[350]ŚWIETLANA.
BALLADA.
(Z ŻUKOWSKIEGO.)
Raz ciekawe przyszłéj doli, Różnemi kabały,
Dziewice w wilją Trzech Króli, Przyszłość zgadywały.
To policzonem ziarenkiem Gołąbki karmiły;
Biegły słuchać pod okienkiem, Biały wosk topiły.
To w kielich wodą nalany,
[351]
Kładły pierścień pozłacany, Każda z prawéj ręki:
Nad nim dzierżąc obrus biały,
Wszystkie razem w takt śpiewały Godowe piosenki.
Noc już była — księżyc blady Świeci przez tumany.
Wtém najweselsza z gromady Rzecze do Świetlany.
„Siostro! masz-li wiecznie łzami Zlewać twarz rumianą?
Tańcuj z nami, śpiewaj z nami, Kochana Świetlano!
Wróci wkrótce twój młodzieniec,
Wij mu z róży, z ruty wieniec, Złoty pierścień z ręki
Rzuć do czary, potém w koło
Skacząc z nami, nuć wesoło Godowe piosenki!“ —
„Lube siostry! nie zmuszajcie Śpiewać mię ni skakać;
Wy szczęśliwe, wy śpiewajcie, Mnie pozwólcie płakać!
Rok już minął, żadnéj wieści O miłego bycie;
[352]
We łzach gorzkich i boleści Młode wlokę życie.
Zginął-li? — czy mię niepomny,
W obcéj ziemi, wiarołomny, Z łez mych czyni śmiechy? —
Ja się modlę, ja łzy leję;
Utul boleść, wróć nadzieję, Aniele pociechy!“
Wtém patrz! za starszych poradą, Niosą stół dziewice;
Na nim dwa talerze kładą, Palą cztery świéce.
Stawią zwierciadło na stole, Biało podesłane;
Piszą koło, i w tém kole Sadzają Świetlanę.
„Siedź, i nic się nie bój wcale:
W czystym zwierciadła krysztale Obaczysz kochanka.
Gdy z wieży północ uderzy,
Siądzie z tobą do wieczerzy, Zabawi do ranka.“ —
Już w izbie nie ma nikogo.
Naprzeciw zwierciadła,
[353]
Drżąca, blada, z tajną trwogą, Dziewica usiadła.
Na najmniejszy szelest trzyma Wytężone ucho!
Nie śmie w tył rzucić oczyma — Wkoło ciemno, głucho.
Płomyk tylko świec nie jaśnie
To wybuchnie, to przygaśnie, Zwęża się, to szerzy.
Wtém wiatr świsnął po dolinie,
Smutnie świerknął świerszcz w szczelinie, Północ bije z wieży. —
Północ! — Nagle w martwéj ciszy, Strwożona dziewica,
Lekki klamki brzęk usłyszy. Pot wybił na lica,
Srogie zimno ją przepadło, Pierś się trwogą wzdyma —
Któż to patrzy we zwierciadło Bystremi oczyma? —
W zbladłych ustach mdleje mowa;
A wtém ciche, miłe słowa Głos wymówił znany:
„Po co bojaźń? po co trwoga?
[354]
Tom ja z tobą, moja droga! Płacz twój wysłuchany!“ —
Obejrzy się ku niéj miły Wyciągając ręce:
„Łzy twe Niebo umodliły, Koniec wspólnéj męce!
Śpiesz Świetlano! już w kościele Kapłan na nas czeka;
Śpiesz kochanko na wesele, Droga niedaleka!“ —
Za odpowiedź wzrok wzajemny.
Idą przez dziedziniec ciemny, Na szeroki ganek,
Gdzie dwa konie niecierpliwe,
Brzęcząc cugiem, jeżąc grzywę, Czekają u sanek.
Siedli; — konie w szybkim biegu Zda się nie tkną ziemi;
Z pod kopyt ów chmura śniegu Wzniosła się nad niemi.
Ciemno wkoło, pusto wkoło, Step w oczach Świetlany;
I księżyca blade czoło
Omgliły tumany. —
[355]
Zimny strach jéj serce chwyta;
Z trwogą dziewica zapyta: „Blizkiż koniec jazdy?“ —
Ni pół słowa odpowiedzi:
Miły cichy, smutny siedzi, Wzrok wlepiony w gwiazdy. —
Konie lecą śród bezdroży, Po górach, po błoniu.
Patrz! samotny kościół Boży Stoi na ustroniu.
Wicher drzwi otworzył z trzaskiem, I widać w kościele,
Ołtarz rzęsnym płonie blaskiem, Wkoło ludu wiele.
W środku katafalk ubrany,
I słychać, z jękiem zmięszany, Smutny śpiew pogrzebu. —
Strach dziewicę zdjął na nowo:
Konie mimo — On surowo Pogląda ku niebu. —
Nagle świsnął wiatr z za chmury, Śnieg zrywając z ziemi;
Czarny kruk szumnemi pióry Wije się nad niemi.
