>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Adwent
Podtytuł Studyum etnograficzne
Pochodzenie Przewodnik Naukowy i Literacki, 1906, z.12
Redaktor Adam Krechowiecki
Wydawca Nakładem wydawnictwa „Gazety Lwowskiej“
Data wyd. 1906
Druk Drukarnia Władysława Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ADWENT.[1]

STUDYUM ETNOGRAFICZNE.

U ludu jandwient lub jandwięnt, w Stalach (powiat tarnobrzeski) jendwiet.

Święta Katarzyna[2] adwent zawiązuje
a święty Jędrzej[3] jej poprawuje. (Pysznica w powiecie niskim).

Święta Katarzyna zawiązuje adwent łyczkiem
a święty Andrzej rzemyczkiem. (Gorzyce w powiecie tarnobrzeskim).

Jest u włościan w Pysznicy zwyczaj że ostatnie dwa dni przed niedzielą adwentową rachują już do adwentu i w ten piątek i sobotę zachowują post ścisły, jakoby w adwencie. Ponieważ św. Katarzyna przypada nieraz w piątek lub w sobotę przed niedzielą adwentową, przeto powiadają, że św. Katarzyna adwent zawiązuje czyli rozpoczyna.
Po czwartkowym kiermaszu,[4] pijatyce na umór, ostatniej zabawie przed Bożem Narodzeniem, ściska serce chłopa adwentowy smutek, jak zimowe okowy ziemię. Spieszy codziennie rano, gdy jeszcze ciemno, do świątyni Pańskiej na roraty. Na to miłe nabożeństwo idzie rad a w kościele pełną piersią śpiewa:

Zacznijcie wargi nasze chwalić Pannę świętą...“

4-go grudnia św. Barbary.

Na świętą Barbarę
gotuj babo párę. (Gorzyce j. w.).

6-go grudnia św. Mikołaja.

Święty Mikołáj,
przywozu na rzyce nie wołáj! (Gorzyce j. w.).

To przysłowie znaczy, że mróz ściął rzekę, można po lodzie przejść i przejechać, nie trzeba zatem, jak zwykle, wołać na przewoźników:

Dawáj przywozu! dawáj promu! dawáj krypy![5]

13-go grudnia św. Łucyi.

W dziej święty Łucyji
nie choc[6] ni do kogo, bo nimás racyji! (Stale j. w.).

„To tes w ten dziej nicht ni do kogo nie idzie, bo go uwázajo za carownika. Nawet zeby u nájlepsego somsiada albo u przyjáciela, to nic nie dostenie, ani nie pozycy, bo to jest dziej od staréch dáwnéch lat zákázeny. Ten dziej jest bardzo skutecny tylko carownicom.“ (Stale j. w.).
We święto Łucyjo kuzdy gospodárz musi cało noc niespać, tylko pilnuje swego domu, azeby mu nicht z obyściá nic nie porwáł. Nájwiecy szczeze (strzeże), zeby mu chto ze stodoły albo ze stajni kármy od bydła albo od koni nie porwáł, boby to bydło lub konie posło na márnine, bo jus nie chce nic jeść, ani pić, tylko uschnie na tarnine i jus sie mu nie odmieni, jas za rok.“ (Stale).

Świętá Łuca,
dnia przyrzucá. (Gorzyce).

Dnia przybywa.

„Od święte Łucyje odkładá sie w kázdy dzień rano abo w połdnie drzewo po jednem drewienku, takie, co sie osmędzi, jaz do Bozego Narodzeniá. W Boze Narodzenie má sie zápálić w połdnie wszyćkie te drzewa na obiád to má przyjś w te casy carownica do tego domu bo ją ten ogień piece. To ona sie załgá co pozycyć, a kto mądry, to ją má wybić i wyglądać, zeby co nie porwała. Jak ji záden nic nie pożycy, to ona takiego sposobu suká, zeby duśnie (koniecznie) co wzięła, bele co, abo trzáske, abo polepe, abo kawáłcek słomy, abo kawáłek gnoju s tego domu, bo ją w te casy przestanie piéc. A jak wto mądry, co ji nic nie dá wziąś, to ona tak krzycy, sfijá sie (zwija się).“ (Zawada pod Nowym Sączem).[7]

Po święty Łuce
baba smat w stawie nie płuce. (Wola gołego w powiecie tarnobrzeskim).

