Świetlana (Żukowski, 1874)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wasilij Żukowski
Tytuł Świetlana
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Tytuł orygin. Светлана
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ŚWIETLANA.
BALLADA
Z ŻUKOWSKIEGO.

Raz ciekawe przyszłéj doli,
Różnemi kabały,
Dziewice wilją Trzech Króli[1],
Przyszłość zgadywały.
To policzoném ziarenkiem
Gołąbki karmiły[2];
Biegły słuchać pod okienkiem[3],
Biały wosk topiły[4].
To w kielich wodą nalany,
Kładły pierścień pozłacany,
Każda z prawéj ręki[5]:
Nad nim dzierżąc obrus biały,
Wszystkie razem w takt śpiewały
Godowe piosenki. —


Noc już była — księżyc blady
Świeci przez tumany.
Wtém najweselsza z gromady
Rzecze do Świetlany.
„Siostro! masz-li wiecznie łzami
Zlewać twarz rumianą?
Tańcuj z nami, śpiewaj z nami,
Kochana Świetlano!
Wróci wkrótce twój młodzieniec,
Wij mu z róży, z ruty wieniec,
Złoty pierścień z ręki
Rzuć do czary, potém w koło
Skacząc z nami, nuć wesoło
Godowe piosenki!“ —

— „Lube siostry! nie zmuszajcie
Śpiewać mię ni skakać;
Wy szczęśliwe, wy śpiewajcie,
Mnie pozwólcie płakać!
Rok już minął, żadnéj wieści
O miłego bycie;
We łzach gorzkich i boleści
Młode wlokę życie.
Zginął-li? — czy mię niepomny,
W obcéj ziemi, wiarołomny,
Z łez mych czyni śmiechy? —
Ja się modlę, ja łzy leję;
Utul boleść, wróć nadzieję,
Aniele pociechy!“ —


Wtém patrz! za starszych poradą,
Niosą stół dziewice;
Na nim dwa talerze kładą,
Palą cztéry świéce.
Stawią zwierciadło na stole,
Biało podesłane;
Piszą koło, i w tém kole
Sadzają Świetlanę.
„Siedź, i nic się nie bój wcale:
W czystym zwierciadła krysztale
Obaczysz kochanka.
Gdy z wieży północ uderzy,
Siądzie z tobą do wieczerzy,
Zabawi do ranka.“ —

Już w izbie nie ma nikogo.
Naprzeciw zwierciadła,
Drżąca, blada, z tajną trwogą,
Dziewica usiadła.
Na najmniejszy szelest trzyma
Wytężone ucho;
Nie śmié w tył rzucić oczyma —
Wkoło ciemno, głucho.
Płomyk tylko świéc nie jaśnie
To wybuchnie, to przygaśnie,
Zwęża się, to szerzy.
Wtém wiatr świsnął po dolinie,
Smutnie świerknął świerszcz w szczelinie,
Północ bije z wieży. —


Północ! — Nagle w martwéj ciszy,
Strwożona dziewica,
Lekki klamki brzęk usłyszy.
Pot wybił na lica,
Srogie zimno ją przepadło,
Pierś się trwogą wzdyma —
Któż to patrzy we zwierciadło
Bystremi oczyma? —
W zbladłych ustach mdleje mowa;
A wtém ciche, miłe słowa
Głos wymówił znany:
„Po co bojaźń? po co trwoga?
Tom ja z tobą, moja droga!
Płacz twój wysłuchany!“ —

Obejrzy się — ku niéj miły
Wyciągając ręce:
„Łzy twe Niebo umodliły,
Koniec wspólnéj męce! —
Śpiesz Świetlano! już w kościele
Kapłan na nas czeka;
Śpiesz, kochanko, na wesele,
Droga niedaleka!“ —
Za odpowiedź wzrok wzajemny.
Idą przez dziedziniec ciemny,
Na szeroki ganek;
Gdzie dwa konie niecierpliwe,
Brzęcząc cugiem, jeżąc grzywę,
Czekają u sanek.


