Ania z Avonlea/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Ania z Avonlea
Wydawca Wydawnictwo M. Arcta
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Rozalia Bernsteinowa
Tytuł orygin. Anne of Avonlea
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XX
Zwykła kolej rzeczy

Nazajutrz Ania zerwała się wczesnym rankiem i radośnie powitała jasny wschód słońca, triumfalnie wznoszącego się po perłowem niebie. Zielone Wzgórze tonęło w morzu blasków, poprzerzynanem rozkołysanemi cieniami wierzb i topoli. Za drogą rozciągał się łan blado-złotej pszenicy, lekko falującej od podmuchów wiatru. Świat był tak piękny, że Ania chwil kilka stała bez ruchu u furtki, upajając się jego czarem.
Po śniadaniu Maryla przygotowała się do odjazdu. Zabierała ze sobą Tolę, której oddawna już przyrzekła tę przejażdżkę.
— A ty, Tadziu, bądź grzeczny i nie męcz Ani — upominała go. — Jeśli usłyszę, żeś się dobrze sprawował, dostaniesz torebkę różowych karmelków.
Niestety, Maryla odstąpiła szczytnych zasad i ostatnio nauczyła się przekupywać Tadzia, aby zmusić go do grzeczności.
— Nie będę psocił umyślnie, ale jeśli mi się to zdarzy przypadkiem? — chciał się upewnić Tadzio.
— Wystrzegaj się przypadków. Aniu, jeżeli przyjdzie pan Shearer — kończyła — wybierz dobry kawał pieczeni i parę befsztyków — w przeciwnym razie trzeba będzie zabić kuraka na jutrzejszy obiad.
— Szkoda mi dziś czasu na gotowanie obiadu dla nas dwojga tylko — wystarczy nam reszta zimnej szynki, a gdy powrócicie wieczorem, usmażę befsztyki.
— Ja pójdę przed południem pomagać panu Harrisonowi zbierać trawę morską — zawiadomił Tadzio. — Prosił mnie wczoraj i na pewno poczęstuje mnie obiadem. Pan Harrison jest strasznie miły — chciałbym być taki jak on, gdy dorosnę. Tylko nie z twarzy. Ale tego się nie boję, bo pani Linde mówi, że jestem bardzo ładny. Powiedz mi, Aniu, czy zawsze będę ładny?
— Przypuszczam, że będziesz — odrzekła Ania poważnie, nie spostrzegając wyraźnego niezadowolenia Maryli. — Jesteś rzeczywiście ładnym chłopcem, to też powinieneś się zachowywać równie grzecznie i rycersko, jak na to wyglądasz.
— A dlaczego wczoraj, kiedy Minia Barry płakała, że jest brzydka, powiedziałaś jej, żeby była miła i grzeczna, to nikt nie będzie jej uważał za brzydką? — pytał niezadowolony Tadzio. — Czy się jest ładnym, czy brzydkim, zawsze trzeba być grzecznym!
— A ty sam nie pragniesz być grzecznym? — wtrąciła Maryla, która nauczyła się już wielu rzeczy, ale nie zdawała sobie jeszcze sprawy z bezcelowości takich pytań.
— Owszem, ja chcę być grzecznym, ale nie za bardzo — odpowiedział Tadzio przezornie. — Można się źle sprawować i zostać dyrektorem szkoły niedzielnej. Pan Bell jest dyrektorem, a to przecież strasznie zły człowiek.
— To nieprawda! — zawołała Maryla z oburzeniem.
— Właśnie, że jest! Sam to mówił — zapewniał Tadzio. — W niedzielę przy modlitwie. Mówił, że jest marnym robakiem i nędznym prochem. Co on takiego zrobił, Marylo? Zabił kogo, czy okradł skarbonkę kościelną? Powiedz mi!
Szczęściem w tej chwili nadjechała pani Linde i wybawiła Marylę z trudnej sytuacji, w jaką ją wprawiły kłopotliwe pytania Tadzia. W duszy życzyła sobie, ażeby na przyszłość pan Bell zechciał unikać tak ryzykownych przenośni w kazaniach, wygłaszanych wobec małych dzieci.