W Zawadzie pod Nowym Sączem powiadają, że „od święte Łucyje jaz do Bozego Narodzenia stoji na miar, to jes dnie są jednakie, dnia nie przybywá, ani nie ubywá“. Wróżą też z tych dwunastu dni na dwanaście miesięcy przyszłego roku t. z. jakie są poszczególne dni jeden po drugim, takie będą poszczególne miesiące następnego roku.

21-go grudnia św. Tomasza apostoła.

Święty Toma,
kuzdy w doma. (Stale).

Święty Toma
siedzi w doma.

albo:
Na święty Toma
trzeba siedzieć w doma — i jość kiełbase. (Gorzyce).

Jest to i prawda, wtenczas każdy siedzi w domu, bo jest największa zima. W ten dzień najwięcej idą do miasta po rozmaite sprawonki na godne święta (święta B. Narodzenia), które za cztery dni przypadają. (Stale).

Święty Toma,
kukla w doma. (Stale).

Każdy na święta musi sobie kupić w święty Tomasz kuklą. Kupują mąkę na placki, kawałek mięsa, śtuki (słoniny), grochu, śliwek, gruszek suszonych na pośnik (obiad wigilijny). Musi sobie też każdy przynieść na wilijo litrę wódki, bo chociaż mu się w roku nie trafi kieliszka wódki wypić, najwięcej takiemu, co jest łakomy i żal mu centa na wódkę stracić, to we święty Tome musi litrę wódki kupić i trzyma ją do wilije.
Ztąd, gdy komu zaszkodzi jeden kieliszek wódki, że się nim upije, powiadają: „Ty rocny pijáku! nie piéłeś wódki moze jesce na wilijo i dziś-ześ sie opiół na jednem kielisku“. (Stale).
Czas adwentowy smutny, we wsi cisza, chłop siedzi w domu, nawet do karczmy mało zagląda, wieczorami jednak pod słomianą strzechą bywa rojno, gwarno, wesoło. Gdy śnieg białą płachtą pokryje ziemię, gdy białe kanarki[8] poczną latać wolno w powietrzu, gdy okna chat wiejskich rozbłysną jak gwiazdki, warto wejść pod słomianą strzechę i popatrzeć, co się tam dzieje.
Na izbie rozsiadły się baby, dziewki i zamężne niewiasty, przed każdą przęślica z kądzielą, przędą żwawo i śpiewają światowe pieśnie.


W ciemnem lesie ptásek śpiéwá,
a dziewcyna tráwke zbiérá,
nazbiérała, nawiązała,
na Jasiejka zawołała:
„Poć my,[9] Jasiu, tráwke zadáj,
ale do mnie nic nie gádáj!“
„Cekáj, Kasiu, dwie godziny,
opowiem ci já nowiny“.
Kasia nowiny słysała,
padła na ziemie, zemdlała.
„Cicho Kasiu! nie myśl sobie,
bo gorzy mnie, niźli tobie;
gorzy mnie jest s twem wiáneckiem,
niźli tobie z dziécioteckiem,
bo jak przyjdzie na sod Boski,
zadrzo pod koleny noski,
zadrzy pod koleny ciało,
bo já cie, Jasiu, lubiała“. (Stale).


To znów jedna z prządek opowiada ciekawą gádke, a drugie słuchają. Cisza, jakby mak siał.

Dlaczego nie prządają w sobotę?


