Jednym, powiedzieć nie chcemy, z największych, ale bezwątpienia z najsympatyczniejszych, najlepiej umiejących do serca przemówić, polskich poetów z ostatnich lat kilkudziesięciu, jest O. Karol Antoniewicz. Poetą on we wszystkich swych pismach: w natchnionych kazaniach, w malowniczych obrazkach, kreślonych dla ludu polskiego, w rzewnych, taką serdeczną miłością Boga i ludzi ożywionych, listach; poetą, a jednocześnie gorąco, a rozumnie lud Polski miłującym Polakiem, natchnionym missyonarzem, apostołem w swych rymowanych pieśniach, hymnach, legendach. Treść wszystkichtychwszystkich tych poezyj zawsze wyższa i głębsza; i tych nawet, które układał jako młodzieniec, gdy jeszcze twarda szkoła cierpienia nie otworzyła przed nim tajemnic życia, nie wypisała głównego motta życia i pieśni: «Cierpieć i kochać!» Forma w utworach młodzieńczych czasem chropowata; znać z niej, że w tym czasie niemiecki język lepiej był znany Antoniewiczowi, niż polski, znać, że częściej wertował niemieckich, francuskich, angielskich poetów, niż rodzimych. Później, i forma coraz bardziej i widoczniej się udoskonala, nabiera siły, jasno i harmonijnie oddaje nurtujące w duszy uczucia; aż w niektórych pobożnych pieśniach, które dziś we wszystkich polskich kościołach się odzywają: w paru rzewnych legendach, które każde polskie dziecko [12]na pamięć umie, dostraja się w całej pełni do treści i nic już do życzenia nie zostawia. Młodzieńcze wiersze drukował poeta głównie w paru peryodycznych pismach lwowskich: «Rozmaitościach lwowskich» i «Sławianinie.» Jako kapłan zakonnik wydał sam, lub przyjaciołom wydać dozwolił parę zbiorków, parę «wianków», jak je sam nazywa, które zawiesił na krzyżu Zbawiciela, ozdobił niemi skroń Królowej Niebieskiej. Zbiorowe wydanie poezyi Antoniewicza wyszło w lat blisko dziesięć po jego śmierci, staraniem p. M. Steczkowskiej, a nakładem prof. SteczkowskiagoSteczkowskiego, na korzyść zakładu św. Józefa osieroconych chłopców.[1] Już wydawcy wiedzieli, że niektórych poezyj, częścią ukrytych w rękopismach, częścią nawet dawnemi latami drukowanych, w zbiorze tym brakuje i podawszy tytuły ich tłómaczą się w przypisku, że «mimo wszelkich starań, nie było można ich dostać.» O wielu innych, znajdujących się w prywatnych rękach i wydawcy nie wiedzieli; parę z tych ostatnich dostało się później do pism peryodycznych; pewną, stosunkowo dość znaczną liczbę, którą gorliwym staraniom Ks. J. Czeźowskiego, dawnego towarzysza Antoniewicza w missyjnych wyprawach, odnaleść się udało, obecnie po raz pierwszy w świat puszczamy. Zbiorowe wydanie krakowskie z przed 35 laty, oddawna wyczerpane i na wagę złota dostać go trudno. Dlaczego przez tak długi czas nikt o nowem nie pomyślał? Tem trudniej na pytanie to odpowiedzieć, że ciągle, raz po raz, słyszeć można zgłaszających się, proszących się o poezye Antoniewicza; zbolałe zwłaszcza, krzyżem ciężkim obarczone serca, czują jakby instynktownie, ze znajdą pociechę, otuchę, w tych strofach, płynących ze serca, co tyle [13]wycierpiało, a biło zawsze tak płomienną miłością dla Boga i ludzi. Niechże idą te pieśni, piosenki, wszędzie, gdzie za życia szedł ich Twórca, ciesząc. On z równą miłością szedł, z równą czcią i miłością był przyjmowany w pańskich pałacach, w wiejskich zagrodach, w miejskich kamieniczkach; niech idą tam teraz pieśni jego, niech prowadzą, choć w pewnej części dalej rozpoczęte przez niego dzieło, kształcą, uszlachetniają, podnoszą katolickie, polskie serca!...
O drogi Jezu! z Twojego Imienia Dusza jak pszczółka wyssała słodycze,
W Tobie znalazła echo na westchnienia, Balsam na życia zatrute gorycze.
O słodkie Imię! Tyś jest sternikowi Kotwicą szczęścia na burzliwem morzu,
O słodkie Imię! Tyś jest pielgrzymowi Gwiazdą nadziei na życia bezdrożu!
Kiedy wiatr pokus, zerwawszy się nagle, Pcha słabą łódkę na żądz sprośnych skały,
Gdy pycha, próżność porozdziera żagle, Namiętności już się burzą wały;
Sternik w ufności wymówi Twe Imię, A rozhukane opadają fale
I wicher pono pomału zadrzymie I łódka pomknie po wodnym krysztale.
I pielgrzym nucąc słodkie Imię Twoje, Idzie spokojnie przez ciernie i głogi,
Przed tem Imieniem nocnych pokus roje Nikną, co chciały zastąpić mu drogi.
Jezu! gdy serce my oddali Tobie, Niech świata miłość w nim umrze, zwiędnieje,
A jako lampa, co się błyszczy w grobie, Niech w sercach naszych Twe Imię zatleje.
Bo Imię Jezus, jak pancerz ze stali; Kto tym pancerzem pierś swoją okryje,
W tego się sercu duch mężny zapali, Przez roty wrogów mężnie się przebije!
Bo Imię Jezus, jest to miecz dwusieczny, A kto pochwyci miecz ten w swoje dłonie,
W najazdach nocnych ten będzie bezpieczny, Strzała zatruta w piersi nie utonie.
Bo Imię Jezus jest to puklerz mocny, A kto z nim walczy, ten niezwyciężony.
I z hańbą pierzchnie nieprzyjaciel nocny, Świetnym puklerza blaskiem przerażony.
Bo Imię Jezus jest sztandar zwycięstwa, Przed którym każdy podły wróg ucieka,
Więc wśród walk, trudów, nie tracić nam męstwa, W wieczności wieniec dla zwycięzcy czeka.
Na Betlejemskim dziś tłumno gościńcu,
Pochodnie nocy rozwidniają cienie,
Tętnią wielbłądy na szopki dziedzińcu,
Błyszczy się złoto i drogie kamienie.
I niespokojna Marya przez szpary,
O sen Jezusa zlękniona wyziera,
Już się od żłóbka zerwał Józef stary
I drzwi stajenki pocichu otwiera.
Wchodzą pokornie trzej wschodni królowie,
I przed dziecięciem zginają kolana,
Berła, korony lśniące na ich głowie,
Składają wszyscy u nóg światów Pana.
Z arabskiej, perskiej przybyli krainy,
W której się gwiazda proroków zjawiła,
Wskazując drogę im do Palestyny,
Gdzie Słowo Boskie Marya powiła.
Przed Królem królów, Jezusem dzieciną,
Liczny się orszak sług na ziemi ściele,
Z oczów Maryi łzy radości płyną,
W sercu Józefa radość i wesele.
Słodkie po szopie rozchodzą się wonie,
Drogich kadzideł i arabskiej mirry,
I te, co ziemia kryje w swojem łonie,
Błyszczą się złota obok żłóbka bryły.
Lecz my Jezusa ucznie ubogiego,
Cóż Jemu dzisiaj w ofierze oddamy,
Skarb nasz ubóstwo, my złota drogiego,
Mirry i wonnych kadzideł nie znamy.
Niech dusza nasza ujęta tęsknotą,
W wonną dla Ciebie mirę się przemieni,
A serce w ogniu krzyża, jako złoto,
Niech się miłości blaskiem rozpromieni.
Gdy nas do ziemi zgina życia brzemię,
Chęciom i myślom doda miłość skrzydeł.
Rzucą, co nędzne, rzucą ciało, ziemię,
W górę się wzbiją, jako woń kadzideł.
Do Betleemu pełni radości
Spieszmy powitać Jezusa małego,
Który dziś dla nas, o cudo miłości,
Zstąpił na ziemię z nieba wysokiego.
Spieszmy więc wszyscy do małej stajenki,
Niechaj cześć, chwałę dziś od nas odbierze,
Wszystko, co mamy, mamy z Jego ręki,
Wszystko Dziecięciu oddajmy w ofierze.
Spieszmy się, spieszmy, bo Sam na nas woła,
On na to przyszedł, ażeby nas zbawił,
Otoczmy żłóbek Jego dokoła,
By nas Swą ręką pobłogosławił.
Niech na nas spojrzy To Boskie dziecię,
Wszyscy około żłóbka klękajmy,
Uczcijmy Boga na świat przybycie, Hosanna wszyscy mu zaśpiewajmy.
Wieniec serc naszych u nóżek Jego
Złóżmy w ofierze wdzięcznej miłości,
On nie odrzuci daru takiego,
On go strzedz będzie, jak Swej własności.
Ciesz się więc, ciesz się, ludzki narodzie,
Dzień dzisiaj nadszedł dawno pożądany,
Nowa jutrzenka zabłysła na wschodzie,
Grzechu niewoli opadły kajdany.
Cieszcie się, cieszcie, betleemskie mury,
Ziemio czcij Dziecię, uczcij Je darami,
Cieszcie się morza, doliny i góry,
Cieszcie się ludzie w chórze z Aniołami!
Niechaj z serc naszych ustąpią ciemności,
Otwórzmy do serc Jezusowi wrota,
Niech w nich to Boskie Dziecię dziś zagości
I do wiecznego poświęci żywota.
Przyjdź o mój Jezu, przyjdź do serca mego,
Złóż w niem jak w żłóbku Maryo Twe dziecię,
Ja Go już więcej nie wypuszczę z niego,
Ja dziś na nowo z Nim rozpocznę życie.
W szopce przy żłobku siedzi Marya,
I Jezusowi piosenkę śpiewa,
I święte ciałko w pieluszki obwija
I rączki Swemi ustami rozgrzewa.
Ach! łzami zaszły oczęta Twoje,
Płaczesz Jezusie, dziecię Me drogie,
Łzami się Twemi poi serce moje,
A ja Ci biedna nic pomódz nie mogę.
Którego nieba ogarnąć nie mogą,
Którego wieczna nieskończona chwała,
Tyś dziś stajenką nie wzgardził ubogą,
Leżysz na sianku dziś Dziecino mała.
Tron Twój rzuciłeś, jako słońca jasny,
Przed którym światy korzące się drżały,
I przemieniłeś w ten żłóbeczek ciasny,
W którym od zimna drżysz przejęty cały.
Chóry Aniołów cześć składały Tobie,
Nucąc wiecznego hymny uwielbienia,
Dziś wół i osioł rycząc przy Twym żłobie,
Mieszają głos swój w matki Twojej pienia.
Żalem, radością Marya przejęta,
Nad żłóbkiem Syna swego się nachyla,
A Jezus ku niej wyciąga rączęta
I usteczkami Matce się przymila..
Marya czeka! Prędzej! przybywajmy,
W Betleem Chrystus dziś się nam narodził,
Jemu cześć, chwałę wszyscy dziś oddajmy,
On nas z niewoli czarta wyswobodził.
Więc z wdzięcznem sercem dziś do maleńkiego
Jezusa, starzy i młodzi pospieszmy,
A tam z Józefem i tam z Matką Jego,
Tam z Aniołami wszyscy się ucieszmy!
Jezu! dziecinnych łez Twoich strumieniem,
Obmyj serc naszych wszelkie nieprawości,
Dzisiaj Twej łaski oświeć je promieniem,
Dzisiaj je rozgrzej ogniem Twej miłości!