Pozostawszy sama, Ania zabrała się z zapałem do pracy. W mgnieniu oka łóżka były zasłane, podłogi zamiecione, kury nakarmione, a uprana biała sukienka rozwieszona na sznurze. Teraz czekało ją przesypanie pierzyny. Poskoczyła na strych i zarzuciła na siebie pierwszą lepszą starą sukienkę, jaka jej wpadła w ręce — granatową marynarską, trzy lata temu odłożoną do rupieci. Była ona tak wyrośnięta i szczupła, jak owa słynna bawełniana, w której Ania w swoim czasie zadebjutowała na Zielonem Wzgórzu. Puch i pierze nie mogły już temu ubiorowi wyrządzić żadnej szkody. Stroju dopełniała okręcona wkoło głowy czerwona kraciasta chustka, ongi własność Mateusza. W tem przybraniu Ania udała się do pokoiku przy kuchni, dokąd już była poprzednio zaniosła pierzynę. U okna wisiało pęknięte lusterko — w niefortunnej chwili Ania rzuciła nań okiem. Siedem piegów na nosie odcinało się wyraźniej niż zwykle, może wskutek blasku padającego przez nieosłonięte szyby.
— Wczoraj zapomniałam nos natrzeć maścią — pomyślała. — Muszę to zaraz zrobić.
Stosowała już różne środki, w celu usunięcia piegów; przy jednej z prób skóra zeszła z całego nosa, ale piegi pozostały. Przed paru dniami znalazła w jakiemś czasopiśmie nową receptę maści na piegi. Wobec tego, iż wszystkie składniki potrzebne do przygotowania jej miała w domu, sporządziła ją bezzwłocznie ku wielkiemu niezadowoleniu Maryli, uważającej, że jeśli Opatrzność umieściła piegi na czyimś nosie, nie należy ich usuwać.
Ania udała się do śpiżarni, zwykle mrocznej z powodu cienia wierzby, rosnącej tuż pod oknem. W tej chwili panowała tam zupełna ciemność, gdyż żaluzja była zapuszczona dla zabezpieczenia zapasów przed natrętnemi muchami. Zdjęła z półki butelkę z lekarstwem i starannie wysmarowała cały nos pendzelkiem, specjalnie przygotowanym na ten cel. Po dokonaniu tej ważnej czynności wróciła natychmiast do swego zajęcia. Ten, kto kiedykolwiek przesypywał pierze, wyobrazi sobie z łatwością wygląd Ani po skończonej pracy. Suknia jej była biała od pierza, a wymykające się z pod chustki, przyprószone puchem kosmyki włosów tworzyły istną aureolę.
W tej nieszczęsnej chwili u drzwi kuchni rozległo się stukanie.
— To zapewne pan Shearer — pomyślała Ania. — Wyglądam jak czarownica, ale nie mam czasu się przebierać, bo nie będzie czekał ani chwili.
I pędem pobiegła do drzwi.
Jeśli kiedykolwiek litościwa ziemia rozstępowała się, by pochłonąć zrozpaczoną dziewicę, to podłoga przedsionka na Zielonem Wzgórzu powinna była się zapaść pod upierzoną Anią.
Na progu stały: Priscilla Grant, elegancka w swej jedwabnej sukni; niska, tęga siwowłosa dama w płóciennym kostjumie i jakaś trzecia pani wysoka, wytwornie ubrana, o pięknej, szlachetnej twarzy i wielkich fiołkowych oczach, ocienionych długą rzęsą.
— Przeczucie mi powiedziało — wyraziłaby się Ania dawnemi czasy, — że to była Karolina Morgan.
W tej rozpaczliwej chwili jedna jedyna myśl wyłoniła się z chaosu, panującego w jej głowie. Uczepiła się jej, jak zbawczej deski ratunku. Wszystkie bohaterki pani Morgan wyróżniały się tem, że w każdej sytuacji „stawały na wysokości zadania“. Bez względu na przeciwności losu okazywały swą wyższość nad wszelkiemi niedolami życia i zawsze „stały na wysokości zadania“. Ania uświadomiła sobie, że obowiązkiem jej było pójść w ich ślady, i uczyniła to tak doskonale, że Priscilla nazajutrz orzekła, iż nigdy w życiu nie podziwiała Ani Shirley tak, jak owej chwili. Bo Ania, chociaż zgnębiona i wstydem przejęta, nie okazała tego absolutnie. Przywitała Priscillę i przedstawiła się jej towarzyszkom z takim spokojem i swobodą, jakgdyby była przybrana w jedwabie i aksamity. Niewątpliwie oszołomiło ją odkrycie, że dama, co do której „przeczucie jej powiedziało“, iż była panią Morgan, okazała się jakąś nieznaną panią Pendexter, krępa zaś, siwowłosa osoba nosiła nazwisko sławnej powieściopisarki. Ale ta przykrość już ją mało dotknęła. Wprowadziła swych gości do bawialni, poczem wybiegła pomóc Priscilli wyprząc konia.
