Alchemja i spirytyzm
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Alchemja i spirytyzm |
Pochodzenie | Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891) |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz |
Data wyd. | 1893 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków – Petersburg |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część II Cały zbiór |
Indeks stron |
Gdzie Rzym, gdzie Krym?
Co alchemja, a co spirytyzm? Jaka łączność pomiędzy robieniem złota a wywoływaniem duchów? Zapewne, nie jednoczą się obie te sprawy przedmiotem wspólnym, ani sprzęgają celem pokrewnym; splatają się wszakże jednym węzłem kłamstwa, fałszu, obłędu, a za ten właśnie węzeł razem uchwycić je można. Ilekroć narzuca mi się zagadka: jak to się dziać mogło, że rojenia alchemiczne utrzymywały się przez ciąg stuleci, staje mi przed oczyma spirytyzm dzisiejszy; gdy ze zdumieniem widzę, jak śród pokolenia obecnego szerzą się wierzenia spirytystyczne, na tle dziejów nauki wybija mi się obraz alchemji.
Jako żywo, nikt przecież nigdy nie widział zamiany cyny w srebro, ani srebra w złoto, a pomimo to tak długo budziło ufność i znajdowało wiarę doświadczenie, które się nigdy nie powiodło. I dziś wprawdzie jeszcze napotkać można sądy, że nie wszystko to było błędem i kłamstwem. Tacy przecież mędrcy, tacy potentaci, ludzie nieposzlakowanej prawości, szukali i zdobywali kamień filozoficzny, posiadali tynkturę białą i tynkturę czerwoną, robili projekcje, otrzymywali złoto, transmutację metali widzieli. Coś chyba w tem być musi.
Ale pogląd ten taką ma wartość, jak twierdzenie, że owczarze znają zioła i tajemne ich własności, o jakich nie wiedzą botanicy i lekarze. Środki, które są dziś w naszej mocy, dały nam nad przyrodą władzę, o jakiej marzyć nawet nie mogli alchemicy; stawiamy jej pytania według planu obmyślanego i znaglamy ją do odpowiedzi, przeobrażamy substancje w najrozmaitszy sposób, budujemy związki i rozbijamy je na części składowe, ale przy tych wszystkich zmianach, przeobrażeniach, przeinaczeniach, metale zachowują swą naturę i swój ciężar, ze wszystkich prób wychodzą cało, każdy zostaje czem był. Czy są one rzeczywiście pierwiastkami, czy też stanowią tylko pewne kombinacje, pewne objawy jakiejś substancji pierwotnej, tego nikt teraz nie rozstrzygnie; ale skoro chemik dzisiejszy żadnego metalu rozłożyć nie zdoła, nie mógł go niewątpliwie przetworzyć i alchemik dawny w skromnych i słabych swych operacjach.
Niedołężne tylko, niedokładne, niedostateczne sposoby badania ciał i odróżniania jednych od drugich podtrzymywać mogły wiarę w transmutację metali. Szkła zielone brano za szmaragdy, za pomocą szkieł zabarwionych i emalji naśladowano minerały drogie, już gorzej, już lepiej, pojęcie więc tej możebności rozciągano i do innych ciał. Stopy metaliczne posiadają także własności różne i zbliżają się mniej lub więcej do metali istotnych, za tem poszło wyobrażenie o metalach niedoskonałych i sztucznych, które posiadają barwę, twardość i inne cechy metali naturalnych i doskonałych, chociaż nie dostępują do nich zupełnie. Stopy miedzi, zbliżające się barwą do złota, uważano za przejście do samego złota, trzeba było tylko pewnego uzupełnienia, by otrzymać istotne złoto, złoto naturalne.
Ufność adeptów podsycały poglądy ich teoretyczne, utajone w zawiłości ich określeń i w osłonie ich alegorji; wyodrębniali oni materję od jej własności, które pojmowali jako istoty odrębne, które tedy można było do materji dodawać lub od niej odejmować. Posiadano już bronz barwy złota, trzeba więc było tylko o krok jeszcze postąpić, dodać tę, a ująć inną własność, jedno jeszcze tylko przeprowadzić działanie, by osiągnąć transmutację zupełną. Są to pojęcia różne zgoła od naszych; niemniej wszakże stanowiły one pewną całość logiczną, lubo fantastyczną, opartą na spostrzeżeniach pobieżnych i błędnych; teorje zaś, z któremi wzrastamy, z któremi się oswajamy, lgną do umysłu silnie i ledwie po długich i mozolnych walkach w gruzy się rozsypują, odsłaniając nam widok jaśniejszy. W dziełach hermeutycznych, t. j. alchemicznych, plącze się osobliwa gmatwanina przepisów rzetelnych i pozytywnych co do wyrobu szkieł i stopów z metodami urojonemi o transmutacji metali.