Siedli; — konie w szybkim biegu
Zda się nie tkną ziemi;
Z pod kopytów chmura śniegu
Wzniosła się nad niemi.
Ciemno wkoło, pusto wkoło,
Step w oczach Świetlany;
I księżyca blade czoło
Omgliły tumany. —
Zimny strach jéj serce chwyta;
Z trwogą dziewica zapyta:
Blizkiż koniec jazdy?“ —
Ni pół słowa odpowiedzi:
Miły cichy, smutny siedzi,
Wzrok wlepiony w gwiazdy. —

Konie lecą śród bezdroży,
Po górach, po błoniu.
Patrz! samotny kościół Boży
Stoi na ustroniu.
Wicher drzwi otworzył z trzaskiem,
I widać w kościele,
Ołtarz rzęsnym płonie blaskiem,
Wkoło ludu wiele.
W środku katafalk ubrany,
I słychać, z jękiem zmieszany,
Smutny śpiew pogrzebu. —
Strach dziewicę zdjął na nowo:
Konie mimo — On surowo
Pogląda ku niebu. —


Nagle świsnął wiatr z za chmury,
Śnieg zrywając z ziemi;
Czarny kruk szumnemi pióry
Wije się nad niemi.
Coraz bliżéj, coraz niżéj —
Polękane konie,
Coraz daléj, coraz chyżéj,
Lecą wprost przez błonie —
W mrocznéj dali ogień błyska,
I wnet widać, chatka niska
Kryje się w ustroni.
Coraz ciemniéj gwiazdy świecą,
Coraz prędzéj konie lecą,
Lecą prosto do niéj.

Przyleciały wnet przed ganek —
I ach! — cud niezwykły! —
Konie, sanki i kochanek
W oka mgnieniu znikły. —
Sama jedna w pośród nocy,
Sama w pośród wiei:
Zkąd ratunku, zkąd pomocy,
Zkąd czekać nadziei? —
Wracać? — śnieg już zawiał ślady. —
W izbie błyska płomyk blady,
Tam więc wsparcia szuka.
Uzbrojona znakiem krzyża,
Powoli się ku drzwiom zbliża,
Zlekka w nie zapuka.


Z cichym szmerem się otwarły.
Lecz trwoga po trwogach!
W środku trumna, w niéj umarły,
Krzyż i lampa w nogach. —
Wejść czy nie wejść? stojąc w progu
Dziewica się chwieje;
Weszła wreście, ufne w Bogu
Złożywszy nadzieje.
We łzach cała, drżąca, zbladła,
Z trwogą na kolana padła
W pełnéj serca wierze;
Potém wziąwszy krzyż do ręku,
Poszła, siadła przy okienku,
Kończyć swe pacierze.

Księżyc zaszedł, brzask nie dnieje,
W izbie lampa blada,
Coraz słabsze światło sieje,
Coraz głębiéj spada.
Wszędzie ciemno, pusto, głucho,
Wszystko w martwéj ciszy;
Przebóg! lecz dziewicy ucho
Jakiż szelest słyszy?
Spójrzy trwożna — ku niéj z góry,
Gołąbeczek śnieżno-pióry
Przylatuje zcicha;
Przyleciał, siadł na ramieniu,
W jasném się jego spojrzeniu
Nadzieja uśmiécha.


Ciemno znowu, głucho znowu —
Lecz ach! — czy się zdaje,
Czy z pod czarnego pokrowu
Umarły powstaje? —
Powstał nagle, z mar zeskoczy,
Blade podniósł czoło,
Wpół otwarte, błędne oczy
Rzucając wokoło.
Pierś się zdaje znów oddychać,
Twarz czerwienieć; w ustach słychać
Jęk niezrozumiały;
Ku dziewicy się przysuwa —
Ach! cóż ona? — drży — lecz czuwa
Gołąbeczek biały.

Z szumem szybki lot roztoczył
Stróż dziewicy biednéj,
Umarłemu na pierś wskoczył —
I wnet, w chwili jednéj,
Gasną oczy, blednie lice,
W tył się cofnął krokiem,
I zaiskrzył na dziewicę
Pełném grozy okiem.
I padł na wznak. — Lecz, dla Boga!
Co za rozpacz, co za trwoga
Nieszczęsną przejęła!
Na jego skroni jéj wianek!
Umarły, to jéj kochanek! —
Ach! — wtém się ocknęła.


