>>> Dane tekstu >>>
Autor Karol Mátyás
Tytuł Nasze sioło
Podtytuł Studyum etnograficzne
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1889
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


NASZE SIOŁO.


STUDYUM ETNOGRAFICZNE


PRZEZ


Karola Mátyása.





Odbitka z „Przeglądu Powszechnego“.





KRAKÓW.
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki,
pod zarządem Jana Gadowskiego.
1889.


Nakładem autora.




NASZE SIOŁO.
STUDYUM ETNOGRAFICZNE[1].

„Na co się zda — pyta niejeden i dziś jeszcze — zbierać mozolnie, wydawać z niemałym nakładem czasu i pieniędzy materyały etnograficzne; podglądać i wiernie spisywać zwyczaje i obyczaje, gusła, piosnki i baśnie krążące w pojedynczych okolicach, wsiach, zaściankach? Nie lepiejże już napisać „tysiąc wierszy o sadzeniu grochu“, niż napełniać całe tomy tymi gadkami i bredniami, jak czyni to np. tak nawet poważna instytucya, jak krakowska Akademia Umiejętności? Zapytania to częste, częstsze, niżby się może pozornie zdawało. Jedni protestują przeciw „roztkliwianiu się“ nad losem ludu, zapominając, czy nie chcąc wiedzieć, że nikt już dziś chyba zbyt sielankowo, romantycznie na nasz lud nie patrzy; drudzy patrzą na chłopa, choć sobie może z tego teoretycznie sprawy nie zdają, jakby na jakąś niższą, niemal samymi instyktami rządzącą się istotę, z którą bliżej się zapoznawać niema ani racyi, ani interesu; są i tacy, choć ich podobno dziś bardzo nie wiele, co utworzywszy sobie z kilku poezyi, dosnuwszy z własnej fantazyi obraz wiejskiego sioła i jego mieszkańców, nie radzi go z rzeczywistością porównywać, lękając się, by im ten obraz nie spłowiał, by jasny, miły oku koloryt nie musiał ustąpić szaremu, w posępny, czasami niemal czarny się nie zmienił. I pierwsi i drudzy i ostatni niech odważnie wstąpią po za wrota naszej wioski, niech pochwaliwszy P. Jezusa, progi niskich chat przekroczą: więcej tu nieraz spotkają poezyi, więcej zdrowego rozsądku niż mniemają z daleka — i po krótkim czasie przyznają z pewnością: warto odchylić zasłonę, ukrywającą życie ludu, jego radości i smutki; warto się przysłuchać jego pogadankom, jego tradycyjnie podawanym opowiadaniom i śpiewom; warto zbadać, co się roi w głowie jego i sercu.

