[144]V.
Kręgi płomienne, żółte i czerwone
tańczą tam w dole przed oczyma memi,
tam ponad miastem, które jest w tym cieniu
do kłębu wężów ognistych podobne,
przewalających się w czarnej otchłani
i zaś ze sykiem wznoszących swe szyje.
O Chryste! bądź mi ku pomocy!
W rozpasanego grzechu strasznej nocy
to miasto żywym stało się szatanem!
Oto mi widny
na tej równinie u stóp mego wzgórza
polip stuoki, potworny, ohydny!
Z mroku się wynurza
i tryumfować chcąc nad Tobą, Panem,
wspina się ku mnie, po stoku się wije,
tysiącem macek ruchliwych, jak żmije,
głazów się czepia
i pełznie wyżej...
[145]
O Królu nieba! Widzę krwawe ślepia,
bezzębną gębę rozwartą, plugawą,
tułów ohydny, wzdęty, trupio-siny,
po którym, jak po zgniłym stawie,
krążą i ciekną mętne oka pawie...
Słup mój długiemi okręca ramiony
i wlecze po nim kadłub owrzodzony,
puchnie, pęcznieje, rozrasta się, wzdyma:
oto już blizki —
ziemię przed memi zakrywa oczyma,
w lepkie mnie garnie uściski,
rośnie, jak góra — — o, Baranku świata!
dusi mnie, dławi, przygniata!
czuję na ustach skórę gadu ślizką,
brak mi tchu! — Panie! ratuj! — Exorcisco!
Oddycham wojno! Znowu gwiazdy widzę,
nad bagnem ziemi stojąc na kolumnie,
jak kwiat lilii na smukłej łodydze...
Mgły powiały ku mnie, —
świat pochłonęło gęste, szare morze;
grzech w jego wnętrzu syczy, jakby żary
w wodę wrzucone... Na ocean szary
niosą mnie święci Pańscy Aniołowie...
Nad to zmąconych grzechem fal przestworze
[146]
wzniesiony stoję, a to wielkie morze
bije o twardy zrąb mojego wzgórza
i pianą pryska, kotłuje się — płynie,
jak rozszalała, z nieb strącona burza.
Fala za falą rozhukana pędzi, —
coraz szaleńszy wyścig na głębinie:
czuję dreszcz ziemi i wód pęd straszliwy,
na skalnej tu stojąc krawędzi...
Zawrót mam w głowie... Panie! co się dzieje!
Słup mój, jakby żywy,
drgnął i kołysze się, chwieje:
wyrwał się z ziemi i nad tonią grzechu
krąg zatoczywszy, płynie — coraz chyżej!
W uszach świst wichru, w piersi brak oddechu —
a tam w dole fala
kłębi się, huczy, przewala:
straszne, z ciał ludzkich uplecione morze!
wir potępieńczy! głowy i ramiona!
białe kły, kurczem wykrzywione twarze!
stargane włosy! nagie, krwawe łona!
ócz błyskających białka! zamęt! krzyki,
rzężenia, śmiechy, przekleństwa i płacze!
wycie rozkoszy i wrzask mordów dziki! —
— a słup mój, wyrwawszy się ziemi,
ponad nurtami leci piekielnemi!
[147]
Ha! to już nie słup! to szatan mnie niesie!
Między rogami na włochatej głowie
stoję, na wściekłym, rozhukanym biesie,
w którego pal mój się z nagła przedzierzga!
Hop! hop! po falach sadzi jak szalony!
hop! hop! — cwałuje — krew bryzga na strony!
hop! hop! — kopytem rwie chmury i wierzga
i ryczy śmiechem!... Święci Aniołowie!
otom jest w przepaść niesion przez szatana!
Stój! ja ci każę! czarcie! w Imię Pana!
Czy ty był majak? Stoję, jako wprzódy
nad rozlanemi w krąg szeroko mgłami,
które spóźniony księżyc srebrem plami...
i tylkom czczości pełen jest i nudy:
piasek gorący czuję pod powieką,
a szpik dreszcz mroźny wysysa mi z grzbietu,
język w mych ustach gorzką stał się żmiją —
oślizgłem ciałem spiekłe wargi łechce,
wpełza mi w gardło i kąsa i dławi...
Senność mnie morzy... Módlmy się do Pana,
wróg bowiem czyha. Grzech na świecie włada —
ja jeden nad nim, jak biała kolumna.
Módlmy się Panu, — On skrzepi i wzmoże.
Trzeba nam czuwać... Kości się rozchodzą
w bólu zdrętwiałe... A te moje owce
[148]
upajające kędyś skubią zioła —
a Bóg nie zsyła gromu na grzeszniki —
a mgły się wiją srebrzyste dokoła:
dźwięk jakiś dziwny, cymbały, klarnety,
bęben i śmiechy i weselne śpiewy,
na mgłach tańczące półnagie kobiety:
gną się i chylą, wyciągają dłonie,
— o, zejdź, ty święty szaleńcze, ze słupa! —
włos wonny, złoty, rozkosz w oczach płonie,
piersi falują, drżą lubieżne usta,
— zejdź na uciechy niewypowiedziane!
katusza twoja głupia jest i pusta! —
Boże! o Boże! ratuj! Wiekuisty!
Ja znam tę głowę, co przedemną błyska...
Niegdyś — chłopięciem... Nie pomnę nazwiska...
Panie! to wonny kwiat był! taki czysty! —
Panie! odszedłem, boś Ty mnie zawołał! —
to czas zamierzchły już i tak daleki...
O Boże! dozwól, bym zamknął powieki,
abym nie widział... Zwalone na pował
ciała — i ona... Wiem, że ją to morze
schłonęło mętne... Boże! Boże! Boże!...
Więc niech się stanie... Nie dotknąłem usty
warg twoich nigdy, nie uniosłem chusty,
[149]
która twe piersi kryła, — tyś poniosła
miłość swą... — miastu! — Wabisz mnie rozkoszą...
idę... Obłoki biorą mnie, unoszą —
jak łódź —, z promieni księżyca mam wiosła...
Lata strawiłem — głupiec! — na tym słupie —,
Pan Bóg nie słyszał —, marne lata, głupie!
Miasto wciąż stoi — pyszne! grzech się sroży...
Rozkosz szpik wyschły dreszczem mi przenika —
twe dłonie! usta!... Precz! ja święty! boży — —
Piersi twe... Ginę... Światło, woń, muzyka...
wołasz mnie — idę — w otchłań...
Sen mnie morzy.
|