Pielgrzymi! Idąc tą ciernistą życia drogą, w upale utrapienia i boleści, wszędzie napotykamy ślady krwawych łez; w każdej chwili obijają się o uszy nasze narzekania i westchnienia, bo każdy z nas dźwiga krzyż swój, bo każdy z nas upada pod krzyżem swoim. Na jednych wkłada go świat, na drugich Bóg. Biedni ci, których świat krzyżuje, bo krzyż ich jest bez zasług i bez pociechy, świat nie ma nagrody dla tych, którzy dla niego cierpią; świat ukrzyżuje, ale na krzyżu nie pocieszy. Szczęśliwi ci, których Bóg krzyżuje, jeśli tylko krzyż nosić i kochać umieją. Kto krzyż w miłości dźwiga, tego krzyż podźwignie. Tylko miłość krzyża, krzyża ciężar lekkim uczyni. Bóg człowiek krzyż swój poświęcił; On tylko jeden krzyż nasz poświęcić może. Nieskończoną miłością Chrystus nas ukochał i dlatego nieskończenie cierpiał. Miara cierpienia jest miarą miłości. Brak szczęścia jest krzyżem najdotkliwszym dla tych, którzy świat kochają; brak krzyża jest krzyżem najdotkliwszym dla tych, którzy Boga kochają. Kto idzie z krzyżem za Jezusem, ten w boleściach najdotkliwszych dozna w duszy pokoju. Kto idzie w szczęściu za światem, ten i w rozkoszach swoich będzie w duszy zatrwożony. Łzy przelane na drodze krzyżowej, [32]to są drogie perły, które Bóg policzy; łzy przelane na wygodnej, szerokiej drodze świata, to krople rosy, które w piasku giną. Wianuszek z kwiateczków na krzyżowej drodze życia zebranych:
Biedne kwiateczki, bez barwy, bez woni,
Na twardej drodze życia zebrane.
Zaledwie w mojej rozkwitłe dłoni,
A już zwiędniałe, nogami zdeptane.
Ten, co was w życie wskrzesił, poranek,
Już was i w wieczne rozwiał zapomnienie.
Pod krzyżem złożę ten krzyżowy wianek,
A z nim w mej duszy i łzę i westchnienie.
Na świecie tłumno, na świecie gwarno,
Przez roje ludzi przemknąć się trudno;
Ale w mej duszy ciemno i czarno,
Ale w mem sercu tęskno i nudno.
Tu śmiechy puste, wesołe gadki
I cierpki dowcip, czcze, próżne słowa.
Ach! to dla serca mego zagadki,
To nie dla duszy mojej rozmowa.
Stoję i patrzę w wesołe koło,
Jak cierń koląca patrzy na kwiaty;
Ku ziemi bólem zorane czoło
Schylone duma, myśl mknie w zaświaty.
Każdy przechodząc zmierzył mnie ukosem,
Jednem spojrzeniem i serce osądził,
Jakby szyderczym odezwał się głosem:
Pocoś tu z sercem zbolałem zabłądził?
Tutaj przytułku nie znajdziesz dla siebie,
Nie do łez miejsce, nie do łez tu pora;
Żyjesz w boleści i marzysz o niebie,
I twoja dusza i myśl twoja chora.
Ach, prawdę mówią, ale prawda boli,
Pójdę, lecz dokąd? Ach, wiem doskonale:
Na innej dla mnie rosną kwiaty roli,
Z krzyżem po twardej trzeba piąć się skale.
Bawcie się, bawcie w wesołem gronie,
Ja wam radości łzami nie zakłócę.
Opodal gorzka łza w duszy utonie,
Opodal tylko moją pieśń przenucę,
Piosnkę tak smutną jak serce wygnańca,
Gdy do ojczystej zatęskni zagrody,
Piosnkę tak prostą, jak pacierz różańca,
Piosnkę tak łzawą, jako kropla wody: Piosnkę krzyżową.
Kiedy twe serce z życiem się uciera
I raz zwycięża, drugi raz upada,
Dusza tęsknoty śmiercią obumiera,
W dziedzinę wiary zwątpienie się wkrada:
Pospiesz do krzyża, bo z krzyża jedynie
Strumień pociechy w duszę twoją spłynie.
Kiedy chcąc zgłębić życia tajemnicę
Rozum zamilknie na twoje pytania,
A piekło zwątpień ciśnie błyskawicę
Jak ostry sztylet, co duszę rozrania:
Pospiesz do krzyża, bo z krzyża jedynie
Jak promień łaski wiara w duszę spłynie.
Gdy świat twe drogi różami zaściele,
Szczęścia urokiem życie rozpromienia,
By się boleścią nie stało wesele,
Byś wpośród szczęścia nie stracił zbawienia:
Pospiesz do krzyża, w nim nadzieja cała,
By w szczęściu dusza wierną pozostała.
Gdy z marzeń złudnych dusza się przebudzi,
A w domu twoim boleść się rozgości,
Śmierć zakołace, a niewdzięczność ludzi
Jak lodem zmrozi ten urok miłości:
Pospiesz do krzyża ze łzą i westchnieniem,
A boleść twoja stanie się zbawieniem.
Kochaj! — Tak zbawca świata nakazał;
Jego rozkazom któż się oprzeć zdoła?
Kochaj! — Tak do nas Jezus z krzyża woła,
Byś winy serca sercem twojem zmazał.
Kochaj! — Lecz kogo? — Ach, o to nie pytaj,
Chrystus wyjątku nie czyni żadnego;
Weź ewangelią i otwórz i czytaj:
Kochaj bliźniego, jak siebie samego!
A któż jest bliźnim? — Ten, co z głębi duszy
Z tobą zawoła: Ojcze, coś jest w niebie!
I ten, co krwawe łzy twoje osuszy,
Co ci aniołem w każdej jest potrzebie.
A któż jest bliźnim? — Każdy, który z tobą
Krzyżową drogą do nieba pospieszy,
Dla kogo ciernie są życia ozdobą,
Co z tobą płacze i z tobą się cieszy.
A któż jest bliźnim? — Ten, który dla ciebie
Jakby ze skały serce ma wykute,
Co cię w bolesnej opuszcza potrzebie,
Nosząc w swem sercu pociski zatrute.
Gdy mu odpuścisz dla miłości Boga
I za złe dobrem hojnie się wypłacisz,
Wtenczas zwyciężysz i siebie i wroga,
Zasługą krzyża duszę twą zbogacisz.
Kiedy na krzyż Twój, o Jezu, poglądam,
Cierpieć i kochać, to moje życzenie;
Cierpieć i kochać chcę, pragnę i żądam.
Gdzie krzyż, tam miłość, gdzie miłość, zbawienie.
Cierpieć, to życia mego powołanie,
Cierpieć, lecz z Tobą, dla Ciebie jedynie;
Kochać, to ciągłe serca zmartwychwstanie,
To kwiat niezwiędły na szczęścia ruinie.
Miłość i boleść, ta dwójca mej duszy,
I myśl i czucie i czyn w jedno łączy,
A gdy łez złudnych brudny zdrój osuszy,
Łzami zbawienia w sercu się rozsączy.
Cierpieć i kochać! Kto pojąć wydoła
Tę świętą, krwawą na krzyżu ofiarę,
Łzami zalany do Ciebie zawoła:
Dzięki Ci, Boże, żeś dał sercu wiarę!
Bo kto nie wierzy, ten kochać nie umie;
A kto nie kocha, w rozpaczliwej chwili,
Gdy szuka pociech w zwodniczym rozumie,
Na próżno serce i myśl swą wysili.
Cierpię, bo kocham. Boleść bez miłości
To chmura, w której gwiazda nie zabłyśnie,
To wiatr, co z suchą gałązką się pieści,
To skała, z której ruczaj nie wytryśnie.
Kocham, więc cierpię. Miłość bez cierpienia
To żal, co serce bez oddźwięku głosi,
To łza, co spada z błękitu sklepienia,
Lecz tylko zimną opokę porosi.
Cierpię, bom człowiek. W żalu i tęsknocie
Biedny wygnaniec jabym szczęścia żądał?
Na to stworzony, abym w czoła pocie
Ziemię łzą zlewał i w niebo poglądał?
Cierpię, bom w złudnym marzeń mych zapale
Chciał zmusić szczęście, aby mi służyło,
W dziedzinę świata wdzierał się zuchwale.
Przed dumą moją światło się zaćmiło.
Cierpię, bom więzień, a to ciała brzemię
Ducha szyderczo wstrzymuje w rozpędzie;
Ja chciałem w niebo przemienić tę ziemię,
Ale ta ziemia zawsze ziemią będzie.
Cierpię, bo kocham. Życie bez cierpienia
Skała bezwodna, obłok bez jasności;
Twarda opoka, serce bez natchnienia,
Trumna, co martwe przechowuje kości.
Cierpię, bo tylko kto na krzyżu wiernie
Wytrwał, dla tego krzyż w chwałę się zmieni;
Kto mężnym krokiem deptał życia ciernie,
Temu nadzieją grób się rozpromieni.
Cierpię, a jeźli wola Twoja taka,
Chcę, pragnę cierpieć, gdzie i jak rozkażesz;
O suchym chlebie, w łachmanach żebraka
Pójdę tą drogą, jaką Ty mi wskażesz.
Cierpię, lecz Jezu jako rozporządzisz,
Tak niech się ze mną, wszędzie, zawsze stanie.
Ja zbłądzić mogę! Ty nigdy nie zbłądzisz,
Bo w Tobie prawda, żywot, zmartwychwstanie!
O Jezu, jakaż bolesna tęsknota
Zamracza duszę, gdy od Ciebie stroni;
Jakiż niepokój biednem sercem miota,
Gdy za stworzeniem czczą miłością goni!
Ja żyłem krótko w szczęścia urojeniu,
Świat rozpromieniał mej duszy źrenicę:
Ale przy pierwszem bolesnem westchnieniu
Pojąłem całą życia tajemnicę.
Wtenczas me serce jakby lodem ścięte,
Ach, po raz pierwszy prawdą zapłakało,
Gdy szczęście srogo na krzyżu rozpięte,
W cierniowym wianku, skrwawione ujrzało.
Jeźli mnie godnym, o Jezu, osądzisz,
Bym dźwigał ciężki krzyż za Tobą, Panie,
Ja zbłądzić mogę, Ty nigdy nie zbłądzisz,
Jako rozkażesz, tak niechaj się stanie.
W pokorze serca, w cichości, w milczeniu
Pójdę za Tobą przez głogi i ciernie;
Przy Tobie ulgę znajdę w mem cierpieniu,
Za Tobą dźwigać będę krzyż mój wiernie.
Wiem, że mnie dobrą drogą poprowadzisz,
Obdarzysz serce miłości pokojem;
Że nie opuścisz, wiem, że mnie nie zdradzisz,
Bo jesteś Ojcem, a ja dzieckiem Twojem.
A jeźli szczęściem rozpromienisz czoło,
I szczęście przyjmę, jako dar z Twej ręki;
Wszędzie i zawsze, tęskno i wesoło,
Będę Ci szczerze składał serca dzięki.
Kto Tobie ufa, nigdy nie zaginie,
Kto z Tobą idzie, z Tobą się połączy,
I łzę ostatnią w ostatniej godzinie
Na sercu Twojem jak dziecko wysączy.
Panie, Ty widzisz, krzyża się nie lękam,
Panie, Ty widzisz, krzyża się nie wstydzę;
Krzyż Twój całuję, pod krzyżem uklękam,
Bo na tym krzyżu Boga mego widzę.
Do krzyżam zwrócił wszystkie me życzenia,
Do krzyżam przybił błędnych myśli roje,
Bo z krzyża płyną promienie zbawienia,
Bo z krzyża płyną zmartwychwstania zdroje.
Pod krzyżem świata starty i złamany
Pragnę już odtąd krzyż Twój w duszy nosić,
Niewoli świata pokruszyć kajdany,
Bym mógł na krzyżu krzyża chwałę głosić.
Nie zasłużyłem, abyś mnie pocieszył,
Bom przez czas długi tak od Ciebie stronił;
Gdyś na mnie wołał, do Ciebiem nie spieszył
I łez tak wiele tak marniem roztrwonił.
Ach, Tyś mi podał pierwszy rękę Twoję,
Abym na krzyża mógł powrócić drogę —
A jam nią wzgardził! Dziś pod krzyżem stoję,
Bo już bez Ciebie dłużej żyć nie mogę.
Bom znalazł w krzyżu to, com w szczęściu stracił
Pokój i wiarę, miłość i nadzieję;
Ubogą duszę Tyś łzami zbogacił,
Przystroił cierniem, który nie więdnieje.
A serce wspomnień nosząc krwawą ranę,
Samotnie życia pielgrzymkę odbędzie.
Czyń, co chcesz ze mną; pod krzyżem zostanę,
Krzyż był kolebką, krzyż mym grobem będzie.
Smutno mi w duszy, i nie wiem dla czego, ChciałaymChciałbym się modlić, modlić się nie mogę;
Jakby przeczucie nieszczęścia jakiego
Czuję tęsknotę i boleść i trwogę.