Wejdźmyż do wioski, jednej z tych, co niedaleko od stóp Karpat rzucone, a wszystkie one tutaj, przynajmniej z pierwszego wejrzenia, do siebie podobne — spokojnie w niej, cicho, czy to w lecie, czy w zimie. Że to Polska poznałbyś już po samej tej cichości, gdyby nie po starodawnych kapotach chłopskich. W kościółku dzwonią na Anioł Pański, lud się modli; na mszę idzie, gdy cichy dzwonek go wzywa. Kościółek drewniany, szczupły, sercu miły, z którego ścian zczerniałych mówią wieki, zastępuje cywilizacya murowanym, wspanialszym. Wierzby stare, krzywe, spróchniałe nad wodą; Boża Męka przy drodze, chyląca się od starości i zczerniała; wąwóz czarowny, zarosły paprocią; opadlisko, gdzie z pod ziemi dźwięk dzwonów słychać w cichą pogodę; dwie siostry, przemienione w dwie skały na górze: to wszystko znamiona naszego sioła, a zarazem droga dla chłopa pamiątka. Szanować ją trzeba, bo to własność ojców przekazana w spuściznie synom, którzy ją znowu przekażą wnukom z obowiązkiem szanowania.
Sioło — to nie tylko mieszkanie ludzi z czarnymi, spracowanymi rękami, ale i kraina jakaś zaczarowana, tajemnicza, pełna duchowego życia. Ileż to duchów, istot niewidzialnych, widm, krąży po siole... Każdy kwiat i zioło ma swą tajemnicę i odrębne znaczenie, które człowiek odgadł lub przypadkiem poznał, podpatrzywszy duchy, mające w przyrodzie wpływ niemały. Przestęp (Bryonia alba. L.) to ziele, które czarownicom dyabeł pokazał, aby mogły plony gruntom, lub mleko krowom odejmować na swoją lub czyjąkolwiek korzyść. Wiele znów ziół zawdzięcza swe istnienie Chrystusowi Panu, Matce Najświętszej lub Świętym, którzy chodząc kiedyś po ziemi, pożyteczne ludziom pozostawili pamiątki. Ale i dziś Święci, choć mieszkają wysoko — w niebie, na sioło i na ludzi w niem mieszkających, zwracają opiekuńcze oko. Lud wierzy, że Święci raz po raz zstępują na ziemię, i kielichami jasnych, wonnych kwiatów dotykają czyste dusze. Człowiek taki zaraz umiera, a Święty bierze duszę jego w jasną swoją szatę i niesie do nieba.
Te skały podobne do ludzkich postaci, mają swoją tajemniczą historyę. Dwie skały, niby dwa kształty niewieście związane z sobą, są dwiema siostrami niegodziwymi, które umierającej matce nie podały kubka wody i poszły na muzykę do karczmy. Skamieniały w drodze z dopustu Bożego — a jak stanęły, tak i dziś jeszcze stoją.
Niedaleko opadlisko — miejsce zaklęsłe, opadłe. Tu, opowiadają miejscowi, stała niegdyś karczma, która na rozkaz Boży zapadła się w ziemię razem z bezbożnymi ludźmi. Grała muzyka, w karczmie było „pełno luda“, gwar i tany — aż tu nadjeżdża drogą ksiądz z Panem Jezusem do chorego. Skrzypek, który pierwszy zobaczył księdza przez okno, krzyknął na ludzi:
— Klękać! ksiądz jedzie z Panem Bogiem! — zeskoczył z ławy i ukląkł na jedno kolano. Ale tłum tańczących nie słuchał słów jego, a jeden nawet odezwał się pijany:
— To niek se ta jedzie!
Ksiądz podniósł wijatyk, a wtedy karczma obróciła się w kółko i pogrążyła w ziemi. Dziś w tem miejscu rośnie samotna wierzba, w którą ów skrzypek przemieniony został. (Otfinów pod Radomyślem).
Ojcowie gadali, że tam w lesie przy drodze, gdzie widać jakby place i ulice niezarośnięte drzewem ani krzewiną, istniało niegdyś duże i bogate miasto, nazwiskiem Cymborya[2]. Zapadło się w ziemię, zostawiwszy po sobie te ślady.
Było to uroczyste święto. W kościele odprawiała się suma, lud pobożny modlił się, tylko jedna przekupka zasiadła z swym kramem w pobliżu świątyni, aby coś zarobić od licznie zebranej ludności. Przechodzeń jakiś zbliżył się, kupił kilka jaj, a ponieważ przekupka żądała za drogo, począł się targować. Ona wtedy rzekła z gniewem:
— Żeby się to miasto zapadło, jeżeli mnie samej więcej nie kosztuje!
Zaledwie wymówiła te słowa, dzwony jękły, i miasto skryło się w ziemi.
Później pytał się głos z pod ziemi jakiegoś człowieka, jak się to miasto nazywało a wyjdzie na wierzch, lecz ten nie wiedział, i miasto zostało pod ziemią[3]. (Chotowa; par. Starzęcin, star. Pilzno).
Gdzieindziej pokaże ci chłop trzęsawisko, pod którem też zapadłe znajduje się miasto. W dzień Wniebowstąpienia Pańskiego, gdy młodzież poszła do kościoła, a starsi paśli bydło w pobliżu, słyszeli śpiewy obchodzącej pod ziemią procesyi i dźwięki głuche dzwonów. Powtarza się to w każde Wniebowstąpienie. (Pilzno).
Są miejsca, zwłaszcza po lasach, gdzie znajdują się ukryte skarby, których dyabeł pilnie strzeże, nie opuszczając ani na chwilę swego posterunku. Każ jednak w roku, a to w kwietnią niedzielę, porzuca dyabeł swe skarby i biegnie do kościoła na pasyą. Ktoby skorzystał z tej chwili i poszedł we wskazane miejsce, znalazłby skarb uwolniony od czartowskiej straży, i dowoli mógłby nabrać pieniędzy. Raz szła baba z dzieckiem na ręku koło lasu — właśnie podczas pasyi. Nagle uderzył jej oczy blask niezwykły, złoty, pochodzący z niezbyt głębokiej pieczary. Zajrzała do środka — kupy złotych pieniędzy leżały na dnie i nęciły do siebie. „Skończy się przecie raz nędza — pomyślała sobie — wezmę pieniędzy, ile tylko uniosę, i będę bogatą“. Wchodzi do wnętrza, kładzie dziecko na złocie i nabiera do zapaski pieniądze. Trzy razy nabierała i wynosiła przed jaskinię. Za czwartym razem chciała wziąć dziecko, biegnie więc po nie, a w tem drzwi jaskini się zatrzasły — i dziecko zostało pod ziemią. Rozpacz matki była nie do opisania. Starzy doświadczeni we wsi radzili jej, żeby się poleciła Matce Najświętszej, a Ona wróci jej dziecko tym samym sposobem, którym utracone zostało. Posłuchała kobieta, a modląc się i pokutując, czekała niecierpliwie przyszłej kwietniej niedzieli. Z bijącem sercem pobiegła w znane sobie miejsce podczas pasyi. Oczom swoim nie chciała wierzyć, gdy spostrzegła jaskinię otwartą, a w niej dziecko swoje jedyne, zdrowe i rumiane, bawiące się czerwonem jabłkiem. Nie patrząc wcale na skarby, chwyciła tylko dziecię i uciekła szybko do domu[4]. (Z.)
Wśród sioła krąży i przesuwa się niezliczona ilość duchów, widm, istot nadziemskich; noc pobudza je przeważnie do życia. Są jednak i takie, które się we dnie pokazywać zwykły. Chłop je zna wszystkie dobrze, nieraz się bowiem z nimi spotka, boi się ich w ogóle, ale też ma przeciw nim dobre środki odporne: krzyż św., wodę i kredę święconą, gromnicę, święcone zioła...
Najbardziej rozbija się po siole dyabeł, w tej samej postaci, tak samo przybrany jak za dawnych czasów. Raz zjawia się niby karzeł kuso ubrany, w czarnym fraczku, modrych szarawarach i czerwonej czapeczce na głowie, to jako monstrum, zwierz-człowiek, to jako zwykły człowiek, który w jednej chwili w oczach znika lub w martwą rzecz się przemienia. Przedzierzgnie się też dyabeł w zwierzę: w psa, kota, konia, woła... Zjawia się zazwyczaj pijakom, wracającym nocą do domu z karczmy lub jarmarku, wodzi ich po manowcach, tłucze po rowach i paryjach, ciągnie do wody lub błota. Raz jednego chłopa zatrzymał nad „młaką“ i mówił do niego:
— Siadnij se tu! siadnij!
Ani rusz kroku zrobić; młaki obejść nie może, bo go siłą do niej ciągnie. Ale chłop mądry, na dobrą wpadł myśl, zaczął mówić „sálmę“ — i w tej chwili go opuściło[3]. (Gorzków pod Nowym Sączem).
Innego chłopa, gdy wracał z karczmy do chałupy, wodził dyabeł w postaci małego chłopca. Zjawił się mu w potoku, koło którego chłop przechodził, i wołał na niego:
— Tu pódź! tędy dobrze!
Chłop się rozgniewał, chwycił chłopca i „cisnął“ do potoku, ale ten się zaraz podniósł, pokazał się na drugiej stronie i znowu mówił:
— Pódź tu! tędy dobrze!
W ten sposób wodził go długo, póki chłop, poznawszy dyabła, nie uczynił znaku krzyża św.[3] (Załubincze pod Nowym Sączem).
Na złodziei też jest dyabeł dobry. Jednego chłopa, który poszedł w nocy do cudzego lasku drwa sobie urąbać, nie małego nabawił strachu. Nie baczył widocznie ów chłop na to, co powiadano o tem miejscu, że tam dyabeł „siedzi“. Urąbawszy wiązkę drzewa, położył ją przy sobie — ogląda się, a tu wiązki niema. Chwyciwszy tylko siekierę, uciekł zestraszony do domu[3]. (Kunów pod Nowym Sączem).
Dyabeł w różnych przebywa miejscach, najbardziej lubi pustkowia i granice siół, pól i lasów. Są po siołach pustacie i łyse góry, kędy przy poświście wichru tańcują dyabły z czarownicami ze wsi.
W krzaku rokity siedzi dyabeł, zwany „rokiciárz“.
„Ráz pasły pastuchy bydło w Osicu[5]. Chodáki, jak to rozbuhańce, zacąły krzyceć przy bydle:
— Rokiciárz! pódź na pojedynek!
Jak tyz nie wyskocą dwa koty, jak sie nie zacną zryć i ścigać chodáków, jaz ci uciekli do domu, a bydło sie potraciuło. Wiecór, jak niebozycka Idziowá sukaa bydła, widziaa jak pod brzezinąm siedziáł stráźnik i miáł cápkę na śtyry rogi“[3]. (Zb.)
Po polach w czasie żniw lata dyabeł, zwany „Stralą“, wielki psotnik i swawolnik, który mierzwi i rozrzuca pokosy, rozwiązuje snopki, rozbija kopy siana, lub tańczy z nimi naokół. Najrozmaitsze płata ludziom figle.
„Szedł chłop garncarz z garkami na plecach. Droga była równa; nie było na niej nic takiego, na czemby dla ulżenia sobie ciężaru, mógł swe garki postawić. Nagle spostrzega na środku drogi wyrastający pniaczek. Ucieszony biegnie, by na nim oprzeć swój ciężar. Ale zaledwo go oparł, wszystko naraz znikło, a nieszczęśliwy człowiek, zadzierając nogi do góry, upadł plecami z całym ciężarem na gołą ziemię i potłukł swe garki. Dopieroż z miejsca, gdzie był pniaczek, wyskoczył niziutki, kusiutki, i śmiejąc się: ha! ha! ha! kręcił się w kółko swoim zwyczajem“[6] (Modlnica).
Z dyabłem się spotkać zawsze niedobra sprawa, niebezpiecznie nawet wymówić jego imię, bo zaraz gotów się zjawić. Powiadają na wsi: Nie trza nigdy gádać „Zeby cie dyábli wzięli!“ Ráz jedna matka, kiedy jéj dziecko basz krzycało w kołysce, powiedziała: „Zeby cie dyábli wzięli!“ Tak kolybkę zaráz „coś“ porwało i niesło w powietrze, potym upuściuło, ale dziecku sie nic nie stało[3]. (Zb.)
W „bániorze“ rzecznym lub głębokim stawie siedzi topielec, duch utopionego człowieka, który o miesiączku wychodzi z wody, siada na brzegu lub na pobliskiej kopie siana i przymila się do księżyca.
„Jednemu chłopu wse coś rozwálało kopę. Co postawiuł we dnie, to w nocy znou rozwaliulo. Tak on w nocy posed sie przystrzygać, co to takiego, i siád z drągem pod kopąm. Tak wysed z wody topielec, sjął (zdjął) kosulę i zacął iskać, ale skoro miesiącek zased za chmurę, powiedziáł topielec:
— Świyć mi jasno, bo cie trzasnę!
Wtedy chłop porwáł drąg i prasnął go nim. Topielec myśláł, ze go miesiącek prasnął, i powiedziáł:
— Wolno świycić i nie świycić, ale nie wolno bić!“[3] (Zb.)
„Ráz jedna dziywka posła zbiyrać tráwę do grochu przy wodzie. Tam uźrała żabę, a to buła topielcyná i powiedziała:
— Uciekájcie, kumosiu, bo wás okalicę!
Usło długo, jaz tu ráz przychodzi jakisi pán i gádá jéj:
— No! pódźcie sęmnąm (ze mną), kumosiu!
— Já nie jes wasa kumoska.
— A nie wiés to, jageś powiedziała mojéj babie w grochu?
Wtedy przypomniała sobie wsyćko. Posła do księdza i poradziuła go się, cy má iś, cy nie. Ksiądz jéj powiedziáł, zeby sła, ale zeby sobie wymówiuła, zeby ją na to miejsce przyniós(ł), skąd ją wziął. Tak pośli. Skoro weśli we wodę, śli długo. Topielec prowadziuł ją po pod wodę bez dwa bardzok piykne pałace. Przy kázdym buła zelazná brama. Skoro przyśli do ostatniego pokoju, tam juz cekáł kumotr; tak ona wziąła dziecko i znou po pod wodę ponieśli go do krztu. Skoro sie wrócili od krztu, tak ta topielcyná mówi:
— Jak kumosiu pódziecie nazád, to sie nie obziyrájcie, a nogi raznok za sobąm zbiyrájcie!
Tak ona sie nie obziyrała, ale skoro bez ostatni próg, topielec trzasnął drzwiami i uciął jéj piętę. Biyda jéj bez to buła wielgá, bo musiała robić na słuzbie. Jaz jéj ráz przyniesła topielcyná za to, ze jéj dziecko do krztu trzymała, bardzok duzo piniędzy. Tak juz do śmierci zuła (żyła) dobrze“[3]. (Zb.)
Na sapach i bagnach w równiach, w górach zaś po potokach przebywają niewieście duchy, zwane mamunami, indzie boginkami. Przy świetle księżyca piorą kijankami swe „łáchy“ (bieliznę); przedstawiają się chłopu jako brzydkie „pałuby“, wysokie, z oczami dużymi jak dwa talerze, zębami jak kły świńskie i rękami niezmiernie długimi.
Mamuny kradną kobietom nowonarodzone dzieci, zostawiając na ich miejscu swoje ułomne, brzydkie i złe. Ażeby to uczynić, korzystają z słabości matki i przybrawszy postać kobiet wiejskich, czyli jak lud mówi: „udawszy się za najlepsze sąsiady, kumoszki, znajomki“, idą wieczór lub w nocy pod okna jéj chaty i pukając w szybę, słodkimi słowy usiłują ją na pole wywabić. Mamią ją — i dlatego nazwano je „mamunami“.
Wywabiwszy kobietę z chaty, uprowadzają ją w pola, ciągnąc i włócząc po ziemi, jedna zaś tymczasem wchodzi do izdebki i odmienia dziecko.
W ten sposób porwały mamuny jedne kobietę i „zacąły ś niom uciekać, ale jedna boginka buła kulawá i ni mogła jem nastarcyć. Prosiuła jik, żeby na nię pocekały, ale one nie kcialy. Zgniéwała sie i zawołała:
— Połanka (Anka)! trzymáj sie (d)zwonka![7]
Bo ty kobiycie buło na jimię Hanka. Tak ona zacąła grabać po ziemi i natrafiuła na zwonek, uchyciuła sie go i boginki ją puściuły“[8]. (Zb.)
Po łąkach i lasach latają nocną porą światełka, migając to w tę, to w ową stronę. Są to dziatki, które bez chrztu pomarły; inni mówią, że to są „mierniki“, którzy niegdyś grunta źle pomierzali i teraz za krzywdę ludzką pokutować muszą[3]. (Z.)
W granicach pól, na miedzach straszy w samo południe Przypołudnica, duch w postaci czarnej, wysokiej baby. Gdy się kto położy na miedzy (w granicach pól) i tam uśnie, zbije go „Przypołudnica“ we śnie tak, że często obudziwszy się, ręką ani nogą w odrętwieniu ruszyć nie może. Nie należy się zatem nigdy kłaść spać, ani odpoczywać po robocie na miedzach, bo tam dla niezgód, kłótni i przekleństw ludzkich, dyabeł rad przedewszystkiem przebywać“[9]. (Modlnica).
Po cmentarzach i kolo kościołów krążą upiory. Z pomiędzy nich uwagi godny jest strzygoń, duch człowieka niebierzmowanego, zjawiający się w ludzkiej postaci, strasznej jednak, o bladej jak płótno twarzy i z zębami ogromnymi w dwa rzędy. Niekiedy pokazuje się, trzymając uciętą swą głowę pod pachą.
Raz robiło dwóch chłopów w lesie gonty. Pod wieczór wybrał się jeden z nich do wsi, aby kupić chleba w karczmie, a drugi został, rozpalił ogień i gotował wieczerzę. Zrobiło się już dobrze ciemno, księżyc wyszedł na niebo, strawa się już gotowała, a towarzysz nie wracał. Pozostały w lesie zaczął się niecierpliwić, poszedł ku ścieżce i zawołał: hop! W głębi lasu odpowiedziało mu też „hop!“, sądził więc, że towarzysz już wraca. Ale gdy go widać nie było, poszedł znowu ku ścieżce i zawołał: hop! I tym razem odpowiedziało mu „hop!“, tylko nieco bliżej. Wrócił więc do ogniska, siadł sobie i poprawił ognia. Czeka... upłynęła już taka chwila, że mógłby dawno nadejść ten, co się odzywał. Wstaje więc po raz trzeci od ogniska i wola: „hop!“, na co usłyszał odpowiedź już bardzo blisko, o kilkanaście może kroków. Staje i czeka... W tem nagle staje przed nim postać człowieka, trzymającego głowę swą pod pachą. Chłop poznał w bezgłowym strzygonia i uląkł się bardzo.
— Coś kciáł odemnie, co sie mi obzywás? — zapytał ponuro strzygoń.
— Já nic nie kciáł od ciebie, tylko já sie tamtemu, co do wsi posed, obzywáł.
— Zebyś ty nimiáł swojik kryśláków na syji, tobyś sie mi ty nie obzywáł więcéj — rzekł strzygoń i zniknął.
Owymi „kryślakami“ był szkaplerz, który chłop miał na szyi, więc strzygoń nie miał do niego „waloru dojść“[3]. (Z.).
Gdy drzewo palące się na nalepie smętnie piszczy, powiada chłop, że to wił się żali. Inni mówią, że to pokutująca dusza. Ale pospolicie przedstawiają sobie „wiła“ jako straszydło wysokie, w tej postaci jak piła. „Wił“ ma głowę zupełnie ludzką, twarz starca zgrzybiałego z długą, żółtą brodą. Stawa pospolicie tam przed człowiekiem zasypiać mającym, gdzie ten patrzy. Okropnością postaci swojej przeraża go tak, iż go snu pozbawia. Zresztą nic szkodliwego nie czyni. Napróżno odwraca się gospodarz zbiedzony; gdziekolwiek okiem rzuci, wił mu naprzeciwko stawa. Nic go nie odpędzi! We dnie widzi go także ten, którego na udręczenie odwiedza, rozciągnionego za belką, skąd żadne sposoby wypędzić go nie zdołają. Wiadome mu są wszystkie domowe sekreta[10].
Znają też chłopi ducha, co się nazywa Wieszczy. Jest to człowiek urodzony z zębami. Gdy umrze i pochowają go, wychodzi on z grobu, idzie na smętarz kościelny, włazi na wieżę kościelną, wrzeszczy wymieniając imiona różnych ludzi, i mówią, „że jak daleko słychać jego krzyki, tak daleko ludzie umierać muszą“[11]. (Targoszyce, Dobrzyca w W. Ks. Poznańskiem).
Nie brak także w polskiem siole pokutujących dusz. Chłop wierzy, że kto w grzechach wielkich, niepojednany z Bogiem umarł, pokutować musi po śmierci na ziemi — w tem miejscu, gdzie grzech popełnił. Zdarzy się nieraz chłopu, zwłaszcza wieczorną porą słyszeć jęk, cichy płacz lub krótkie, bolesne westchnienie — a nikogo w koło niema. Tak jakby z pod ziemi głos wyszedł. Domyślając się pokutującej duszy, pyta się pobożny człowiek do trzeciego razu:
— Czyś złe, czy dobre?
Dusza pokutująca zaraz odpowie, czego jej potrzeba, a człowiek czasem samem słowem Bożem wybawić ją może. W każdem siole opowiadają liczne podobne wydarzenia.
„Jak sie jedzie do Wielicki, to tamok nad Wielicką jes studzięnka. Przy ty studzięnce pokutówáł jedęn chłop. Tak ráz jedzie sobie furmán z Wielicki i słysy, jak cosi bardzo stęká. A ten furmán to buł syn tego, co tamok pokutowáł. On sie przezegnáł i spytáł sie: — Coś ty jes? cy złe, cy dobre? i cego ządás?
— Ej synu! mój synu! já jes twój ociec. Jagem za zycia buł we Wielicce, tak ukrádek jedny przekupce kukiałkę. Tę kukiałkę zjádek tu przy ty studzięnce i napiułek sie wody i za to tu teráz pokutuję.
I prosiuł, zeby sie wróciuł do Wielicki, powiedziáł mu, dzie ta przekupka stáwá, zeby zaplaciuł. Tęn furmán posed do Wielicki, naláz tę przekupkę i zaplaciuł ji kukiałkę, a ona westchnąła do Boga i powiedziała:
— Niek mu ta Pán Bóg wsyćkie grzychy odpuści!
I od tego casu przestało stękać“[3]. (Zb.).
„Jeden „gazda“ z Czernca[12] przyorał za życia sąsiadowi do swego pola skibę gruntu, którą po śmierci za pokutę dźwigać musiał. Raz szedł chłop pijany mimo tych pól, na których owa krzywda się stała, i usłyszał pytanie:
— Gdzie mam położyć?
Pijak nie wiedząc, od kogo ten głos pochodzi, rzekł na pól z gniewem:
— Skądeś bestyja wzięła, tam połóz!
Wtedy dusza ucieszona rzuciła skibę na rolę sąsiada i rzekłszy pijakowi „Bóg zapłać“, uleciała do nieba w postaci bieluchnego gołąbka[3]. (Zb.)
Dusza pokutująca wszędzie być może, nawet pod kamieniem na drodze. Dlatego, „jak sie kto utchnie, to trza powiedzieć „wiecne odpocywanie“, bo pod tąm skałąm (kamieniem) dusa pokutuje“[3]. (Zb.)
W polskiem siole mieszka nareszcie zwierz tajemniczy, mający w sobie coś demonicznego, nazwiskiem „bestyja“. Sam chłop opisuje go w ten sposób:
„To jes źwyrz wielgi, skaradny, taki strasny okropnie, który siedzi pod drzewem, jesce pod okropnem drzewem, pod korzeniami. Jak kto klnie i mówi „bestyja“, to mu sie zaráz pokáze „bestyja“.
„Jeden chodák pásáł po leśsie i wsze klął: bestyja! Tak jak posed na orzechy, tak naláz(ł) orzecha wielgiego basz i mówi do tego orzecha:
— O! jakaś sie ty bestyja nalazła wielgá!
Tak mu sie przekázała ta bestyja:
— Já jes, widzis, bestyja.
Stanąło przed niego, takie p(ł)omieniste buło, co sie tak przeląk(ł), co juz nigda tego nie gádáł[3]. (Z.)
W polskiem siole wszystko żyje tajemniczem jakiemś, historycznem życiem — wszystko ma swój początek, swe znaczenie, swą tajemnicę. Spytaj chłopa o drzewo, które rośnie przy drodze, lub o kamień, o który potrąci nogą. „Osika sie wsze trzęsie, bo sie na niéj Judás owiesiuł. Jak Pana Jezusa przedáł za trzydzieści śrybników, a usłysáł, ze Pana Jezusa ukrzyzówali, ze Pániezus (Pan Jezus) bardzo ciérpi, to rzuciuł temi piniądzmi o ziemię i posed i owiesiuł sie na osice“[3]. (Z).
Leszczyna zaś to cudowne drzewo, w które nigdy piorun nie uderzy, „bo pod leszczyną Najświętsza Panienka z Panem Jezusem spoczywała[3]. (Z.)
Te martwe dziś kamienie, to dawniej rosły. „Ale jak Najświętsza Panienka chodziła po świecie i zbiła sobie palec na kamieniu, powiedziała:
— Żebyście skamieniały!
Tak skamieniały i od tego casu juz nie rosną“[3]. (Zb.)
Najpospolitsze stworzenie w siole ma swą genezę i swą tajemnicę.
Cęmu żaba we wodzie jes przyjemná? Bo jak Noe wybudowáł arkę, wziął do nie wszystkie zwierzęta po párze. Skoro juz nie mało buło wody, tak mys wydziurawiła arkę; zacęła sie woda láć do nie, ale żaba zaraz zatkała sobąm dziurę i uratówała ludzi“[3]. (Zb).
Lácego (dlaczego) kania pragnie dysca? Bo jak Najśw. Panienka zyła na świecie, miała studzienkę, a kania wsze mąciła ji wodę. Tak Pán Bóg ją za to ukáráł, i teráz nie wolno ji pić wody, jaz dysc leje, i látego to kania tak wycekuje dysca“[3]. (Zb).
Skąd sie wilki wzięły?
Wilków dáwni nie buło, dopiro od casu, jak Pániezus (Pan Jezus) zuł (żył) na zięmi, są wilki. A to tak buło. Ráz pástyrze ulepiuły z młaki (błota) źwiérza. Wáśnie (właśnie) Pániezus przechodziuł tamtędy i pytá sie jik, co to jes, a ony mu odpowiedziały, ze to wilk. Tak tuknął i to ozywiuło sie i poleciało do lassa“[3]. (Zb.)
O wężach powiadają, że w pewnych czasach odprawiają sejmy czyli narady. Urządzenie mają podobne jak gmina, mają króla swego o siedmiu złotych głowach i radę złożoną z przedniejszych wężów, którym reszta jest posłuszną.
Raz widziało dwu chłopów[13] — ale temu jest już bardzo dawno — taki „sejm węzi“. Jadąc po drzewo wązką drogą przez las zobaczyli opodal na drodze ogromną kupę wężów, z której wyróżniał się jeden wielki wąż o siedmiu złotych głowach, znajdujący się w jej środku. Węże syczały przeraźliwie, odbywały więc właśnie swe narady.
— „Widzis ty tego wielgiego węza z siedmi zlotemi gowami?“ — spytał jeden chłop drugiego.
— „To pewnie bedzie ich król!“.
— „Ej! zeby mozná tego węza z siedmi gowami dostać!“ — odparł drugi“.
— „Wiés co! — rzekł pierwszy — puś(ć)my na te węze koło z wozu, to sie rozlecą i prędzy tego króla dostanemy“.
Tak też robili. Koło puszczone na węże przeszło prawie przez ich środek i potoczyło się na dół w paryją, bo w tem właśnie miejscu spadzistością góry szła droga, a węże spostrzegłszy je, rozbiegły się wszystkie w różne strony, tylko złotogłowy król sam pozostał. Oni tymczasem przypadli z siekierami do niego, ucięli mu głowę i włożywszy ją na wóz, spieszyli szybko do domu, by ich węże nie dognały. Sprzedali potem owe głowy bardzo dobrze — za parę ponoć tysięcy[3]. (Z.)
„Jak wąz bez siedym roków dzwonu nie słysy, to się zamieniá w smoka. Taki smok má skrzydła i siedym głów. Cárnoksięźnik moze zamówić smoka i wsiąś na niego i jechać na nim. Jak cárnoksięźnik jedzie na smoku, to jaz cięmno, a taki wiater, ze jaz drzewa łámie[3]. (Zb.).
Skąd się wzięły te najpospolitsze dary przyrody w naszem siole — zboże, grzyby...? Chłop na to pytanie zaraz da odpowiedź. Zboże posiał Bóg, dlatego tak się nawet nazywa. „Ale dáwni zboze buło więkse, bo kłosy buły jaz do same ziemie, ale ludzie byli źli, bo mieli duzo chleba, tak sie zacęli w niem przetwierdzać. Tak Pán Bóg zesłáł wiełgi dysc, tak ze wsystko zboze zbiuło na piykne. Zeby sie Nájświętsá Panienka nie ulutówala, toby ludzie musieli z godu wymrzéć, ale Ona prosiuła Pana Boga. Tak Pán Bóg pozwoluł ji podniéś(ć) kłosy. Ale jacy telo ostało, co w rąckę wziąła[14]. (Zb).
Geneza zaś grzybów jest taka:
Szedł raz Pan Jezus ze św. Piotrem, a ponoć i świętym Jakóbem, przez las. Św. Piotr szedł za Chrystusem niosąc chleb, mający im służyć za pożywienie. Będąc głodnym, ukroił sobie potajemnie kawałek chleba i jadł, tymczasem Pan Jezus się obejrzał, a św. Piotr zawstydzony rzucił kawałek chleba, który w ręce trzymał, pod krzaki. Z tego zrobiły się grzyby, które też rosną najwięcej pod krzakami; stąd i św. Piotr został patronem grzybów w polskiem siole[15]. (Z.).
Zbierający grzyby w ten sposób proszą św. Piotra o szczęście:

