Przez bory, błota, puszczami, siołami —
Szedł z Rusi poseł w Mindowsa stolicę.
Zwał się on Letas[1], wiek styrał na służbie
Niewdzięcznym panóm. Zsiwiały, schylony,
Jeszcze im służył, choć mu sił nie stało;
Chyba słowami, nie ręką być sługą.
Stary lis, znał on, gdzie jak począć było,
Gdzie chytrym, prostym, gdzie mężnym się zrobić,
Gdzie słowy, radą, gdzie posłużyć głową,
Gdzie ręką zbrojną i twardym oszczepem.
Dawniéj Mindowsa towarzysz młodości
I łowów sługa — doradźca swawoli.
Niejedną sarnę objechał on w zimie,
Nieraz na wdzięczne dziewczę naprowadził;
Teraz on został Towciwiłła sługą,
W Rusi wojował i przeżywał długo,
I wrosł do cudzéj jak do swojéj ziemi.
Stary znów Litwę młodych lat zobaczył,
Litwę, któréj się widziéć nie spodziewał,
Bo chrzest na Rusi przyjął ze swym Kniaziem,
I siadł już ziemię uprawiać spokojnie.
Z kijem wędrowca wszedł w kraj swój znajomy,
Usłyszał język, ujrzał swojskie twarze,
A w sercu, mchami starości porosłém,
Iskra się jakaś młoda odżywiła,
Którą wspomnienia jare rozdmuchały.
Szedł i nie suchem spoziérał już okiem
Na kraj, który go otaczał, wesoły
Tak, jak gdy młody z mieczem go przebiegał,
Z łukiem na plecach i procą u pasa.
I dawne Bogi w serce kołatały,
Dawne przesądy w głowie się plątały,
Dawnego życia nałogi wracały.
Powitał Kielo-dejwasa kamienie,
I święte gaje, i święte strumienie,
A choć w ich świętość dawno stracił wiarę,
Z nałogu wracał w obyczaje stare.
Gdy Sigonotę spotykał na szlaku,
Bił mu pokłony, kraj szaty całował,
Liście świętego dębu od kapłanów
Kupował w drodze i wieszał na szyi.
Popiół od Znicza ołtarzy miał w torbie,
I krew ofiarną na płótnie zsuszoną.
Kobolóm w chatach skłaniał się pokornie,
A gdy noc padła, idąc na posłanie,
Krzyżem się zbroił od szatańskiéj siły. —
Bo w głowie jego dwa życia walczyły,
Dawne i nowe, a w obliczu ziemi,
W któréj przepędził młode swoje lata,
Wszystko mu młode do piersi wróciło.
Już nowogródzki zamek witał stary,
Znane mu mury, i wieże, i wały,
Znane mu drzewa i domy; lud tylko
Nieznanych twarzy, inny, wzrosł tu młody;
Starzy ku ziemi od lat się schylili,
Ci wzrostem, tamci wiekiem się zmienili.
A zamek stary stał zawsze ten samy,
Jedna mu szczerba nie przybyła w murze,
Jedna mu cegła nie wypadła z boków.
Woda tak płynie, jak dawniéj dokoła,
Dwie wieże w górę harde wznoszą czoła,
I Zaborole ostry grzbiet swój jeżą.
Za niemi widać straż wolnemi kroki
Idącą z hełmy, szłykami na głowie,
Mieczami w ręku, zdala świecącemi. —
Stary wszedł na próg zamkowy, drżąc w sobie;
Tak mu się żywo przypomniał wiek młody,
I panowanie Ryngolda olbrzyma.
— Bogi niech strzegą tego domu progów,
Rzekł w wrotach. — Jestem podróżny z daleka —
Chciałbym odpocząć — Z Rusi idę, bracie!
Dawniéj służyłem Kniaziowi waszemu.
Może mi dacie położyć gdzie głowę,
I przespać przez noc w podwórcu pod wroty. —
Sargas nań spójrzał i popchnął wzgardliwie.
— Precz ztąd, włóczęgo, — poszczują cię psami —
Zamek to pański, nie żebracza chata. —
— Na Litwież to ja? odrzekł Łetas stary —
Nie wierzę uszóm i oczóm nie wierzę!