Smutno mi w duszy, a oko się śmieje,
Udana radość boleść serca tłumi;
Jak burza rosę, tak żal łzy rozwieje,
Świat życia duszy nigdy nie zrozumie.
Serce jak kamień, który mchem porośnie,
Bólem porosło. Gdym światu objawił
Ten żal serdeczny, świat spojrzał ukośnie
I tam potępił, gdzie Bóg błogosławił.
Płakać nie mogę; jednak płakać muszę,
I myśl się plącze i serce się smuci.
O dobry Jezu, pociesz moją duszę,
Niechaj Twa łaska pokój jej powróci!
Bo jeźli Twoje nie wesprze mnie ramię,
Jestem tak słaby jak ta wiotka trzcina,
Co lada wietrzyk i ugnie i złamie,
Chociaż tak tęskno do nieba się wspina.
Ach, Tyś mię zawsze tak wiernie prowadził,
Chociaż ja Ciebie nie znał i nie prosił,
I w sercu mojem grzech na grzech gromadził
I rozkosz świata nad Twój krzyż przenosił.
A Tyś mnie jednak nie odepchnął, Panie,
I Twą miłością zawsześ za mną gonił,
Pokąd poznawszy Twoje zlitowanie,
Głowym do krzyża stóp kornie nie skłonił.
Dziś już od krzyża Twego nie odstąpię,
Pod krzyżem miłość krzyża nie ostygnie;
We krwi ran Twoich mą duszę wykąpię
I choć upadnę, Twój krzyż mnie wydźwignie.
Gdyś ludzi kochał miłością tak czystą
A żadnej zdrady twe serce nie znało,
Świat serce złamał, myśl zmroził ognistą,
Cóż ci z tych błogich dziś marzeń zostało?
Gorzkie wspomnienie! — Na tej łez dolinie I to przeminie.
Gdy taką walką dusza rozkrwawiona
Jak ptak spłoszony przed światem się kryła,
A ostrym smutku wieńcem ocierniona
Z kielicha życia samę gorycz piła:
Łzy twe spłynęły! — Na tej łez dolinie I to przeminie.
Gdy twym zamysłom wszystko idzie sprzecznie,
Z sobą, ze światem, wciąż żyjesz w rozdwoju,
I walcząc mężnie walczysz bezskutecznie,
Nie mogąc duszy wywalczyć pokoju:
Nie trać ufności! — Na tej łez dolinie I to przeminie.
Patrząc w to niebo, ale patrząc duszą,
Tęsknoty bole kiedy cię owładną,
Smutny zawołasz: Ach, kiedyż się skruszą,
Kiedyż niewoli kajdany opadną?
O bądź cierpliwy! — Na tej łez dolinie I to przeminie.
Spojrzyj w czas zbiegły, a wnet się rozbudzi
W marzącej duszy młodych lat wspomnienie;
Wieleś wycierpiał dla ludzi, od ludzi;
Zycie twe było jak jedno bolenie:
Przeszłość i przyszłość! — Na tej łez dolinie, Wszystko przeminie.
Pracuj i kochaj! Módl się bez ustanku,
Modlitwa z Bogiem duszę twoję złączy,
I łzy, coś przelał już w życia poranku,
I te, co jeszcze twe oko wysączy:
Uschną w mogile. — Na tej łez dolinie Wszystko przeminie.
Bo każda życia chwilka, to ogniwo;
Jedno po drugiem w tym łańcuchu pęka.
Coś w smutku zasiał, piękne wyda żniwo,
Nad grobem życia zaświeci jutrzenka.
Nie trać odwagi! — Na tej łez dolinie Wszystko przeminie.
Mężnie więc naprzód, jeszcze kroków kilka,
Kilka łez jeszcze przepłaczesz, pielgrzymie;
Wieczność się zbliża, życie jedna chwilka;
Z tobą i ból twój w mogile zadrzymie.
Wiara, nadzieja, miłość nie przeminie, Choć świat zaginie.
Pociecha świata kończy się znużeniem,
Cierpką po sobie pamiątkę zostawia;
Sam człowiek goni za własnem cierpieniem,
Goryczą wszystkie dni życia zaprawia.
Lecz kto raz zwalczył zmysłów upojenie
I duszą pojął boleści znaczenie,
Ten pełnem sercem i zawsze i wszędzie
Krzyż Twój, o Jezu, błogosławić będzie.
Ta przestrzeń drogi, i ciężka i długa,
Co od kolebki do grobu prowadzi,
Spłynie dla niego, jak spokojna struga,
Bo kto w krzyż wierzy, tego krzyż nie zdradzi,
A chociaż w sercu poczuje ściśnienie,
Do nieba zwróci zmroczone spojrzenie
I pełnem sercem i zawsze i wszędzie
Krzyż Twój, o Jezu, błogosławić będzie.
A jeźli życia wędrówką złamany
Gdzieś na grobowym usiędzie kamieniu,
Z duszy znękanej opadną kajdany,
Gdy się w krwi świętej wykąpie strumieniu,
I jakby z długiej wybawion niewoli
Cieszyć się będzie tem, co go dziś boli,
I pełnem sercem i zawsze i wszędzie
Krzyż Twój, o Jezu, błogosławić będzie.
Bo pod tym krzyżem cisza święta, wielka.
Głos jeden dzwoni, ale to głos Boski,
Bo pod tym krzyżem Boża Rodzicielka
I krew, co zbawia: łzy, co koją troski.
A kto raz przebył brudne świata morze,
Pod krzyżem stanął, lecz stanął w pokorze,
Ten pełnem sercem i zawsze i wszędzie
Krzyż Twój, o Jezu, błogosławić będzie.
Panie, Tyś ogień w mej duszy zapalił,
Chcąc, by w niej miłość świata wygorzała;
Tyś dumę moję o ziemię powalił,
By siłą świętej pokory powstała.
Chcesz, bym Cię kochał, o Panie, nad życie,
Niczego nigdy nie żądał prócz Ciebie;
Chcesz, bym na ziemi został krzyża dziecię.
Bym dzieckiem chwały mógł zostać na niebie.
A ja tak długo Tobiem się opierał
I gwałtem chciałem zejść z krzyżowej drogi,
A Tyś mi szczęście po szczęściu odbierał,
Żem został nędzny, złamany, ubogi.
Panie, gdzież jesteś? czyś odwrócił ucho
Na serca mego głos tęskny i smutny?
Panie, Ty widzisz, jak w duszy mej głucho;
O czemuś dla mnie stał się tak okrutny?
Do Ciebie w ciężkiem udręczeniu wołam,
Żebrze ma dusza o Twe zlitowanie,
Krzyża już dłużej dźwigać nie wydołam,
Jeśli Ty w pomoc nie przyjdziesz mi, Panie!
Aleś Ty długo, długo na mnie czekał,
Tyś na mnie wołał i szukał i prosił,
Lecz ja zuchwale od Ciebiem uciekał,
Gdym świat w mem sercu i w mej myśli nosił.
Bałem się krzyża, bałem się cierpienia,
Jak dziecko, co się serca matki boi,
Bom nie chciał poznać w szale urojenia,
Że ranę serca tylko krzyż zagoi.
Dziś znam tę drogę beleściboleści, zaprzenia:
Cierniem zasłana, krwią świętą zbroczona.
Dziś znam tę drogę miłości, zbawienia:
Pusta, odludna, od świata wzgardzona.
Pójdę Cię szukać, choć zwątlonym krokiem,
Pójdę tą drogą bolesną i ciemną:
Pójdę Cię szukać łzą zmroczenem okiem,
O Panie, Panie, nie kryj się przedemną!
A w sercu nosząc Twoją krwawą mękę.
Pójdę z mym krzyżem przez kolące głogi,
A gdy upadnę, podaj mi Twą rękę,
Abym nie ustał wśród krzyżowej drogi.
Błogosławiona każda ta godzina,
Co ci objawia tajemnicę krzyża,
W smutnej myśli Boga przypomina
I już na ziemi do nieba cię zbliża.
Życie twe pełne żalu i goryczy,
A dusza tęskni łzami przepełniona,
Serce zranione groby tylko liczy,
A na tych grobach twych dzieci imiona.
Wśród tak bolesnych pielgrzymstwa kolei
Niejednąś krwawą już łzę przepłakała,
I z wszystkich szczęścia ziemskiego nadziei
Nadzieja w Bogu jedna ci została.
Lecz ta ostatnia nigdy cię nie zdradzi,
Jaśniej zaświeci, gdy życie zciemnieje,
I ta ostatnia tam cię odprowadzi,
Gdzie rana serca chwałą zajaśnieje.
Cierpisz, bo żyjesz dzisiaj na wygnaniu,
I ten dług życia łzami twemi płacisz,
A ćwicząc ducha w cichości, kochaniu,
Niebo pozyskasz, choć ziemię utracisz.
Mężnie więc naprzód, bo to Bóg cię woła,
Bóg, co pod krzyża ciężarem upada,
A chcąc z człowieka zmienić cię w anioła
Sam na twe serce ciężki krzyż Swój wkłada.
Niech w każdym, który zbliży się do ciebie,
Skrzepła już miłość Boga się rozbudzi,
A nim zostaniesz aniołem na niebie,
Stań się aniołem dla nas biednych ludzi.
Nie chcę się więcej sprzeciwiać Twej woli,
Panie! z pokorą Tobie się oddaję,
A chociaż serce tak krwawo zaboli,
W boleściach serca Twą dobroć wyznaję.
Nie wiem, dla czego nawiedzasz mą duszę,
Serce i ciało strapieniem, chorobą;
Lecz to wiem dobrze, że cierpieć tu muszę,
Abym przez boleść połączył się z Tobą.
Nie wiem, dla czego, lecz wiem doskonale,
Że ojcem jesteś, że kochasz, że zbawiasz,
A wierząc mocno nie troszczę się wcale,
Czy do mnie szczęściem, czy krzyżem przemawiasz.
Chcesz, bym z szczerością, wiarą i ochotą
Ciągnął to życie, ciężko jakby w pługu,
Chcesz, bym cierpieniem, miłością, prostotą
Z przewinień moich wypłacił się długu.
Jeżli mnie karzesz, ach, wiem, żem zasłużył.
Karz, pokąd zechcesz, lecz oszczędź na wieki,
A choćbyś życia pielgrzymstwo przedłużył,
To racz przedłużyć i łaskę opieki.
Choć się już wszystkie nadzieje rozbiły,
A urok życia jak mgła się rozpłynął,
O Panie, wesprzyj omdlałe już siły,
Abym w tej walce nędznie nie zaginął.
Lecz jeźli cierpię nie za przewinienia,
Łączę mą boleść z zasługą Twej męki,
A krzyż mój, Panie, jak krzyż poświęcenia
Przyjmuję wdzięcznie z Ojca mego ręki.
Na starowiejskiej dzwon zadwoniłzadzwonił wieży I wszystkich wiernych woła do pacierzy,
Przed matki Boskiej obrazem klękajmy Duszę i ciało pod Jej straż oddajmy.
Ave. O Matko bądź nam pozdrowiona, Nadziejo w śmierci i w życiu obrona, Maria! Tyś jest naszą gwiazdą błogą, Do wiecznej chwały prowadzącą drogą.
Gratiae plena — Pełna łaskawości Wznieć w sercach naszych płomyczek miłości. Dominus Tecum — Pan z Tobą przebywa Niech serce nasze w Twem sercu spoczywa.
Benedicta — O Błogosławiona, Przed gniewem Boskim Tyś nasza zasłona
Tu — byłaś, jesteś i będziesz na wieki Użycz domowi temu Twej opieki.
In mulieribus — między niewiastami Pozostań matko ciągle między nami, Et benedictus — i błogosławione Słowo, w panieńskim żywocie wcielone.
Fructus ventris Tui — Owoc żywota, Który syońskie otworzył nam wrota, Jezus — Zbawiciel, Syn Twój ukochany Ty w Jego święte racz nas ukryć rany.
Sancta — W niebieskiem królujesz Syonie Na wiecznej chwały, obok Syna tronie; Maria! — grzesznik w ucisku, utrapieniu — Znajduję ulgę w Twem słodkiem Imieniu.
Mater — Tyś matką w Tobie ufających I sprawiedliwych i pokutujących; Dei — gdyś Zbawiciela nam powiła, Ziemia Cię matki imieniem uczciła.