Święty Pietrze,
dej mi znaleść ze trzy!
Święty Jakóbie,
dej mi znaleść na kupie![3] (Z.).

Jest ziele „poléj“, które baby trzymają po ogródkach jako skuteczne w niektórych słabościach, mianowicie piersi i narządów oddechowych, np. na „duchotę“, i t. d. Otóż do tego poleju przywiązane jest następujące podanie:
Kiedyś, bardzo dawno dowiedział się o niem i o jego tajemniczej mocy przypadkowo jeden chłop, nazwiskiem „Oléj“. Raz złapał on dzikiego człowieka[16], który mu groch obrywał, i począł go bić, a ten mu rzecze:

— Zebyś ty wiedziáł, Oléj,
na co to dobry poléj,
tobyś mie ty nie biuł.

Przestał go więc chłop bić, a dziki człowiek wyjaśnił mu skuteczność i moc tego ziela[3]. (Z.).
Powiadają, że poleju nie należy siać blisko krzaków, bo w „psotę“ wyginie. Wyciągają go wtedy „płanetniki“, aby mieć siłę do ciągnienia chmur[3]. (Z.).
Co to są płanetniki?
Jest to osobliwość w polskiem siole, zasługująca na szczególną wzmiankę.
Płanetnik[17] jest to człowiek, posiadający moc dowolnego rządzenia chmurami. Płanetnikiem jest niejeden chłop we wsi, kryje się jednak z tem przed drugimi, nawet przed swoją żoną. Gdy ma być słota, opuszcza zaraz swą chałupę, porzuca gospodarstwo i do chmur idzie. Wraca po deszczu strudzony i zmoczony.
„Raz pokłopocił sie sąsiad ze sąsiadem, a jeden z nich był płanetnikiem.
— Pockejno! já ci coś zrobie! — rzecze swemu przeciwnikowi płanetnik.
Otoczył dom swój i pole gałązkami leszczyny i kazał swemu znajomemu, którego lubił, tosamo zrobić:
— Wbij se — pádá — na granicak swojego pola kielka gałązek lescyny, bo za kwile bedzie wielgá biéda.
Poczem ze wsi zniknął.
Za chwilę spadł grad i wszystko na polu sąsiada wytłukł „do jizna“ „do fondytu“ (do szczętu), tylko pola płanetnika i jego przyjaciela w niczem nie ucierpiały[3]. (Z).
Raz we wsi (Zabrzeż, par. Łącko) zjawiło się dwóch płanetników w kapeluszach z kończystymi wierzchołkami. Wstąpili oni do pewnego domu i prosili o posiłek, gdyż byli bardzo głodni, lecz gospodyni odprawiła ich z niczem. Udali się więc do domu sąsiada, gdzie ich bardzo gościnnie przyjęto i jajecznicą uraczono (jajecznica uważana jest na wsi za wielki przysmak). Za kilka dni nadciąga burza i deszcz ulewny niszczy zupełnie plony niegościnnej chaty, a zboże sąsiada, które tylko o miedzę rosło, zostaje całkiem nietknięte“[3]. (Zb.).
Płanetnika poznać łatwo po troku mokrym. Kto má trok (cz. róg u wierzchniej sukni) mokry, to pewnie płanetnik.
„Raz szli dwaj chłopi przez miasto w czasie targu a ujrzawszy chłopa obcego z mokrym trokiem, mówili do siebie:
— Dzis ty! to płanetnik!
— A juści! bo má trok mokry.
Obcy ów usłyszawszy te słowa, obrócił się do mówiącego i rzekł:
— No zeli já płanetnik, to cie, jak pódzies do domu, we wodzie utopie.
— Jakze mnie to utopis, kiej tam wody nima? — odrzekł zagadnięty.
Nic się na to nie odezwał chłop z trokiem mokrym, ino poszedł dalej. Spełniła się jego obietnica, bo gdy ów chłop wracał do domu, powstał nagle deszcz wielki, potoczek, płynący przy drodze, wezbrał w mgnieniu oka, porwał idącego chłopa w swe fale i zatopił. Ów człowiek z mokrym trokiem był zatem płanetnikiem[3] (Z.)
Ciekawe i oryginalne wyobrażenia istnieją między chłopami w siole: o ziemi, niebie, słońcu, księżycu i zjawiskach przyrody. Są one wszędzie mniej więcej jednakie, dla tego dla ogólnej charakterystyki sioła całkiem wystarczy, gdy się je przytoczy z jednej wsi — zwłaszcza z takiej, gdzie jeszcze nie zostały osłabione wpływem nauki. Dziś można powiedzieć, należą już więcej do pamiątkowych — wnet będą należeć do bajek.
Niebo jest to ogromny pałac, zbudowany z samych dyjamentów i drogich kamieni. Ma niezmierną ilość okien, przez które święci i aniołowie poglądają na ziemię.
Gdy się błyska, powiadają, że się niebo otwiera; a błyskawica jest odblaskiem światła niebieskiego. Oprócz tego otwiera się niebo także w czasie pogodnej nocy mianowicie wtedy, kiedy jaką duszę błogosławioną prowadzą anieli do nieba. Ktoby się wtedy modlił, o co tylko błaga Boga, może uprosić ale takie wypadki nie często się zdarzają.
W pałacu niebieskim jest duża brama, której strzeże i od której ma klucze św. Piotr. Chcąc się do nieba za życia dostać, trzebaby zbudować wieżę z samych bochenków chleba, bo tylko taka wieża mogłaby dosięgnąć nieba[3]. (Zb.)
Tam pod nami jest drugi świat. Jak u nas słonko[18] zajdzie, to idzie pod ziemię i tam świeci. Jak słonko zajdzie, to sie naprzód zanurza w morzu, potem morzem idzie na drugi świat, gdzie przez całą noc świeci, a na dzień przez morze wychodzi do nas i z tej przyczyny jest czerwone, gdy wschodzi. Na tamtym świecie jest bardzo dobrze. Na jabłoniach rosną złote jabłka, na gruszach złote gruszki, a kury niosą złote jajka. Ludzie na tamtym świecie są tacy mali, jak „popki“ (lalki szmaciane) i są bardzo dobrzy. Wszyscy w porządnej zgodzie ze sobą żyją. Ci, co kopią sól w Wieliczce, słyszeli jak na tamtym świecie baba na kury wołała: tiu! tiu! tiu![19].
Na księżycu mieszka św. Jerzy. Raz św. Jerzy prosił Pana Boga, żeby mu pokazał to, co grzmi. Pan Bóg nie chciał spełnić jego życzenia, mówiąc, że gdy zobaczy tego potwora, to się okropnie przestraszy. Ale św. Jerzy, żołnierz odważny, który już raz ze smokiem walczył, ufny w swą odwagę rycerską, nie zważał na to, owszem jeszcze usilniej zaczął prosić Pana Boga, aby mu raczył pokazać tego potwora. Pan Bóg wysłuchał nareszcie jego prośbę, i kiedy raz czarne i straszne chmury zgromadziły się na niebie i zaczęło się błyskać i grzmieć okropnie, pokazał mu w jednej z najczarniejszych chmur ucho owego potwora. Święty tak się przeląkł, że ze strachu aż do miesiączka skoczył, gdzie sobie co wieczór w czasie pełni na skrzypeczkach wygrywa. Każdy może go wtedy widzieć. Owe więc ciemne plamy na księżycu są według mniemania ludu świętym Jerzym[3] (Zb.)
Gdy grzmi, powiada lud, że to ten potwór tak huczy, który w chmurach siedzi. Dzieciom jednak mówią żartobliwie niektórzy, że to Pan Bóg dla dzieci kukiałki wiezie[3]. (Zb.)
Chmury ciągną płanetniki, którzy, gdy potrzeba deszczu, dziurawią je wierzchołkiem kończystym swego kapelusza, i otworami spływa woda, którą wiatr na krople rozdrabnia. Wodę do chmur biorą płanetniki z morza, na które sie spuszczają. Śnieg także powstaje z chmur, a mianowicie wyrasta tam; grad robią sami płanetnicy. W tym celu spuszczają się w takie okolice, gdzie się lód znajduje, rąbią go, drobią na kawałki i ładują nim beczki, te wkładają na chmury i wznoszą się w powietrze, zkąd na wsie, które im gościny odmówiły, spuszczają grad, jako karę i zemstę[3]. (Zb).
Tęcza, która nieraz śliczną, kolorową wstęgą opasuje sioło, ma — według mniemania ludu — tę własność, że kto się do niej zbliży, temu krew wypije z żył albo go do chmur zabierze. Zjawienie się tęczy witają w siole następującemi słowy:

Tęcza pije — nie dopije;
kowal bije — nie dobije;
szwaczka szyje — nie doszyje;
młynarz miele — nie domiele,
stoją worki do niedziele[3]. (Zb.)

