Anafielas (Kraszewski)/Pieśń trzecia i ostatnia. Witoldowe boje/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Anafielas
Podtytuł Pieśni z podań Litwy
Tom Pieśń trzecia i ostatnia

Witoldowe boje

Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1843
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała pieśń trzecia
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXII.

Na Troki posłaniec tajemnie wybiega,
Od Turzéj on góry na Piaski gdzieś leci,
I kręci gęstwiną u Wilii brzega,
I zniknął w śnieżystéj daleko zamieci.

Brodę ma splątaną, wzrok ma obłąkany,
I włos rozczochrany, i suknię w nieładzie,
Konia prze ku Trokóm i leci zziajany.
Koń boki rozpiera, na zaspach się kładzie;

Wyciąga i leci, leci bez oddechu.
Lasami się pędzą. On podnosi głowę,
Oczyma je drogę, tak pragnie pośpiechu;
Przed nim śniegi białe i lasy sosnowe.

Ujrzał zamek Trocki, otrząsł z śniegu czoło,
Odetchnął swobodniéj, za siebie spoziera,

Śmielszy mierzy wzrokiem, zatoczył wokoło,
Już jezioro przebył, brama się otwiera;

Wbiegł i konia rzucił, ku świetlicy bieży,
Nie otrząsł obówia, śnieg leci z odzienia,
Pot mu ciecze z czoła, włos na głowie jeży;
On minął podwórzec, przeleciał przedsienia,

Na komnaty wchodzi, kędy Kiejstut stary,
Z Witoldem u ognia na kamieniach siedzą.
Poczuły obcego, wzniosły łeb ogary,
Cóś mruczą do siebie i wzrokiem go śledzą.

On upadł i czołem bije o podłogę;
— Kniaziu! — rzecze — z Wilna wieści ci przynoszę.
Serce pęka z bolu, ledwie mówić mogę!
Wysłuchaj mnie, proszę, i ratuj nas, proszę!

Wojdyłło, o Panie, spiski na was knuje,
Zniechęca Jagiełłę, do zdrady podmawia,
Wojdyłło się na was z Krzyżakiem spisuje,
Na Xiążęcą władzę parkany zastawia.

Wczoraj jeszcze sługą starszym był Wojdyłło,
Dziś on Kniaź, o Panie! ma udział i włości.
Lidy mu w dzierżawę mało jeszcze było,
Do nowéj on prawa łaski sobie rości:

On śmiał podnieść oczy na krew swego Pana,
Marij Olgerdównéj u Jagiełły prosi.

Marja Olgerdówna jemu obiecana!
Niewolnik już hardą głowę nad nas wznosi.

Ratuj nas, o Panie, stare sługi swoje!
Wczoraj dwóch z nas ścięto, za to, żeśmy czołem
Nic bili Wojdylle; Olgerdowe woje
Z bracią twoją, Panie, ponękani społem.

Andrzéj Olgerdowicz przez niego na Rusi,
Narymundowicza Moskiewski przyjmuje.
Codzień się do wroga uciekać któś musi,
Codzień pada głowa, on wyżéj wstępuje.

Ratuj nas i siebie, o Kiejstucie Panie!
Oni się z Niemcami na ciebie zmawiają.
Wkrótce Gedymina wszystkiéj krwi nie stanie,
Niewolnicze ręce Litwą owładają.

Wczoraj, wobec dworu, Jagiełło rodzoną
Zaręczył swą Marję Wojdylle podłemu;
Za miesiąc Wojdyłło weźmie ją za żonę.
Scierpiszże to? Panie! — darujesz to jemu? —

Witold wre słuchając, Kiejstut westchnął stary.
— Na tośmy — rzekł — przyszli pod młokosa władzą!
Źle, żem ci, Olgerdzie, dochowywał wiary.
Staremu mi umrzeć spokojnie nie dadzą.

Kiedyś sługa jeszcze zajedzie na Troki
I będzie we własnym urągać mi domu!

Ale nie doczeka! Dość starcu dwa kroki,
By zapobiedz hańbie i uniknąć sromu.

Idź, pozostań w Trokach, Olgerdowy sługo!
Tu ci niewolnicy urągać nie śmieją.
Niech Wojdyłło szali; nie poszali długo:
Od Trok przeciwnemi wiatry mu zawieją. —

— Nie o nas tu, Panie, nie o sługi chodzi —
Rzekł z pokłonem Bojar. — Nie czas tobie zwlekać!
Między wami waśnie już Wojdyłło rodzi,
Z Krzyżaki się piszą — i chwili nie czekać!

Lada chwilę, w Troki na ciebie napadną,
I nie sami, Niemiec na pomoc im stanie.
Wojdyłło cię podszedł; już umowę zdradną
Podpisali w zamku. Myśl o sobie, Panie! —

Kiejstut gniewem wielkim rozżarzył się srogo.
— Na Bogi! tyś skłamał! Jagiełło pamięta,
Żem brat ojca jego. Mnie napaść nie mogą.
Przyjaźń nasza stara, braterska i święta. —

— Na Perkuna brodę! Oto czapkę kładę,
I takem mą głowę położyć gotowy,
Jeślim w ustach fałsz miał, jeśli w sercu zdradę,
Jeślim kłamliwemi łudził ciebie słowy! —

Kiejstut stanął dumny. — A więc dobrze — woła —
Na Bogi me wielkie, nie będą się cieszyć!