Ora — me prośby u nóg Twoich składam, Nie w nich, lecz w Tobie nadzieję pokładam; Pro nobis — Boży gniew Maryo przebłagaj W życiu i śmierci — Ty nam dopomagaj.
Peccatoribus — wstaw się za grzesznikiem, By wiecznej chwały stał się uczestnikiem; Nunc et in hora — w każdej życia dobie, My ufność naszą pokładamy w Tobie.
Mortis nostrae — gdy śmierci godzina wybije, Niech dusza nasza pod Twój płaszcz się skryje; Amen — Z pod Twojej na ziemi opieki, Niech z Tobą w niebie królujem na wieki.
Jako dziś klęczę, tak niejednym razem
Klęczałem tutaj przed świętym obrazem;
A Ty jak gwiazdka, co świeci w obłoku,
Byłaś mem światłem w pielgrzymstwa pomroku.
Dzisiaj powracam, o Matko, do Ciebie,
Płacząc nad ziemią, a marząc o niebie;
Tobie me żale i smutki przedłożę
I kij pielgrzyma u stóp Twoich złożę.
Matko, Ty doradź, matko, wskaż mi drogę.
Bez Ciebie myśleć i kochać nie mogę.
Powiedz, czy w obce mam się udać strony,
Gdzie mi już polskie nie zahuczą dzwony,
Czy mam przeprawić mą łódkę przez morze,
Gdzie mi już polskie nie zaświeci zorze,
Czy też w ojczysty mam wrócić zakątek,
W kraj tęsknych marzeń i łzawych pamiątek.
I tam wśród swoich, jakby na wygnaniu,
Mówić o przyszłem w życiu zmartwychwstaniu?
Choć ciało słabe, ale duch ochoczy,
I nigdy z drogi, co wskażesz, nie zboczy!
Dla mnie rozkazem każde Twe skinienie,
O daj pracować na kraju zbawienie;
A za to wszędzie, zawsze, złożę dzięki,
Choć mnie powiedziesz przez krzyże i męki.
O Matko, objaw, objaw mi Twą wolę,
Matko, przeżegnaj oschłą serca rolę,
Na której smutków porosły piołuny,
Jako złowrogie, pogrzebne całuny.
O Matko, przemów, przemów do mej duszy,
Bo ją świat mroźnem swem tchnieniem wysuszy,
Myśli, jak wichrem pędzone obłoki,
Błądzą, a z myślą błądzą wątłe kroki.
Dziś mnie przywiodły w te mury klasztorne,
W ten raj pokoju. Ach, może pozorne
Dziś szczęście moje, i w jednej godzinie
I to złudzenie z innemi zaginie.
Czym na to przyszedł, by po raz ostatni
Polskę powitać, posłyszeć głos bratni?
Po raz ostatni ten głaz ucałować,
Rzewnie zapłakać i wstecz powędrować?
I gdzieś w obczyznie, w tułacza odzieniu
Prześnić to życie w tęsknocie, cierpieniu?
Matko boleści, w każdym życia razie,
Gdym się pomodlił przy twoim obrazie,
Poczułem w głębi mej duszy wzruszenie,
Jakby głos matki, jak krzyża natchnienie.
Matko, i dzisiaj niechaj tak się stanie,
Daj mi odpowiedź na moje pytanie.
I było ciemno, tak ciemno dokoła!
Lampa się tylko w kościele paliła,
A dusza jakby w objęciu anioła
Z goryczy życia rzewną słodycz piła.
I cisza zewnątrz i wewnątrz tak błoga!
Byłem szczęśliwy, jak gdyby w zachwycie,
I czułem bliskość, bliskość mego Boga
I czułem nowe w sercu mojem życie.
Jako pod wieczór błękit się rozchmurza
I szum wzburzonej ucisza się fali,
Tak się i w duszy uciszyła burza,
Jakby głos jaki przemawiał z oddali.
I głos zbawienia jak z krzyża, jak z nieba,
W sen zakołysał wszystkie niepokoje,
I głos tak silny, jakiego potrzeba,
Aby wypłoszyć brudnych myśli roje.
Te, co świat zadał, Bóg rany zagoił,
Zwątlone siły Swą łaską pokrzepił,
Idź i mów o Częstochowie,
W każdym zamku, w każdej chatce
Mów o Jasnogórskiej Matce,
O Tej polskiej mów Królowej.
Choć cię obelg przyjmą gradem,
Z krzyżem w ręku, w sercu z Bogiem
Stań przed każdym polskim progiem,
Idąc Zbawiciela śladem.
Matko, u stóp Twych składam moje dzięki,
W rzewności ducha korne i serdeczne,
I kij pielgrzyma chwyciłem do ręki;
Pod Twą opieką me ścieżki bezpieczne.
I czegom zawsze w głębi duszy żądał,
Dziś błogo widzę ziszczone życzenia;
Będę rodzinny, drogi kraj oglądał,
Ziemię bolesnych wspomnień i cierpienia.
O to nie pytam, jaki mnie los czeka;
Na wszystko gotów, żadnej nie znam trwogi.
Wiem, że nademną czuwa Twa opieka,
Wiem, że mi z prawej nie dasz zboczyć drogi.
A jeźli z pracy odstąpią mię siły,
Nie zdołam gwarnych myśli uspokoić,
Kwiatem nadziei umaić mogiły
I w sercach rany głębokie zagoić;
Jeźli nie zdołam mową rzewną, mocną
Serca zwiędniałe w nowy byt odrodzić:
Matko boleści, Ty mi bądź pomocną,
Naucz, jak lud Twój z Twym Synem pogodzić.
Obym mógł martwe ożywić sumienia,
By się z grzechowych oczyściły brudów,
Aby lud polski łaską odrodzenia
Jak słońce jaśniał wpośród innych ludów!
Inni powstaną, do dzieła przydatni,
Jako prorocy i wieszcze w narodzie;
Cnotą, rozumem w ich gronie ostatni,
Będę jak trzcinka przy ciekącej wodzie.
Będę jak żebrak ubogi, wzgardzony,
Który po żeńcach nikłe zbiera kłoski,
Łzami polewał ojczyste zagony
I słowo Boskie niósł z wioski do wioski.
I w kole biednych będę uczył dziatek,
Jak mają chować Boskie przykazanie,
I będę mówił do ojców i matek,
Jak wielkie, święte jest ich powołanie.
Że miłość kraju jest z miłością Boga
Ścisłemi węzły od wieków spojona,
W niezgodzie ludu cała siła wroga,
A jedność ludu tę siłę pokona.
Gdzie prawdy nie ma, tam nie ma jedności,
A prawdy nie ma tam, gdzie nie ma wiary.
Gdzie nie ma Boga, tam nie ma miłości,
I rozdrobnione przepadną ofiary.
I będę krzyża moc i chwałę głosić;
Że nie wart szczęścia, kto nie znał cierpienia,
Że o to ciągle mamy Boga prosić,
Aby nas drogą prowadził zbawienia,
I będę wielbił, Maryo, Twe imię,
Kto Tobie ufa, ten wiecznie nie zginie,
I to, co dzisiaj w serca głębi drzymie,
Za Twą pomocą w życie się rozwinie.
Lecz jeźli smutny wyrok przeznaczenia
Wzgardzi mą pracą i działać zabroni,
Będę ze łzami, z boleścią milczenia
Za kraj się modlił w samotnej ustroni.
Lutnio ma wdzięczna, dawnych wspommnień cieniu,
Długoś milczała smutna w zapomnieniu.
Już na twych strunach przyschły łzy gorące
Ścichły radości dzwięki głośno brzmiące...
Dzisiaj na nowo chwytam cię w me dłonie
Dzisiaj na nowo w twe struny zadzwonie
A gdy miłością dusza rozstajała
Oby w te struny swe czucia przelała!
Nie próżnych myśli widma rozgorzałe,
Maryo! Twoją chcę opiewać chwałę.
Ach! to, co serce tak gorąco czuje,
Niech słabym dzwiękiem ma lutnia zwiastuje.
Czuje to serce zimne i wyrodne
Że chwałę Twoją opiewać niegodne!
Mamże więc milczeć, zerwać struny drzące
I zamknąć w sercu uczucia gorące?
Wszakżeś Ty matką — Ty serce niewinne
Och! nie odrzucisz i pienia dziecinne. —
Tobie poświęcam me myśli i tchnienia
Tobie i wszystkie tej lutni westchnienia.
Ach dziecko Matki chwałę, miłość głoszę,
Sługa — hołd serca w ofierze przynoszę.
Serce i pieśni — oto skarby moje
Składam Maryo, dziś pod stopy Twoje!
O Pani Nieba — i ziemi Królowo
Tyś Matką moją, o radości słowo!
To słowo jedno — każdy żal ukoi,
To słowo jedno — każdę ranę zgoi,
To słowo jedno — każdą łzę osuszy,
W tem jednem słowie życie mojej duszy,
W tem jednem słowie nadzieja ma cała,
Być sługą Twoim — cała moja chwała,
Być więźniem Twoim Maryo — me godło,
Być dzieckiem Twojem — oto szczęścia prządło.
Jako w łzach rosy pączek się rozkwita
Tak we łzach człowiek życia zorze wita.
I ciężko nieraz, w tej życia niewoli
I nędzę i nagość, smutek — i bole
I różne życia przebywa koleje
I próżne w sercu więdnieją nadzieje.
Żelaznem berłem nieraz świat mu rządzi
Światłem rozumu zwiedzion często błądzi
I w walce ciężkiej ze światem ustaje
I kark pod jarzmo światowe poddaje.
Nieszczęsny — próżnym blaskiem oszukany,
Całuje ciężkie niewoli kajdany
I nie śmie Matki już wzywać imienia
I do Niej serca wysyłać westchnienia —
Tak biedne dziecko za swą zgubą goni!
Matkę porzuca i od łez Jej stroni
Ale od dziecka Matka nie ucieka!
Z krwawionem sercem, ale na nie czeka.
Czeka i płacze i prosi i woła —
Bo Jej miłości nic wydrzeć nie zdoła
Aby te drogi ciemności porzucił,
Aby skruszony do swej matki wrócił.
Ach! Ona pierwsza ku niemu pospieszy
I łzy osuszy i w smutku pocieszy —
I na zbawienną drogę naprowadzi —
I dumne grzechy i winy zagładzi!
I łez pokuty mu źródło otworzy
I łask swych znowu użyczy obficie,
I duszy nowe przywróci mu życie!
I ciężkie więzy świata tego skruszy
I miłość Boga w kornej wznieci duszy,
I wszystkie żądze do krzyża przybije.
Na krzyżu serce na nowo ożyje
I płaszcz Swój dzielnej opieki roztoczy,
Ku niebu duszy podniesie mu oczy,
Tą, co do nieba prowadzi, jedyną
Cierpień i krzyża prowadząc drożyną.
I ja bym kiedy miał Ciebie porzucić!
I ja bym jeszcze mógł Ciebie zasmucić!
Jeźlim źle czynił uznaję me złości.
Odtąd już Tobie chcę służyć w miłości,
Nic mnie od Ciebie już odwieść nie zdoła,
Do Ciebie dusza o pomoc ma woła:
Wysłuchaj Matko! wysłuchaj Twe dziecie
Miotane burzą po tym zgubnym świecie,
Racz mnie Twą łaską zasilać i wspierać,
Daj mi przy Tobie i żyć i umierać.
PIEŚŃ DRUGA.
Jak gdy z gniazdeczka wyleci ptaszyna,
W wesołych pląsach w powietrzu się wije,
I życie swoje pieniem rozpoczyna,
Do słońca zmierza, w obłoku się kryje;
I tę — co jemu gniazdeczko zasłała,
Szuka miłośnie tęsknoty spojrzeniem,
I tę, co jemu pierwszą pieśń spiewała
Wita swą matkę — pierwszem swojem pieniem:
O pieśni moja — leć w chwały przestworze —
Coś długo w głębi duszy mej drzymała,
I tobie zeszło dzisiaj ranne zorze,
I tyś do lotu skrzydełek dostała.
Już Cię w mem sercu dłużej kryć nie mogę,
O! pieśni moja, drząca i nieśmiała —
Miłości gwiazda przyświeca ci błoga,
Kwiatami pieśni zasłaną masz drogę.
I cóż masz czynić w lej płaczu dolinie,
Gdzie z złotych lutni szumem pieśni płyną?
W innej przytułku poszukaj krainie,
Tam niech twe dźwięki łzami się rozpłyną.