Piorun jest to chłop olbrzymiego wzrostu, doskonały strzelec, który bezustannie poluje na tajemniczego ptaka, zwanego „latawcem“. Jest to nie wielka ptaszyna, bardzo piękna, która powstaje z „porońcęcia“ — jest to więc duch poronionego dziecka. Ten podniosłszy ogonek do góry, przelatuje z drzewa na drzewo z nadzwyczajną szybkością, wyzywając co chwila obelżywymi słowami pioruna, który ustawicznie do niego strzela, nie mogąc go wszakże nigdy zabić.
Przed niepamiętnymi czasy żył w pewnej wsi gazda, doskonały strzelec. Wybrał on się raz do lasu na polowanie, mając dla lepszego skutku nabitą strzelbę prochem i kulą święconą. Właśnie zanosiło się na burzę. Chłop chcąc ją przeczekać w lesie, stanął pod jednem rozłożystem drzewem; wtem nagle spostrzegł w pewnem oddaleniu na gałęzi ślicznego ptaka, którego piórka mieniły się kolorami tęczy. Wymierzywszy dobrze strzelił i zabił ptaszę. Natychmiast się wypogodziło i ukazała się na niebie tęcza. Chłop ogląda cudownego ptaka, a wtem zbliża się do niego olbrzymiego wzrostu człowiek ze strzelbą na plecach i torbą myśliwską przy boku.
— Jam jest piorun! — odzywa się. Już 7 lat chodzę za tym ptakiem, już bardzo dużo prochu wystrzelałem a nie mogłem go nigdy trafić. Jeżeli mi go sprzedasz, dostaniesz w zamian rożek prochu i rożek śrótu, które ci na całe życie wystarczą, bylebyś tylko tych rzeczy na ziemi nie kładł. Możesz polować, ile ci się tylko będzie podobało. Ile razy strzelisz do zwierza śrótem, który ci dałem, nigdy nie chybisz.
Chłop przystał i piorun zniknął. Odtąd polował ciągle i zawsze obładowany zwierzyną wracał do domu. Sława jego, jako znakomitego myśliwego, rozeszła się wnet szeroko daleko. Najwięksi panowie z okolicy zapraszali go do siebie na polowania, nie dbając na to wcale, że był chłopem. Raz zaproszony do jakiegoś księcia na polowanie, podchmielił sobie podczas uczty i zapomniawszy na przestrogę pioruna, położył rożki z prochem i śrótem na ziemi, lecz gdy je podniósł, były zupełnie próżne i odtąd przestały się same napełniać. Ze zniknięciem cudownego prochu i śrótu, znikło także jego szczęście myśliwskie.
Inni mówią, że piorun jest kulą krzemienną, na ognistym łańcuchu przytwierdzoną, która spadając na ziemię, wlecze tenże za sobą, a potem znowu nim ciągniona wraca napowrót do nieba. (Gdy piorun zapali budynek, to niczem nie ugasi pożaru, jak tylko mlekiem kozy zupełnie białej, któraby ani włoska ciemnego na sobie nie miała. Rozumie się, że taką kozę trudno znaleść). (Zb).
Dzieją się także w siole nadzwyczajne rzeczy — ale to ponoć za Boską sprawą. Uroczyste święta są tą szczęśliwą porą, w której prosty człowiek może doświadczyć Boskiego cudu.
Raz w roku, mianowicie w Wilją Bożego Narodzenia, podczas mszy pasterskiej, bydło gada do siebie ludzką mową, ale strzeż się chłopie je podsłuchiwać! I ono ma swoje tajemnice[20].
Raz w roku, także w Wilją Bożego Narodzenia, mianowicie w chwili, gdy kogut pierwszy raz na północ pieje, woda w rzekach, potokach i studniach zamienia się w wino. Ktoby upatrzył tę chwilę i nabrał do naczynia wody, będzie miał wino. Po zapianiu koguta cud ten ustaje — i woda pozostaje wodą[21]. (Z.)
Raz w roku, w ten sam dzień podczas mszy pasterskiej kwitnie paproć, której kwiat ma własność odkrywania skarbów w ziemi ukrytych. Opowiadają, że jednemu chłopu, gdy właśnie o północy szedł w wilją przez las, wpadł kwiat paproci do kierpca i odkrył mu wszystkie skarby podziemne. Przyszedłszy do domu, począł z radością opowiadać o tem; lecz niebaczny, gdy wyzuwał kierpce, aby je schować, wyrzucił gdzieś cudowny kwiat paproci i postradał skarby, którymi się co dopiero cieszył[22] (Trzebunia).
Takie to cuda posiada polskie sioło, tyle w niem tajemnic, tyle życia — a jednak patrząc na nie zdaleka lub zbliska, widzi się tylko sioło — łany pól, to bogatsze, to biedniejsze, pokryte zbożem, chaty niskie z maleńkimi okienkami, pokryte słomą, maleńkie przy nich sady i ogródki, i lud biedny, spracowany, spalony od słońca, grubo mówiący, jedzący żur i zaciórkę. Gdzie te duchy, co błąkają się po siole, z którymi chłop codziennie się spotyka? Gdzież te cuda?...
Widać, że ten lud, który nam o tem wszystkiem z naiwnością dziecięcą prawi, ten lud pracujący ciężko na życie, często głodny, szukający pociechy w wódce — musi mieć i poetyczną wyobraźnię i duży zasób szlachetnych uczuć. Co złe — to wszystko od biedy.

O dydy! o dydy!
wszystko to od biédy,
wszystko od niewole,
płacą ocka moje.

W życiu codziennem przedstawia się chłop jako materyalista: z sierpem, motyką lub przy pługu w polu — z widłami w podwórzu — z krową lub nierogacizną na jarmarku — w karczmie w wyuzdanej często zabawie i z nieprzyzwoitą pieśnią na ustach... Realizm to par excellence, przykry, często wstrętny, zdawałoby się — wszechwładny. Nie! nie wszechwładny, nie mówiąc już o wyższych religijnych wpływach, przekonać nas o tem mogą, to poważne, narodowe pieśni, to znów żartobliwe śpiewki — cała obfita żywa literatura gminna.
Z książek nauczyli się chłopi, i teraz śpiewają jak swoje następujące pieśni: „Oj! płynie, Wisła płynie po polskiej krainie....“ „Patrz! Maryacka wieża stoi....“, „Na Wawel! na Wawel“ i t. p.
Ale i własnych patryotycznych utworów im nie brak. Oto niektóre:

S tamte strony Wisły jes kościół w Krakowie,
Jes święty Stanisłáw i polscy królowie. (Zb.)


Polácy! Polácy! coście porobili,
coście wy Prusáka do Polski puścili!
Jak my go puścili, tak go wyzęnęmy,
tylko sobie Boga na pomoc weznęmy.
Weznęmy se Boga i świętą Maryją,
wyzęnęmy Prusa, szelmę, kanaliją.   (Zb.)

Świyci sie Warsawa, świyci sie i Kraków,
dy to nie lá Mięmców, ale lá Poláków.   (Zb.)

W Krakowie na szali Miemcy tańcówali,
Polák wąsem rusuł, Miemcy zuciekali.   (Z.)

Uciekájcie Rusi, Brusi (Prusi), bo to dobrá sprawa,
bo to s nami Polákami jes ładná zabawa.   (S.)

W historycznych pieśniach ludowych przechowała się najbardziej pamięć Podola i wojen tam toczonych.

Pod Kamieniem pod podolskiem batalijá pirsá,
tam Moskáli sto tysięcy na Poláków wysło,
az Polacy dobrze bili, dobrze atakują,
kanonami kanoniery coła dotrzymują.
Jak sie bili od soboty do samego wtorku,
ale Moskál wytrębuje, zeby robić pokój.
Choć ta Moskál wytrębuje, ale Polák nie kce:
Wydejmy se bataliją na trzy lata jesce!
Ty rozumiés, Moskál durny! ze to s Turkiem sprawa,
ale z nami s Polákami jes miłá zabawa.   (Z.)

1. Za Krakowem na Podolu[23]
biją się zołmirze w polu,
biją sie ta pałasami,
krew sie leje struminiami.
Jeden wołá: chleba! soli!
po kolana we krwi stoji.
Drugi wołá: szabelecki!
nie ustąpie wojenecki.
Trzeci woła: Siostro kónia!
bo pojadę do Turonia (v. Toronia).
Starsá siostra kónia dała,
a młodsá go osiodłała.
„Jedze (jedźże) bracie prec do pola!
nie bedzie cie rok, pótora“.

2.   Nie wysło jak rok, pótora,
juz zołmirze jadą s pola[24].
Wysła siostra, przywitała
i o brata sie spytała.
„Widzielimy brata twego
we Francyji zabitego.
Kóniś jego wele niego,
grzebie nozką, załuje go.
I wygrzebáł po kolana,
tam pochowáł swego pana.
„Kiedy mój pán na mnie siádáł,
to já goy owies jádáł,
teráz ni mám wiązki słomy,
ozniesą mie kruki, wrony“. (S.)


1. Juz jes wojna wydaná
od samego cysarza.
„Kogoz já na wojnę dám,
zádnego syna ni mám;
tylko já mám dwie córy,
jedne młodsą, drugą starsą.
Córuś starsá chodź do mnie,
pódzies na wojne za mnie!“
„Já, mój ojce, nie póde,
já wojówáć nie bede,
jam jes serca miękiego,
nie zabije nikogo“.
„Córuś młodsá pódź do mnie,

2.   pódzies na wojne za mnie!“
„Já, mój ojce, já póde,
já wojówać, já bede,
jam jes serca twardego,
já zabije kázdego“.
Gdy ji włosy szczygali (strzygli),
wszyscy nad nią płakali.
Gdy na konia siadała,
z wszystkiemi sie żegnała.
Gdy na wojne przybyła,
trzysta Turków zabiuła.
Sám sie cysárz dziwówáł,
co za usar wojówáł. (Z.)

Hola moja! hola! po skońcony wojnie,
podarówáł cysárz ludziom Polske dobrowolnie. (Z.)

Chłopcy z Galicyje wstáwcie sie za nami!
jak Polskę wygrámy, bedemy panami. (S.)

Usłyszeć też można od chłopa historyczne „przypowiadki“ (powszechnie zresztą znane) np.: „Za króla Sobka nie było w stodole ani snopka“, albo: „Za króla Sasa jédz, pij i popuscej pasa!“
Mimo to patryotą-Polakiem, w pełnem tego słowa znaczeniu chłop nasz nie jest — czemu się wcale dziwić nie można — więcej jest on Słowianinem, słowiańskość zaś jego objawia się szczególnie w miłości wszystkiego, co swojskie, i w niechęci ku obcym.
I wiara i pobożność dawna zachowała się w polskiem siole. Jakże budującą, naśladowania godną jest cześć, jaką oddają nowo narodzonemu Chrystusowi w żłóbku. Czczą go tradycyjną szopką i pieśnią. Z niekłamaną serdeczną radością śpiewają Mu na miłą nutę:

Pastérze bieżeli,
gdy głos usłyszeli,
śpiewania anielskiego...

Zdaje się wtedy w kościółku i cieplej i jaśniej...
Wstąpisz do chaty — czy do dymnej, niskiej i zgarbionej, czy do białej i jasnej, z kominem wystającym z kalenicy — ujrzysz na ścianach obrazy pobożne — nie światowe. Choć Chrystus rozpięty na krzyżu i Matka Boska Kalwaryjska, Częstochowska lub Gidelska być musi. Ubogo, ale z Bogiem.
Wstępujący do chaty lub spotykający się na drodze, wita słowem Bożem:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! I jak przed wiekami tak dziś brzmi odpowiedź: Na wieki wieków, amen.
Ostatnimi czasy miastowe: „Dzień dobry!“ „dobry wieczór!“ i t. p. weszło gdzieniegdzie w modę, ale starsi, przestrzegający tradycyi, krzywo na to patrzą.
Praca znajduje szacunek w polskiem siole, z Bogiem ją zaczynają, z Bogiem kończą. Życzenie: „Dej Boże szczęście!“ i odpowiedź: „Panie Boże dej!“ słyszeć tu można równo z szumem drzew i śpiewem ptaków.
Dzieci biegają po wsi, często opuszczone, bose, z gołą głową, nieuczesane, w podartej ledwie koszulinie, z której wygląda brzuszek wydęty jak kapelusz, opalone od słońca jak miedziaki, ale umieją „Ojcze nasz“ i „Zdrowaś“.
Razem z ptakami w siole śpiewają pastuchy. I przy żniwie przyjdzie ochota dziewkom coś zanucić, ale rzadko. Powiadają, że dawniej śpiewano więcej, że przy robocie w polu, u pastuchów przy bydle, na przyśbie chat — wszędzie słychać było śpiewy. Wtedy rzeczywiście ludzie w siole wtórowali ptakom. Dziś najskorsi są pasterze do śpiewu, gdyż najwięcej są pozostawieni sobie i naturze. Wszystkie te pieśni i piosnki, czyli, jak je lud nazywa, „śpiewki“, urodzone w polskiem siole, rzeczywistymi są jego dziećmi, i tak je dobrze malują, że nieraz wystarczy przytoczyć śpiewkę, aby przedstawić jakiś charakterystyczny szczegół.
Zacznę od iście pasterskich piosnek. Objawia się w nich, jak w ogóle we wszystkich ludowych utworach prostota, świeżość, a nadto przywiązanie do trzody i zajęcie się przyrodą.

Moje bydełecko nie narobi skody,
pódzie do studzienki[25], napije sie wody.   (Z.)

Bydło moje, bydło,
posło na bawidło,
z bawidła na bagno,
tam mi sie najadło. (Zb.)

Moje bydełecko, drobnego nasieniá,
bedzie za(ł)ówało mojego pasieniá,

bedzie zaówało, bedzie sie pytało:
Dzie sie to podziało, co mie to pásało? (Z.)

Nie bój sie, owcárzu! choć cie wojną strásą,
kiej ci sie owiecki po ubocy pasą. (Zb.)

