Na zamku Wileńskim Olgerd odpoczywa,
Z Gedyminowego miód rogu popija,
I do snu mu głowa pochyla się siwa,
Pod głowy ciężarem ugina się szyja.
Na zamku Wileńskim Olgerd odpoczywa,
Z Turzéj góry patrzy na Świętą dolinę.
Tam się dym ze Znicza ołtarzy dobywa,
Tam Wilii wody u stóp góry sine;
Tam i ojców stosy i ojców mogiły,
Tam i jemu spocząć, gdzie jego dziadowie.
Jemu walki dosyć — syn porosnął w siły,
Duchowi czas na wschód, czas do grobu głowie.
I duma i patrzy na gród Gedymina,
Siwą trzęsie głową, siwą trzęsie brodą —
Na grodzie za krzyżem krzyż rosnąć poczyna,
Kościoły się wznoszą, w górę wieże wiodą.
O, nie tak bywało! I na Łysą górę
Popatrzył, i znowu pochylił się, drzémie.
Tam trzy krzyże stoją, wysokie, ponure,
Patrzą, jak na swoję, na Litewską ziemię.
I duma, i marzy. Nie ostać się Bogóm,
Nie ostać się staréj Litewskiéj już wierze!
Ni mieczem obronić, ni zakryć nam wrogóm!
Krzyż stoi nad Litwą, krzyż Litwę zabierze.
I wzdycha, i patrzy; gdzie oczy obróci,
Krzyże widać wokoło — Juljanny tam krzyże!
I słychać, wieczorne mnich pieśni swe nóci,
I słychać, dzwon chrześcian woła na pacierze.
Na zamku Wileńskim Olgerd odpoczywa,
Z Gedyminowego miód rogu popija,
I do snu mu głowa pochyla się siwa,
Pod głowy ciężarem ugina się szyja.
Nagle podniósł głowę i oczy otworzył,
Róg popchnął złocony, patrzy w drzwi komnaty;
Ręka trząść przestała, wzrok omdlały ożył;
I uszy nastawił, słuch posłał na czaty.
Któś jedzie w podworcu, słychać koni rżenie,
I drzwi się otwarły, wprowadzają posły.
Z Ruskiéj ziemi Kniaziu przyszło pozdrowienie,
Od Dymitra z Moskwy wieść wojny przyniosły.
A starszy poselstwa, Fedko, się odzywa:
— Pozdrawia was ojciec nasz i dar przysyła,
Oto miecz od niego, krzemień i krzesiwa.
Z mieczem, ogniem do was przyjdzie nasza siła.
Przyjdziemy do Wilna na święcone jaje,
Skrzesać ognia w Litwie i miecza sprobować.
Dawno Dymitr w wasze wybiera się kraje,
Oznajmił się w gości, znajcie jak przyjmować! —
A Olgerd się porwie i posłom odpowie:
— O! dobrze! na Bogi! Kniaź Michał od roku
Na Moskwę mnie ciągnie. Przymierze odnowię.
Wszak za Brańsk, za Smoleńsk nie stąpiłem kroku.
Wy chcecie na mojém urągać śmiecisku,
Niepomni, żem w Moskwie pod Kremlem ucztował;
Że Dymitr sromotę już nieraz wziął w zysku,
Gdy z Kniaziem Olgerdem o lepszą wojował.
Więc Moskwę powitam, i kraśne sam jaje
Dymitru przyniosę na święto w Sobotę.
Dla Kniazia ubogie Litewskie są kraje,
Sam w Kremla zastukać ja przyjdę drzwi złote. —
I posły skłonili głowami, wracają.
A Olgerd cóś dumał i gońców gnał wkoło,
Lecz dokąd? lecz po co? i gońce nie znają;
Wieść niosą, nie wiedzą, smutną czy wesołą.
A zima śniegami już wieje białemi.
Pod Wilno, na Piaski lud zewsząd gromadzą;
I Michał się Twerski obiecał iść z niemi,
W Smoleńsku Światosławu gdy tylko znak dadzą.
