Słuchał go Trojnat, i oko błyskało;
Znać w duszy pieśń mu Burtynika grała,
Ale za miecz swój nie pochwycił jeszcze,
Nie wstał ze skóry i odrzekł powolnie —
— Nie mnie sokołem, nie mnie być mścicielem;
I ja, i miecz mój, obydwaśmy starzy;
A Krzyżak w piersi Litwy rękę trzyma,
I jéj wnętrzności i życie wydziéra.
Gdzie lud, co stanie do walki z Niemcami,
Gdzie są oszczepy do krwawego boju?
Oszczepem woły w pługu popędzają,
Łuki spalili na miejscu łuczywa.
Pokój im smaczny i jarzmo niemieckie,
Bo w chatach siedzą i dzieci kołyszą,
I złote kłosy na polach zżynają. —
— O, nie, rzekł Nerges, Kunigas Trojnacie!
Ty siedzisz w gniezdzie sokolim wysoko,
I tyś nie widział, co się w Litwie dzieje.
Stoją oszczepy, łuków nie spalono,
A żnąc na polach nie pieją wesoło.
Schylone karki, posmucone dusze,
Bo gdzie są Bogi, gdzie nasze ołtarze??
Drżą lada chmurka z nieba się ukaże,
Aby ich Perkun nie wybił swym grzmotem;
Płaczą, bo Litwa nie Litwą, Trojnacie! —
Niemiecka ziemia, ochrzczona mieczami.
O, nie! na Litwie, Kniaziu, nie wesoło,
I róg bojowy, gdy z jednéj rubieży
Na wojnę wyzwie, głos jego przebieży
Przez puszcze Litwy, przez rzeki i góry,
Cały lud wstanie, pójdzie i pokona. —
Chciał mówić Trojnat, wtém u drzwi zasłona
Nagle się umknie; trzech odartych ludzi
Wpadli ze łkaniem, i do nóg mu czołem.
Porwał się Trojnat — Co wam? ludzie! — rzecze.
— Przebacz! wołali, my niewinni temu. —
— Coż wam przebaczyć? — Podnieśli się z ziemi,
Trojnat ich poznał. — Trzéj to jego słudzy,
Trzy dni jak z dary wysłał ich starszemu
Bratu, co w pruskiéj zamieszkał granicy;
Trzy dni minęły, jak poszli z darami,
Teraz wracali z próżnemi rękami.
I starszy rzekł mu — Szliśmy za rozkazem
Na włości Niemców — W lesie nas spotkali
Niemieccy Knechci, i wszystko wydarli,
W pęta związali; zaledwieśmy z życiem
Uciekli nocą. — Trojnat buchnął gniewem.
— Wiedzieliż czyje od was wydziérali? —
— Stośmy im razy błagając mówili,
Ale szyderstwy nam odpowiadali. —
— I pan twój, rzekli, nasz, i co ma, nasze;
Niech dzięki złoży, że jeszcze mu ogniem
I mieczem do wrót starych nie stukamy,
Że nie przychodzim po pogańską głowę. —
— Dość, wrzasnął Trojnat, dość tego, na Bogi!
Lub oni moją, lub ja ich mieć będę!
Konia i sługi!! — zakrzyknął, miecz stary
Porwał ze ściany i wylał ofiarę.
Zdumieni słudzy zdaleka patrzali,
Jak szłyk wdział czarny, zbroił się do drogi,
W skórzane Wiżos obuł silne nogi,
Lecz słowa więcéj nie wyrzekł; w milczeniu
Nocą wyjechał za zamkowe mury,
Konia ku Litwie gościńcem skiérował,
Uderzył nogą i z wichrem poleciał.
A kędy leciał, jak wiatr liście spadłe
Podnosi z ziemi i ze sobą niesie,
Tak on Litwinów spadłe serca wznosił,
I niósł za sobą na nadziei skrzydłach.
Wszędy po Żmudzi, po litewskich siołach
Radość na chmurnych zabłyskała czołach. —
Trojnat na Niemców prowadzić chciał woje!
Trojnat ich wyzwał, aby na głos rogu
Stanęli wszyscy pod chorągiew starą,
Znamię przez Krewów niegdyś poświęcone.
I lud biegł za nim, słowa jego słuchał,
Jako na wiosnę piérwszego słowika,
Jako przed wiosną żórawich zawodów.
Gdzie tylko słowy w pierś ludu uderzył,
Piersi, jak głośny Lietauros, wtórzyły,
I wojną wrzały, i wojnę głosiły.