Owiecki! owiecki! wtoregoście pana?
syroko idziecie, nie wasá polana. (Zb.)

Póki já se, póki, bydełko pásała,
moja dolinecka wesołá bywała;
skoro já se terás bydełka nie pásám,
moja dolinecka zeby makiem zasiáł. (Z.)

Nie bede já pasła, nie bede zganiała,
bo mi gospodyni juzyny nie dała;
jak mi gospodyni juzyne wyniesie,
bede opuscała bydełko po leśsie. (Z.)

Nie lyj, dyscu! nie lyj! bo ci nie kázali,
bo bidnych pastuchów na pole wygnali,
wygnali, wygnali, juzyny nie dali:
Náświentsá Panienko! jak to bedzie dali?
Wygnali, wygnali,
juzyny nie dali
ani wcora, ani dziś,
ale jutro musi być.
A jak jutro nie bedzie,
gospodyni sama paś bedzie.
Gospodyni wygnała,
krowie ogon urwała,
zawiesiła na ścianie:
Takie moje pasienie! (Z.)

Oj słońce! słońce takie jarzące!
Pasła dziewcyna wołki na łące.
Przysed ci do ni(éj) nijaki ślachcic,
zacął ji wołki po łące strasyć.
„Ej Jasiu! Jasiu! nie strás mi wołków!
„uwiję wiánek z drobnych fijołków,
„uwiję wiánek z rozmajeronu,
„nie gojń mi, Jasiu, wołków do domu! (Z.)

Młodzież wiejską, parobków i dziewki doskonale charakteryzują ich własne piosnki. Miłość, junactwo i przechwałki są treścią parobskich śpiewek. Konik, jako godło dziarskiego chłopca, występuje w nich często.

1.   S tamte strony wody zieleni sie rutka,
za chopáka sto tysięcy, a za pannę dudka[26]. (Z )


2.   Nie bedzie, nie bedzie u cysarza zgody,
pokil nie zajedzie (Záwadziácek) młody. (Z.)

3.   Chłopcy (Sosnowianie) káźcie sobie zagrać!
ino se nie dájcie cuprynecki targać!
— Nie dámy! nie dámy! krótkie włosy mámy,
a tem (Paskowianom[27]) dobrze wytárgamy. (S.)

4.   Chopiec ci já, chopiec, nie boję sie bitki,
choćby mi stargali kosulkę do nitki. (Z.)

5.   Já se chopák gibki,
nie boję sie bitki,
kto sie bitki boji,
to za drzwiami stoji. (Z.)

6.   Któz to tu táńcuje? sami (Záwadzianie),
jus se powisali cápecki na ścianie.
Jak se powisali, tak se pozdymują,
nie pódą do domu, jaś sie wytáńcują. (Z.)

7.   A pod moją klacą podkowy kałacą,
nie kciały mie panny, teráz za mną płacą. (Z.)

8.   Wolę ci já, wolę w kosu wodę nosić,
niźli ojca, matki o córeckę prosić. (Z. S.)

9.   Kocháłem dziewcyne, miáłem sie z niom zenić,
nimiała majątku, musiáłem odmienić. (Z.)

10.   O moja dziewcyno! zálno mi cie, zálno,
bo cie ocka moje nie widziały dáwno,
ocka nie widziały, uska nie słysały,
o moja dziewcyno! zál mi cie niemały. (Zb.)

11.   Sikireckom zaciął, trzáska odleciała,
powidz mi dziewcyno! cy mie bedzies kciała.
Cy mie kces, cy nie kces, to na twoji woli,
krzywo na mnie nie patrz! bo mie serce boli. (Z.)

12.   Ty mi sie, dziewcyno, nie zalycáj!
bo mi cie tacicek nie obiecáł,
mám ci já za Wisłom
dziwcynę nájmilsą,
to ją bedę kciáł. (S.)

13.   Moje dziwcę! radebyś mi,
já do ciebie nimám myśli,
ani myśli, ni ochoty,
boś ladace do roboty. (Zb.)

W dziewczęcych śpiewkach odbija się jak w zwierciedle serce to kochającej, to rozżalonej zawodem lub utratą wianka dziewczyny. W niektórych miłość rodzinna, mianowicie przywiązanie do „matusi“ występuje na jaw. Sieroce i służebne śpiewki zasługują także na szczególną uwagę.

1.   Dana moja! dana! já se jesce panna,
mój wiánecek kwitnie, jak na morzu piana. (Z.)

2.   Dana moja! dana! nimám ci já wiana,
jino rącki, nozki, zarobię se sama. (Z.)

3.   Chociej já nieładná, nieładnego rodu,
ale poćciwego, kwała Panu Bogu! (Zb.)

4.   Ubogám sirotka, ubogiego stánu,
ale mie matusia nie dá lada komu. (S.)

5.   Ubogám sirotka, ubogo sie nosę,
zádny (Sosnowiánki) o sena nie prosę,
nie prosę, nie prosę, prosiła nie bende,
zádny (Sosnowiánce) senową nie bende. (S.)

6.   Záden tego nie wié, ani nie odgadnie,
Za wtorym chodákiem serce moje pragnie. (Zb.)

7.   Zeby já wiedziała, ze pódę za pana,
uwiłabym wiánek ze samego siana,
z siana zielonego, z siana zielonego,
zeby já wiedziała, ze pódę za niego. (Z.)

8.   Pódę do kościoła, zmówię janiół Pański,
zeby sie mi dostáł parobek plebański. (Zb.)

9.   Nie pódę za gdowca,
choć má korzec owsa,
wolę za parobka,
choć nimá ni snopka. (Zb.)

10.   O Boże! mój Boże! któz to w polu orze?
póno mój chodácek, dopomóz mu Boże! (Z.)

11.   Jedzies chodák, jedzies — jedzies, nie jadący,
a mnie ocka bolą, na cie patrzający. (Z.)

12.   U matusie w sieni stokroć sie zieleni,
co mi po stokroci, kiej mi Jasia wzięni! (Zb.)

13.   I tak mi pedziała rodzoná matusia,
jize zagrodzoná dróga do Wojtusia,
cirniami, cirniami, samymi ostami,
bardzi zagrodzoná ludzkimi mowami. (Zb.)

14.   Tak my sie kochali, jak gołąbki w párze,
a wto nás rozłącuł, niek go Pán Bóg skárze. (Zb.)


15.   Widziałeś mie przódy przez dziesiątą ścianę,
teráz mie nie widzis, choć przy tobie stanę. (Z.)

16.   Powiedziáłeś ze mie weźnies,
jaze sobie zytko zerznies,
a tyś zytko zezął wszytko,
teráz na mnie patrzys brzydko. (Z.)

17.   Zradziuleś mie, zradziuł,
kogoześ sie radziuł?
— Gwiázdecek na niebie,
kiedyk sed do ciebie. (Zb.)

18.   Ody jino! ody! niedaleko gody,
pódę do matusie, jak rybka do wody.
Jak rybka do wody, kieby jiś(ć)! kieby jiś(ć)!
oj! já do matusie, kieby dziś! kieby dziś! (S.)

19.   Matusiu! matusiu! wy w grobie lezycie,
já sie poniewiérám, wy o tem nie wiécie.
Matusiu! matusiu! ty złoty korálu!
jak ciebie nie widzę, to mdleję od zálu.
Matusiu! matusiu! ty rózowy kwiecie!
juz já cie nie uzrę, jaz na tamtem świecie. (Z.)

20.   Siyrota, siyrota, já siyrotkąm buła,
bodej sie siyrocie zięmia otworzuła!
Zięmia otworzuła, niebo przychyluło,
bodej tyk siyrotek na świecie nie buło! (Zb.)

21.   O Boze! mój Boze z wysokiego nieba!
nie dájze mi! nie dáj słuzebnego chleba!
ani słuzebnego, ani zebrackiego,
dájze mi sie Boze dorobić swojego!
Słuzebny jes dobry,
ale jes wymowny,
dá ci go ráz w tydzień,
wymówi kázdy dzień.
Doźze go ukroji, jak bukowy listek,
jesce go opatrzy, cyli ci dać (w)systek. (Zb.)

Rozmowy, przekomarzania się lub żarty zwykłe, codzienne między osobami obojętnymi, kochankami, chłopem i babą, matką i córką, i t. p., odbiły się też w śpiewkach.

1.   Chłopácy! chłopácy! chłopácy kasubi![28]
zádná wás teráz dziwcyna nie lubi.

Jagze wás má lubieć takich kasubiáków,
bili sie za górą o sześci zimniáków. (S.)

2.   Jakąześ mi tę chusteckę dała,
co mi sie w kraju ozerwała!
— A jakieześ mi to buciki kupił,
co mi sie zaraz obcasik wyłupił! (S.)

3.   Zebyś ty, Marysiu, gorzáłki nie piuła,
za toby sie ś ciebie lelijá robiuła.
— Zebyś ty, Jasieńku, gorzáłki nie pijał,
za toby sie ś ciebie majerán rozwijáł. (Z.)

4.   Była ci já, była, po kolana w niebie,
alem sie wróciła, chłopáku, do ciebie.
— Po coś sie wracała, kiej ci dobrze było?
— Do ciebie, chłopáku, bo mi cie zál było. (S.)

5.   Leciała, krzycała gąsecka siodłatá,
oj! zeniułbym sie s tobom, aleś nie bogatá.
Kiebyś była bogatá, miała śrybło, złoto,
oj! zeniułbym sie s tobom z nájwięksą ochotą. (S.)

6.   Widziałaś, dziewcyno, ten kamień nad wodą,
zeli on popłynie, ozenie sie s tobą.
— Widziałeś ty, chłopce, zeby kamień plyjwáł,
nimiáłeś sie zenić, po coś u mnie bywáł? (Z.)

7.   Nie kcę cie, dziewcyno, bo brzydkie nogi más.
— I já ciebie nie kcę, bo gorzáłkę pijás.
— Já pódę do wody, umyję se nogi,
ty wszystko przepijes i bedzies ubogi. (S.)

8.   Ozeniułem ci sie na biéde, na biéde,
pono cie, Marysiu, odyde, odyde.
— Odydze! odydze! mój Jasieńku odydź!
kie tobie sie nie kce se mną na chlyb robić. (S.)

9.   Jageś sie zalycáł, widziáłeś sie dobry;
jageś sie ozeniuł, do wilkaś podobny. (Z.)

10.   Siadła mucha na kónopiu, odrzepała kwiát,
cemuześ mi stara babo zawiązała świat?
— A já tobie nie wiązała, tylko ty mnie,
já do ciebie nie chodziuła, tylko ty do mnie. (Z.)

11.   Choćbyś mie, matusiu, w skrzyni zamykała,
to mie nie upatrzys, jak já bedę kciała. (Zb.)

12.   A moja matusiu! wydejze mie za mąz,
ino mi koráli całą syję nawiąz!
Jak nimás koráli, nawiąz(z)e mi róze,
bedą chłopcy myśleć, ze korále duze.

— Já jedne wydała,
koralim nie dała,
to ji ciebie wydám,
choć koráli nimám. (Z.)

13.   Dałaś mie, matusiu, dałaś mie w niewolą,
robić mi kazują, a mnie roncki bolą.
Weźze mie, matusiu, weźze mie z niewole!
bo on mie zaprzągá s kónisiem do role. (S.)

14.   Daliście mie, dali, za kogoście kcieli,
teráz mie płacecie, mili przyjaciele! (Zb.)

Nie jedna z przytoczonych śpiewek, przedstawiających myśli codzienne i codzienne zdarzenia, tchnie satyrą, która w ogóle w polskich pieśniach gminnych dominującym jest pierwiastkiem. Satyra to oryginalna — cechami jej są: prostota, często nawet rubaszność, śmiałość, dosadność, bezżółciowość.

1.   Od Krakowa jadę, na Zielony[29] grają,
wszystkie selmy dziwki, co kulcyki mają. (S.)

2.   Po odpustach chodzę, kościoły odwidzám,
wydać sie nimogę, choć mie chłopcy widzom. (S.)

3.   Chanusia s Kasieńkom pobóźnicki były,
posły do kościoła, do karcmy wstompiły. (S.)

4.   Marysiu ubogá!
trzymej sie chędogo!
a choc godu przymirás,
piknie sie ubirás. (Z.)

5.   Ładneś dziywcę, ładne, boś ładnego rodu,
za śtyry niedziele to umrzes od godu. (Zb.)

6.   Dziewcyno kochanie!
kto ci sie dostanie?
cy cysárz? cy pisarz?
cy jaki konwisárz? (S.)

7.   Dziewcyna konała, jesce sie pytała,
cy na tamtem świecie bedzie tańcowała.

8.   Chopácy filuty!
s kutasami buty;
skoro przydzie zima
obcasika nima. (Z.)

9.   Mám párę bucików od wielgiego święta,
zaledwo obuję, juz wyłazi pięta.
Mám ci já chusteckę s pręcianego worka,
jesce mi to bierze za wódkę synkárka. (Z.)


10.   Jesce tak nie było, jak terás nastaje,
co matka za córkom kusą krowe daje,
kusą krowe daje, świnie opáloną,
królika ślepego, kure wyscyrzoną. (S.)

Najznaczniejszą może cechą pieśni naszych gminnych jest zwięzłość ich myśli i szybkość akcyi. Jednostrofowa śpiewka jest częstokroć udatnym obrazem, przedstawiającym jakąś scenę życia; kilkostrofowa powieścią całą. Pełne są wdzięcznych obrazów i arcytrafnych porównań, zaczerpniętych zwykle z przyrody.

1.   Serce moje, serce,
wesołe być nie kce,
ino sie trzepoce,
jak rybka w potoce. (Z.)

2.   Hojze jino! hojze dana!
nie takiego bede miała,
wysokiego tajak dombek (dąbek),
a ładnego jak jarzombek. (S.)

3.   Matko moja! matko! chowejze mie gładko,
od niedziele do niedziele, jak cyrwone jabko! (Z.)

4.   Ładnyś, Jasiu, ładny, zeby karafijáł,
kochałaby já cie, zebyś mie nie bijáł. (S.)

