Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IV/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IV
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Mimo surowości carskiej, co do pojedynków, potrafiono zatuszować sprawę Bestużewa z Dołogowem. Nie prześladowano i nie pociągano do odpowiedzialności, ani dwóch przeciwników, ani ich sekundantów. Samą jednak historję skandaliczną, stwierdzoną zresztą dostatecznie rozłączeniem się młodych małżonków, powtarzano sobie i podawano z ust do ust. Piotr przyjęty z niesłychaną uprzejmością i wybaczliwością, gdy był tylko dzieckiem naturalnem, bez nazwiska; którego zasypywano grzecznostkami i pochlebstwami, gdy został najmętniejszą partją na całą Rosję, stracił był wiele z uroku, otaczającego nimbusem świetlanym jego olbrzymią i niezgrabną postać, od chwili ożenienia. Skoro był już żonatym, zgasły nadzieje błogie wszystkich matek mających córki na wydaniu. Tem bardziej odsunięto się od niego, że nie starał się nigdy wśliznąć w łaski koterji high life’u rosyjskiego. Potępiano też jego w tej sprawie jednogłośnie, nazywając przy każdej nadarzającej sposobności, głupcem, fiksatem i szkaradnym zazdrośnikiem, podobnym kubek w kubek do swego ojca. Po Piotra odjeździe z Petersburga, gdy Helena wróciła sama do tego miasta, przyjęto ją wszędzie najserdeczniej, z odcieniem współczucia pełnego szacunku, na które zasługuje każda istota nieszczęśliwa. Jeżeli kto kiedy wymówił niebacznie nazwisko męża, w jej obecności, Helena przybierała natychmiast minę niesłychanie poważną, którą potrafiła sobie przyswoić, ze zwykłą u niej zręcznością, nie rozumiejąc nawet dobrze tejże znaczenia i doniosłości. Jej twarz zawsze prześliczna, wyrażała niejako, że znosi swoje niezasłużone opuszczenie, z wszelką rezygnacją, uważając męża za krzyż ciężki zesłany jej przez Opatrzność. Co do księcia Bazylego, ten wyrażał bez ogródek swoje zdanie, skoro nadarzyła się po temu dobra sposobność. Pukał palcem w czoło, i wzruszał miłosiernie ramionami:
— Półgłówek! fiksat!... zawsze to utrzymywałem — powtarzał każdemu, mówiąc o zięciu kto go tylko chciał słuchać.
— Przepraszam! — wpadała mu zwykle w słowo w tym wypadku panna Scherer. — Mówiłam to pierwsza, jeszcze przed tobą książę kochany, (chodziło jej ogromnie o pierwszeństwo pod tym względem)... — Ten biedny młody człowiek, był na wskroś zgangrenowany, przewrotnemi ideami naszego stulecia. Spostrzegłam to zaraz, skoro powrócił z zagranicy. Pamiętacie jak raz na moim wieczorku zaczął pozować na Marata en miniature? Otóż mamy skutki obecnie, tego przewrotu w głowie! Nie byłam nigdy za tem małżeństwem... przepowiadałam to wszystko co się stało.
Panna Scherer, dawała jak i przedtem wieczorki, które umiała urządzać i urozmaicać, z wysokiem talentem. U niej (jak wyrażała się sama) zbierała się rzeczywiście najwytworniejsza „śmietanka“, co było w Petersburgu najwyżej urodzonego, lub co się odznaczało niezwykłą inteligencją. Jej wieczorki pociągały jeszcze jednym urokiem. Oto potrafiała za każdym razem wprowadzać w to kółko wybrane, jakąś świeżą „nowalijkę“, jakąś nową osobistość, zawsze wielce interesującą. Nigdzie indziej, nie można było wystudjować tak dokładnie atmosfery politycznej w chwili bieżącej i stopni termometru dyplomatycznego. Jej towarzystwo umiało zastosować się zawsze do tego, skąd wiatr powiał, będąc złożone po większej części z dworaków.
Takim był i ów wieczorek urządzony przez nią u schyłku roku 1806. Było to po smutnych biuletynach, donoszących o klęsce i rozbiciu armji pruskiej przez Napoleona pod Jeną i Auerstedt. Większa część fortec pruskich już była się poddała Francuzom, gdy wojska rosyjskie przekraczały granicę, aby rozpocząć drugą kampanję. „Śmietankę towarzystwa“ stanowili dziś: nieszczęśliwa i opuszczona piękna Helena, hrabia Mortemart, ponętny książę Hipolit, powszechnie Hipciem nazywany, który był świeżo przybył z Wiednia. Nie brakowało nieodłącznej od towarzystwa „mojej cioci“. Było prócz osób tych dwóch wysoko położonych dyplomatów, jakiś młodzieniec, znany w salonie panny Scherer pod tytułem: „chłopca obiecującego bardzo wiele na przyszłość“, była młodziutka, świeżo upieczona freilina, carowej matki, jedna dama dworu, i kilka innych mniej wybitnych osobistości.
