[145]ALLEGRO.
(ANАКREONTYK.)
Lorsqne le Champagne
Fait, en s’echappant,
Pan pan,
Ce doux bruit me gagne.
Hej węgrzyna, léj węgrzyna,
Bodajto węgrzyn stary!
Oto od piérwszéj czary
Krew we mnie grać poczyna,
[146]
Jasno w oczach, w pamięci,
Lekko, rzeźwo, wesoło,
Świat się w koło mnie kręci,
Widma się snują w koło.
Palrz, patrz! Skąd ta dziewica
W powietrzu zawieszona?
Znam tę kibić, te lica,
Ten uśmiech — ah to ona!
To jéj rączka, to jéj nóżka,
To ona! Lecz co u kata,
Czy się z aniołami brata,
Czy za mąż poszła za bożka?
Skąd jéj te stroje mgliste,
Te dwóch skrzydeł półkrążki,
Promienne, przezroczyste?
Leci, leci nade mną,
Krepą z mgły się zasłania.
No no dosyć udania,
Nie ukryją cię szaty,
Spuść się tu, siądź tu zemną,
Masz tu cukierki, kwiaty,
Wino, ciastka, owoce,
Tu tu! — Zbliża się, zbliża,
Lekka, powietrzna, chyża,
Skrzydełkami trzepoce;
Schyla się. — Tak, to ona!
Jak ładna, jakie stroje-,
Oczyma mnie urzekła!
Ściąg-am ku niej ramiona,
Już już w objęcie moje....
Ha filatka! uciekła,
Wiatr musnęła fartuszkiem,
Pogroziła paluszkiem:
„Nie nie nie!“
[147]
I znów w powietrzu krąży,
Wesolutka, pierzchliwa,
To się ze mgły wygrąży,
To się we mgle ponurzy;
Ha, stój stój niegodziwa!
Rzucam nań pączek róży,
Pączek uwiązł w warkoczach,
Roskwita w moich oczach,
I rubinowo się pali.
Jak jej s tą różą pięknie!
Proszę — nuż się użali,
Gniewam — nuż się ulęknie,
Wołam: dziewczynko moja,
Kwiatku, malinko moja,
Za cóż udręczeń tyle!
Usiądź, pomówmy chwilę,
Choć pół chwili, choć chwilka;
Tak cię szczérze kochałem!
I posłałem jéj całusa,
Nie w jéj nóżkę, nie w jéj rączkę,
Ah nie! na wiatr posłałem.
Całus się zmienił w motylka,
I motylek pokusa
Prosto do jéj ust leci.
Kochankowie! poeci!
Wy znacie tę gorączkę,
Ten wir we krwi i w myśli,
To serce szczęściem pijane,
Co tak trudno się skryśli,
Co tak łatwo się czuje,
Gdy się usta kochane
Po raz piérwszy całuje.
S takiém czuciem, zapałem,
Za motylkiem wzrok słałem,
Już już skrzydełka składa,
[148]
Już na ustach jéj siada...
Zaśmiała się, dmuchnęła
Fu fu fu — patrz złośnicę!
Motylek spadł na świecę,
W blasku utonął,
I spłonął.
„Tak tak tak!”
A, to nadto — dosyć tego!
Zawstydzona, zroszona,
Zlecisz ty nie proszona,
Poczekaj nie dobrego!
Znów się zbliża. Zręcznie, żwawo
Kielich winem napełniłem,
I prysnąłem za nią — brawo!
W same skrzydełka trafiłem.
A co mój ty piękny zbiegu,
Zrzekaj się górnego biegu,
Witaj, witaj w nasze strony!
Jak gołąbek podstrzelony
Coraz bliżéj,
Coraz niżéj,
Bo skrzydełka na roskazy
Nіе posłuszne, ciężkie rosą
Co z nich błyszczy jak topazy,
Do mnie do mnie ciebie niosą.
Jakież wdzięki, jakie blaski,
Ileż blasku, ile wdzięku!
Ha! już moja, już mam w ręku
Wstęgę od twojéj przepaski,
Wstęgę tkaną promionkami!
Już mi jéj piekła potęgi
Wie wyrwą, ni pazur smoczy,
[149]
Trzymam! strzęsła skrzydełkami,
Deszcz mi winny lunął w oczy,
Ho! lecz nie puściłem wstęgi.
A to pokusa czysta!
Pogroziła, się zaśmiała,
Pierzchnęła w górę jak strzała,
Trzymam — wstęga promienista
S palców moich się pajęczy,
Ciągnie za nią pasmem tęczy,
Ona górą, górą,
I w to się pasmo, jak w wióro,
Obwinęła,
W tęczy zginęła
„Cha cha cha! ”
Lećże z Bogiem! mniejsza o cię,
Znajdziem sobie takich krocie;
Proszę, ktoby tu dał wiary
Że taki figlarz dziewczyna?
Hej węgrzyna, léj węgrzyna,
Bodaj to węgrzyn stary!
|