„Powiadają ludzie, że w sobotę nie prządają dlatego, że to wieczór każdy się krząta i gotuje na niedzielę, mówią też niektórzy, że ten wieczór poświęcony jest nieszporom Matki Boskiej, ale od starych ludzi słyszałem taką gadkę, którą wam powtórzę:
Było dwoje ludzi młodych, którzy się w sobie zakochali i nie mogli się rozstać w żaden sposób. Widać, że do ożenienia mieli jakieś ważne przeszkody, kiedy się węzłem małżeńskim nie połączyli. A do tego nieszczęście chciało nabawić tę dziewoję jeszcze większym kłopotem i żalem. Powołał Bóg tego lubego ze świata doczesnego na wieki. Dziewoja załamując ręce, lamentuje i narzeka, że się pozbyła swego ulubieńca, i nie odstępuje od niego ani na krok, że straciła tego, który jej był najmilszym w życiu i osładzał jej chwile. Jej serce nie może go opuścić nawet po za grobem, lecz wyciska jej łzy i żale nieukojone. Wreszcie poszła na cmentarz na mogiłę swego ulubieńca i zawodziła ogromne żale z życzeniem, że i ona chciała umrzeć na swego ulubieńca grobie. W tem po niejakiej chwili dał się jej usłyszeć głos z grobu:
— Kasiu moja luba! płaczesz, narzekasz i tęsknisz za mną... chodź do mnie, me kochanie, tu jest i dla ciebie miejsce, kiedy sobie tak życzysz.
Kasia przelękła się, zobaczywszy jamę głęboką, wprost otwartą do grobu zmarłego ulubieńca swego, który ją zapraszał, zaczęła ze strachu uciekać. Umarły Jasio zerwał się z grobu i dalej za Kasią goni, Kasia ucieka i ucieka, ile jej sił starcza, wprost do pobliskiej wioski; Jasio pędzi za nią, Kasia nie czeka na ulubieńca, ale zadyszana dobiega do pobliskiej wioski, która była niedaleko cmentarza. Zobaczyła chatę, w której światło bliszczało, i dalejże do niej, zatrzasnęła drewnianą klamkę. W tem drzwi od sieni się otworzyły, których nie zaparła za sobą, zatrzasnęła, drugie drzwi do izby otwarły się, Kasia wpada do wnątrza izby. Ale jakoś drzwi, chociaż przestraszona, zaparła do izby. Dobiega Jasio zmarły, wpada do sieni i bije do drzwi.
— Otwórz Kasiu! przecież tyś moje kochanie!
Kasia teraz widzi w Jasiu jakiegoś ogromnego stracha, drzwi mu nie otwiera. Ale także z drugiej strony ma jeszcze większego stracha, bo w tej chacie leżał w trumnie umarły, a to światło nad nim się świeciło, nie było tam prócz niej żywego ducha. Szczęściem było dla niej, że miała przy sobie różaniec czyli koronkę, którą położyła na trumnie umarłego, leżącego w tej chacie. W tem sama drżała ze strachu, jakiego się nabawiła z powodu swego ulubionego nieboszczyka Jasia. Jasio zmarły bije dalej we drzwi i konecznie chce się z Kasią widzieć, kiedy dopiero co przed chwilą ona nad jego mogiłą zawodziła o niego rozpaczliwe żale.
Jednak jakoś drzwi się nie otwarły. Jasio umarły woła donośnym głosem na tego zmarłego, co leżał w tej chacie w trumnie:
— Bracie otwórz, otwórz co prędzej, bo mam wielką potrzebę! wstań z trumny!
Z trumny przytkanej wiekiem dał się usłyszyć głos:
— Nie mogę żadną miarą tego uczynić, bo mnie przywalili kamieniami, mój bracie, i wstać nie mogę.
Jasio umarły nie przestaje wołać dalej na rozmaite przedmioty nieruchome, które znajdowały się naówczas w tej to chacie. Żaden przedmiot nie zechciał być posłuszny na głos wołania Jasia zmarłego, żeby mu drzwi do wejścia otworzył. Kiedy kolejno Jasio zmarły na wszystkie przedmioty po nazwisku wywoływał i pobudzał do otwarcia owych drzwi, w samym ostatku trafił Jasio zmarły na prządzionka, które wisiały na poledni, zawoławszy lekiem głosem:

Otwórzcie my[10] drzwi, prządzionka,
coście przędzione w sobotę po zachodzie słonka!

