałem właśnie na właściwy i długi tor życiowy. Coś się w człowieku opiera, gdy życie jego dostaje się na swą drogę ostateczną. Przedtem miał jeszcze nieokreśloną możliwość stać się tem, czy owem, iść tu czy owdzie, ale teraz zapada decyzja ostateczna, o mocy wyższej, niż jego wola. Dlatego opiera się wewnętrznie i miota się, nie wiedząc, że te wstrząsy są właśnie uderzeniami kół losowych wjeżdżających na właściwy tor.
Teraz widzę jak ładnie i logicznie wszystko powiązane jest z sobą już od dzieciństwa. Nic, prawie nic, nie było prostym przypadkiem, ale wszystko tworzyło ogniwa w łańcuchu konieczności. Powiedziałbym, że los mój został rozstrzygnięty, gdy w krainie mego dzieciństwa zaczęto budować kolej. Malutki świat starego miasteczka został nagle włączony do przestworza, otwierała się przed nim droga w wielki świat, miasteczko wdziewało siedmiomilowe buty. Od owego czasu zmieniło się ono ogromnie, namnożyło się tam fabryk, pieniędzy i nędzy, było to jednem słowem jego historyczne przeobrażenie.
Chociaż wtedy nie pojmowałem tego tak jak dzisiaj, czarowały mnie te nowe, hałaśliwe, brawurowe rzeczy, które wtargnęły w zamknięty świat dziecka, te hałasujące gromady włóczykijów, hołoty zbiegającej się ze wszystkich stron świata, wybuchy dynamitu i poszarpane zbocza górskie. Sądzę, że ta wielka miłość dziecięca dla obcej dziewczynki, była przedewszystkiem wyrazem tego oczarowania. Pozostała ta rzecz we mnie, podświadomie i nieodwołalnie, jakże bowiem inaczej byłbym przy pierwszej sposobności wpadł na pomysł starania się o miejsce na kolei?
Lata nauki? Oczywiście, ale to był inny tor, i czyż nie przykrzyło mi się na nim, i czy nie byłem wtedy jak zgubiony? Ale zato znajdowałem zadowolenie i pewność siebie w wykonywaniu obowiązku. Przyjemnie było trzymać się przepisanej drogi godzin i zadań. Był tu jakiś plan i był tor, którym można było jechać. Najwidoczniej mam charakter urzędniczy, potrzebuję przepisów obowiązku i poczucia, że funkcjonuję dobrze i należycie.
Dlatego wypadło wszystko tak katastrofalnie, gdy po przybyciu do Pragi straciłem nagle tor, który nie błądzi i nie myli. Nagle przestałem być pod władzą planu godzin i zadań, które trzeba było mieć przygotowane na dzień jutrzejszy. A ponieważ nie opanował mnie natychmiast autorytet inny, poddałem się dzikiemu autorytetowi tłustego i pijanego poety. Boże, jakież to proste, a mnie się wtedy wydawało, że przeżywam Bóg wie co. Nawet wiersze pisywałem jak każdy co drugi student owych czasów i sądziłem, że wreszcie odnalazłem samego siebie. Gdy ubiegałem się o miejsce na kolei, robiłem to przez upór i na złość ojcu, ale w rzeczywistości, nieświadomie i naślepo szukałem już wtedy swej własnej drogi.
I jeszcze jeden szczegół, pozornie drobny, o którym nie wiem, czy go nie wyolbrzymiam nadmiernie. Moje wykolejenie zaczęło się od owej chwili, gdy z kuferkiem w ręku ugrzęzłem na peronie, bezradny i biedny, omal nie płaczący ze wstydu i zakłopotania. Długo wstydziłem się gorzko za tę porażkę. Któż to wie, może stałem się jednym z władców kolei, a poniekąd cząstką jej mechanizmu, aby wobec samego siebie odrobić i naprawić ten smutny i upokarzający moment na peronie.
Oczywiście te komentarze są późniejsze, ale miewałem czasem mocne i dziwne przeświadczenie, że chwila, którą przeżywam teraz, odpowiada czemuś dawnemu w mem życiu, że dopełnia się w niej coś, co było życiem już dawniej. Choćby to, gdy siedziałem zgarbiony nad awizacjami: miły Boże, przecie wtedy było tak samo, jak dawniej, gdy męczyłem się nad zadaniami szkolnemi i gryząc obsadkę pióra, śpieszyłem się, gnany trwogą, że te rzeczy muszą być gotowe w pewnym terminie. Albo sztubackie poczucie sumienności, którego nie zdołałem pozbyć się przez całe życie: że mam gotowe wszystkie zadania. Rzecz osobliwa, że chwile, w których uświadamiałem sobie te dalekie i dziwnie jasne związki z czemś dawno minionem, przyprawiały mnie o drżenie, jak objawienie czegoś tajemnego i dalekiego. W takich chwilach życie ukazywało mi się jako głęboka i konieczna jedność, przeniknięta niewidzialnemi związkami, które dostrzegamy jedynie wyjątkowo. Gdy na ostatniej stacji świata siadłem na deskach, które przypominały mi ojcowskie podwórko stolarskie, zacząłem poraz pierwszy w życiu przeżywać piękny i prosty porządek życia.