<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Straszny Strzelec
Podtytuł Powieść z rękopisu Muzyka
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1877
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
POCZĄTEK RĘKOPISU.

Oto jest rękopism muzyka:
Opowiem tu jedno ze zdarzeń mojego życia, które może nie będzie bez użytku, a nawet bez zajęcia. Żebym je dobitniej odmalował, muszę o sobie kilka słów powiedzieć. Jakkolwiek osoba moja w tym obrazie jest podrzędna, koniecznie jednak wchodzi do jego całości.
Podczas rewolucji Listopadowej służyłem jej z bronią w ręku. Zakończyłem schronieniem się do Galicji, wraz z korpusem jenerała Różyckiego, pod którego dowództwem przy końcu wojny walczyłem. Zostawiony tym sposobem własnej woli i tułaczemu życiu, chciałem jeszcze i to smutne położenie obrócić na korzyść Polski, o ile obrócić się dało.
Miałem z urodzenia zdolność do muzyki; rozwinąłem ją znacznie przez długą i szczerą naukę i pracę; nadto widziałem że prawdziwe dla niej żniwo jest na polu gminnem zaniedbanem dotychczas, że tam dopiero może się przeobrazić w narodową a tem samem pożyteczną; postanowiłem więc jako muzyk schronić się w głębie przyrody i ludu, i tam przeczekując wielką naszą nawalnicę, pracować tym czasem ażeby przy wróconej pogodzie i dniu nowej walki, nie wypłynąć bez korzyści dla siebie i drugich.
Wybór miejsca pracy nie długo mi zawadzał. Zrodzony na mazowieckich płaszczyznach, nie miałem wyobrażenia tak o śpiewie góralskim jak o samych górach. Ujrzałem je raz pierwszy z pod Krakowa, i wnet natchnienie miłości pół tajemniczej porwało mię ku Tatrom. Żądzy mojej nie stało nic na zawadzie: co pomyślałem to wykonałem natychmiast.
Na nieszczęście, było to już pod zimową dobę. Wiadomo że w tej porze zamiera w górach życie bardziej niż gdziekolwiek: ta śmierć przyrody krzyżowała bardzo moje zamiary. Utrudniała mi ona pielgrzymkę pomiędzy ludem, jako tułaczowi, i zasłaniała przedemną świat muzyczny, który tylko w swobodnem letniem życiu góralów jaśnieć może w zupełności.
Kiedy tak duch Tatrów zamknął wnętrze swojej krainy, musiałem z razu ograniczać się na jego przysionku. Osiadłem więc w jednej ze wsi około Nowego-Targu, i obróciłem zimę na przygotowanie sobie lata. Wychowany śród wieśniaków, miałem ja dawną znajomość wiejskiego ludu, miałem nawet nałogi jego życia. Miejscowej mowy prędko się nauczyłem, to mi wiele ułatwiło drogę mojego zawodu. Resztę trudności ułatwiła szczera i mocna miłość nowo przybranego świata: ona zwaliła zaporę nieufności, która jest prawie wrodzona siermiędze ku sukni z kołnierzem. Zetknąwszy się raz sercami, coraz bardziej zbliżaliśmy się wzajemnie, miłowali się i poznawali.
Wszakże mój zamiar nie ograniczał się tem jedynie, aby z nich wybadać co mi było potrzeba; założyłem sobie także odkryć im co oni wiedzieć powinni. Stosownie do tego postępowałem, i dobrze na tem wyszedłem. Obiedwie czynności tak się wspierały wzajemnie, że obu celom stawało się zadość. Dowód tego powodzenia miałem dotykalny: byłem jak pomiędzy swoimi. Znajomości moje rozchodziły się kręgiem coraz obszerniejszym; wieś wsi, ludzie ludziom podawali mię kolejno, tak przejrzałem całą okolicę Podtatrzańską, tak doczekałem wiosny i wszedłem w osnowę zdarzenia, które chciałbym opowiedzieć szczegółowiej nieco i z całem wrażeniem jakie mi po niem zostało.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.