Świetlana (Żukowski, 1882)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wasilij Żukowski
Tytuł Świetlana
Pochodzenie Antologia poetów obcych
Wydawca H. Altenberg
Data wyd. 1882
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Źródło Skany na Commons
Inne Cała antologia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚWIETLANA.
BALLADA.
(Z ŻUKOWSKIEGO.)

Raz ciekawe przyszłéj doli,
Różnemi kabały,
Dziewice w wilją Trzech Króli,
Przyszłość zgadywały.
To policzonem ziarenkiem
Gołąbki karmiły;
Biegły słuchać pod okienkiem,
Biały wosk topiły.
To w kielich wodą nalany,

Kładły pierścień pozłacany,
Każda z prawéj ręki:
Nad nim dzierżąc obrus biały,
Wszystkie razem w takt śpiewały
Godowe piosenki.

Noc już była — księżyc blady
Świeci przez tumany.
Wtém najweselsza z gromady
Rzecze do Świetlany.
„Siostro! masz-li wiecznie łzami
Zlewać twarz rumianą?
Tańcuj z nami, śpiewaj z nami,
Kochana Świetlano!
Wróci wkrótce twój młodzieniec,
Wij mu z róży, z ruty wieniec,
Złoty pierścień z ręki
Rzuć do czary, potém w koło
Skacząc z nami, nuć wesoło
Godowe piosenki!“ —

„Lube siostry! nie zmuszajcie
Śpiewać mię ni skakać;
Wy szczęśliwe, wy śpiewajcie,
Mnie pozwólcie płakać!
Rok już minął, żadnéj wieści
O miłego bycie;

We łzach gorzkich i boleści
Młode wlokę życie.
Zginął-li? — czy mię niepomny,
W obcéj ziemi, wiarołomny,
Z łez mych czyni śmiechy? —
Ja się modlę, ja łzy leję;
Utul boleść, wróć nadzieję,
Aniele pociechy!“

Wtém patrz! za starszych poradą,
Niosą stół dziewice;
Na nim dwa talerze kładą,
Palą cztery świéce.
Stawią zwierciadło na stole,
Biało podesłane;
Piszą koło, i w tém kole
Sadzają Świetlanę.
„Siedź, i nic się nie bój wcale:
W czystym zwierciadła krysztale
Obaczysz kochanka.
Gdy z wieży północ uderzy,
Siądzie z tobą do wieczerzy,
Zabawi do ranka.“ —

Już w izbie nie ma nikogo.
Naprzeciw zwierciadła,

Drżąca, blada, z tajną trwogą,
Dziewica usiadła.
Na najmniejszy szelest trzyma
Wytężone ucho!
Nie śmie w tył rzucić oczyma —
Wkoło ciemno, głucho.
Płomyk tylko świec nie jaśnie
To wybuchnie, to przygaśnie,
Zwęża się, to szerzy.
Wtém wiatr świsnął po dolinie,
Smutnie świerknął świerszcz w szczelinie,
Północ bije z wieży. —

Północ! — Nagle w martwéj ciszy,
Strwożona dziewica,
Lekki klamki brzęk usłyszy.
Pot wybił na lica,
Srogie zimno ją przepadło,
Pierś się trwogą wzdyma —
Któż to patrzy we zwierciadło
Bystremi oczyma? —
W zbladłych ustach mdleje mowa;
A wtém ciche, miłe słowa
Głos wymówił znany:
„Po co bojaźń? po co trwoga?

Tom ja z tobą, moja droga!
Płacz twój wysłuchany!“ —

Obejrzy się ku niéj miły
Wyciągając ręce:
„Łzy twe Niebo umodliły,
Koniec wspólnéj męce!
Śpiesz Świetlano! już w kościele
Kapłan na nas czeka;
Śpiesz kochanko na wesele,
Droga niedaleka!“ —
Za odpowiedź wzrok wzajemny.
Idą przez dziedziniec ciemny,
Na szeroki ganek,
Gdzie dwa konie niecierpliwe,
Brzęcząc cugiem, jeżąc grzywę,
Czekają u sanek.

Siedli; — konie w szybkim biegu
Zda się nie tkną ziemi;
Z pod kopyt ów chmura śniegu
Wzniosła się nad niemi.
Ciemno wkoło, pusto wkoło,
Step w oczach Świetlany;
I księżyca blade czoło
Omgliły tumany. —

Zimny strach jéj serce chwyta;
Z trwogą dziewica zapyta:
„Blizkiż koniec jazdy?“ —
Ni pół słowa odpowiedzi:
Miły cichy, smutny siedzi,
Wzrok wlepiony w gwiazdy. —

Konie lecą śród bezdroży,
Po górach, po błoniu.
Patrz! samotny kościół Boży
Stoi na ustroniu.
Wicher drzwi otworzył z trzaskiem,
I widać w kościele,
Ołtarz rzęsnym płonie blaskiem,
Wkoło ludu wiele.
W środku katafalk ubrany,
I słychać, z jękiem zmięszany,
Smutny śpiew pogrzebu. —
Strach dziewicę zdjął na nowo:
Konie mimo — On surowo
Pogląda ku niebu. —

Nagle świsnął wiatr z za chmury,
Śnieg zrywając z ziemi;
Czarny kruk szumnemi pióry
Wije się nad niemi.
Coraz bliżéj, coraz niżéj —

Polękane konie,
Coraz daléj, coraz chyżéj,
Lecą wprost przez błonie.
W mrocznéj dali ogień błyska,
I wnet widać, chatka niska
Kryje się w ustroni.
Coraz ciemniéj gwiazdy świecą,
Coraz prędzéj konie lecą,
Lecą prosto do niéj.