Coraz bliżéj, coraz niżéj —
[356]
Polękane konie,
Coraz daléj, coraz chyżéj, Lecą wprost przez błonie.
W mrocznéj dali ogień błyska,
I wnet widać, chatka niska Kryje się w ustroni.
Coraz ciemniéj gwiazdy świecą,
Coraz prędzéj konie lecą, Lecą prosto do niéj.
Przyleciały wnet przed ganek — I ach! — cud niezwykły!
Konie, sanki i kochanek W oka mgnieniu znikły.
Sama jedna w pośród nocy, Sama w pośród wici:
Zkąd ratunku, zkąd pomocy, Zkąd czekać nadziei?
Wracać? — śnieg już zawiał ślady.
W izbie błyska płomyk blady, Tam więc wsparcia szuka.
Uzbrojona znakiem krzyża,
Powoli się ku drzwiom zbliża. Zlekka w nie zapuka.
Z cichym szmerem się otwarły. Lecz trwoga po trwogach!
[357]
W środku trumna, w niéj umarły, Krzyż i lampa w nogach. —
Wejść czy nie wejść? stojąc w progu Dziewica się chwieje;
Weszła wreście, ufne w Bogu Złożywszy nadzieje.
We łzach cała, drżąca, zbladła,
Z trwogą na kolana padła W pełnéj serca wierze;
Potém wziąwszy krzyż do ręku,
Poszła, siadła przy okienku, Kończyć swe pacierze.
Księżyc zaszedł, brzask nie dnieje, W izbie lampa blada,
Coraz słabsze światło sieje, Coraz głębiéj spada.
Wszędzie ciemno, pusto, głucho, Wszystko w martwéj ciszy;
Przebóg! lecz dziewicy ucho Jakiż szelest słyszy?
Spójrzy trwożna — ku niéj z góry,
Gołąbeczek śnieżno-pióry Przylatuje zcicha;
Przyleciał, siadł na ramieniu,
[358]
W jasnem się jego spojrzeniu Nadzieja uśmiécha.
Ciemno znowu, głucho znowu — Lecz ach! — czy się zdaje,
Czy z pod czarnego pokrowu Umarły powstaje? —
Powstał nagle, z mar zeskoczy, Blade podniósł czoło,
Wpół otwarte, błędne oczy Rzucając wokoło.
Pierś się zdaje znów oddychać,
Twarz czerwienieć; w ustach słychać Jęk niezrozumiały;
Ku dziewicy się przysuwa —
Ach! cóż ona? — drży — lecz czuwa Gołąbeczek biały.
Z szumem szybki lot roztoczył Stróż dziewicy biednéj,
Umarłemu na pierś wskoczył — I wnet, w chwili jednéj,
Gasną oczy, blednie lice, W tył się cofnął krokiem,
I zaiskrzył na dziewicę Pełném grozy okiem.
I padł na wznak. — Lecz, dla Boga!
[359]
Co za rozpacz, co za trwoga Nieszczęsną przejęła!
Na jego skroni jéj wianek!
Umarły, to jej kochanek! — Ach! — wtém się ocknęła.
Gdzież? — śród izby, u zwierciadła, Za stołem wieczerzy.
Patrzy wkoło, zlękła, zbladła, Widzi i nie wierzy.
A już trzykroć świt różany Kogut wita pieniem;
Wszystko jasne!... myśl Świetlany Mroczna snu widzeniem.
„Straszne widmo! cóż mi wieści?
W grobie-ż tylko kres boleści? Z śmiercią-ż tylko śluby? —
Czy się Niebo płaczem wzruszy? —
Gdzieżeś, duszo mojéj duszy! Gdzieżeś, o! mój luby?“ —
Wstała — pierś jéj wzdyma trwoga — Patrzy w dal Świetlana:
Z okien długa, długa droga Widna, mgłą owiana.
Już się ranne słońce pali Siejąc blask ukośny;
[360]
Wszystko cicho — nagle w dali Brzęczy dzwonek głośny.
Po gościńcu, we mgłach śniegu,
Lecą konie w szybkim biegu, Prosto przed jéj ganek;
Przyleciały wnet i staną.
Gość wysiada — patrz, Świetlano! Kto gość? — twój kochanek!
Cóż, dziewico? sen widziany Złą ci wróżył dolę? —
Patrz, twój miły! żadnéj zmiany: Też oczy sokole;
Tenże uśmiech, ten rumieniec, Też słodkie rozmowy!...
On to, on twój oblubieniec, I żywy i zdrowy!
Rozweselcież smutne czoła,
Otwierajcie drzwi kościoła, Stańcie przed ołtarze!
Niechaj puhar wkrąg obiega,
Niech się z każdych ust rozlega: „Chwała pięknéj parze!“ —
|