Nowalijką, ofiarowaną gościom tego wieczora, był tym razem książę Borys Trubeckoj, którego wysłano niedawno kurjerem do armji pruskiej. Był on obecnie adjutantem, pewnej wysoko położonej osobistości.
Termometr polityczny, takie dawał w dniu tym wskazówki: — „Niech sobie jak chcą wybijają pokłony przed Napoleonem, monarchowie europejscy i ich wodzowie naczelni, aby sprawić „mnie“ w szczególności, a „nam“ wszystkim ogólnie najwyższą przykrość i upokorzenie, nasze zapatrywanie na tego „wroga rodzaju ludzkiego“, nie zmieni się nigdy, przenigdy! Powiemy po prostu, raz na zawsze, tak królowi Prus jak i innym mocarzom tego świata: — „Tem gorzej dla ciebie. Masz czego chciałeś, panie Jerzy Dandin!“
Gdy Borys, lew tego wieczoru, wszedł do salonu, wszyscy goście już się byli zgromadzili. Rozmowa, prowadzona i podtrzymywana głównie przez pannę Scherer, obracała się po największej części, około rokowań dyplomatycznych Rosji z Austrją i nadziei nawiązania z nią nowego sojuszu.
Borys, który był znacznie zmężniał w tym czasie, miał na sobie galowy, strojny mundur adjutanta. Wszedł do salonu krokiem lekkim, posuwistym, podkręcając wąsiki z miną junacką. Skłoniwszy się z daleka „Cioci“, zbliżył się do ogniska głównego w salonie.
Panna Scherer dała mu swoją suchą rękę do ucałowania, i przedstawiła go osobom, których nieznał. Nazywała mu jednego po drugim, w miarę jak im wymieniała Borysa nazwisko:
— Książę Hipolit Kurakin... najmilszy chłopiec w świecie... Pan Krug, sekretarz w duńskiej ambasadzie... rozum stanu głęboki... Pan Schittrow... człowiek wielkich zasług...
Udało się w końcu Borysowi dzięki matki zabiegom i panowaniu nad sobą, stworzyć i zapewnić sobie stanowisko iście do pozazdroszczenia. Powierzono mu właśnie ważną misję do spełnienia w Prusiech. Wracał z tamtąd kurjerem. Wcielił się był najzupełniej w ów regulamin nie napisany nigdzie, który uderzył go po raz pierwszy w Ołomuńcu. Przekonał się wtedy, że częstokroć skromny poruczniczek, może wyprzedzić nawet jenerała. I o tem się wówczas dowiedział, że aby cel osiągnąć, i zrobić świetną karjerę, nie potrzeba ani zbytniego wysiłku, ani wielkiej pracy, ani nadzwyczajnego męstwa i wybitnych zdolności. Trzeba jedynie urodzić się dyplomatą i umieć przypodobać się, pochlebiając w sposób zręczny i delikatny ludziom wpływowym, których dłonie rozdają nagrody według własnego widzimisię. Dziwił się sam nieraz, że potrafił w tak krótkim czasie, zajść tak wysoko. Dziwiło go również, jak może ogół nie rozumieć tak prostej i łatwej reguły w postępowaniu. Wskutek tego odkrycia zmieniło się wszystko, cały tryb jego życia dawniejszego, stosunki, znajomości i plany na przyszłość. Mimo nader szczupłych dochodów wolał nie raz głód cierpieć, a wydać ostatnich kilka rubli, byle ubrać się strojniej od innych, byle nie pokazać się na ulicy w wytartym mundurze, i nie jeździć po mieście byle jakim powozem. Aby ten cel osiągnąć, iluż rzeczy musiał sobie odmówić! Szukał jedynie i nawiązywał stosunki z osobistościami stojącemi wyżej od niego w hierarchji społecznej, i które mogły mu się przydać w życiu. Lubił też namiętnie Petersburg, a niecierpiał i pogardzał Moskwą. Wspomnienie o całej rodzinie Rostowów, o dziecinnej miłostce z Nataszką, było mu wprost niemiłem. Odkąd powrócił był z obozu, noga jego nie postała w ich domu. Zaproszony na wieczór do Anny Pawłówny, co uważał za jeden krok zrobiony naprzód w jego karjerze, zrozumiał natychmiast, jaką rolę powinien tam odegrać. Zostawił zrazu gospodyni domu trud i staranie, żeby wykazać towarzystwu całą jego wartość, i co przynosi z sobą zajmującego. On sam przypatrywał się tylko uważnie osobom zgromadzonym, zastanawiając się nad korzyściami, któreby mogły wyniknąć dla niego, z bliższego poznania ludzi tak wybitnych i wpływowych. Usiadł na miejscu wskazanem mu przez gospodynię domu, obok pięknej Heleny i przysłuchiwał się ożywionej rozmowie.