Ty do górnego unoś się Syonu
Tam Pani świata — tam nieba Królowa
Tam Matka moja! — zbliż się do Jej tronu
I w tę pokornie odezwij się słowa:
Powiedz, że ciebie dusza ma wysyła
Że Ją za matkę i panią uznała:
Proś, by ci więzy założyć raczyła,
Byś niewolnicą odtąd Jej została.
Proś, by jak matka nad tobą czuwała,
A ty Jej wiernie przyobiecaj służyć,
Byś niczem od Niej odwieść się nie dała,
By cię ku Swojej chciała chwale użyć.
I jako pierwszy kwiatek się rozkwita,
Gdy słońce z ziemi wywodzi go łona,
Miłośnie słońce wonią swoją wita,
I w słońca blasku miłośnie i kona;
Jak Cię Maryi miłość wywabiła
Z duszy tę pierwszą piosnkę niewinną:
Proś by Ci dzisiaj błogosławiła,
I byś do zgonu została niewinną.
I jako gwiazdka kryje się w obłoku,
Pod płaszcz Maryi skryj się pieśni moja —
Tyś przy Niej wzrosła, wytrwaj przy Jej boku,
Przy Niej ostatnia będzie chwila twoja.
A tak w ostatniej życia mego chwili,
Gdy się śnić będą ciemne grobu cienie,
Pieśń o Maryi mą duszę zasili,
Ostatnie ku Niej uniesie westchnienie.
Choć z zimnej lutnię śmierć wytrąci dłoni,
Pieśń nie ucichnie w głębi mojej duszy,
Ona przedemną te cienie pogoni
Do miłosierdzia serce Twoje wzruszy.
I Ty o Matko, do syna pospieszysz,
I sługę — Pani — nawiedzisz wiernego,
I serce biedne, lecz stałe pocieszysz,
I do przytułku weźmiesz mnie wiecznego.
A gdy już zwłoki w ziemi złożą łonie,
Gdy serce w ziemi wiecznym snem zadrzymie
Gdy po twych strunach wiatr, lutnio, powionie,
I wtedy Maryi podasz echom imię!!
Kilka piosenek majowych dla was, którzy Maryą kochacie, dla was, którzy z Maryą pod krzyżem stoicie. Biedne, proste, pokorne piosenki, jak te polne kwiateczki majowe. Krótkie ich życie, ale szczęśliwe kwiateczki, jeźli choć chwilek kilka zdobiąc jej obraz, kwitnąć i odkwitnąć mogą. Krótkie życie tych piosenek, które w pokorze składam u stóp Tej matki, która i najuboższym nie pogardzi serca darem. Marya nie gardzi kwiateczkiem majowym; Ona i majową nie wzgardzi piosenką, bo te kwiaty wykwitają na ziemi, której Ona jest panią; bo te piosnki dzwonią w sercu, którego Ona jest matką.
Huczą lasy, szumią zdroje,
Jakby wielbiąc imię Twoje,
Bo To imię ukochane
Goi każdą serca ranę,
Bo To imię w całym świecie
Wielbi starzec, kocha dziecię.
O Maryo! przyjm w ofierze,
Co ci dzieci znoszą szczerze,
Serca swoje, myśli swoje,
I łez żalu czyste zdroje,
Wszystkie smutki i tęsknoty,
Nie z przymusu, lecz z ochoty.
Chociaż panią nazywamy,
Lecz jak matkę Cię kochamy,
Jako pani cześć oddając,
Jako matkę Cię wzywając.
Pani świata, rządź sługami,
Matko, lituj się nad nami!
Bo my nędzni, biedni ludzie,
Zastarzali w grzechów brudzie;
Podaj rękę, powstaniemy,
Proś za nami, ożyjemy,
A doznawszy Twej opieki,
Będziem z Tobą żyć na wieki!
2.
Już majowe świeci zorze.
Przed obrazem świeże kwiaty
Dla Maryi złóż w pokorze,
Lecz kwiat inny ślij w zaświaty.
Kwiat nadziei, kwiat miłości,
Co się w duszy twej rozwinął,
Daj go matce, aby w czczości
Świata tego nie zaginął.
Powierz matce kwiat ten drogi,
By go ludzie nie splamili,
Żeby bujne świata głogi
Tego kwiatu nie zgłuszyły.
Wszystkie myśli, wszystkie słowa
Pod straż dobrej oddaj matki,
Ona wiernie ci przechowa
Te majowe duszy kwiatki.
Ona czuwać będzie stale,
By twe serce wiarą biło,
A na wierze, jak na skale,
Życie silniej się krzewiło.
Ona czwaćczuwać będzie wiernie,
By miłości świętej siła
Jako słońce, czynnie, biernie,
W duszy twej się promieniła.
3.
Kwitną łąki, a z kwiatami
Radość w sercu się rozkwita;
Świeci niebo i gwiazdami
Przyjście błogiej wiosny wita.
Wdziękiem maja kwitnie chwata
Tej, co światu Zbawcę dała.
Gdzie kościoły i zakony
I gdzie dzieci boskie żyją,
Gdzie z wież huczą głośne dzwony,
Tam też głośniej serca biją.
Cześć Maryi, cześć i chwała,
Która światu Zbawcę dała.
Maj zawitał i świat ożył,
Słońce błysło, pękły lody,
Ziemi łono Bóg otworzył,
By wśród życia i swobody
Głośno grzmiała cześć i chwała
Tej, co światu Zbawcę dała.
Ziemia głosi imię Twoje,
Ciebie niebo opowiada;
Tobie pszczółek brzęczą roje,
Tobie ptasząt nucą stada.
Cześć Maryi, cześć i chwała,
Która światu Zbawcę dała.
Myśl się nasza stroi kwiatem
A uczucie gwiazd światłością;
A wśród świata i nad światem
Chcemy Twoją żyć miłością.
Cześć Maryi, cześć i chwała,
Która światu Zbawcę dała.
Panie! w ofierze Tobie dzisiaj składam
Wszystko, czem jestem, wszystko, co posiadam.
Ty wiesz najlepiej, żem nędzny, ubogi,
Żyję wśród smutków i żalu i trwogi,
Goniąc i tęskniąc za duszy pokojem.
Nadzieją moją i zbawieniem mojem
Jest ta myśl błoga, jest ta myśl droga,
Że matką moją jest Matka Boga.
I kiedy patrząc na grzechów mych złości
W sercu utulić nie mogę żałości,
I sąd Twój straszny staje przed oczyma,
Jak nad przepaścią piekła ducha trzyma,
I wszystkie myśli w odmęcie truchleją:
Znękanej duszy ostatnią nadzieją
Jest ta myśl błoga, jest ta myśl droga,
Że matką moją jest matka Boga.
Kiedy krzyż ciężki na to ciało padnie,
A duszą cięższy krzyż jeszcze owładnie,
I sucho wewnątrz i zewnątrz tak sucho,
A w duszy ciemno, a w sercu tak głucho,
I usta milczą w milczenia katuszy:
Jedyną ulgą dla zbolałej duszy
Jest ta myśl błoga, jest ta myśl droga,
Że matką moją jest matka Boga.
Lecz gdy ostatnia wybije godzina,
Co całą przeszłość jasno przypomina,
A to wspomnienie harde myśli zmiesza
I serce drażni, ale nie pociesza,
Któż od rozpaczy człowieka zasłoni?
Któż zlitowania skarby mu odsłoni?
Jedna myśl tylko, jedna myśl błoga,
Że matką naszą jest matka Boga.
5.
O Maryo, na głos sługi
Nie odmawiaj Twej pomocy,
Bom czas długi, bardzo długi,
Żył bez Ciebie w zwątpień nocy;
Włos od smutku posiwiały,
Dusza starta i złamana,
W sercu zimny, skamieniały,
Bom znać nie chciał Matki Pana,
Bom miłował moje grzechy.
Dziś wyznaję serca winy
I nie szukam już pociechy,
Ale łask Twych okruszyny.
Żyłem długo jak umarły
W brudnym złości moich grobie,
Które z łask twych mnie odarły;
Jednak zawszem ufał Tobie.
I ta ufność mnie nie zwiodła,
Dziś do Ciebie mnie przywiodła.
Dzieckiem Twojem być przestałem,
Tyś być matką nie przestała,
A z tych łez, co przepłakałem,
Niech wykwitnie Twoja chwała!
Skrusz Twą siłą te kajdany,
Które duszę krępowały,
Zagój w sercu wszystkie rany,
Które grzechy mi zadały.
Z więźnia świata więźniem Twoim
Chcę być dotąd wierny, stały;
Lecz Ty obdarz mnie pokojem,
Bym był więźniem Twojej chwały!
Różne są szczęścia i różne są bole,
Przez które człowiek w życiu przechodzi,
A świat ten nieraz w serce ukole,
Życia goryczy nigdy nie osłodzi,
Bo świat to umie i zdradzić i złudzić,
Serce rozranić i duszę obrudzić.
Tylko Ta jedna, co życie nam dała,
Miłując sercem, sercem nas pociesza;
Tylko ta jedna miłością wytrwała
Zawsze i wszędzie w pomoc nam pospiesza,
Ranę odgadnie a boleść przeczuje,
Bo tylko matka swe dziecko pojmuje.
Ale ta matka słaba jako trzcina
Cóż sama przez się uczynić jest zdolna?
Pod krzyżem dziecka kornie się ugina,
Modlić się, płakać, to tylko jej wolno.
Sama swą siłą serca nie zagoi,
Sama swą proźbą Boga nie rozbroi.
Lecz drugą matkę mamy jeszcze w niebie,
Co matce naszej pomoc, radę daje,
A gdy Jej wezwie w smutku i potrzebie,
W obronie dziecka zawsze przy Niej staje.
Gdzie matka płacze, tam Marya radzi,
Gdzie matka błądzi, Marya prowadzi.
Jeźli chcesz dziecku twemu błogosławić,
To je błogosław w Maryi imieniu;
Jeśli chcesz duszę dziecka twego zbawić,
Kochaj Maryą w szczęściu i strapieniu.
Bądź ty Jej dzieckiem i zawsze i wszędzie,
A Ona matką dziecku twemu będzie.
7.
O, potąd dobrze i błogo na świecie,
Pokąd na ziemi ma matkę dziecię.
I pod jej sercem nowy świat powita,
Jak kwiatek polny w życie się rozkwita,
Od niej się uczy znać Boga na niebie,
U Niego szukać pomocy w potrzebie
I Jego świętej poddawać się woli,
Wielbić i wierzyć, choć serce zaboli;
Jak cicho płakać, kochać i pracować,
I w krwawym pocie kornie krzyż całować,
I zawsze wierzyć, choć rozum w ciemności,
I zawsze kochać, choć serce w oschłości,
I zawsze wołać w pokorze: O Panie,
Jak Ty rozrządzisz, niechaj tak się stanie!
O, potąd dobrze i błogo na świecie,
Pokąd na niebie ma matkę dziecię.
Pod Jej opieką nić życia wyprzędzie,
Kocha Ją zawsze, widzi Ją wszędzie,
I tęskniąc do Niej, do Niej się zbliża,
I z krzyżem w ręku pospiesza do krzyża,
By krzyża bole z Tą matką podzielić,
I z Nią zapłakać i z Nią się weselić.
Gdy o Niej myśli, myśl zawsze pogodna,
Gdy Jej zaufa, to dusza swobodna;
Gdy za Nią idzie, o świat nie zawadzi,
Gdy Jej zawierzy, to Ona nie zdradzi,
A gdy na ziemi sercem z Nią się łączy,
To na Jej sercu i życie zakończy.
8.
Smutno na sercu! — A któż pocieszy?
Dusza się trwoży! — Któż nas obroni?
Któż w pomoc dziecku chętnie pospieszy,
Któż je od wiecznej zaguby zasłoni?
I jeszczeż długo będziem tak pytać?
I jeszczeż długo żyć tak wśród trwogi?
I każdej wiotkiej trzciny się chwytać,
Przy błędnem świetle szukać życia drogi?
I matkę mając żyjem w zwątpieniu,
I światło mając błądzim wśród nocy,
I usta mając cierpim w milczeniu,
Nie chcąc u matki szukać pomocy?
Ale ta matka gdzież Ona mieszka?
I gdzież Ją znaleść, gdzie możem odszukać?
I któraż do Niej doprowadzi ścieżka?
Gdzież do Jej domku i serca zapukać?
