Św. Jacek/Na północnych rubieżach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Św. Jacek |
Podtytuł | Pierwszy Ślązak w chwale błogosławionych |
Wydawca | Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Data wyd. | 1934 |
Druk | Księgarnia i Drukarnia Katolicka Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Idąc dalej ku północy, stąpał św. Jacek starą, apostolska ścieżką, wydeptaną ongiś jeszcze stopami świętych męczenników Wojciecha i Brunona, a wytyczoną wskazaniami króla Bolesława Chrobrego. Marzeniem tego wielkiego władyki, budowniczego mocarstwowej Polski, było stworzenie silnej placówki na bałtyckich rubieżach kraju, celem niesienia światła wiary pogańskim Prusom i Litwinom. Świadom wielkiej doniosłości nieziszczonych marzeń Bolesława, św. Jacek skierował swoje kroki ku Gdańskowi.
Gdańsk, miasto ongiś szczeropolskie, oderwało się od państwowej jedności z Macierzą po śmierci Bolesława Krzywoustego. Czasu przybycia św. Jacka do tego miasta rządy nad Gdańskiem i okolicą sprawował książę Świętopełk II, który przyjął Świętego i jego towarzyszy z otwartemi rękoma, oddając im na własność kościół św. Mikołaja. Stary i niewielki kościółek, istniejący od czasów zaprowadzenia w Gdańsku chrześcijaństwa, był szczególnie nawiedzany przez rybaków i żeglarzy. Św. Jacek, korzystając z cennej darowizny księcia, oraz hojności mieszczan, zbudował obok kościoła duży klasztor, w którego zabudowania włączono stojącą tamże kaplicę św. Urszuli.
Pełen najdalej idących zamysłów zebrał następnie gromadkę gdańskich ochotników, których oblókł w białe suknie św. Dominika, i zapaliwszy w ich sercach święty ogień zakonnego życia, oddał ich w opiekę br. Benedykta, pierwszego przeora gdańskiego zgromadzenia. Nowo założone zgromadzenie, natchnione gorliwością św. Jacka, rosło tak szybko, że wkrótce liczyło około dwustu braci i było największem zgromadzeniem dominikańskiem w Polsce, zasilającem swoimi wychowankami wszystkie okoliczne klasztory.
Gdańskie zgromadzenie, osadzone szczęśliwą ręką św. Jacka, rosło jednak nie tylko zewnętrznie, ale także wewnętrznie, czego dowodem jest drobny z pozoru, ale wiele mówiący szczegół, a mianowicie słynne jarmarki gdańskie, odbywane od połowy XIII wieku w dniu 4 sierpnia, czyli w uroczystość św. Dominika, obchodzoną w zakonie wielkim „odpustem“. Gdańscy Dominikanie bowiem ściągali na swoje odpusty mnogie tysiące wiernych, napływających z całej okolicy i wszechświatowego kupiectwa.
Zdarzyło się atoli, że właśnie w odpust św. Dominika r. 1308, kiedy dawnym zwyczajem nagromadziło się mnóstwo ludzi, napadli podstępnie miasto Krzyżacy i wymordowawszy dziesięć tysięcy luda, zawładnęli Gdańskiem na długo, bo aż do 1454 roku.
Ucisk polskiego żywiołu w zagrabionem mieście odczuli przedewszystkiem Dominikanie, srodze prześladowani jeszcze dlatego, że jako apostołowie Prusów, działający prawdziwie w duchu Chrystusowym, odsłaniali zdradzieckie szyki obłudnych Krzyżaków, apostołujących krwawo mieczem i gwałtem, bynajmniej nie dla Chrystusa, jeno dla siebie. Wierna atoli służbie, w jakiej postawił ją św. Jacek, gdańska drużyna dominikańska trwała mimo niemieckiego ucisku niewzruszona i w dwu wieki później przetrwała jeszcze większą burzę, jaką rozpętali znowu luteranie.
Godni następcy przewrotnych Krzyżaków, gdańscy luteranie, rzucili się roku 1525 pod wodzą niejakiego Pawła Kerla na rabunek katolickich kościołów, częścią gwoli przerobienia ich na swoje zbiory, które sami bardzo rzadko wogóle budowali, a częścią gwoli obłowienia się kościelnem mieniem, jako zwyczajnie w takich wypadkach bywa. Chcąc zasię do syta zadowolić swoją niemiecko-luterańską zaciekłość, rzucili się na kościół św. Mikołaja i wywlekli zeń ciało pierwszego przeora, wspomnianego br. Benedykta, i najohydniej je zbezcześciwszy, rzucili do rzeki Motławy.