Zetrę niewolnikóm dumne myśli z czoła,
I nie da się Kiejstut do boju uśpieszyć. —

Rzekł, Witoldu szepce. Witold odpowiada:
— Nie wierz, ojcze, nie wierz! Sam k’niemu pojadę,
Zobaczę, czy w sercu Jagiełły jest zdrada,
I odkryję zmowę, dójdę ciemną zdradę.

— Konia! — woła — konia! i ludzi dziesięciu!
Na Wilno! — A Bojar do nóg mu się kłoni.
— Panie! nie daj jechać swojemu dziecięciu!
Mało wam na Wilno w tysiąc jechać koni.

Naco w paszczę smoczą kłaść rękę samemu?
Na co przeciw srogiéj wybierać się burzy?
Nie daj, Panie, jechać synowi twojemu!
Stary sługa złe wam nienadarmo wróży. —

— Nie bój się, Bojarze! — Kiejstut mu odpowié —
Jagiełło z Witoldem w przyjaźni zamłodu.
Przeciw mnie, nie jemu, on w tajemnéj zmowie.
Witold mu z całego najmilejszy rodu. —

Bojar głową trzęsie. Witold na koń skoczył,
Dosiada i pędzi na Wilno stolicę.
Kiejstut głowę zwiesił, wzrok dumą zamroczył,
Sparł czoło na dłoni, zatapia w tęsknicę.

Godzina minęła, mrok zapada szary,
Śniegi kręcą białe po jeziora lodzie,

Jeszcze u ogniska siedzi Kiejstut stary,
Myśli o Jagielle, duma o swym rodzie;

A często za miecz się wyszczerbiony chwyta,
Często ucho w długie posyła milczenie,
Duszy swéj się radzi, serca swego pyta,
I tamuje dłoni niecierpliwe drżenie.

Powstał, bo u bramy obcy róg zadzwonił
Nie Litewskim dźwiękiem, jakąś dawną mową;
Kiejstut za odgłosem uszyma pogonił,
Niecierpliwe oko śle w bramę zamkową.

Na czarnym bachmacie samotrzeć wjechała,
W zbroi i przyłbicy, postać jakaś biała;
Któś konia rzuciwszy, szybko w zamek kroczy,
I już przed Kiejstutem. On ciekawe oczy

Wlepił na Krzyżaka, nie daje mu dłoni,
Odstąpił i patrzy. Hełm mu twarz zakrywa,
Żelazo nieznane lice wkoło słoni,
I z piersi gość niemy głosu nie dobywa.

Długo tak zostali, mierząc się oczyma.
Krzyżak znak mu daje, by sługi odprawił;
Kiejstut ręką skinął, wzrok wlepiony trzyma;
Gość hełm zrzucił z czoła, na stole postawił.

— To ty! Augustynie! — Kiejstut się odzywa,
I ręce otworzył, wita go oczyma.

On palec na ustach kładzie, głową kiwa,
I jeszcze się patrzy, czyli kogo niéma?

— To ty! — Kiejstut woła — o! nie zapomniałem,
Że ty jeden z Niemców masz Litewską duszę!
Jam cię dawniéj kochał, choć jeszcze nie znałem.
Z nienawiści twoich ciebie wyjąć muszę.

Tobiem ja dar winien najdroższéj swobody. —
— Cicho — Komtur rzecze — cicho, Kniaziu Panie!
Z nowemi przyszedłem przyjaźni dowody.
Głowie twojéj grozi tajemne knowanie.

Tyś jest Chrześcjan wrogiem. Nigdy Krzyżak ciebie
Nie zdradził. Krew własna gotuje ci zdradę,
Jagiełło nasz Zakon pociągnął do siebie,
Na Kiejstuta zgubę, na rodu zagładę.

Nad Świętém jeziorem, w Daug pod twoim bokiem,
Zjeżdża Mistrz z Jagiełłą, i na twoję głowę
Sprzysięgać się mają, krwi własnéj potokiem
Bratanek przymierze zapisuje nowe. —

— Prawdaż to?! — zawoła Kiejstut. — Dziś, Komturze,
Z wieścią do mnie śpieszył wierny Bojar stary;
Lecz nie chciałem wierzyć, by z téj strony burze
Wstać miały. Synowiec nie strzymał mi wiary! —

— Słuchaj — Komtur rzecze — patrz na wiarę swoję!
Oto są owoce twéj i naszéj wiary:

Krewni na krew własną zaczajeni stoją.
Ja obcy sam z siebie nie szczędzę ofiary;

Ja Zakonu skarby w ręce ci przynoszę,
Od twéj głowy ciosy odwracam, o Panie!
A w nagrodę, Kniaziu, o jedno cię proszę:
Daj w twém sercu wierze Chrystusa mieszkanie.

Kiejstut zamilkł, tylko ciśnie dłoń Komtura,
I milczy, a łza mu po jagodach ciecze;
On patrzy, ten milczy, i cisza ponura.
— Dzięki za troskliwą o mą głowę pieczę!

Dzięki ci! O wierze nie mówmy, mój bracie!
Zdejmij z serca wiarę, co z człeka zostanie?
Zedrzyj z niego skórę, choćbyś w złotéj szacie
Chodzić mu dozwolił, szata szatą, Panie,
A zdartéj mu złoto nie zastąpi skóry!

Komtur dłoń wyciągnął, już żegna w milczeniu,
I nie rzekł ni słowa, wychodzi ponury,
Siadł na koń, w podwórcu zniknął w nocnym cieniu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.