5.   Kocháłek sie w tobie, jak rybka w kamieniu,
a terás cie nimám w zádnym pomyśleniu. (Zb.)

6.   A nima to, nima, jako powroźnikom,
idą jem piniązki, jako woda rzykom. (Z.)

7.   Cięsko kamieniowi, co pod wodąm máchá,
temu jesce cięzy, wto sie w kim rozkochá. (Zb.)

8.   Śpiwájze słowicku w zielonem gájicku!
Powródze[30] sie! powróć, pirsy zálotnicku!
Choćby ten słowicek prześpiwáł gájicek,
jus sie nie powróci pirsy zálotnicek. (S.)

9.   Idzie woda, idzie, po kamieniach hucy.
kto robić nie umié, bida go naucy. (Z.)

10.   Za wodąm, za wodąm, za syrokąm baniąm,
jak bedzies robiuła, takąm bedzies paniąm. (Zb.)

11.   Ona sie go pytała,
skąd go czekać miała.
„Oj! spoglądajże po suchéj leszczynie,
czyli ci sie nie rozwinie!“

„Oj! ty sucha leszczyna!
a ja biedna dziewczyna,
oj! wychodziła ja nowe trzewiczki,
a tyś sie nie rozwiła“[31]. (Lwowskie).

Niejedna śpiewka wyrwała się z chłopskiego serca jako fala uczuć, dlatego w dziwny sposób odbiły się w niej wszystkie cechy chłopskiej natury: prostota, zmysłowość, wesołość i trochę tęsknoty. Inna powstała wprawdzie więcej pod wpływem refleksyi, jednak nie mniej jest całym wyrazem uczuć, jakie w danej chwili owładnęły sercem, słabszym chyba tylko, ale zawsze prawdziwym i wiernym. Sceny miłosne choć widocznie na prędce, jakby od niechcenia, z dziwną jednak wiernością i dosadnością są odmalowane w pieśniach. Zbyt dobrą są często fotografią, aby je można powtarzać. Są jednak piosnki, w których, bez ujmy naturalności i wiernością skrystalizowała się sama poezya, samo piękno.

1.   S tamte stróny jeziora
stoji lipka zielona,
a na ty lipce, na ty zielony, siedzieli tam ptáskowie.
Nie byli ci to ptáskowie,
jino kawalyrowie,
i radzili se o piękny pannie, któremu sie dostanie.
Jeden mówi: to moja!
Drugi mówi: jak Bóg dá!
A trzeci: Hola! serduniu moja! cemuześ mi tak smutna?
„Jakze nimám smutną być,
„za starego kázą jiś(ć)!
„Jezeli stary,
„biercie na mary,
„zeby rana nie dockáł!
„Jezeli m(ł)ody,
„piekny urody,
„niek mu Pámbóg (Pan Bóg) zdrowie dá! (Z.)

2.   Choćby já jeździł we dnie i w nocy,
choćbym wyjeździł kóniowi ocy,
przecies ty musis mojom być
i wolą moją ucenić.
To já sie stanę dzikiem kácorem,
bedę góniła lasem i borem,
przecie já nie kcę twojom być
ji woli twoji ucenić.

Som ci leśnicy, mają topory,
co wyrębują lasy i bory,
przecies ty musis mojom być i t. d.

To já sie stanę dziką ptásyną,
bedę góniła gęstą krzewiną,
przecie já nie kcę twojom być i t. d.

Som ci strzelcowie, mają strzelbecki,
co wyszczylają małe ptásecki,
przecies ty musis mojom być i t. d.

To já sie stane małą rybecką,
bedę góniła bystrą wodecką,
przecie já nie kcę twojom być i t. d.

Som ci rybacy, mają siátecki,
co wychytują małe rybecki,
przecies ty musis mojom być i t. d.

To já sie stanę gwiazdą na niebie,
bedę świéciła ludziom w potrzebie,
przecie já nie kcę twojom być i t. d.

Som ci ubodzy nad ubogiemi,
co dościągają gwiázdy ku ziemi,
przecies ty musis mojom być i t. d. (S.)

Juz terás widzę Boskie urzędy,
gdzie sie obrócę, musis być wszędy,
juz terás musę twoją być
i wolą twoją ucenić[32].

3.   W zielonym gájiku ptáskowie śpiewają,
mojego Jasieńka na wojnę wołają.
Wołają, wołają, juz kóń osiodłany:
„Komuz mie ostawis, Jasieńku kochany?“
„Ostawię cie ludziom i Bogu na niebie,
a za rocek, za dwa, powrócę do ciebie“.
„Juz to trzeci rocek, jak sie wojna tocy:
Mojego Jasieńka nie widać na ocy“.
Wysła do ogrodu, a ułani jadą:
„Mojego Jasieńka konika prowadzą;
prowadzą prowadzą, záłobąm nadkryty,
ize mój Jánicek na wojnie zabity“.
„Nie płac, Kasiu! nie płac! nie záłuj jednego!
Jes nás tuták tysiąc, wybierz se jinnego!“
„A choćby wás buło, jak tráwy na ziemi,
nimás ji nie bedzie, jak mój Jaś kochany“. (Zb.)

Z doli swojej widać chłop dość jest zad owolniony, skoro w żartobliwej piosnce tak ją określił:

A nima to, nima, jako chłopu na wsi,
urznie psu ogona, kapuste omaści[33]. (Z.)

A w innej znowu mówi:

W poniedziáłek zimiáki,
a we wtorek buráki,
ani mięsa nie jádám,
ale dobrze wyglądám. (S.)

Gdy bieda dopieka, niema jak gorzałki wypić:

Nie trać fantazyje! choć cie bida bije,
napij sie gorzáłki! wszystko cie ominie. (Z.)

Gorzáłecka tronek,
dobrá na frasonek,
kto gorzáłkę pije,
to sie nie frasuje. (S.)

Do czego chłopa gorzałka doprowadza, to nie tylko z życia, ale i z pieśni widać:

Dobrá gorzáłecka u zyda, u zyda,
skoro przydzie płacić, to biéda, to biéda. (Zb.)

Inna znów śpiewka zaczyna się od słów:

„Gorzáłecke piułbym a fajkę kurzyłbym...“

Oto jeszcze kilka pijackich piosnek:

Kielisek bracisek, kwatyrecka siostra,
ręka przyjaciółka do gęby zaniesła. (Z.)

Piják ci já, piják, wielgá pijanica,
przepiułek konika swojego rodzica. (Zb.)

Jak ci já se umrę, schowajciez mie w mieście!
śtyry becki gorzáłecki nademną powieście!
A já sobie wstanę,
baryłki dostanę,
baryłke rozbiję,
gorzáłke wypiję. (S.)

Wódka jest ważnym czynnikiem w życiu chłopa, bez niej żadna ważniejsza sprawa się nie obejdzie. Ona wszczyna zwady, spory i bitki lub je łagodzi, w zalotach i swatach niepoślednią gra rolę; przy każdej uroczystości i zabawie pierwszorzędną gra rolę. I śpiewać bez niej trudno:

Kázali mi śpiéwać,
já nimoge ziwać,
boli garło,
śpiwać darmo,
trzeba go zalywać. (Z.)

Obok pociągu do wódki i zamiłowania w śpiewie, objawia się w usposobieniu chłopa silny pociąg do tańca. Śpiewa on z entuzyazmem:

Choćby mi zagrali,
nigdy nie ustali,
toby já se táńcuł,
nigdybym nie skońcuł. (Z.)

W innej piosnce apoteoza tańca i muzyki wszelkie już możliwe granice przechodzi.

Kto pije, tańcuje, na muzycki daje,
ten sie ze świentemi do nieba dostaje. (S.)

Niech tylko skrzypki utną w karczmie, to ledwo serce parobkom i dziewkom nie wyskoczy z piersi. Zaraz Jasiek lub Wicek staje ze swoją „tanecznicą“ przed muzyką i rzuciwszy do basów pieniądz, „takiego“ każe grać skrzypkowi:

1.   O grájciez mi! grájcie wsystkie śtyry strony!
niek já sie uciesę, pokil nimám zony. (Zb.)
2.   Ach! odmień, Jasiu! odmień! bo mie nozki bolą.
— A já se nie odmienie, bo mám taką wolą. (Z.)

Za tancerzem pierwszym tańczą te pary, które on do tańca poprosił. Im więcej zapłacił, tem mu dłużej skrzypki grają — zdarza się, że i pół godziny trwa jeden taniec i wciąż jedne i te same pary tańczą bez odpoczynku.
W karczmie tłum, gwar — przy szynkfasie ciżba, Jekiel czy Mośko nalewa i nalewa, i to bierze pieniądze, to kredą dług pisze.
Przy muzyce czasem powstanie zwada o taniec między parobkami — kto pierwej zapłacił? Niekiedy biedny skrzypek w niemałych opałach, a i na szturchańce musi być gotowy. Nieraz mu zapłacą tak, jak grożą w piosnce:

Zagrájze mi! zagráj, mój skrzypecku, ładnie!
bo já ci zapłacę, jas ci cápka spadnie. (S.)

Jesień to czas muzyki, tańca, wesel — czas odpoczynku po skończonej pracy gospodarskiej, po „zbiórkach“. Chłop wtedy ma co jeść, ma pieniądze za sprzedane zboże — może się bawić.

Skoro przydzie jesień,
włoze ręce w kieseń,
a jak przydzie zima,
juz mie w doma nima. (Z.)

Gdy liście z drzew opadają i ziemia szarą jesienną barwę przybiera, w siole robi się gwarniej. Najpiękniejsza to pora w polskiem siole. Ma niezrównany urok dla tego smutku i ciszy w przyrodzie, wśród których plącze się radość weselna w cienkim głosie skrzypek. Przez sioło wtedy na konikach jedzie dwóch drużbów strojnych w bukiety za kapeluszami, wywijając siekierkami, u których brzęczą mosiężne witki i chusteczka powiewa z kolorowym krajem, i śpiewając weselną śpiewkę:

Jak pojedzies bez wieś, zdym se magiereckę,
pokłoń sie matusi, dostanies córeckę!
Nie wiécie chłopácy, jak dziewcyny dostać,
matusie obłapić, po gorzáłkę posłać;
matusie obłapić obiemi rąckami,
po gorzáłkę posłać ze dwiema flaskami[34]. (S.)

Jadą na wesele prosić gości. A z chat ciekawe wychylają się głowy.
Za kilka dni — wieczorną porą — ruch i gwar powstaje w siole. „Obigráwka idzie!“ — mówią wszyscy. „Teráz są jesce w karcmie“. Więc z karczmy, która jest miejscem zbornem, wychodzą drużbowie z muzyką, otoczeni wiejską zgrają. Skrzypki tną od ucha, bas buczy, nad nimi góruje klarnet — a drużbowie idą przodem w pląsach i z śpiewaniem. Słyszeć wtedy można starą obigrawkową pieśń, która już ginie w pamięci:

Ej! z góry, z góry,
jadą Mazury...

Drużbowie idą pod okna chat „odgráwać na dobránoc“ zaproszonym na wesele gościom, a więc starostom, starościnom i druszczkom (druchnom).
I pani młodej (młodusze) „odgráwają“, śpiewając jej wdzięczną i udatną pieśń (w różnych stronach różną).

Dobra nocka! dobra!
Dziewcyno nadobna,
bodajześ zdrowo spała!
Da! wybrałaś ci se
we trzech sokolikach,
jakiegoś sama chciała. (Krakowskie).

Dzieje się to w przeddzień wesela.
Następny dzień jeszcze gwarniejszy, jeszcze weselszy, mimo, że mgły jesienne rozsnują się po polach i siole. Cała drużyna weselna idzie lub jedzie do ślubu według tego, czy kościół jest w miejscu, czy w innej wsi. Drużyna śpiewa bez wytchnienia, a muzyka tnie od ucha, aby nie dać się smucić pannie młodej:

A grejciez mi! grejcie, trębace! gráwace!
niekze ta Marysia do ślubu nie płace! (Z.)

Ale ona mimo tego się smuci, myśląc o swej przyszłej doli: czy ten Jasiek bedzie taki dobry, jak teraz sie zdaje? czy mnie nie bedzie bił? Przyjdzie jej taka myśl i wśród pełnego wesela; zdarzy się, że i zapłacze. A wtedy głos jakiś wyrwie się z śpiewką smutną, stworzoną już kiedyś w takiej i dla takiej chwili.

Wesele, wesele, wy sie weselicie!
Pani młodá płace, jakie bedzie zycie... (Z.)

Bo wszystkie weselne pieśni poszły z życia, będąc tworami bądź refleksyi, bądź uczucia, dlatego dla badacza podwójne mają znaczenie: naprzód malują nam dobrze niejedną obrzędową scenę, dla której przeznaczone zostały, powtóre odsłaniają nam myśli i uczucia chłopa, sięgające nieraz głęboko w jego życie. Posłuchajmy kilku weselnych, obrzędowych piosnek, rzewną, głębszą nieraz poezyą natchnionych:
Pieśń, śpiewana (w Krakowskiem) przez druchny pannie młodej (młodusze) przy czesaniu jej włosów:

Cesała włosy, cesała,
kiedy do ślubu iś(ć) miała,
cesała włosy rozkosne
mówiła słowa záłosne:

Mój warkocyku plecisty!
wyrosłeś ty mi rzęsisty,
wyrosłeś ty mi, gdyby gáj,
na mojéj matki cięzki zál.

Jadąc do ślubu:

Cieście sie druzecki! i wy tyz druzbowie!
bo sie wám ta świci wiánecek na głowie.   (Z)

Od ślubu:

A ciesy sie, ciesy moja rodzinecka,
ze já se odesła w kościele wiánecka.
Bom go nie odesła nika na ulicy,
inom go odesła w kościele przy świcy.
Widziáł ksiądz, widziáł ksiądz, widziáł organista,
ze já we wiánecku do kościoła przysła.   (S.)