Na głos Jasia zmarłego prządzionka z polidni skoczyły i drzwi otwierać miały. Lecz w tym razie kogut zapiał „kukuryku“, bo już godzina popółnocna nadeszła. I drzwi się nie otworzyły. Koguci, jak się tu pokazuje, byli Kasi wybawcami, że te widma pośmiertne na głos koguta zmuszone były w tejże chwili ustąpić.
Jakie wielkie ta Kasia przebyła strachy w owej chwili, dziwićby się wypadało, że istota żeńska miała na tyle przytomności, że nie padła śmierci ofiarą w tej chwili, tylko jeszcze została przy życiu. A to ją spotkało z wielkiego kochania i miłości własnej. Nadwyrężyła sobie z tego powodu zdrowie, opanowała ją nieuliczalna choroba, która ją trzeciego dnia zabiła na wieki i tem wcześniej do Jasia jej ulubieńca zaprowadziła.
Ztąd jest przysłowie:

Nieszczęśliwe te prządzionka,
co przędzione po zachodzie słonka.

I odtąd sobotni wieczór został wolny od przędzenia.“

(Wola rzeczycka w powiecie tarnobrzeskim).


Znowu druga prządka zaczyna opowiadać ucieszną powiastkę, a raczej anegdotę, przerywaną cienkim i grubym śmiechem, bo i chłopaków — jako ony, gdzie dziewki, zawsze być muszą — naschodziło się dosyć i bokami posiadali na ławach. Uważają oni dobrze, która dziewka skorniejsza do przęślice i której motka prędzej przybywa a kądzieli ubywa. Śmiech, gwar, wesoło.

Jak to jeden kawalir wyładował[11] dziewkę, co się chwaliła, ze prędko przędzie.

Jedna dziewka na prządkach chwaliła się, że za dobę trzy rozdziałków wyprzędła. Jeden kawalir chciał się dowiedzieć, czy to prawda, czy ona przędzie po trzy rozdziałki na dobę, wpadł na pomysł i nieznacznie włożył jej za kądziel swoje malutkie klucze. Myśli sobie: „Będę ja tu widział, jak długo tam te klucze będą leżały“. Dziewocha niewiadoma o niczem, nie domyśla się, że w jej kądzieli jest coś takiego, co ją wydać może.
Tymczasem te klucze zostawały w tej kądzieli sześćdziesiąt ośm godzin. Przychodzi ta dziewocha wieczór z tą samą kądzielą i na odchodnem mówi, że trzecia dzieś. Wtedy ów kawaler sięgnął ręką za kądziel i dobył swoich kluczy. I odzywa się:
— A prawda, że trzecia dzieś!... a cóż tu moje klucze robią, które tu włożyłem za twoją kądziel, dziesiaj temu minęło już trzy dni, jak one tam spokojnie mieszkały. Z tego widać, że ta twoja chwała na wierzch wylazła. Powiadają ludzie, że „chwała u drzwi stała, a prawda nic nie mówiła, bo się jej bała“.
Szydło z wora zawsze na wierzch wylozie“, „oliwa na wierzch wypłynie“ — kończyła historyjkę prządka — wiele i bardzo wiele jest na świecie takich rzeczy, które „po nijakiem czasie na jaw zostaną wydane, chociaż wprzódy pod pozorem zostają niby zakryte“. (Wola rzeczycka j. w.).

Jeszcze ta prządka nie skończyła opowiadać, a już druga ma na języku nową zabawną historyę, którą następnie opowiadać będzie:

Jak to pewna gospodyni bardzo licho uwijała się z przędzeniem, a przéd swoim chłopem chciała uchodzić za pilną i biegłą we wszelkich robotach, a przedewszystkiem w przędzeniu“.