Mimo atoli dzikich napaści i ciągłego prześladowania, gdańscy Dominikanie, pomni wskazań św. Jacka, nie ustępowali. Tymczasem jednak miasto niemczało coraz więcej i wreszcie przyszło do tego, że polscy Dominikanie musieli prawić niemieckie kazania w kaplicy św. Urszuli, stojącej w obrębie klasztoru, co spełniali zresztą pilnie, wiedząc, że pracują dla Chrystusa. Polski kapłan bowiem nigdy żadnemu cudzoziemcowi nie odmówi swojej posługi, a w miarę możności nawet jego językiem przemówi. Tak bowiem czynić kazał Chrystus.
Pełni prawomyślności, wierni swemu apostolskiemu posłannictwu, gdańscy Dominikanie, mimo powtarzających się nieustannie napaści i grabieży ze strony luteranów i różnego żołdactwa, grasującego w mieście czasu licznych wojen, przetrwali jednak na swojej placówce aż do roku 1840. Wytrzymawszy wszystkie burze i przewroty, nie zdołali jednak zdzierżyć gwałtowi Prusaków, którzy zawładnąwszy ostatecznie miastem, zaczęli gruntownie tępić resztki wszystkiego, co było polskie i katolickie. Na pierwszy ogień poszli wtedy Dominikanie. Odebrano im kościół i klasztor, a samych z miasta wygnano.
Niedaleko Kościoła Braci, znajdowała się ongiś także kaplica, oraz dwa domy Sióstr Trzeciego Zakonu, podzielonych na zgromadzenie panien i zgromadzenie wdów, które prowadziły szkoły, zarówno dla dziewcząt polskich, jakoteż niemieckich. Mimo tej działalności, społecznie bardzo doniosłej, a w niewieścim świecie owych czasów bardzo jeszcze rzadkiej, gdańskich Dominikanek nie oszczędziła owa pierwsza luterańska burza, która tak gwałtownie uderzyła w zgromadzenie Braci. Niewinne Siostry, wygnane ze swoich domostw, rozprószyły się po świecie, osiadając w różnych zgromadzeniach zakonnych.
Jeszcze za pobytu św. Jacka, miasto Gdańsk, jako apostolska placówka dominikańska, promieniowało jednak jeszcze szerzej, dosięgając swojemi wpływami północnych krain bałtyckich. Oto dominikańskie roczniki zapisały, że św. Jacek wyprawił w Gdańsku jednego ze swoich wychowanków do dalekiej Szwecji. Owym wysłannikiem był brat Jan, syn szlachecki, pieczętujący się znakiem „Pelikana”. Brat Jan, spełniając polecenie Świętego, założył w miejscowości Sigtun zgromadzenie dominikańskie, w którem, jak piszą roczniki, „wielu ludzi zacnych, świat opuściwszy, poświęciło się służbie Bożej“ i w którem Jan zajaśniał taką doskonałością, że „gdy się sława cnót jego rozeszła na Alboeńskie biskupstwo, a następnie Upsaleńskie arcybiskupstwo posunięty został“. A kiedy r. 1291 umarł w Anagni, dokąd w sprawach Kościoła do bawiącego tamże papieża Mikołaja IV jeździł, „ciało jego z Francji do Szwecji sprowadzono i w klasztorze Sigtuńskim ze czcią złożono, nie bez cudów, które Bóg względem zasług jego uczynił.“
I tak przez brata Jana, zaszczyconego godnością arcypasterza, a przez lud szwedzki „świętym“ nazwanego, działalność św. Jacka dosięgła najdalszych krańców północy, ówczesnego świata chrześcijańskiego. Dbając atoli o dobro obcych, jeszcze więcej jednak starał się Jacek o dobro swoich, stawiając dalej
klasztory i zakładając dominikańskie zgromadzenia w północnych dzielnicach kraju, a mianowicie w Kamieniu pomorskim, w Chełmnie, w Płocku, Bolesławiu, Toruniu, Królewcu i t. d. Temi klasztorami obwarowywał granice zasięgu pogańskich Prusów, czyniąc podobnie, jak czynili Krzyżacy, wznoszący tamże swoje warownie, równie przeciw poganom wymierzone. Między Jackowemi klasztorami a krzyżackiemi warowniami była jednakowoż różnica taka, że Jackowe klasztory niosły pogańskim ludom światło i żywot, a krzyżackie warownie śmierć i zagładę. Jawnym dowodem tego zestawienia jest dalsza działalność Jackowa, dotycząca północnych zagonów Polski, a mianowicie jego działalność apostolska na Litwie.