Żyd wieczny tułacz (Sue, 1929)/Tom IV/Epilog/Rozdział II
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Żyd wieczny tułacz |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1929 |
Druk | "Oświata" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Juif Errant |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Wszystko zapowiadało nastąpić mający rozkoszny ciepły dzień letni!... W połowie pochyłości wzgórza kępa starych wierzb tworzyła naturalną altanę, a na ich grubych korzeniach, gęstem mchem pokrytych, siedzieli mężczyzna i kobieta; ich całkiem zbielałe włosy, ich zgrzybiałe zmarszczki, ich zgarbiona postać, znamionowały późną starość...
A jednakże ta kobieta niedawno jeszcze była młoda, piękna, i długie czarne włosy okrywały jej blade czoło. A jednakże ten mężczyzna tak jeszcze niedawno był z całej sile wieku.
Z miejsca, w którem spoczywali ten mężczyzna i ta kobieta, widać było dolinę, jezioro, las, a poza lasem wznoszące się jakby powykrawane, powyszczerbiane wierzchołki gór niebieskawych, z poza których wzejść miało słońce.
Ten obraz, wpół osłonięty bladawą przezroczystością świtu, był zarazem wesoły, melancholijny i uroczysty..
— O moja siostro! — mówił starzec do kobiety, która, jak on, spoczywała pod kępą starych wierzb — o moja siostro, ileż to razy... od tylu wieków ręka Przedwiecznego rzucała nas w przestrzeń świata i jak odzieleni przebiegaliśmy świat od jednego do drugiego bieguna, ileż to razy byliśmy świadkami budzącej się przyrody, z uczuciem nieukojonego żalu! Niestety! widzieliśmy nastający dzień, który nam przebiec trzeba było... od wschodu do zachodu... przydany bez pożytku do upłynionych już dni, których napróżno powiększał liczbę, bo śmierć zawsze uciekała przed nami.
— Lecz, o szczęście! mój bracie, od niejakiego czasu Przedwieczny chciał, żeby równie jak dla innych stworzeń, każdy upłyniony dzień był także dla nas krokiem ku grobowi. Chwała mu za to!... chwała niech mu będzie za to!...
— Niestety! moja siostro, pewno także... ostatni potomek mego przeklętego rodu... swoją śmiercią dokonać ma mego odkupienia... bo nareszcie objawiła się wola Boska... uzyskam przebaczenie, gdy ostatni z potomków mego rodu zniknie z ziemi... Jemu zachowana została łaska dokonania mego odkupienia... jemu, który tyle zrobił dla zbawienia mych braci.
— Miej nadzieję, mój bracie... pomnij, że po pokucie następuje przebaczenie, po przebaczeniu nagroda... Zbawiciel ukarał w tobie i w twem potomstwie rzemieślnika, którego nieszczęście i niesprawiedliwość złym uczyniły, powiedział on ci: Idź!... idź!... bez końca i odpoczynku, i próżny będzie twój pochód; każdego wieczora, rzucając się dla spoczynku na twardej ziemi, nie będziesz bliższym kresu, jak byłeś rano, rozpoczynając ten wieczny pochód... Tak, przed wieki, nielitościwi ludzie powiedzieli do rzemieślnika: Pracuj... pracuj... pracuj... bez ustanku i odpoczynku, a twoja praca dla wszystkich użyteczna, dla ciebie tylko będzie bezowocna, i co wieczór, rzucając się na twardą ziemię, nie będziesz bliższym szczęścia i wypoczynku, jak byłeś przy obudzeniu się ze snu, po całodziennej pracy.
— Tak, moja siostro, czuję to, twoje słowa są prorocze... tak... zanim zamkniemy nasze ociężałe powieki, zobaczymy przynajmniej jutrzenkę tego cudownego, pięknego dnia... Och! nie... nie wylewam już łez żalu nad potomkami moimi, męczennikami ludzkości, których poświęcili na ofiarę wieczni nieprzyjaciele ludzkości. Tak, chwała potomkom mego rodu, że byli ostatniemi ofiarami Faryzeuszy, fałszywie tłumaczących słowa Chrystusa Zbawiciela, którzy śmią utrzymywać, wobec niewyczerpanych skarbów stworzenia, że Bóg stworzył człowieka do łez, niedoli i nędzy... Nie, nie! człowiek stworzony dla szczęścia, pracy i miłości bliźniego!...
— O! mój bracie... twoje słowa także są prorocze... tak, tak, jutrzenka tego pięknego dnia... zbliża się... jak się zbliża wschód tego dnia, który, przez miłosierdzie Boskie, będzie ostatnim dniem naszego życia... ziemskiego...
— Ostatnim... moja siostro... nie umiem powiedzieć, jakie ogarnia mnie uczucie; zdaje mi się... jak się zbliża wschód tego dnia, który, przez się, rozprasza się, czuję, jak głębokie tchnienia mej duszy chcą ulatywać ku niebu.
— Och! szczęście... mój bracie... umieram...
— Moja siostro... moje oczy zamykają się... Już nam przebaczano... już przebaczono...
— Och!... mój bracie... oby to Boskie odkupienie rozciągnęło się na wszystkich... tych, którzy cierpią, na ziemi...