Po ślubie:

Sanujze mie! sanuj
za wiánecek za mój!
za mój za rumiany (v. ruciany),
Jasiu mój kochany!   (Z.)

Płujwáł ci já, płujwáł, jak rybka po wodzie,
oj! skorom sie ozeniuł, juz mi tak nie bedzie.   (Z.)

Dwa serca związane, kluc rzucony w morze;
nic nás nie rozłący, tylko Ty, mój Boże.   (Z.)

Małżeństwo zapala nowe ognisko domowe, daje początek nowej rodzinie. W prosty, lecz piękny sposób wyraża tę myśl weselna pieśń gminna:

A na ty łącce, na ty zielony,
lezy tam Jasieniek bardzok zraniony.
Przysła do niego matusia jego
i pytá sie go: „Co ci takiego?“
„Matusiu moja idź prec odemnie,
bo moje serce umirá we mnie!“
Przysła do niego babónia jego
i pytá sie go: „Co ci takiego?“
„Babóniu moja idź prec odemnie,
bo moje serce umirá we mnie!“
Przysed do niego bracisek jego
i pytá sie go: „Co ci takiego?“
„Bracisku mój idź piec odemnie,
bo moje serce umirá we mnie!“

Przysed do niego tatuś jego
i pytá sie go: „Co ci takiego?“
Tatusiu mój! i t. d.
Przysła do niego Marysia jego
i pytá sie go: „Co ci takiego?“
„Marysiu moja przytul sie do mnie,
to moje serce ozyje we mnie!“   (Z.)

Inaczej usposobiona dziewczyna, idąc za mąż; kocha męża, ale do matuli tęskni:

Miałaś mie, matusiu, zeby ogórecek,
pocoześ mie dała w bystry pagorecek!   (Z.)

Po akcie ślubnym najważniejszą chwilą wśród wesela jest obrzęd „czepin“, powszechny u naszego ludu. Jest to ceremonia świecka, nie mniej ważna w pojęciu ludu od kościelnej, należąca już nie do Boskiego piastuna“, lecz do ludzi we wsi. Dziewczyna idąc za mąż, staje się babą, gospodynią, wstępuje między baby — musi więc na znak tej zmiany poświęcić swe kosy dziewicze, które jej starościny nielitościwie ucinają, wkładając na głowę babską chustę, „czepiec“. Czy jej nie będzie żal tego warkocza „plecistego“, „rzęsistego“?
Pieśni gminne czepinowe starają się stłumić w niej ten żal a wzbudzić dumę z przyszłej powagi — ale jéj i tak żal.

A moja Marysiu nie záłuj wiánecka!
ciś wiánek pod gánek, odziéj sie chusteckom! (Z.)

A wdziáli mi, wdziáli, na głowisie sici,
nie bede widziała, ka słonecko świci.
A wdziáli mi, wdziáli na głowisie sacek,
nie bede wiedziała, ka bedzie jarmacek.
A wdziáli mi, wdziáli na głowe homento,
nie bede wiedziała, kiedy bedzie świento. (S).

Po czepinach:

Wyleciała z pod nálepy żabka,
zrobiuła sie s pani młody babka. (Z.)

Rzewne jest pożegnanie panny młodej z rodziną i chatą — najczulsze z matką. Naprzód dziękuje ona matce i ojcu:

Dziękuję ci, tobie matko!
ześ mie wychowała gładko.

Dziękuję ci, tobie ojce!
ześ mi świciuł jako słońce[35].

Dziękuje następnie siostrze i bratu. Wreszcie:

Dziękujciez mi stoły! ławy!
i ty piecku pobielany!
Któz cie bilił bedzie,
jak mie tu nie bedzie?
Podziękuj mi, moja rutko,
bo mie tu juz nied(ł)ugutko!
Któz cie sadziuł bedzie,
jak mie tu nie bedzie?[34] (Z.) (S.)

Matko moja! matko! przezegnáj mie na krzyz!
bo juz ostatni ráz na mój wiánek patrzys.
Przezegnáj mie matko do trzeciego razu,
bo mie juz nie uźrys we wiánecku razu!
Przezegnáj mie matko na ostatnią drógę!
bo já we wiánecku chodzić juz nimogę. (S.)

Ale choć jej żal matki, ojca, domowych progów, w sercu zwycięża miłość:

Na wysokiéj górze,
na zielonem snurze,
dwoje drzewa stanęło.
Jedno jaworowe,
drugie kalinowe,
a oboje zielone.
Siadáj Maryś na wóz!
warkocki se załóz!
bom po ciebie przyjecháł.
Cy ci nie po woli?
cy cie głowa boli?
cy ci ojca, matki zál?
—   Nie zál ci mi taty,
ani pani mamy,
ani zádnéj rodziny;
tobiem ślubowała,
tobiem rącke dała,
mój Jasieniu jedyny! (S)

Zapomniałam matki, zapomniałam ojca,
o tobie chodáku ni mogę do końca! (Z.)

Matka mężowska powinna jej teraz gospodarstwa ustąpić, „klucze oddać“, jak gminna pieśń weselna każe; ale rzadko się to zdarza, bywa częściej, że synowa idzie pod rządy teściowej, nieraz bardzo przykre i surowe. Przeczucie takich surowych rządów odbiło się też w weselnej śpiewce:

Rodzina! rodzina! rodzina kochaná!
Wy sie weselicie, a já opłakaná;
wy sie weselicie mojego wiánecka,
a mnie opłakaná kázdá godzinecka. (Z.)

Już u wstępu w nowe progi, określa pieśń obrzędowa stosunek synowej do teściowej:

Siedzi pani matka na śliwie,
wyglądá sénowy scęśliwie.
Połóz pani matko kluce na stole,
bo juz gospodarztwo nie twoje!
Kciałaś pani matko senowy,
wybiráj sie terás s kamory!
Wychodź pani matko przed progi!
chyci cie senowá za nogi. (S.)

Nie ta to matusia, co mie wychowała,
ino ta matusia, co mi Jasia dała. (S.)

Rodzina kochana!“ po trzykroć powtarza pieśń, ale myliłby się, ktoby w stosunkach rodzinnych po wsiach naszych szukał tego tak miłego, serdecznego ciepła, które wyklucza samolubne względy, w smutnej doli, w zgryzotach, w nieszczęśliwym wypadku, najlepszą jest pociechą, kojącą maścią na ranę. Zbyt często ciepłą tę miłość rodzinną wysusza za ścisłe liczenie się z twardymi, materyalnymi warunkami życia. Rodzice mało się troskają, gdy im umrze małe dziecię; matka zawodzi wprawdzie i lamentuje, ale dziwnie jakoś prędko głośne te lamenty ustają, w jednej nieraz chwili, przy kubeczku „pocieszycielki — wódki“ w głośny śmiech zmienione.
Po śmierci dorosłego chłopaka, czy dziewczyny, bardziej narzekają; tylko w narzekaniach tych trzeba dokładnie dwa pierwiastki rozróżnić: jeden szczerego żalu za dzieckiem, drugi żalu za dwiema zdrowymi, silnymi rękami, co już nadal w pracy pomagać nie będą. Często więcej „jankoru“ (żalu) w chacie, gdy bydle padnie, niż gdy dziecko trzeba do trumienki złożyć.
Najcieplejszy jest jeszcze stosunek matki i córki. Syn szanuje potąd ojca, póki mu nie odda gospodarstwa; potem nie bardzo się czasem troska, choćby ojciec poszedł z kijem żebraczym. Macocha taką samą ma tu opinię, jak i gdzieindziej. Teściową dobrze odmalowały gminne śpiewki:

Idzie woda, idzie, na dół sie roschodzi,
zádná to sénowá matce nie wygodzi,
bo choćby sénowá od północy wstała,
to ji matka powié, ześ do rana spała.
A wstájze sénowá, podój sobie krowy,
coś jik tu nawiedła do moji obory!
—   Wiedziałaś ty, matko, ze já krów ni miała,
pocóześ ty do mnie séna przysilała[36]. (S.)

Bodej to nikt dobry za macoche (teściowe) nie sed,
bo macocha kole, jak kolący oset.
Já kolący oset z daleka ominę,
na macochę płacę w káździutką godzinę.
Nieráz mi sie drzymie, casem sie mi spać chce,
macocha nie powie: Synowo ułóz sie! (S.)

Małżeństwa kojarzą się po największej części dla majątku; zapewnienie bytu na pierwszym stoi planie. Dlatego bardzo często spotkać można we wsi starą babę, mającą za męża młodzieniaszka.
Chłopu głównie chodzi o dobrą, pracowitą i rządną gospodynię. Znajduje to wyraz w piosnce:

Hojze moja! hojze! jak sama rozumiés,
choćby já cie pojął, ty robić nie umiés;
choćby já cie pojął na tę całą rolą,
tobyś narzykała, ze cie nozki bolą. (Z.)

Sama uroda u żony nie jest dla chłopa wystarczająca — „uroda się opatrzy“, “kochanie się przejé“:

Ty moja matusiu dejze mi córusię!
nie stoję o wiano, ino o gębusię.
Juś sie mi, juś sie mi gębusia przejadła;
Dawej matko wiano, zebyś djábła zjadła! (Z.)

W małżeństwie czeka dziéwkę praca ciężka i gorzki nieraz kawałek chleba. Przypomina jej to niejednokrotnie pieśń weselna:
(Wyprowadzki).

Uwázze se! uwáz! moja Maryś, uwáz!
jak to przydzie robić w ty (Záwadzie) u nás.
W ty (Záwadzie) u nás kto raniućko wstaje,
a u tego (Borka[37]) to kijem dostaje. (Z.)

Nie bedzies ty Maryś u mnie wody nosić,
bo je (jéj) bedzies miała pod ockami dosyć. (S.)

W stosunkach między sobą są chłopi chłodni. Bogaty gospodarz jest większym od angielskiego lorda arystokratą, do którego proszący komornik biedny z uszanowaniem się zbliża, całując go w rękę lub kolano. Bliższe stosunki zawiązują się przez kumy. Kumotrowie zwykli się już częściej odwiedzać i radzić sobie i w biedzie się wspomagać.
W pracy rolniczej lud nie robi żadnych postępów. Trzyma się starych gospodarskich praktyk, i z tem mu idzie nie bardzo pomyślnie. Ale boi się, może nie bez pewnej słuszności, aby zrzekłszy się swego konserwatyzmu, jeszcze gorzej się nie miał. Niezaradnością i niedbalstwem wielu grzeszy.

Zasiáłem se owiesek,
ale on mi nie wesed.
Zasiáłem se u granic,
przysła woda, nima nic.
Na górecce wywiáło,
bo sie kiepsko zasiáło.
Na dolinie wymokło,
bo sie kiepsko zawlekło[34]. (Z. S.)

Powaga księdza i Kościoła wielka. Powiadają starzy:
„Grzych źle gádać nawet o sukni księdzowy, i o trzewiku księdzowym, a nie dopiéro o księdzu!“
Szkoła jeszcze się dobrze nie przyjęła, ale już zapuszcza korzenie i da Bóg! wyda może kiedyś dobre owoce. Młodsze pokolenie, umiejące czytać, pisać, rachować, ma już to przekonanie, że nauczyć się tego jest rzeczą bardzo potrzebną. Ale jest jeszcze pewna niechęć w siole do posyłania dzieci do szkoły, nie dlatego, żeby istniał wstręt do nauki, lecz dlatego, że ubywa chałupie pasterz lub pasterka do bydła i że za naukę trzeba płacić.
Kościół i szkoła rugują zwolna tradycyą, gdzieś z pogańskich jeszcze czasów przekazane, później w kolei wieków nieraz do niepoznania przekształcone czary, gusła, zabobony. Nie zniknęły one jeszcze całkiem; wielu w nie wierzy w skrytości serca, ale nie wielu z tą wiarą głośno ośmieli się odezwać. Ztąd trudności w zebraniu dokładnych materyałów w tej mierze — bo o wyprowadzeniu odpowiednich, poważnych, a jak zdawaćby się mogło, ciekawych wniosków, dziś w obec niedostatku materyałów, nawet mowy na seryo być nie może.
Przytaczam dla dokładniejszego scharakteryzowania podkarpackiej wsi naszej, parę przykładów, z tej tajemniczością swą nęcącej umysł chłopa dziedziny przesądów i czarów:
Żadna gospodyni nie da, nie sprzeda mleka po zachodzie słońca, bo mówi, krowy straciłyby zaraz mleko.
Wto groch surowy na czco jé, to prędko urzece drugiego. (Zb.)
Zeby cego nie urzyc, to trza powiedzieć: „Na psa uroki, na kota suchoty!“ (Zb.)
Wto na psa pluje, to bedzie miáł suchoty. (Zb.)
Nie trza oblywać kota, boby zimnica biuła. (Zb.)
Jak sie wypáli na noc, to trza piyknie przygarnąć ogięń popiołęm i powiedzieć:

— Święty janiołecku!
siedzze na stołecku
przy tym ogięnecku! (Zb.)