Jeżeli zaś uczeni tak łatwo ulegali pozorom zwodniczym, tem snadniej dawał się ogół łudzić doświadczeniami podstępnemi, a dla oszustów wystarczały środki bardzo proste. Złoto pobielone rtęcią przedstawiali oni jako srebro lub cynę, po wyżarzeniu zaś, złoto to odzyskiwało oczywiście swą barwę; rtęć obładowana cynkiem i wprowadzona na miedź nadawała jej barwę złota. Ciecze używane do doświadczeń zawierały już w roztworze sole złota i srebra; roztworami temi napajali alchemicy węgiel, proszkowali go i proszku tego używali do projekcji, na przedmioty poddawane transmutacji. Ułudne te doświadczenia zdobywały ufność tem łatwiej, że schlebiały namiętnościom, budząc nadzieje potęgi i bogactw. Tłum dawał się łowić na wędkę łatwowierności, adepci lgnęli do teorji, która im wzrok mroczyła.
Gdy od dawnej alchemji zwracamy się do spirytyzmu dzisiejszego, odnajdujemy w nim też same rysy wybitne. I spirytyzm posiada swe fakty i swe teorje, ma swych adeptów i swych szarlatanów.
Jak alchemja żywotność swą opierała na chciwości ludzkiej, tak spirytyzm potrąca o struny serca naszego, łudząc, że obcują z nami jeszcze ci, co nas już opuścili, a byli nam tak drodzy: są to gmachy na słabościach ducha ludzkiego fundowane.
Coś jednak w tem być musi — mówią nam — przecież spirytyści przytaczają fakty, na które się powołują. A czyż brakło faktów alchemikom?
Ale fakty te były pozorne, ułudne, często kuglarstwa jedynie.
Fakt, zapewne, jest to dla nauki skarb wieczny i klejnot drogi, jest to argument nad wszelkie rozumowania mocniejszy; aby wszakże został uznanym, winien być należycie stwierdzonym i zbadanym. Fakty nasze, mówią spirytyści, są zarówno pozytywne, jak obserwacja astronomiczna albo fizyczna. Ależ objaw rzeczywisty dla każdego jest dostępny, doświadczenie fizyczne każdy powtórzyć może.
331 Jakżeż obok nich mieścić stare bajki, gdzieś wyczytane lub zasłyszane, przywidzenia, marzenia senne. A dowody, świadectwa? Masz, cyganie, świadki? — mam żonę i dziatki.
Ależ, mówią nam jeszcze, są i uczeni głośnego nawet nazwiska, którzy w spirytyzm wierzyli i w szeregach spirytystów stanęli. Argument ten imponuje ogółowi najsilniej, chociaż w istocie rzeczy jest błahy.
Alboż alchemja nie pociągała ku sobie i głów silnych, alboż nie odrywała ich od nauki rzetelnej, która się dokoła niej rozwijała! I uczeni ulegać mogą omyłkom i błędom i wielkie nawet umysły nie są wolne od słabości i ułomności ludzkich.
I nad Platona droższa jest prawda.
A obok tych kilku uczonych, których nazwiskami wojują spirytyści, jakiż zastęp szarlatanów i oszustów! Iluż to już zdemaskowano i schwytano na nędznych podstępach, a co jako cudowne objawy duchów przedstawiali, toż samo kuglarze w budach jarmarcznych potrafią. Z szarlatanizmem splątał się spirytyzm, równie silnie, jak niegdyś alchemja, i to jedna jeszcze między niemi analogja.
Alchemja i spirytyzm nie są to wszakże jedyne nauki kłamane, rzekome, które zdołały sobie zdobyć tłumy stronników. Z przeszłości znów wyziera astrologja, która tak długo przytłumiała astronomję rzetelną; a dziś dziwić się trzeba, jak głos fałszywego proroka pogody i trzęsień ziemi rozlega się i znajduje wiarę, przecząc wszelkiej sumiennej meteorologji.
Na gruzach kłamstwa dawnego nowe się wznosi; gdy się jedno wypleni, drugie wyrasta. Tak było i tak będzie, jak to już odgadł poeta rzymski swojem: „Mundus vult decipi“.
„O gdybyś wiedział, synu mój, jak mało rozumu wystarcza do rządzenia światem — wyrzekł stary kanclerz szwedzki. — A jak wiele kłamstwa nim rządzi!“ — powiemy za nim, na sprawy ludzkie patrząc.
Pociecha wszakże w rezygnacji tylko:
„Mundus vult decipi... ergo decipiatur“.