Zgon nigdy mędrca znagła nie zaskoczy: Zawsze on gotów do ostatniej drogi, I umie patrzeć bez trwogi
Na Śmierć, co zimną dłonią zawiera mu oczy. Lecz takich mędrców niewielu na świecie: Starzec, mąż, młodzian, czy dziecię, Każdy jednaką łudzi się nadzieją, Że, choć Śmierć wszystkich zabiera koleją,
Starzec stuletni, widząc że Śmierć wchodzi Do jego progów, jął gorzko narzekać: «Cóż tak pilnego? wszak możesz zaczekać! Rozważ, czyliż to się godzi Ni ztąd ni zowąd, nagle, niespodzianie Kogoś nachodzić? Mam spory majątek, A może z moich wnuczątek Żadne grosza nie dostanie, Bo wśród kłopotów, zamętu, Nie miałem czasu spisać testamentu. Patrz: żona moja złożona chorobą, Chce, bym zaczekał i zabrał ją z sobą; Kupiłem wioskę, stawiam pałac nowy: Niechże, nim umrę, dokończę budowy. Trzebaż choć było ostrzedz mię, do biesa! Że dziś w wieczności muszę iść krainę;
Byłbym się przygotował, skończył interesa...
Zostaw mi choć rok jeszcze, miesiąc, dzień, godzinę!...
— Chciałbyś, widzę, Śmierć rzecze, żyć przez wieczność całą;
Sto lat jesteś człowiekiem i jeszcze ci mało?
Wszakże Czas cię ostrzegał: postradałeś siły,
Lata śniegiem starości włos twój ubieliły,
Wszyscy twoi rówieśni już dawno w mogile; Czyż to nie były wskazówki Że i dla ciebie nadejdzie za chwilę
Pora ostatniej wędrówki? Dalej, Starcze! bez wykrętu: Musisz iść za mną, i kwita!
Bądź pewien, że w mem państwie nikt cię nie zapyta, Czyś umarł bez testamentu.»
Nieraz dumam, zdziwiony mnogiemi przykłady:
Gdy Śmierć wiedzie do życia, czemuż tak zatrważa?
Gość powinien wesoło powstać od biesiady
I odejść, wysławiając imię gospodarza.