O nie idź tylko niedowiarstwa mrokiem
I próżnej dumy i rozpusty złością;
Szukaj Jej łzawem i sercem i okiem,
Szukaj Jej wiarą, a znajdzie z miłością!
Świętej pokory pokryty puklerzem
Za Zbawicielem wstępuj w krwawe ślady,
A Matki Boskiej zostawszy rycerzem,
Znajdziesz w Niej matkę miłości i rady.
Ona cię weźmie pod Swoją opiekę,
Choć przeciw tobie cały świat powstanie,
Otrze z łez gorzkich wilgotną powiekę,
A dusza życia prawdą zmartwychwstanie.
Biedny, kto Ciebie nie zna od powicia
I nigdy Twego nie słyszał imienia;
Lecz ten biedniejszy, kto w rozpuście życia,
Stał się niegodnym Twojego wejrzenia.
I Imię Twoje już zatarł w pamięci
I swojej matki podle się wyrzeka.
Ach, łaska Boska serca nie poświęci,
Które od matki stroni i ucieka.
Kto się za życia z Tobą nie połączy,
Tęskniąc nie szuka Twej świętej opieki,
Ten i bez Ciebie to życie zakończy,
Bez Ciebie będzie rozpaczać na wieki.
Kto Cię nie uczci i słowem i czynem,
Za tym nie staniesz na sądzie w obronie!
Kto gardzi matką, ten gardzi i synem.
Kto gardzi światłem, w ciemnościach zatonie.
Gorzkie łzy żalu dziś Ci niosę w darze,
Niechaj wyżebrzą Twoje zlitowanie;
A chociaż Syn Twój w gniewie mnie ukarze.
Matka za dzieckiem w obronie powstanie.
A kogo, Matko, Ty pobłogosławisz,
Ten do wieczności szczęśliwie dopłynie;
A za kim, Matko, na sądzie się wstawisz.
Ten wieczną śmiercią nigdy nie zaginie.
10.
Przed Tobą, Matko, któż się ukryć zdoła?
Ty serc Twych dzieci przenikasz skrytości;
Duch się wyjarzmia z żądz zmysłowych koła,
Do Ciebie tęskni, tęskni do miłości.
Pozwól, o Matko, w tej duszy rozmowie,
Niech serce dziecka wszystko Ci opowie.
Wyznaję szczerze, od krzyżam się bronił,
Dziś go przyjmuję w pokorze, prostocie;
Wyznaję szczerze, żem od Ciebie stronił,
Lecz dziś Cię szukam w mej duszy tęsknocie.
Czy serce zgoisz miłości urokiem,
Czy duszę zranisz boleści pomrokiem:
Gdy żałość moją Tobie opowiadam.
Wtedy w mej duszy ciszej i spokojniej:
Kiedy me życie w ofierze Ci składam,
Wtedy w mem życiu jaśniej i przestroniej.
O, wskaż mi tylko, wskaż mi życia drogę,
Bez Twej pomocy dalej iść nie mogę!
Bo kto sam idzie, pod krzyżem upada,
A do powstania, gdy siłę wytęża,
I myśl się kłóci, lęk w serce się wkrada,
Dusza słabnieje, a ciało zwycięża.
Lecz kto na Tobie polega jedynie,
Dla tego boleść siłą się rozwinie.
11.
W zimnym popiele iskra nie zaświeci,
Kwiat nie wykwitnie w śniegowej zamieci.
W sercu zbolałem są tylko wspomnienia,
Znajdziesz łzę gorzką, nie znajdziesz natchnienia,
Bo do pustego nikt domku nie puka,
W grobowej nocy nikt życia nie szuka.
Matko, weź życie, albo dodaj siły,
Bo coraz ciężej, im bliżej mogiły,
A własną siłą dalej iść nie mogę.
Zostaw mi krzyż mój, ale oddal trwogę,
Bo choć pokornie krzyż na barki wkładam,
Co krok postąpię, pod krzyżem upadam.
I coraz zimniej i zimniej wokoło,
I coraz rzewniej łza po łzie się sączy,
I coraz ciemniej zachmurza się czoło,
I coraz ściślej żal się z żalem łączy.
Matko, spiesz w pomoc, utul ból serdeczny,
Pod Twą opieką będę żyć bezpieczny.
Modlić się pragnę, płakać tylko umiem,
Smutek, tęsknota głos modlitwy tłumi,
Własnego serca uczuć nie rozumiem,
Ale Maryja to serce zrozumie.
Dla mnie, dla ludzi, łzy są tylko łzami,
A dla Maryi modlitwy słowami.
12.
Niegdyś byłem tak bogaty;
Mem bogactwem marzeń kwiaty.
Żyjąc w szczęścia upojeniu
I w nadziei i w wspmnieniuwspomnieniu
Była przeszłość, przyszłość święta
I tęsknota niepojęta
Na dnie duszy mej dzwoniła,
Jak harmonia dźwięczna, miła;
Jużem sądził, że w radości
Można dobić do wieczności,
Że bez krzyża i cierpienia
Zejdzie dla mnie cień zbawienia.
Wszystko się dla mnie dzisiaj zmieniło,
Maryja Matka, Ta się nie zmieniła;
Co było jasnem, dzisiaj się zaćmiło,
Co było ciemnem, Tyś rozpromieniła.
Wszystkie pociechy i cierpienia moje
Z krzyżem, jak dziecko krzyżam odziedziczył;
Opieka Matki, miłosierdzie Twoje,
Żeś je w zasługę, tak ufam, policzył.
A jeśli serce boli, bardzo boli,
Matko, tę boleść poświęć Twoją ręką,
Bym się oddając we wszystkiem Twej woli
Krzyż mój połączył z syna Twego męką!
Zawitał dla nas majowy poranek,
Ziemia i niebo błogo się śmieje;
Podajcie kwiaty, aby uwić wianek,
Lecz wianek taki, który nie więdnieje.
Na żyznej ziemi kwiat pełny urośnie,
Na twardej skale tylko głóg kolący;
A my na wianek zbierajmy przy wiośnie
Nie ostre głogi, ale kwiat woniący.
Na nas Marya w radości pogląda,
Jako ta gwiazda, co na niebie świeci,
Przyjmie ten wieniec, innego zażąda,
Wianka serc naszych: jako serc Swych dzieci.
Bo kwiaty ziemi, o, jak krótko trwają!
Jak gwiazdy gasną, tak kwiaty więdnieją,
A wiatry uschłym badylkiem igrają
I zżókłe listki po świecie rozwieją.
Złóżmy na wieniec wszystkie serca cnoty,
Które wykwitły w sile Jej opieki,
Dajmy kwiat szczęścia, dajmy kwiat tęsknoty,
A taki wieniec nie uschnie na wieki.
Zdepcą kwiat w samym rozkwicie,
Wzgardzą pieniem
I westchnieniem,
A w westchnieniu serca życie.
15.
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Matko, pociesz, bo płaczemy,
Matko, prowadź, bo zginiemy;
Ucz nas kochać choć w cierpieniu,
Ucz nas cierpieć choć w milczeniu!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Cóż dziwnego, że łzy płyną,
Gdy to życie łez doliną.
Dusza smutkiem zamroczona
Pod ciężarem krzyża kona!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Wyjednało Twe wstawienie
Niejednemu już zbawienie;
Kto swą ufność w Tobie łożył,
Nowem łaski życiem ożył.
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
I dlatego Twoje imie
W sercach naszych nie zadrzymie;
Będziem wołać, błagać, prosić,
Wszędzie, zawsze cześć Twą głosić!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
I w sieroctwie, w opuszczeniu,
I w tęsknocie i w cierpieniu,
I w ubóstwie i w chorobie,
Zawsze będziem ufać Tobie!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Pójdziem chętnie drogą krzyża,
Bo nas krzyż do Ciebie zbliża,
Bo nas krzyż dziś nie przestrasza,
Bo nadzieja w krzyżu nasza!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Tak pod krzyżem będziem stali,
Z Tobą krwawą łzą płakali,
Boś Ty matką nam została,
Gdyś pod krzyża drzewem stała!
Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas, Matko, nie opuszczaj nas!
Przed Tobą kornie zginamy kolana,
Tobie cześć, pokłon i miłość i chwała,
Tyś Matka nasza, od Boga nam dana,
Tyś Matką naszą pod krzyżem została.
W Tobie nadzieja, która nas nie zdradzi,
Matka do nieba dzieci doprowadzi.
Jezu mój! Życie życia mego,
Wysłuchaj proźby korne dziecka Twego.
Tyś Ojcem moim — Tyś jest Matką moją
Ja dzieckiem Twojem — ja owieczką Twoją!
Tyś sam powiedział, że jesteś Pasterzem,
Nadzieją w smutku, w nieszczęściu puklerzem.
Że jesteś drogą — że nikt nie zaginie,
Kto się z tą drogą — z Tobą nie rozminie!
Jak mnie zawołasz, bez smutku i trwogi
Pójdę za Tobą przez ciernie i głogi:
Bo wiem że Pasterz owieczki nie zdradzi,
Na przepaść matka dziecka nie wprowadzi,
Tyś sam pozwolił, bym w każdej potrzebie
Wołała: Ojcze, który jesteś w niebie,
Nie daj, o Tobie, abym zapomniała,
Dziecko, od Ojca bym odstąpić miała!
Wiem, cierpieć muszę! bo na łez dolinie
Cóż to dziwnego że łza ciągle płynie.
Wiem, walczyć muszę! bo świat jest wygnaniem
Więc cóż dziwnego, że życie konaniem!
Chcesz mi dać zdrowie? Tobie podziękuję.
Chcesz bym cierpiała? cierpienie przyjmuję.
Czyń co chcesz Panie, z Tobą i przy Tobie
Błogo mi będzie w każdej życia dobie.
Ty wiesz najlepiej czego mi potrzeba,
Ty pewną dla mnie znasz drogę do nieba.
Niech się tak stanie jako Ty zarządzisz
Ja zbłądzić mogę, Ty nigdy nie zbłądzisz!
Błogosław Panie matkę, ojca mego
Te prośbę składam w ranę Serca Twego;
Jeśli dasz zdrowie — Panie nie dla siebie
Chcę żyć — lecz dla nich tylko i dla Ciebie.
II.
Kocham Cię Jezu i kocham serdecznie
I tak Cię kochać przyrzekam statecznie.
Tyś dla mnie życiem i światłem i drogą,
Z Tobą bogata — bez Ciebiem ubogą!
Jeśli zapłaczę, to Ty mnie pocieszysz,
Jeśli upadnę, w pomoc mi pospieszysz.
Ty mnie nauczysz smutnym łzy ocierać,
Ty mnie nauczysz żyć, kochać, umierać!
Ty mnie nauczysz być skromną, pobożną,
Ty mnie nauczysz być w mowie ostrożną.
Ty mnie nauczysz płocho nie obwinić,
Wszystkim odpuścić, wszystkim dobrze czynić.
Ty mnie nauczysz być pilną, cierpliwą,
Pokorną, grzeczną, uprzejmą, życzliwą.
I żadnem słówkiem Ciebie nie obrazić,
I serca żadnym pomysłem nie skazić!
Jezu mój drogi! prowadź Twoje dziecię,
Tobie posłuszną, chcę być całe życie.
I z głębi serca wołać będę: Panie
Niech się Twa święta wola ze mną stanie!
Błogosław Jezu matkę — ojca mego,
Za nich się modlę — z rozkazu Twojego.
Lecz choćbyś tego nie rozkazał Panie
To serce mówi: Dziecię módl się za nie!
Za wszystką miłość, trudy i staranie,
Ty ich stokrotnie pobłogosław Panie.
Nie daj o Boże — bym zapamiętała
Jednej ich łezki przyczyną się stała!
Jak zwiędłym liściem wiatr po polach miota,
Tak sercem ludzkiem miotają koleje.
I złudnych uciech czernieje pozłota,
Szybko nadziei marny kwiat więdnieje.
Człowiek, co dzisiaj w szczęście i świat wierzy,
Może już jutro przepaść błędu zmierzy.
W sercu zwiedzionych wtenczas, jakby w grobie
Grzmią tylko sądu Boskiego wyroki,
Świat niegdyś strojny, dziś w ciężkiej żałobie
W smutne się grozy przemienia widoki.
Prawda zabłysła, nikną urojenia,
I uśmiech w żalu zmienił się westchnienia.