— W Wiedniu znajdują, że podstawy nowego traktatu pokojowego, są do tego stopnia niemożliwe, że nie podobna by było podpisać go nawet po najświetniejszych zwycięztwach. Wątpią również w sposób osiągnienia owych pomyślnych rezultatów. Powtarzam dosłownie frazes gabinetu wiedeńskiego — wmieszał się był do rozmowy sekretarz duńskiej ambasady.
— Owe słówko „wątpią“, jest wielce pochlebne — uśmiechnął się znacząco Schittrow „człowiek wielkich zasług“.
— Trzeba umieć odróżnić gabinet wiedeński, od zdania osobistego monarchy — wtrącił od niechcenia Mortemart. — Cesarz Franciszek, ani pomyślał o czemś podobnem. Utrzymuje to jedynie gabinet dyplomatyczny.
— Ah! mój drogi hrabio — przemówiła Anna Pawłówna. — Uiropa (wymawiała niewiedzieć dla czego, Europę z francuzka, przez miękie „Ui“, zapewne w tym celu, aby popisać się przed rodowitym Paryżaninem, piękną wymową) Uiropa nie będzie nigdy szczerą aljantką Rosji...
Zaczęła teraz wynosić pod niebiosa męztwo bohaterskie króla pruskiego, aby ułatwić Borysowi wejście na scenę.
Ten ostatni czekał cierpliwie, kiedy na niego kolej przyjdzie, zastanawiając się nad każdem słowem, wymówionem przez innych. Rzucał okiem kiedy niekiedy na swoją piękną sąsiadkę, która raczyła czasem odpowiedzieć najsłodszym uśmieszkiem, młodemu i świetnemu adjutancikowi.
Panna Scherer zwróciła się ma się rozumieć do Borysa, prosząc o dokładne opisanie jego podróży do Głogowy i położenia obecnego armji pruskiej. Borys spokojnie, bez pośpiechu, opowiedział poprawnie i z doskonałym akcentem francuzkim, kilka anegdotek wielce ujmujących, o wojsku rosyjskiem i o dworze. Wystrzegał się przytem najstaranniej, wszelkiego zdania osobistego, o faktach, które przytaczał całkiem przedmiotowo. Zwrócił tym sposobem na siebie uwagę całego towarzystwa, a panna Scherer patrzała z dumą doskonałego impressaria, jak przez nią zaproszeni, umieją oceniać prawdziwą wartość sprawionej im niespodzianki i jak im smakuje zaofiarowana „nowalijka“. Helena okazywała najwyższe zainteresowanie się opowiadaniem Borysa. Wypytywała się z wielką troskliwością, dla armji pruskiej, o wszelkie szczegóły, tyczące się jej ostatniej porażki. Zadała również kilka pytań Borysowi tyczących się jego podróży.
— Musisz książę odwidzieć mnie koniecznie — rzekła ze swoim uśmiechem stereotypowym i tonem, który pozwalał się domyślać pewnych kombinacji nie znanych mu, czyniących jednak niezbędną, jego wizytę w jej domu. — We wtorek, między ósmą, a dziewiątą. Zrobisz mi książę prawdziwą przyjemność...
Borys nie omieszkał obiecać się jej najniezawodniej. Chciał rozmawiać dalej z swoją piękną sąsiadką, gdy odwołała go Anna Pawłówna pod pozorem, że „Ciocia“ pragnie z nim mówić.
— Znasz książę jej męża, nieprawdaż? — spytała „Ciocia“ przymykając nabożnie oczy; przyczem wskazała na Helenę ruchem pełnym melancholji. — Ah! jaka to kobieta zachwycająca, a taka bardzo nieszczęśliwa. Nie mów o nim nigdy książę kochany, w jej obecności, błagam cię o to. Przedmiot to nadto bolesny dla jej serca biednego.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.