Nie trza ognia zalywać pomyjami, bo to grzyk. (Zb.)
Nie trza bić zięmie kijęm, ani kopać, bo to grzyk, bo ona nás nosi. (Zb.)
Nie trzeba bić kijem w zięmię, boby buł wiatr. (Zb.)
Nie trza tráwy skubać, boby bul dysc. (Zb.)
Nie trza koniowi urzynać ogona, boby sek (sechł). (Zb.)
Nie trza zaziyrać bez okno do cháłpy, boby głowa bolała[38]. (Zb.)
Nie trza przedawać bydlęcia s powrozem, na wtorym stáło, boby sie nie darzuło[39]. (Zb.)
Nie trza puscać obcego cłowieka do stajnie, boby sie bydło nie darzuło[39]. (Zb.)
Jak sie wyniesie trunę (trumnę), to trza polać wodąm, zeby krowy mlyka nie straciuły. (Zb.)
Jak wto umarty w domu lezy, to nie trza syć, boby go kłóło; ani orać, ani gnoja zwozić, boby sie nie darzuło w polu. (Zb.)
Nie trza bić bydła tym kijęm, wtórym sie gadę zabije, bo jak sie nim bije, to bydło schnie. (Zb.)
Jak sie gadę zabije, to trza zakryć ją zięmią abo kamięniami, zeby słonko na nię nie swiyciuło, bo jakby swiyciuło, toby sie ćmiuło[39]. (Zb.)
Takich przesądów posiada każde sioło niezliczoną ilość.
Powszechną jest także wiara w czary i czarownice. Niejedna kobieta we wsi jest czarownicą — niejedno złe, np. słabość, nieszczęście, przypisują czarom. Działanie czarownic i czarowników polega głównie na nadprzyrodzonym jakimś a ujemnym wpływie nie tylko na sprawy codzienne, domowe, gospodarskie, lecz i na warunki istnienia w przyrodzie. Wpływ ich niezmierny — bojaźń przed nimi wielka; słabnie już jednak dzięki Kościołowi i nauce.
Dawniej byli czarnoksiężnicy, stokroć jeszcze potężniejsi. Powiadają o nich:
„Taki cárnoksięźnik to zięmię przeźráł i widziáł wsystkie skarby. Ale pono matcynego mlyka nie kostuwáł, jacy na psim mlyku buł wychowany. Wsystko, co kciáł, to zrobiuł“. (Zb.)
Dzisiejsi czarownicy i czarownice, choć djabła mają zawsze na swoje usługi, nie mają już takiej potęgi, ale dużo jeszcze potrafią:
Jechał furman z ciężarem pod górę. Góra była bardzo bystra i każdy jadący musiał brać przyprzążkę od chłopa, który miał chałupę u tej góry, wynagradzając go za to. Furman się uparł, że sam wyjedzie, ale konie mimo największego wysiłku nie mogły ruszyć z miejsca. Nie pomogło wcale okładanie batem. A chłop, który sobie właśnie dach poszywał, śmiał się:
— Wyjedzies ta bezemnie! wyjedzies!
— A wyjadę!
I na nowo zaczął okładać konie batem, ale konie ani nie ruszyły z miejsca.
A chłop z kalenicy wołał:
— Jedze, skoroś taki mąder!
Furman widział, że to czary i zgniewał się okropnie. Będąc sam czarownikiem, znalazł na to sposób. Odwiązał od batoga bat, poskładał go w kilka części, wyjął kozik z za pasa i przerznął.
W tej chwili chłop spadł martwy z kalenicy, bo mu wnętrze przerznęło — a furman wyjechał bez trudu. (Z.)
Najpospolitszem działaniem czarownic na wsi, jest psucie lub odejmowanie krowom mleka. Są znaki, po których można czarownicę poznać, i środki, którymi przeciwdziałać jej czarom lub za nie zemścić się można. Są one różne, ale wszędzie mniej więcej jednakie.
„Carownicę po tym mozná poznać, ze we wielgą niedzielę rano podcás procesyji nie obejdzie trzy razy koło kościoła“. (Zb).
„W świętą Łucyją odkładá sie w kázdy dzień rano abo w połdnie drzewo po jednem drewienku, takie co sie osmędzi, jaz do Bozego Narodzeniá. W Boze Narodzenie má sie zapálić w połdnie wszyćkie te drzewa na obiád, to má przyjś w te casy carownica do tego domu, bo ją ten ogień piece. To ona sie załgá, co pożycyć, a kto mądry, to ją má wybić i wyglądać, zeby co nie porwała. Jak ji záden nic nie pożycy, to ona takiego sposobu suká, zeby duśnie (koniecznie) co wzięła, bele co, abo trzáske, abo polepę, abo kawáłcek słomy, abo kawałek gnoju s tego domu, bo ją w te casy przestanie piéc. A jak wto mądry, co ji nic nie dá wziąś, to ona tak krzycy, sf(w)ijá sie“. (Z.)
„Jak caruje krowy, to kupią nowy gárcek i nie trza sie targówać, wiela kto chce, to tyle dać, i śpilek tyz trza kupić, zeby buło za dwa centy. Te śpilki sie nabije do powązki, do te, co sie to cedzi mlyko, włozy sie powązke do tego gárcka nowego i dopiro sie gotuje, misá sie, to ona tyz przydzie wtedy, bo ją te śpilki kolą okropnie“. (Z.)
Z guseł, dla oryginalności swojej, zasługują dwa następujące (powszechne) na szczególną uwagę.
„Jak wto drugiemu kradnie, dejmy na to, zeby zimiáki w polu podbiráł, to jak zrobi ślád w ziemi z buta abo nogi, to nie trza w tem miejscu cłowiekowi chodzić, tylko trza kupić drozdzy i świderek i wziąś, wywiercieć w samym środku nogi w ziemi dziurę, naláć do te dziury drozdzy; więc te drozdze tak burzą w górę i temu złodziejowi noga ciece, obirá sie, i nigdy sie nie wygoji jaz do same śmierci, bo mu te drozdze wciąz w górę burzą. Wtedy kázdy cłowiek pozná tego złodzieja po nodze, bo kulá. A samemu cłowiekowi nie trza tam w to miejsce nogi klaś, boby sám sobie tak zrobiuł, zeby chorówáł“. (Z.)
„Abo jak nie, to gdzie złodzieje kradną, to dostać takich kotów małych, co jesce nie widzą na ocy, i zakopać w tem polu, dzie złodzieje nájbardzi kradną. To ten złodziéj, który kradnie na tem polu, ociemnieje, bo go te koty oślepią. Nie bedzie widziáł, jak te koty, które są zakopane ciemne. Ale to trza w ten sám dzień zrobić, kiedy ten złodziéj ukrád“. (Z.)
Prawdziwy dowcip i bystrość umysłowa ludu objawia się w jego przysłowiach, zagadkach, łamigłówkach. Przysłowia wyraz chłopskiej mądrości, której niktby się znaleźć nie spodziewał, patrząc na naiwną wiarę w gusła i czary, przeszły w największej cześci na własność całego narodu; powtarzać więc ich nie ma tu potrzeby. Łamigłówki i zagadki, odnoszące się do przedmiotów otaczających chłopa, z życia wzięte, nieraz dowcipnie są obmyślane:

1.   Stoi chłop na dachu,
kurzy packe tabaku. (Komin). (P.)

2.   W lesie było, liście miało,
do wsi przysło — zabucało. (Bas). (P.)

3.   Rycy wół, na sto gór go słychać. (Grzmot). (P. S. Z).

4.   Stoji panna na górze,
opásaná w pácirze. (Beczka). (P.)

5.   Nimá rąk, ani nóg,
idzie do wody, opije sie jak bąk. (Konewka wody). (P.)

6.   Kiedy nájwięcy dziurek do nieba?
(W sierpniu, bo sie rznie zboże). (P. S. Z.)

7.   Wisi pierzyna nieuwiązaná.
(Dem; ciepły jes, jes w górze a nie uwiązany na nicem). (S.)


8.   Rośnie bez wody, kwitnie bez kwiatu,
daje uzytek całemu światu. (Sól). (S.)

9.   Stoi drzewo na środku wsi,
do kázde cháłpy gałązka wisi[39]. (Słońce). (Z. S.)

10.   Cerwony korál, winny w niem smak,
serce s kamienia — cegos to tak? (Wiśnia). (S.)

11.   Pełny chliwicek biáłyk cielicek,
a pomiendzy niemi cerwony bycek.
(Usta z zębami i językiem). (S.)

Wreszcie podania, legendy, powiastki, baśnie. Typ pierwszych i drugich zawisł przedewszystkiem od miejscowych warunków; co do powiastek i klechd, to ich znamieniem charakterystycznem jest fantastyczna treść. Są to opowiadania: o czarnoksiężnikach, zaczarowanych zamkach, zaklętych ludziach i skarbach, djabłach, rycerzach powietrznych, zbójach i t. d. Odsłaniają one jakiś nieznany, tajemniczy, zaczarowany świat, lub wprowadzają w odległe jakieś czasy, niepodobne całkiem do dzisiejszych, i bawią cudownością przedstawionych faktów. Bujna wyobraźnia gminu złożyła w nich dowód swej niepośledniej twórczości; nieokiełznana, zbyt często potworne potworzyła obrazy. A jak tych klechd, baśni po wsiach słuchają! z jaką uwagą, aby ani jednego słowa nie uronić, następnym pokoleniom znowu je podać...!
Trzeba posłuchać samemu z ust gminu tych bajan, żeby zrozumieć, czem jest dla niego ta odrębna jego, — „powieściowa“ rzekłbyś literatura, w której podobnie jak w pieśni złożył „swych myśli przędzę i swych uczuć kwiaty“.

∗                    ∗

Wychodzimy z sioła. Ostatnie odgłosy swojskiej pieśni zmieszane z dźwiękiem kościelnego dzwonu zamierają w oddali; zdala rysują się niewyraźne postacie schylone ciężką pracą ku ziemi, tak zajęte krwawą troską o kawałek powszedniego chleba, tak skąpo nieraz tego chleba mające, że zdawaćby się mogło, że ledwie wiedzą, że zapominają o wszystkiem innem, co nie odnosi się do ochrony przed głodem i chłodem. Tak zdaleka się wydaje. Przystąp bliżej, a usłyszysz i wesołą i pobożną pieśń i śmiech rubaszny, ale szczery; może i modlitwę prawdziwie z serca płynącą posłyszysz. Prawda, że, kiedy później zupełnie rozchylisz zasłonę wieśniaczego życia, niejednego złego ze smutkiem się dopatrzysz. Przyczynić się do odtworzenia takiego wiernego obrazu wsi naszej, tak nam wszystkim bliskiej, a tak wielu nie dość jeszcze znanej, jedynym było celem tych luźnych z ust i z życia ludu wziętych notatek.







  1. Skrócenia w tej pracy używane:
    Z. — Zawada, wieś pod Nowym Sączem (parafia N. Sącz).
    Zb. — Zabrzeż, wieś należąca do parafii Łącko, w powiecie Nowotarskim.
    S. — Sosnowice, wieś należąca do parafii Pobiedr, o milę od Kalwaryi Zebrzydowskiej położona (powiat Wadowicki).
    P. — Pobiedr, wieś pod Kalwaryą Zebrzydowską (powiat Wadowicki).
    Wszystkie materyały etnograficzne z wyjątkiem kilku, opatrzonych odrębnymi cytatami — a więc i cały zasób śpiewek — pochodzą z mych własnych rękopisów, zebrane i zapisane wprost z ust ludu bądź przezemnie (Zawada, Sosnowice, Pobiedr), bądź przez mego przyjaciela ks. Walentego Szczepaniaka, (Zabrzeż), a mnie łaskawie do użytku udzielone.
  2. Z własnych materyałów. Podanie powszechne. Podobne w Zawadzie pod Nowym Sączem.
  3. 3,00 3,01 3,02 3,03 3,04 3,05 3,06 3,07 3,08 3,09 3,10 3,11 3,12 3,13 3,14 3,15 3,16 3,17 3,18 3,19 3,20 3,21 3,22 3,23 3,24 3,25 3,26 3,27 3,28 3,29 3,30 3,31 3,32 Z własnych materyałów.
  4. Z własnych materyałów. Powszechne podanie. Takie same np. w Krościenku nad Dunajcem.
  5. Miejscowość we wsi Zabrzeży (parafia Łącko, powiat Nowotarski).
  6. Z Kolberga (Lud. Krakowskie. Cz. III. Kraków 1874. — str. 44).
  7. Hypericum perforatum. L.
  8. Z własnych materyałów. Powiastka ta jest powszechną.
  9. Z Kolberga. (Lud. Krakowskie. Cz. III. Kraków 1874 — str. 41).
  10. Przyjaciel ludu, r. IV. Leszno, 1837, (nr. 40).
  11. Z Kolberga (Lud. W. Ks. Poznańskie. Cz. VII. Kraków 1882, str. 33—34).
  12. Czerniec, wieś należąca do parafii Łącko, między Zabrzeżą a Łąckiem położona.
  13. Z Dąbrówki polskiej, w powiecie Nowo-sądeckim.
  14. Z własnych materyałów. Podanie powszechne.
  15. Z własnych materyałów. Podanie powszechne. Por. Janota: Lud.
  16. Mówią, że są dzicy ludzie po wielkich lasach, większego niż zwykli ludzie wzrostu, mający jedno oko w środku czoła, kobiety zaś mają tak długie piersi, że sobie je mogą na ramiona przerzucać. (Zawada pod N. S.).
  17. Indzie „chmurnik“, „obrzym“. Powszechne mniemanie.
  18. Jest to duża bryła złota.
  19. Por. Karol Mátyás: Z fantazyi gminnej. Czas (feljeton) r. 1885 nr. 114.
  20. Powszechne mniemanie. Powiastka o gospodarzu i jego wołach.
  21. Powszechne mniemanie.
  22. Janota: Lud. I. Lwów 1878.
  23. Var. Co sie dzieje na Podolu.
  24. Zbroja Var.
  25. Do bajorka (stojąca woda).   (Zb.)
  26. Dwa centy.
  27. Wieś Paszkówka (par. Pobiedr, pow. Wadowicki).
  28. Sive łajdáki.
  29. Karczma.
  30. Powróćże.
  31. Wacław z Oleska: Pieśni nr. 505.
  32. Ostatniej tej zwrotki nie słyszałem w Sosnowicach.
  33. Powszechne.
  34. 34,0 34,1 34,2 Powszechna.
  35. Waryant tej strofki uwzględnia pewnie przeciwieństwo:
    „Dziękuje ci, tobie ojce,
    ześ wyscyrzáł na mnie kielce. (Sosnowice pod Kalwaryą Z.)
  36. Przysyłała.
  37. Nazwisko chłopa w Zawadzie.
  38. Także Zawada.
  39. 39,0 39,1 39,2 39,3 Powszechnie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Karol Mátyás.