Przeszłość powstaje jak grobowa mara,
W grzechach spędzonych wątek godzin snuje,
Do serca groźno zakołace wiara,
A duszy wieczność gdy okropna zwiastuje,
Gdy jeszcze człowiek brzemię życia dźwiga,
Już go sąd straszny — już go piekło ściga.
I jakby ze snów ciężkich ocucony
Przed słońcem prawdy schyla swe oczy.
Widzi świat cały — ale bez zasłony,
Jak brudnych uciech przed nim nurty toczy,
Przed światem zginał niebaczny kolana,
Dziś świata nie chce uznawać za Pana.
Gdzie jest to szczęście, które mi przyrzekał?
Laury, któremi wieńczyć miał me skronie?
Za niemi goniąc od prawdym uciekał
I mary widma ściskałem w swe dłonie.
Świecie, twe szczęście marne urojenia,
A laury twoje, jak prędko więdnieją!
Odgłosy chwały mienią się w westchnienia —
Gwiazdy, nim weszły na niebo, blednieją;
Dróżyny twoje tak ciemne i kręte!
Od drogi życia i prawdy odcięte!
Zbyt długom za twem szczęściem gonił,
Zbyt długom twoim jęczał niewolnikiem,
Dziś, gdyś mi Boże tę przepaść odsłonił,
Gdyś mnie Twej laski oświecił promykiem:
Dusza wdzięcznością i żalem ujęta,
Zrywa ze łzami niewoli swej pęta.
Jeślim przewinił — winy me poznaję.
Błędów młodości nie racz liczyć Boże,
We łzach pokuty dziś przed Tobą staję —
Tobie me serce w pokorze oddaję,
Chcę łez strumieniem przelanym obficie
Zmazać, odkupić przeszłe moje życie.
Ciebie Przedwieczny uznał za godnego
Być ojcem, stróżem, Słowa wcielonego,
Ciebie hojnemi obdarzył łaskami,
Święty Józefie, przyczyń się za nami!
Ty dziś królujesz na górnym Syonie
Z Jezusem, Maryą w patryarchów gronie,
Prześliczna gwiazdo pomiędzy gwiazdami,
Święty Józefie, przyczyń się za nami!
Wieczne odpoczywanie
Racz umarłym dać, o Panie,
Którzy w łasce Twojej żyli
I w niej życie zakończyli.
Niech im jasność Twoja świeci,
Bo to Twoje, Panie, dzieci,
Coś najświętszą krwią Twą zbawił,
Byś im wiecznie błogosławił.
Wieczne odpoczywanie
Racz umarłym dać, o Panie!
Sprawiedliwy tu bezpiecznie
Żyje i żyć będzie wiecznie,
I nagrodę swą odbierze,
Że Cię kochał wiernie, szczerze,
A choć w życiu się zadłużył,
Jednak zawsze Tobie służył.
Tyś mu za to dopomagał,
By pokutą Cię przebłagał.
Wieczne odpoczywanie,
Racz umarłym dać, o Panie!
Przepuść im dla Twej litości
Grzechy ludzkiej ułomności.
I na wypłatę za ich długi
Niech im służą Twe zasługi.
Modły nasze i cierpienia
Niech wybawią ich z więzienia,
By się z Tobą połączyli,
Za nas w niebie się modlili.
Dzięki Ci, Boże, za ten dzień przeżyty,
Dzięki Ci Boże, za każdą godzinę,
Za zdrowie duszy i za ciała siły.
Dzięki za każdą chleba okruszynę.
I o dzień jeden życie się skróciło.
Czym się w nim nowym grzechem nie zadłużył?
Czy się me serce na lepsze zmieniło?
Czym na Twą łaskę, czy na gniew zasłużył?
Jeślim zawinił, odpuść mi, o Panie!
Przyjm te łzy żalu i poprawy chęci,
Niechaj Twa łaska, Twoje zlitowanie,
Na dalszą życia pracę mię poświęci.
Koło Krakowa w rozkosznej dolinie,
Gdzie Wisła nasza srebrną wstęgą płynie,
Leży Kościelec; wieś piękna, wesoła,
Sady i niwy wieńczą ją dokoła,
Na których Mazur, kmiotek pracowity,
Owoc swej pracy zbiera snop obfity.
Tam ludek żyje wesoły, zamożny,
Bo pracowity, trzeźwy i pobożny.
Było to właśnie pod wieczór soboty;
Dojrzewał w polu kłos pszeniczki złoty,
A jęczmień ostrym wąsem najeżony,
Na sierp czekając pokrywał zagony.
Już gospodarze sprzątają stodoły,
Parobcy jarzma gotują na woły,
Dziewczęta hoże przy głośnej gawędzie,
Pachnącą rutę zbierają po grzędzie,
A w chatce stojąc przy dymnym kominie
Prostą wieczerzę warzą gospodynie.
I cała wioska krząta się tak żywo,
By w poniedziałek już rozpocząć żniwo.
Lecz o jak płonne są ludzkie nadzieje!
Jutro zapłacze ten, kto dziś się śmieje.
Boskich wyroków nikt zgłębić nie zdoła,
O wiosko! dzisiaj szczęśliwa, wesoła,
Ty doznasz wkrótce, na jakie odmiany
Człowiek w tej życia pielgrzymce skazany!
Wicher się nagle od północy zrywa
I błękit nieba chmurami pokrywa.
Runął grom. Niebo i ziemia zadrżała,
A grad rozdarta chmura wysypała.
I leci z szumem, trzaskiem i hałasem,
I ścina kłosy, ach, ścina przed czasem.
Zabłysnął dzionek i niebo się śmieje,
Ale na ziemi już znikły nadzieje.
Łzom gorzkim radość ustąpić musiała,
Kiedy na pole wyszła wioska cała.
Sąsiad sąsiada żałośnie się pyta:
Gdzież ma pszeniczka? Ach! tutaj... wybita,
Bo ją moc Boska przed czasem złamała
I sierpów naszych już czekać nie chciała.
A gdy tak wszyscy już wkoło dumają,
I łzami kłosy złamane zlewają,
Pan wójt gromady z posiwiałym włosem
Takim do wszystkich odzywa się głosem:
»Słuchajcie tylko, słuchajcie, gromada,
»Tutaj już żadna nie pomoże rada,
»Lecz Bóg w tej ciężkiej pocieszy nas biedzie,
»Oto ksiądz Jacek wprost tu do nas idzie!«
— »Ksiądz Jacek!« — wszyscy radośnie krzyknęli,
Z uszanowaniem czapki z głowy zdjęli.
»Czegoż tak smutni, pobożni wieśniacy?«
— »Ach, księże, patrzaj, owoc naszej pracy
»Oto tu leży! Potłuczone zboże.
»Już nikt nam więcej dopomódz nie może.
»Ach, cóż to teraz dziać się będzie z nami
»I co z biednemi poczniemy dziatkami!«
— »Ach, ludku Boży! kto się Boga boi,
»Takiemu rozpacz nigdy nie przystoi;
»A gdy was ciężka dziś trapi niedola,
»Rzeknijmy razem: Stań się Twoja wola!«
I rzekł i westchnął, na kolana pada,
A z nim przyklęka i cała gromada:
»Wszechmocny Boże, wiekuisty Panie!
»Daj, niech to zboże stłuczone powstanie;
»Jakoś zasmucił, pociesz lud Twój wierny,
»Pokaż, o Boże, żeś jest miłosierny!«
Rzekł i ku ziemi korne chyli czoło.
Wtem wójt z przestrachem: »Cud!« krzyknął wokoło
»Cudo!« powtarza gromada zdumiała,
»Jakiego jeszcze ziemia nie widziała.
»Wszakże w radości nie myli nas oko,
»Ach, nie, nie! Kłosy wznoszą się wysoko.
»I każdy kłosek ze źdźbłem swem spojony,
»Piękniej niż pierwej pozłocił zagony.
»Ach, księże Jacku, wszakto proźby wasze,
»Gradem złamane wzniosły kłosy nasze!«
— »Nie mnie, lecz Bogu niechaj będzie chwała!
»To, co widzicie, moc Jego zdziałała.«
I to wyrzekłszy, lud pobłogosławił,
I do Krakowa Wisłą się przeprawił.
Było to w maju. Na nieba lazurze
Księżyc się wdzięcznie przymilał naturze,
Gwiazdy w nieznane gdzieś mknęły światy:
W srebrzystej rosie kąpały się kwiaty,
Barwnych motylków igrały roje,
Szumiały lasy, mruczały zdroje,
I gdzie cyprysy blady cień rzucały,
W różanych krzakach słowiki śpiewały,
A w wonnych cytryn spoczywając gaju,
Człowiek na ziemi już dumał jak w raju.
Ach! bo nad inne we włoskiej krainie
Miodem i mlekiem potok życia płynie.
Lecz i tam radość nie wszędzie panuje,
Bo czegoż w sercu ludzkiem wróg nie struje?
A tam, gdzie szczęście zakwita swobodnie,
Piekło zazdrosne czarne knuje zbrodnie.
Wśród tej tak pięknej, powabnej natury
Wznoszą się groźnie abruzyjskie góry,
Od których każdy z przestrachem ucieka,
A gdy je ujrzy, żegna się zdaleka.
Już z blizkich wiosek odbite od skały
Na Anioł Pański dzwony się rozbrzmiały.
Ale na głos ten nikt tu nie uklęka,
Żadna w znak krzyża nie wzniesie się ręka,
Chyba ptaszyna chwiejąc się na drzewie
Hołd Matce Boskiej niesie w tkliwym śpiewie
I strzepnie skrzydłem, wzniesie się w obłoki.
Lecz cicho; ludzkie zatętniły kroki.
Idzie wędrownik znużony, nieśmiały,
To w niebo patrzy, to na głuche skały
Zwraca wzrok pełen bojaźni i trwogi.
Ach! pewnie zbłądził i szuka swej drogi.
Pielgrzym z północnych idzie świata krańców
Szukać pociechy w krainie pohańców,
I postać obca, obca jego mowa.
Imię pielgrzyma Jan Kanty z Krakowa.
To słodkie imię w którejż czułej duszy
Świętych pamiątek przeszłości nie wzruszy?
Do kto się cnotą i mądrością wsławi,
Tego wiek późny jeszcze błogosławi.
Poznawszy próżność i złość świata tego
Wyszedł Jan Kanty z domu rodzinnego;
W sercu zranionem przez długie cierpienie
Niósł łzy pokuty i żalu westchnienie.
Morzem i lądem przez różne krainy
Zwolennik krzyża szedł do Palestyny,
A nie żałując przydłużyć swej drogi,
Chciał Apostolskie w Rzymie uczcić progi,
I w tych to górach dziś go noc zastaje,
Gdzie się bandytów przechowują zgraje.
W myśli straszliwe snują się powieści,
Gdy wiatr zaszumi, gdy liść zaszeleści,
Gdy ptak spłoszony rozpuści swe skrzydła,
Krwawe mu trwoga przedstawia mamidła.
Gdy tak się męczył i myślami gonił,
Nagle u pasa różaniec zadzwonił.
»Daruj, żem uległ płochych myśli mocy,
»Daruj, żem Twojej nie wezwał pomocy.«
I jakby chatki rodzinnej mieszkaniec,
Spokojnie zaczął odmawiać różaniec.
Idzie. Wtem znagła płomyczek zabłysnął,
Zadrżał, paciorki do serca przycisnął:
»Maryo, ratuj, bo już śmierć ma blisko,
»Maryo, ratuj, to zbójców siedlisko!«
Gdzie mchem obrosłe szumią stare dęby,
Czarnego dymu unoszą się kłęby,
Smolne łuczywo z dzikim płonąc trzaskiem
Krwawym noc ciemną rozwidniało blaskiem,
A przy ognisku już na pół podpici
Gór tych mieszkańce zasiedli bandyci.
A postać groźna, chęć mordów w ich oku,
Ostre sztylety błyszczą się przy boku
I miecze ludzkiej krwi jeszcze nie syte,
Nowych czekają ofiar w ziemię wbite.
»Kto tu?« straszliwym głosem zawołali
I wszyscy tłumno z miejsc swoich powstali.
»Kto tu?« jak tygrys herszt bandytów ryczy,
Porwał pistolet wiszący na smyczy.
— »Ach, biedny pielgrzym, obcy w okolicy,
»Idę do Rzymu, do świata stolicy.« —
— »Pielgrzym? Ha, tobie nic to nie pomoże,
»Mamy i dla was wyostrzone noże.