Dawniéj najlichszy żebrak o gościnę
I pana prosił i nie był popchnięty.
A za zgwałcenie gościny szła Maras,
Czérwoną chustą trzęsąc nad siołami,
I ród występnych wysłała trupami.
Teraz. — A teraz, Sargas odpowiedział,
Idź, bo na zamek Kunigas MindoweMindows
Przyjmuje tylko sług swoich i braci. —
— I jam też sługa — Łetas odpowiedział;
Lecz stary sługa, niezdatny — dla tego
Pod wroty leżę i psami mnie szczują.
Spytajcie starszych, wszak Łetasa znają,
Może w twarz spójrzą, i choć mi na twarzy
Lata deptały, poznają zmienioną. —
Nadeszli słudzy i patrzali zdala;
Łetas niektórych zwołał po imieniu,
A choć w żebraczém i lichém odzieniu,
Poznany został. — Na zamek go wwiedli
I u ogniska rozpytywać siedli.
Kniaź wracał z łowów i postrzegł żebraka,
Skinął nań, Łetas padł do nóg Mindowsa.
— Nie poznasz, Panie, starego już sługi,
Z torbą żebraczą i siwemi włosy.
Jam Łetas, Panie, i z Rusi powracam! —
Mindows zsiadł z konia i szedł do świetlicy,
Łetasa z sobą przed ogień prowadził,
Usiadł na skórze i jął się go pytać.
— Wyszedłem, Panie, z Towciwiłłem młodym
Na Ruś bogatą po łup i zdobycze.
Bogi szczęściły, podbiliśmy ziemię
Szeroką — Końca i z najwyższéj góry
Nie zajrzysz wkoło. Lud z lasów powrócił
Do siół spalonych, na zgliszcza domowe.
Piękna Ruś, Panie! Każdy z twych synowców
Xięztwo wziął, jakie sam wybiérał sobie.
Cuda tam, jakich nie ujrzysz na Litwie:
Futra bogate, naczynia złocone,
Bronie za morzem przez duchy robione,
Zbroje z żelaza i ze stali kute,
Stada ogromne i bydła i koni.
I czegoż niéma! Lasy zwierza pełne,
Rzeki ogromne, jeziora jak morza,
Dęby jak słupy niebo podpierają,
Pola kłosami jak falą spływają.
Takie to ziemie Montwiłłowe dzieci,
Twoim orężem, o Kniaziu, podbili.
Ale na Litwę zapomnieli swoją,
Na ciebie nawet zapomnieli, Panie,
Swoich się Bogów wyrzekli i wiary —
Wszyscy chrzest w cerkwi Rusinów przyjęli,
I zaprzysięgli się na twoją zgubę!
Stary, jam na to nie mógł patrzéć długo,
Ja pamiętałem, żem był twoim sługą.
Rzuciłem wszystko, wziąłem kij żebraczy,
I tu do Litwy zawlokłem się mojéj. —
Mówił, a Mindows porwał się ze skóry,
Zacisnął pięści, tocząc wzrok ponury —
I pytał znowu, srożył się i zżymał,
A Łetas ogień wybuchły poddymał.
I badał starca o xięztwach podbitych,
O ziemiach tamtych, o synowców spisku. —
Łetas mu mówił, jako się zjeżdżali,
Jak Litwę-matkę napaść zamyślali,
Jak Mistrz Inflantski podał Kniazióm rękę.
— O hańbo! krzyknął Mindows rozjuszony,
Jam ich na Rusi wyprawił podbicie —
Samem na siebie podał im oręże.
O, lepiéj było zdusić ich w ciemnicy,
Wilczęta, których nie ugłaszcze człowiek —
Lepiéj ich było oślepić, i z kijem
Wyprawić żebrać i modlitwy śpiéwać —
Lepiéj, o lepiéj stokroć jeszcze było
Z ojcem i stryjem wyprawić ich razem!
Lecz stójcie — Mindows ma miecz Ryngoldowy,
Miecz ten nie jednéj sprobował już głowy,
Trzy mu się jeszcze na potém zostały,
Lecz na trzy jeszcze ostrza mu wystarczy. —