„Zawsze ta baba mawiała do chłopa swego, że codziennie takich zwyczajnych prządzionek zdejmuje z motowidła trzy. Chłop na tem wiele się nie rozumiał, zawsze jej wierzył, że to może być prawda, bo on jako gospodarz więcej zawsze zajęcia miewał poza domem. Kiedy nadszedł czas, że kobiety prządzionka zaczynały oddawać do tkacza, i nasza gosposia także nie chce być ostatnią, przyniosła wielką poliwanicę[12] i niby nakładła w nią wiele prządzionek, przeliwając je wrzącym ługiem, ażeby zdatniejsze były do tkackiej roboty i piękniejsze wydały płótno. Gospodyni ta zostawiła swego chłopa na ten czas w domu i kazała mu prządzionka poliwać.
Gospodarz przyjął zlecenie od swej żony i zabrał się do poliwania prządzionek, a nadto i wiele jeszcze innych robót gospodyni pozostawiła do załatwienia. Gospodarz krzątał się, jak mógł, ale zawsze chłop niema takiej zręczności do kobiecych robót. Gospodyni ponakazywała „to to, to owo masz robić!“, zostawiła mu i kury w domu, żeby doglądał, nie wypuszczał na podwórze, bo miały wtedy jaja, które zwykły były znosić zawsze w izbie. Gospodarz przyjął na siebie to całe zlecenie i chodził od jednej do drugiej roboty jak oszołomiały. Gospodyni ta chcąc korzystać z oszukaństwo, nakładła w poliwanicę samych tylko kądzieli, zaledwie jedną tylko małą warsztwę na wierzchu położyła z kilku prządzionek, reszte wszystko do samego dna była kądziel nieprzędziona. A nadto nakazała mu surowo, żeby pilnował dobrze, bo gdyby tylko kura przeskoczyła przez poliwanicę, to niechybnie może się z prządzionek nazad zrobić kądziel i znowuby ją suszyć, czyścić i na nowo prząść potrzeba.
— Pilnujże więc, stary, dobrze, żeby kura nie przeskoczyła, to ci napowiadam! Ale kur także z izby nie wypuszczaj, bo mają prawie wszystkie jaja, bozem je macała!
Gospodarz nic nie wiedział o oszukaństwie, jakie baba wyrychtowała na chłopa, mówi:
— Będę, będę pilnował i doglądał wszystkiego, ale ty, stara, długo się tam nie zatrzymuj, nie czekaj wieczora, bo ja sobie nie dam sam rady w domu ze wszystkiem.
Żona:
— No, no, nie będę się tam bawić długo, przyjdę wieczorem do domu, bo przecież i małe dziecko bez piersi będzie medytowało i naprzykrzało się, a wiem o tem, że jeszcze i inne roboty domowe na mnie będą czekać.
Babsko tylko tak obgadała wszystkie sprawy domowe niby pod pozorem, że taka to niskrzętna codziennie w domu. Chłopina jak chłopina łatwowierny myślał, że to wszystko w dobrej intencyi tak zostało rozporządzone. Chciał temu wszystkiemu zadośćuczynić, jak miał nakazane, ale temu wszystkiemu podołać nie mógł, chodził od roboty jednej do drugiej i każdą spełniał według mniemanej dyspuzycyi. Ale zawsze nie mógł tak dopilnować, jak było nakazane, a najbardziej te prządzionka były pilnowane, żeby kura nie przeskoczyła.
Ale niestety nieborak nie dopilnował, kura przez nie przeskoczyła... Zatrwożył się wielce chłopina i myśli sobie:
Odze[13] teraz! jak tu moja stara przyjdzie do domu a prządzionkaby się z tego powodu zamieniły na kądziel, toby tu człowiek miał dopiero się za swoje.
Lecz po niejakiej chwili myśli sobie:
— A bo to może być prawda, żeby się tak stać mogło? Może to i nieprawda, to tylko takie bajki są zmyślone.
Chłopina teraz myśli sobie dwojako, ale nie był ani przedtem, ani potem ciekawy, jakie to te prządzionka tu się poliwają w poliwanicy. A że babsko wieczór nierychło powróciła, załatwiwszy swe potrzeby, do domu, zaczęła zaraz krzywo patrzeć na chłopa i wymyślać mu, że robota ta, którą ona mu zostawiła, niezrobiona tak, jakby powinna, ale wszystko tak w nieładzie, pospychane ni świecie jak.
— Ciekawam, jakżeś ty tu odpoliwał prządzionka...
Dobywa je w poliwanicy i zaczyna gwałtu krzyczeć:
— Ty psie! hyclu! nic dobrego! to takżeś wypoliwał przędze, będziesz chodził w koszulach ty, ja i nasze dzieci. A żeby cię wielkie nieszczęście spotkało, co po świecie chodzi! Ty drwalu! nie mówiłam ci, pilnuj, żeby kura nie przeskoczyła przez poliwanicę! Zjadłeś starego djabła! Oj zawsze ja mam z ciebie taką podpórkę. Gdzie tylko czego nie dojrzę i nie przypilnuję, to wszystko w niwecz się obraca.
Chłopina nic nie mówi, zrobił się taki niby potulny, bo myśli sobie, że to jego wina. Aże wreszcie zaczyna i on:
— „Ty psiakrew!“ — bo nie może dłużej wytrzymać takiej bury, jaką mu żona nasadziła. „A czemużeś tych kur, do sto tysięcy djabłów! gdzieindziej z jajami nie umieściła, tylko w chałpie jak naumyślnie, żeby tylko było się z czego wadzić i przeklinać? Ty nieznośna potwaro! nadałaś mi tyle robót na jeden dzień, co ty sama i przez cały tydzień ich nie wykonasz, a sama powlekłaś sie, choroba wié, gdzie.“
Babsko dalej zaczyna płakać ze złości, że ją chłop tak grubo zelzył, wymyśla. I tak obliki[14] idą za obliki. A baba niby zawsze obstawa przy swojem, że jej wygrana, na co jej tych pakuł, kiedy ona miała prządzionka gotowe, ale niby ten chłop wszystkiemu winien temu nieszczęściu.
Nareszcie chłopina ustąpił, dał się swojej żonie omanić, widać, że słyszał rozmaite jakieś od kobiet gusła, którym i on wiarę musiał dawać. Stulił uszy, jak zając, i cicho siedział. (Wola rzeczycka j. w.).