»Patrzaj, ten sztylet krew twoją wysączy,
»Przezeń się twoja pielgrzymka zakończy«.
Jan Kanty jeszcze: »Maryo!« zawołał
I więcej mówić i prosić nie zdołał.
— »Bogarodzicy kiedyś wezwał imię,
»Już tobie życie daruje, pielgrzymie,
»Ale pieniądze składaj w ręce nasze;
»Inaczej spojrzyj na gołe pałasze.« —
— »Ach wszystko, wszystko, co niosę przy sobie,
»Wdzięczny za życie chętnie daję tobie.«
— »Lecz czyś dał wszystko? Pielgrzymie, mów szczerze.«
— »Wszystko.« — Idź dalej, słowu twemu wierzę.«
Jan Kanty złożył Bogu szczere dzięki
I wziął przerwany różaniec do ręki.
»Maryo! westchnął, Tyś matką miłości,
»Ty dzisiaj okaż cudo Twej litości;
»Od śmierci moje wybawiłaś ciało,
»Wybaw i jego duszę zatwardziałą.
»On na Twe imię życie mi darował,
»On się nad biednym pielgrzymem zlitował;
»Zlituj się, Matko, i Ty nad grzesznikiem,
»Oświeć mu serce Twej łaski promykiem.«
Wyrzekł i nagle stanął jakby wryty,
Zdrój łez z ócz jego wylał się obfity.
»Matko! ma proźba daremną nie była,
»Stracona o nim nadzieja odżyła.«
I kroki zwrócił, gdzie zbójców zostawił,
Bogarodzicę idąc błogosławił.
»Ha, po cóż do nas, pielgrzymie, spieszycie?
»Czyż bez pieniędzy ciężarem wam życie?
»Lecz jeźli życie jeszcze tobie drogie,
»Wara, już dalej nie posuwaj nogi.«
— »Chociaż pod mieczem może waszym zginę,
»Powiem wam mego powrotu przyczynę.
»Rzekłem, iż tobie do ręki oddałem
»Pieniądze wszystkie, co przy sobie miałem.
»Patrz na ten talar, na którym wyryty
»Obraz Maryi, przypadkiem ukryty:
»Tobie rzetelnie teraz go odnoszę,
»O przebaczenie za niepamięć proszę.« —
— »Pielgrzymie, tyś mię przezwyciężył cnotą
»Pokaż ten pieniądz, a weź swoje złoto.«
I herszt bandytów wlepił w pieniądz oko
I dumał długo i wzdychał głęboko.
»Talar zatrzymam, nie pytaj, dlaczego,
»Błagaj Maryą za mnie nieszczęsnego.«
Odtąd był pokój w abruzyjskich górach;
Ale w klasztornych gdzieś Kartuzów murach
Po długich leciech pokutnik umierał.
Gdy pot śmiertelny brat z piersi ocierał,
Ujrzał zdziwiony talar w szkaplerz wszyty,
A na nim obraz Maryi wyryty.
Zwiędły już kwiaty i uschły na ziemi,
Bo zimne wiatry piękność ich zmroziły;
Ale gwiazdeczki na niebie, nad niemi
Świecą tak, jak i w czasie wiosny im świeciły.
Kwiaty na ziemi, to piękne marzenia,
Co wiosnę życia nadzieją nam mają;
Gwiazdki na niebie, to Boskie natchnienia,
Które nam nigdy świecić nie przestają.
Głos mój podnoszę do Bogarodzicy,
Tu z pod ubogiej tego domku strzechy,
Bo w duszy mojej smutno jak w ciemnicy,
Wygasły wszystkie życia w niej pociechy.
A to tak ciężko rozłączyć się z niemi,
I wśród tęsknoty dodźwigać to życie!
Jednak kto pociech chce szukać na ziemi,
Ten miasto pociech łzy zbierze obficie.
Głos mój w boleści do Ciebie podnoszę,
Przed Tobą całą wylewam mą duszę;
O jedno tylko w pokorze Cię proszę,
Daj dobrze cierpieć, jeśli cierpieć muszę.
Daj, bym przy Tobie pod tym krzyżem stała
I gorzką smutku z Tobą piła czarę,
Daj, bym przy Tobie w cichości wytrwała
I życia ciężką spełniła ofiarę.
Panie, Tyś uczuł smutek i trwogę,
Kiedy pot krwawy oblał ciało Twoje,
Z krzyżem bolesną odbywałeś drogę,
Ach, bo pod tym krzyżem były grzechy moje.
Idę za Tobą. Lecz jak wzdęte morze
Boleść się na dnie duszy mej rozlała;
Idę za Tobą w cichości, w pokorze,
W żałobie serca szczęściu owdowiała.
Co kwiatem kwitło, w cierń się przemieniło,
I urok kłamstwa prawdą się rozwinął;
Co było światłem, nocą się zaćmiło,
A świat urojeń w świecie prawdy zginął.
Lecz szczęście tracąc, Ciebiem nie straciła.
Dlatego na łzy moje nie narzekam,
Tylkom krzyż świata na krzyż Twój zmieniła.
Panie, pod krzyżem na Twe przyjście czekam.
Kto w życia wiośnie nadzieją się łudzi,
O szczęściu marząc cieszy się zawcześnie,
Później lub pierwej ze snu się przebudzi
I życia prawdę zrozumie boleśnie.
Bo życie pracą, ale nie nagrodą,
Nagrodę życia trza okupić czynem;
Bo życie walką, ale nie swobodą,
Tylko zwycięstwo zdobi się wawrzynem.
Bo nie do szczęścia jesteśmy stworzeni,
W niebie spoczynek, a na ziemi praca;
Choć się na chwilkę szczęściem rozpromieni,
Serce na drogę boleści powraca.
Uczyń Ty ze mną wedle Twojej woli,
Choć we łzach tonąc, nie będę narzekać;
Cierpię na krzyżu z Tobą, ale to nie boli,
Ale to boli, od Ciebie uciekać.
Czy nie dosyć szczęścia mamy,
Kiedy Ciebie Jezu znamy,
Kiedy możem iść za Tobą,
Choć z boleścią i żałobą;
Gdy nam wolno kochać Ciebie,
Być na ziemi, a żyć w niebie.
A krzyż, dla tych, co Cię znają,
A krzyż, dla tych, co kochają,
Nie jest hańbą, lecz ozdobą,
Jest boleścią i radością,
Jest nadzieją i miłością.
Świat zawiedzie, krzyż nie zdradzi,
Świat oszuka, krzyż doradzi;
Krzyż przewodnik pewny, wierny,
Krzyż do nieba jest odźwierny.
Świat do piekła nas pogoni,
Krzyż przed światem nas zasłoni;
Świat przeminie, krzyż nie minie,
Kto w krzyż wierzy, nie zaginie.
Gwiazdeczko jasna na serca błękicie,
Rozpromieniłaś smutne moje życie;
Tyś mi tak błogo w życiu świeciła,
Tyś mi tę ziemię w raj przemieniła.
Rozpromieniony szczęścia urokiem,
Świat się rozwinął przed mojem okiem.
Z gwiazdeczką moją wszystkie ożyły
Gwiazdki, co w chmurach się kryły;
Ale nad wszystkie tyś mi jaśniała,
Strumieniem światła drogę usłała.
W tobie gwiazdeczko serce me żyło,
Z tobą żyć dobrze, dobrze mi było!
Gdym na cię gwiazdko moja patrzała,
Tom Boga, ludzi, lepiej kochała;
Gdym cię pod sercem mojem pieściła,
Tom się i rzewniej, święciej modliła.
Tyś się mej duszy stała odrodzeniem,
Spokojnie żyłam pod twojem promieniem;
A kiedy dusza czasem zabolała,
Gdym łzawem okiem na ciebie spojrzała,
Gdym cię pieściła na moim ręku,
Piłam pociechę w słów twoich dźwięku.
O gwiazdko duszy mojej tak droga,
Tyś dla mnie była gwiazdeczką Boga;
Dzisiaj cię nie mam przy moim boku.
Czy tęsknisz za mną w chwały obłoku?
Dobrze mi mamo, było u ciebie,
Ale mi lepiej świecić na niebie!
Bóg mnie pod sercem twojem zapalił,
Od twego serca mnie nie oddalił,
Tylkom do nieba mego wróciła,
Bym jaśniej, święciej tobie świeciła;
Lecz twoją jestem, twoją zostanę,
A jeśli czujesz w sercu twem ranę,
Ja mym promieniem ranę zagoję,
A jak się nocne wiją powoje,
Tak duszę twoję, myśl twą owinę,
W nieba, wieczności, porwę krainę.
Gwiazdka twe drogi życia rozświeci
W domowem kółku, wśród twoich dzieci.
A gdy cię ciężki smutek owionie,
Niechaj twa dusza w gwiazdce utonie,
Witaj mnie w szczęściu, witaj ze łzami;
We dnie i w nocy świecę nad wami,
A jako z Bogiem na ziemi żyjesz,
Gwiazdkę twą w niebie duszą wykryjesz.
Tam ona żyje, kocha bezpiecznie,
Żyć, kochać, świecić będzie tam wiecznie.
Gdy łzę ostatnią życia wysączysz,
Z gwiazdką się twoją na wieki złączysz;
I świat i życie, wszystko przeminie,
Kto Bogu ufa, ten nie zaginie.
Całe życie jedna chwilka!
Czy żałujesz tych łez kilka?
To bogactwo twojej duszy,
Bo Bóg sam te łzy osuszy,
I osuszy i przemieni
I gwiazdami rozpromieni.
Czy wiesz, co to życia długi?
Czy wiesz, co to łez zasługi?
Czy wiesz, co to grzechu trądy?
Czy wiesz, co to Boskie sądy?
Sprawiedliwość niepojęta,
Niezbłagana, nieugięta.
Jeśli chcesz być krzyża wrogiem,
Z czemże staniesz przed twym Bogiem?
Któż w ciemności swej odgadnie,
Jaki wyrok nań wypadnie?
Więc tych świętych łez nie żałuj,
Lecz w pokorze krzyż ucałuj.
Syn człowieczy gdy przybędzie,
Krzyż cię wtenczas sądzić będzie.
Lilijko moja, lilijko biała,
Czemuś tak prędko dla mnie zwiędniała?
I twojej barwy świeżość pobladła,
I twoja piękność dla mnie opadła!
Ja ciebie w sercu mem posadziła,
Ja ciebie łzami memi zrosiła,
Nad tobą we dnie, w nocy czuwała,
Jam ciebie sercem, myślą kochała.
Lilijko moja, o rajski kwiecie,
Tyś niebem mojem była na świecie.
O czemuś, czemuś mnie opuściła,
Czyś się w ogródku moim stęskniła?
Smutkiem zorane dziś moje czoło,
Oczy łzą płaczą, patrząc wokoło,
Szukając ciebie, ach, nadaremie!
Powiedz, czy smutno tobie bezemnie?
Dobrze mi było, mamo, u ciebie,
Ale mi lepiej dziś z Bogiem w niebie.
Koło lilijki cierń się nie jeży,
Niebo z gwiazdkami u stóp mych leży.
Tu mnie nie straszą zimowe lody,
Tu wieczna wiosna szczęścia, swobody;
Tu mnie już złości świata nie zbrudzą,
Tu mnie już kłamstwa świata nie złudzą.
W wiecznej światłości, w duszy pogodzie,
Kwitnie lilijka w boskim ogrodzie.
Tu aniołowie pieszczą się ze mną.
Bogarodzica czuwa nademną.
Tu nie masz nocy, tu nie masz mroku,
Ni rany w sercu, ani łzy w oku.
Tu na cię patrzy, patrzy z daleka
Twoja lilijka; na ciebie czeka,
I ciągle kwitnie i nie okwita,
Jak cię żegnała, tak cię powita.
Dobrze mi było, mamo, u ciebie,
Lepiej ci będzie być ze mną w niebie.
↑Poezye Ks. Karola Antoniewicza poprzedzone krótką wiadomością o życiu i pismach Autora. W Krakowie, 1861. Czcionkami drukarni „Czasu.“ Str. 317.
↑Pisane w czasie rozprószenia zakonu, gdy Autor namyślał się, czy zostać w Ojczyźnie, w której nie wolno mu było, tak jak chciał, pracować, czy udać się na misye zagraniczne.
↑Wierszyk nakreślony na obrazku Matki Boskiej przeznaczonym dla p. W. Trojanowskiej.