Przyleciały wnet przed ganek —
I ach! — cud niezwykły!
Konie, sanki i kochanek
W oka mgnieniu znikły.
Sama jedna w pośród nocy,
Sama w pośród wici:
Zkąd ratunku, zkąd pomocy,
Zkąd czekać nadziei?
Wracać? — śnieg już zawiał ślady.
W izbie błyska płomyk blady,
Tam więc wsparcia szuka.
Uzbrojona znakiem krzyża,
Powoli się ku drzwiom zbliża.
Zlekka w nie zapuka.

Z cichym szmerem się otwarły.
Lecz trwoga po trwogach!


W środku trumna, w niéj umarły,
Krzyż i lampa w nogach. —
Wejść czy nie wejść? stojąc w progu
Dziewica się chwieje;
Weszła wreście, ufne w Bogu
Złożywszy nadzieje.
We łzach cała, drżąca, zbladła,
Z trwogą na kolana padła
W pełnéj serca wierze;
Potém wziąwszy krzyż do ręku,
Poszła, siadła przy okienku,
Kończyć swe pacierze.

Księżyc zaszedł, brzask nie dnieje,
W izbie lampa blada,
Coraz słabsze światło sieje,
Coraz głębiéj spada.
Wszędzie ciemno, pusto, głucho,
Wszystko w martwéj ciszy;
Przebóg! lecz dziewicy ucho
Jakiż szelest słyszy?
Spójrzy trwożna — ku niéj z góry,
Gołąbeczek śnieżno-pióry
Przylatuje zcicha;
Przyleciał, siadł na ramieniu,

W jasnem się jego spojrzeniu
Nadzieja uśmiécha.

Ciemno znowu, głucho znowu —
Lecz ach! — czy się zdaje,
Czy z pod czarnego pokrowu
Umarły powstaje? —
Powstał nagle, z mar zeskoczy,
Blade podniósł czoło,
Wpół otwarte, błędne oczy
Rzucając wokoło.
Pierś się zdaje znów oddychać,
Twarz czerwienieć; w ustach słychać
Jęk niezrozumiały;
Ku dziewicy się przysuwa —
Ach! cóż ona? — drży — lecz czuwa
Gołąbeczek biały.

Z szumem szybki lot roztoczył
Stróż dziewicy biednéj,
Umarłemu na pierś wskoczył —
I wnet, w chwili jednéj,
Gasną oczy, blednie lice,
W tył się cofnął krokiem,
I zaiskrzył na dziewicę
Pełném grozy okiem.
I padł na wznak. — Lecz, dla Boga!

Co za rozpacz, co za trwoga
Nieszczęsną przejęła!
Na jego skroni jéj wianek!
Umarły, to jej kochanek! —
Ach! — wtém się ocknęła.

Gdzież? — śród izby, u zwierciadła,
Za stołem wieczerzy.
Patrzy wkoło, zlękła, zbladła,
Widzi i nie wierzy.
A już trzykroć świt różany
Kogut wita pieniem;
Wszystko jasne!... myśl Świetlany
Mroczna snu widzeniem.
„Straszne widmo! cóż mi wieści?
W grobie-ż tylko kres boleści?
Z śmiercią-ż tylko śluby? —
Czy się Niebo płaczem wzruszy? —
Gdzieżeś, duszo mojéj duszy!
Gdzieżeś, o! mój luby?“ —

Wstała — pierś jéj wzdyma trwoga —
Patrzy w dal Świetlana:
Z okien długa, długa droga
Widna, mgłą owiana.
Już się ranne słońce pali
Siejąc blask ukośny;

Wszystko cicho — nagle w dali
Brzęczy dzwonek głośny.
Po gościńcu, we mgłach śniegu,
Lecą konie w szybkim biegu,
Prosto przed jéj ganek;
Przyleciały wnet i staną.
Gość wysiada — patrz, Świetlano!
Kto gość? — twój kochanek!

Cóż, dziewico? sen widziany
Złą ci wróżył dolę? —
Patrz, twój miły! żadnéj zmiany:
Też oczy sokole;
Tenże uśmiech, ten rumieniec,
Też słodkie rozmowy!...
On to, on twój oblubieniec,
I żywy i zdrowy!
Rozweselcież smutne czoła,
Otwierajcie drzwi kościoła,
Stańcie przed ołtarze!
Niechaj puhar wkrąg obiega,
Niech się z każdych ust rozlega:
„Chwała pięknéj parze!“ —





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wasilij Żukowski i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.