Tak gwarząc i śpiewając, przędą prządki nieraz późno w noc. Na odchodnem zaśpiewają jeszcze jakąś pieśń nabożną.

Wilija zakończa adwent.

Jak w jandwiencie są mgły, to ludzie w lecie następnego roku będą chorowali. (Zaborów w powiecie brzeskim).

Dr. Karol Mátyás.






  1. Niniejsze studyum oparte jest na własnych, dotąd nigdzie niedrukowanych materyałach etnograficznych, zebranych w powiatach nowosądeckim, brzeskim, tarnobrzeskim i niskim w Galicyi.
  2. 25. listopada.
  3. 30. listopada.
  4. Przed niedzielą adwentową, zwykle we czwartek odprawiają kiermasz, a czwartek ten nazywa się tłustym. Na prządkach chłopcy sprawiają muzykę i przynoszą wódkę, a dziewczęta przyczyniają się grajcaramy lub przekąską, jako to pierogiem, serkiem, który matusia dała albo który córka matce zawczasu ze skrzynki wyciągnęła. Dziś tylko młodzież myśli o kiermaszu i cieszy się na niego, starzy prawie już o nim zapomnieli, lecz dawniej dzień ten obchodzono lepiej, niż teraz zapusty, cały dzień pito po karczmach i domach, zapraszano się i goszczono wzajemnie, aby przed adwentem ostatni raz się ucieszyć i zabawić. (Pysznica).
  5. Wszystkie wsie nad Sanem, w powiecie tarnobrzeskim.
  6. Nie chodź.
  7. Por. Dr. Karol Mátyás: Nasze sioło Kraków 1889, str. 48.
  8. Białe płatki śniegu (powszechnie).
  9. Pójdź mi.
  10. mi.
  11. wykierował.
  12. Głęboki cebrzyk na trzech nogach z dziurką we dnie. W Pniowie w powiecie tarnobrzeskim nazywają ten cebrzyk zolnikiem (zolić = polewać).
  13. Otże.
  14. Obelżywe słowa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.