Było to w maju. Na nieba lazurze
Księżyc się wdzięcznie przymilał naturze,
Gwiazdy w nieznane gdzieś mknęły światy:
W srebrzystej rosie kąpały się kwiaty,
Barwnych motylków igrały roje,
Szumiały lasy, mruczały zdroje,
I gdzie cyprysy blady cień rzucały,
W różanych krzakach słowiki śpiewały,
A w wonnych cytryn spoczywając gaju,
Człowiek na ziemi już dumał jak w raju.
Ach! bo nad inne we włoskiej krainie
Miodem i mlekiem potok życia płynie.
Lecz i tam radość nie wszędzie panuje,
Bo czegoż w sercu ludzkiem wróg nie struje?
A tam, gdzie szczęście zakwita swobodnie,
Piekło zazdrosne czarne knuje zbrodnie.
Wśród tej tak pięknej, powabnej natury
Wznoszą się groźnie abruzyjskie góry,
Od których każdy z przestrachem ucieka,
A gdy je ujrzy, żegna się zdaleka.
Już z blizkich wiosek odbite od skały
Na Anioł Pański dzwony się rozbrzmiały.
Ale na głos ten nikt tu nie uklęka,
Żadna w znak krzyża nie wzniesie się ręka,
Chyba ptaszyna chwiejąc się na drzewie
Hołd Matce Boskiej niesie w tkliwym śpiewie
I strzepnie skrzydłem, wzniesie się w obłoki.
Lecz cicho; ludzkie zatętniły kroki.
Idzie wędrownik znużony, nieśmiały,
To w niebo patrzy, to na głuche skały
Zwraca wzrok pełen bojaźni i trwogi.
Ach! pewnie zbłądził i szuka swej drogi.
Pielgrzym z północnych idzie świata krańców
Szukać pociechy w krainie pohańców,
I postać obca, obca jego mowa.
Imię pielgrzyma Jan Kanty z Krakowa.
To słodkie imię w którejż czułej duszy
Świętych pamiątek przeszłości nie wzruszy?
Do kto się cnotą i mądrością wsławi,
Tego wiek późny jeszcze błogosławi.
Poznawszy próżność i złość świata tego
Wyszedł Jan Kanty z domu rodzinnego;
W sercu zranionem przez długie cierpienie
Niósł łzy pokuty i żalu westchnienie.
Morzem i lądem przez różne krainy
Zwolennik krzyża szedł do Palestyny,
A nie żałując przydłużyć swej drogi,
Chciał Apostolskie w Rzymie uczcić progi,
I w tych to górach dziś go noc zastaje,
Gdzie się bandytów przechowują zgraje.
W myśli straszliwe snują się powieści,
Gdy wiatr zaszumi, gdy liść zaszeleści,
Gdy ptak spłoszony rozpuści swe skrzydła,
Krwawe mu trwoga przedstawia mamidła.
Gdy tak się męczył i myślami gonił,
Nagle u pasa różaniec zadzwonił.
»Daruj, żem uległ płochych myśli mocy,
»Daruj, żem Twojej nie wezwał pomocy.«
I jakby chatki rodzinnej mieszkaniec,
Spokojnie zaczął odmawiać różaniec.
Idzie. Wtem znagła płomyczek zabłysnął,
Zadrżał, paciorki do serca przycisnął:
»Maryo, ratuj, bo już śmierć ma blisko,
»Maryo, ratuj, to zbójców siedlisko!«
Gdzie mchem obrosłe szumią stare dęby,
Czarnego dymu unoszą się kłęby,
Smolne łuczywo z dzikim płonąc trzaskiem
Krwawym noc ciemną rozwidniało blaskiem,
A przy ognisku już na pół podpici
Gór tych mieszkańce zasiedli bandyci.
A postać groźna, chęć mordów w ich oku,
Ostre sztylety błyszczą się przy boku
I miecze ludzkiej krwi jeszcze nie syte,
Nowych czekają ofiar w ziemię wbite.
»Kto tu?« straszliwym głosem zawołali
I wszyscy tłumno z miejsc swoich powstali.
»Kto tu?« jak tygrys herszt bandytów ryczy,
Porwał pistolet wiszący na smyczy.
— »Ach, biedny pielgrzym, obcy w okolicy,
»Idę do Rzymu, do świata stolicy.« —
— »Pielgrzym? Ha, tobie nic to nie pomoże,
»Mamy i dla was wyostrzone noże.
»Patrzaj, ten sztylet krew twoją wysączy,
»Przezeń się twoja pielgrzymka zakończy«.
Jan Kanty jeszcze: »Maryo!« zawołał
I więcej mówić i prosić nie zdołał.
— »Bogarodzicy kiedyś wezwał imię,
»Już tobie życie daruje, pielgrzymie,
»Ale pieniądze składaj w ręce nasze;
»Inaczej spojrzyj na gołe pałasze.« —
— »Ach wszystko, wszystko, co niosę przy sobie,
»Wdzięczny za życie chętnie daję tobie.«
— »Lecz czyś dał wszystko? Pielgrzymie, mów szczerze.«
— »Wszystko.« — Idź dalej, słowu twemu wierzę.«
Jan Kanty złożył Bogu szczere dzięki
I wziął przerwany różaniec do ręki.
»Maryo! westchnął, Tyś matką miłości,
»Ty dzisiaj okaż cudo Twej litości;
»Od śmierci moje wybawiłaś ciało,
»Wybaw i jego duszę zatwardziałą.
»On na Twe imię życie mi darował,
»On się nad biednym pielgrzymem zlitował;
»Zlituj się, Matko, i Ty nad grzesznikiem,
»Oświeć mu serce Twej łaski promykiem.«
Wyrzekł i nagle stanął jakby wryty,
Zdrój łez z ócz jego wylał się obfity.
»Matko! ma proźba daremną nie była,
»Stracona o nim nadzieja odżyła.«
I kroki zwrócił, gdzie zbójców zostawił,
Bogarodzicę idąc błogosławił.
»Ha, po cóż do nas, pielgrzymie, spieszycie?
»Czyż bez pieniędzy ciężarem wam życie?
»Lecz jeźli życie jeszcze tobie drogie,
»Wara, już dalej nie posuwaj nogi.«
— »Chociaż pod mieczem może waszym zginę,
»Powiem wam mego powrotu przyczynę.
»Rzekłem, iż tobie do ręki oddałem
»Pieniądze wszystkie, co przy sobie miałem.
»Patrz na ten talar, na którym wyryty
»Obraz Maryi, przypadkiem ukryty:
»Tobie rzetelnie teraz go odnoszę,
»O przebaczenie za niepamięć proszę.« —
— »Pielgrzymie, tyś mię przezwyciężył cnotą
»Pokaż ten pieniądz, a weź swoje złoto.«
I herszt bandytów wlepił w pieniądz oko
I dumał długo i wzdychał głęboko.
»Talar zatrzymam, nie pytaj, dlaczego,
»Błagaj Maryą za mnie nieszczęsnego.«
Odtąd był pokój w abruzyjskich górach;
Ale w klasztornych gdzieś Kartuzów murach
Po długich leciech pokutnik umierał.
Gdy pot śmiertelny brat z piersi ocierał,
Ujrzał zdziwiony talar w szkaplerz wszyty,
A na nim obraz Maryi wyryty.