I Drucki, i Andrzéj Potocki wybieży,
I Kiejstut, i Lubart od Lackiéj rubieży.
Nikt nie wié, gdzie Olgerd gotuje z ćmą ludu,
A wojsko się zbiera do bojów i trudu.
I Olgerd nie mówi, a ludzie szeptają.
Napróżno! ust starych nikt mu nie otworzy.
Tak zawsze bywało. Do boju znać dają,
A wojsko, nie powié, gdzie jutro rozłoży.
Już wszyscy gotowi; brat Michał gdzieś daléj
Z Twercami się złączy i wojsko pomnoży;
Już czerni tysiące z pałkami zegnali,
Czerń drogę im wskaże i drogę otworzy.
A Olgerd z Zamkowéj pogląda sam góry,
I wojska rachuje, i śmieje się w duszy,
I milcząc, skórzany szłyk bierze, ponury,
Daje znak ludowi — niech naprzód wyruszy.
Jeden wié sam Spudo, gdzie wojska powiedzie;
On czerni jest głową; Olgerd mu powierza,
I Spudo na koniu przed ludem na przedzie,
Na północ wskazuje, i ręką wymierza.
Ruszyli; przed niemi już lasy się walą
I mostem im ścielą pokornie pod nogi.
Czerń drzewa podcina, a sioła się palą,
A dymy, zniszczenie, wytknęły im drogi.
I idą w milczeniu, bez chwili wytchnienia;
Gdzie wejdą, lud jeszcze u ognisk zastają;
I wieść ich, co z wiatry na skrzydła się mienia,
Nie może wyprzedzić, tak szybko się gnają.
Aż przyszli pod Wyłok, gdzie wodzem Bazyli;
Z Smoleńskich on Xiążąt, lecz z Dymitrem trzyma;
I twierdzę drewnianą próżno osaczyli,
Gdy dobyć jéj szturmem Olgerd czasu nie ma.
Gród został niewzięty, wódz tylko dał życie,
I ciągną a ciągną bez ustanku daléj;
W Sobotę aż Wielką ujrzeli o świcie
Kreml biały i Moskwę, i pochód wstrzymali.
Tu stoją. Nazajutrz, gdy Dymitr ze dworem
Na jutrznię do cerkwi wychodzi spokojny,
Spogląda — na górze Pokłonnéj taborem
Litwini już leżą, jak mrówię lud zbrojny.
A poseł Olgerdow przynosi mu jaje.
— Weź, Kniaziu Dymitrze, i spójrzyj dokoła.
Kniaź Olgerd ci miecz twój i krzemień oddaje.
Kniaź Olgerd co przyrzekł, to strzymać podoła. —
Z Zamieścia, Posadu, już dymy się wznoszą,
I płoną; pod Kremlu już ogień murami.
Bojary chleb z solą naprzeciw wynoszą.
— Kniaź Dymitr przyjaźni i drużby chce z wami. —
A Olgerd im starą wyciągnął prawicę,
I rzecze: — Dam pokój, niech będzie przymierze,
Oszczędzę twój Kremel, oszczędzę stolicę,
I mieczem mym tylko w twe wrota uderzę.
Niech będzie znak po mnie, niechaj ślad zostanie,
Żem przyszedł, ci jaje przyniosłem święcone;
A nie ślij mi posłów, gdy wojsko twe, Panie,
Na polu nie stoi ku Litwie zwrócone. —
Na zamku Wileńskim Olgerd odpoczywa,
Z Gedyminowego rogu miód popija,
I do snu mu głowa pochyla się siwa,
Pod głowy ciężarem uchyla się szyja.
Na Pruskiéj, na Polskiéj, Moskiewskiéj wyprawie
Był Witold, z staremi uczył się wodzami,
I piérwszy raz w bitew skąpał się kurzawie,
Piérwszy raz krwi wroga dotknął się ustami.
A piérwsza ta kropla pragnieniem go piekła;
I odtąd niesyty ni trudu, ni sławy,
Gdzie róg mu zatętnił, gdzie wojna powlekła,
On, tęskniąc za bojem, gnał ciągle w bój krwawy,