Gdzież? — śród izby, u zwierciadła,
Za stołem wieczerzy.
Patrzy wkoło, zlękła, zbladła,
Widzi i nie wierzy.
A już trzykroć świt różany
Kogut wita pieniem;
Wszystko jasne!... myśl Świetlany
Mroczna snu widzeniem.
„Straszne widmo! cóż mi wieści?
W grobie-ż tylko kres boleści?
Z śmiercią-ż tylko śluby? —
Czy się Niebo płaczem wzruszy? —
Gdzieżeś, duszo mojéj duszy!
Gdzieżeś, o! mój luby?“ —

Wstała — pierś jéj wzdyma trwoga —
Patrzy w dal Świetlana:
Z okien długa, długa droga
Widna, mgłą owiana,
Już się ranne słońce pali
Siejąc blask ukośny;
Wszystko cicho — nagle w dali
Brzęczy dzwonek głośny.
Po gościńcu, we mgłach śniegu,
Lecą konie w szybkim biegu,
Prosto przed jéj ganek;
Przyleciały wnet, i staną.
Gość wysiada — patrz, Świetlano!
Kto gość? — twój kochanek!


Cóż, dziewico? sen widziany
Złą ci wróżył dolę? —
Patrz, twój miły! żadnéj zmiany;
Też oczy sokole:
Tenże uśmiech, ten rumieniec,
Też słodkie rozmowy!... —
On to, on twój oblubieniec,
I żywy i zdrowy! —
Rozweselcież smutne czoła.
Otwierajcie drzwi kościoła,
Stańcie przed ołtarze!
Niechaj puhar wkrąg obiega,
Niech się z każdych ust rozlega:
„Chwała pięknéj parze!“ —





  1. Przesądy i zwyczaje, na których się treść niniejszéj ballady opiera, znajome powszechnie są i między naszém pospólstwem. Przeciąg czasu, między dniem pierwszym Bożego Narodzenia a świętém Trzech Królów zawarty, jest zwykle czasem, w którym młode wieśniaczki, przez rozmaite sposoby, pragną dociec, jak i kiedy za mąż pójść mają. — Między wielu innemi, dwa są celniejsze, które tu pokrótce przytoczymy.
    Osoba chcąca się dowiedzieć przyszłości, siada w samotnéj izbie o północy, pomiędzy dwoma, lub choćby przed jedném zwierciadłem, w które się bezprzestannie wpatrywać powinna: a czyja się w niém postać, jakoby przechodzącéj przez izbę osoby, patrzącemu okaże, z tym go prędzéj czy późniéj niezawodne czeka małżeństwo.
    Drugi sposób jest taki. — Wróżący powinien własną ręką nałożyć ogień, przyprawić i gotować przy nim wieczerzę, z trzech potraw, i samych tylko jarzyn składać się mającą. Poczém sam na dwie osoby nakrywszy do stołu, wychodzi na środek i woła: „Ty, co mi jesteś przeznaczony, lub przeznaczona, w małżeństwo, w Imię Ojca i Syna i Ducha Św. proszę ciebie na wieczerzę, Amen.“ — Postać osoby przeznaczonéj, jakkolwiekby natenczas dalekiéj, nieznanéj lub jeszcze nieurodzonéj, ukaże się przy stole, i obszedłszy go dokoła po trzykroć, znika. — Wzywający niech się strzeże, aby nakrywając do stołu, nie kładł noża ani widelca, gdyż te w ręku widziadła mogłyby stać się narzędziom zemsty i śmierci. Pomimo śmieszności tych przesądów, gmin, przynajmniéj na Rusi i w Litwie, niezachwianą do nich przykłada wiarę.
  2. Każda z młodych wieśniaczek, odliczywszy pewną ilość ziaren z jakiegobądź zboża, a szczególniéj pszenicy, sypie je na podłogę, w jedną zmiecione kupkę. Kupki te formują koło, w środku którego sadzą koguta, lub innego jakiego domowego ptaka, niekarmionego całą dobę i z zawiązanemi oczyma. Po zdjęciu zasłony, ptak z skwapliwością zaczyna jeść ziarna; gdy się nasyci, liczą pozostałe. Dziewczyna, któréj ziaren najmniéj się zostanie, najpierwéj ma pójść za mąż, i tak koleją.
  3. Z któréj strony wiatr szumi najbardziéj, z téj niezawodnie do podsłuchującéj przyjadą swaty.
  4. Wosk lub cynę, po roztopieniu, wlewają do zimnéj wody, z form, jakie w niéj przybierze, rokując przyszłość dla téj, która je topiła na ogniu.
  5. Po wrzuceniu pierścionków, śpiewają nad niémi rozmaite piosnki, po każdéj strofie wyciągając jeden. Strofa poprzedzająca, staje się przepowiednią dla téj, czyj pierścionek wyjęto.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wasilij Żukowski i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.