Śmierć. Studyum/26 lutego
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Śmierć |
Podtytuł | Studyum |
Pochodzenie | Pisma Ignacego Dąbrowskiego, tom I |
Wydawca | Jan Fiszer |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Warszawska Drukarnia i Litografja |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Jak babkę kocham, to dosyć przyjemna rzecz tak sobie niby pochorować odrobinkę. Ostatecznie człowiek nic nie robi, je (co prawda, nie zbytnio ja się i objadam znowu), pije, mógłby spać, gdyby mógł, niby się o nic nie troszczy, a zato wypoczywa za wszystkie czasy. Jak pamięcią sięgnę, nigdy takich długich i swobodnych nie miałem wakacyi. A przecie już żyłem trochę. Jedenaście lat zeszło w gimnazyum, bo to rozmaicie się tam z tem przechodzeniem z klasy do klasy przytrafiało, i poprawki były, i zimowało się coś ze trzy razy w jednej klasie; a zawsze była praca, pośpiech, termin. Brrr... jak mi to wszystko obrzydło! A przedewszystkiem łaciny i greckiego nie cierpiałem, całą antypatyą mej duszy nie cierpiałem i z rozkoszą zapominałem wszystkich gramatycznych wyjątków tych językowych szpargałów. Teraz znów trzeci rok na prawie mija. Na trzecim kursie najwięcej pracy, egzaminów coś z mendel chyba, a wszystko jeden od drugiego nieznośniejsze. I znów praca i praca.
Wreszcie nie o pracę chodzi, bo i sambym chwili na próżno nie zmarnował, — ale ta terminowość, ten mus, ta nędza, co mi pracę potraja, — to nuży i wściekle męczy.
A! wypoczywam za wszystkie czasy! Pal już licho korepetycye: nie myślę teraz o tej zmorze. Przecież dostanę skądkolwiek choćby najmarniejsze; wreszcie to tylko cztery miesiące do końca roku, to się byle czem obędę. Aby tylko egzamina zdać, a na lato mam już kondycyę zapewnioną.
No, nie zginę; nie nowość dla mnie, jak czterdziestówki na tanią kuchnię zabraknie, kawa i dwa serdelki na obiad; żeby choć na to starczyło, — a przecież i gorzej bywało.
Tylko czy te niegodziwe kamasze przetrzymają jako przyzwoicie te parę miesięcy? Tak się bezwstydnie roztrzęsły po błocie, że mi raz z nogi jeden o mały włos nie zleciał, kiedym się na psa zamierzył.
Da Bóg może ładną, suchą wiosnę, to przekołacę w nich jeszcze jako tako, bo o nowych niema co marzyć nawet. Skądżebym ja teraz pięć rubli gotówką wydobył? A więc pozbywszy się już z głowy takich ciężarów, jak troska o lekcye i buty, nie mam na niej żadnych innych zaległości. Hm... — słowo daję, mógłbym się nazwać szczęśliwym teraz...
Tylko znów ta choroba, a raczej ten przeklęty ból w piersiach. Naprawdę, że jak na farsę, to już go za wiele. Świdrowanie ciągle takie, że wytrzymać trudno. Cała lewa strona piersi obolała do tego stopnia, że głębiej odetchnąć nie sposób. Naturalnie jest to tylko skutkiem choroby serca, gdyż i krwotok podobno tylko z powodu jakiejś nieprawidłowości serca nastąpił. Tak Starzecki mówi. Bo i z czegóżby innego? Nie z płuc chyba, boć ja przecie suchot nie mam. No, no... ładnaby była historya, żeby to były suchoty.
Kiedy się to jednak wszystko skończy? ciekawym bardzo. Z sił opadłem już zupełnie, że i przez pokój przejść trudno, a przecież najdalej za trzy tygodnie muszę być zdrów jak ryba: trzeba będzie generalną bibę na swoje imieniny wyprawić. Można przecież choćby raz w rok, około swoich imienin, zabawić się trochę. Aby tylko ten nieznośny ból z piersi ustąpił, — aby on ustąpił i sił odrobinę przybyło, to i wszystko dobrze pójdzie.