— Bardzo mi przykro, że zaskoczyłyśmy cię tak niespodzianie — przepraszała Priscilla, — ale do wczoraj wieczór nie wiedziałam, że przyjedziemy. W poniedziałek ciotka Karolina wraca do domu, a dzień dzisiejszy postanowiła spędzić u przyjaciółki w mieście. Lecz wczoraj wieczór ta ostatnia odwołała zaproszenie z powodu wybuchu szkarlatyny w jej domu. Wiedząc, jak bardzo pragniesz poznać ciotkę, zaproponowałam odwiedziny u was. Po drodze wstąpiłyśmy do Białych Piasków po przyjaciółkę ciotki, panią Pendexter, która stale mieszka w New-Yorku i jest żoną miljonera. Czasu mamy mało, gdyż pani Pendexter musi być w hotelu na piątą.
Wyprzegając konia, Ania kilkakrotnie pochwyciła zdumione spojrzenia Priscilli, rzucane ukradkiem w jej stronę.
— Nie powinna mi się tak przyglądać — myślała z pewną urazą. — Jeżeli nawet nie wie, co to jest przesypywanie pierza, może to sobie przecież wyobrazić.
Priscilla wróciła do bawialni, a zanim Ania zdążyła pobiec na górę, w kuchni zjawiła się Diana. Ania zatrzymała ją gwałtownym ruchem.
— Diano! Czy możesz odgadnąć, kto jest teraz w naszej bawialni? Karolina Morgan i pewna miljonerka z New-Yorku! A oto ja w tym stroju i w śpiżarce tylko resztki szynki na obiad!
I znowu zauważyła, że Diana spogląda na nią tym samym zagadkowym wzrokiem, jakim przed chwilą patrzała Priscilla. Tego już było za wiele.
— Ach, Diano nie patrz na mnie w ten sposób! — błagała. — Ty przynajmniej powinnaś wiedzieć, że najzręczniejsza osoba w świecie nie potrafi przesypać pierza i pozostać przy tem niezapierzoną.
— Ale... ale to nie pierze, Aniu. To twój nos! — wyjąkała Diana.
— Mój nos? Nic mu się chyba nie stało!
Ania pośpieszyła do lusterka. Jedno spojrzenie odkryło fatalną rzeczywistość: nos był szkarłatny. Osunęła się na krzesło — pewność siebie opuściła ją wreszcie.
— Co to takiego? — pytała Diana ciekawie.
— Myślałam, że smaruję nos lekarstwem na piegi, tymczasem użyłam czerwonej farby, którą Maryla znaczy ściereczki! — brzmiała zrozpaczona odpowiedź. — Co teraz pocznę?
— Zmyj ją — poradziła praktyczna Diana.
— A może się nie zmyje? Raz już ufarbowałam sobie włosy, dzisiaj pomalowałam nos. Wtedy Maryla ścięła mi włosy, dziś środek ten trudno byłoby zastosować. Oto jeszcze jedna kara za próżność! Zasłużyłam na nią — ale to niewielka pociecha. Doprawdy, to chyba wystarcza, ażeby uwierzyć, że urodziłam się pod złą gwiazdą!
Szczęściem farbę udało się zmyć i Ania, pocieszona nieco, pośpieszyła na swą facjatkę, podczas gdy Diana pobiegła do domu. Za chwilę przebrana i w dobrym humorze zjawiła się na dole. Jej biała sukienka, w której tak pragnęła się zaprezentować, powiewała, jak na urągowisko, na sznurze; Ania musiała się zadowolić czarną batystową. Rozpaliła ogień i zagotowała herbatę, zanim Diana powróciła. Diana przynajmniej miała na sobie białą sukienkę; w rękach trzymała przykryty półmisek.
— Matka moja ci to przysyła — rzekła, podnosząc pokrywę i ukazując uszczęśliwionej Ani zręcznie pokrajane i ułożone kurczę.
Świeży chleb, doskonałe masło i ser, placek owocowy wypieku Maryli i salaterka konfitur ze śliwek, pływających w złotym syropie, niby w zakrzepłych promieniach słońca, dopełniły uczty. Wielki wazon białych i różowych astrów przystrajał stół, ale wszystko razem wydawało się Ani bardzo nędznem w porównaniu z wyszukanem przyjęciem, zastawionem tak niedawno dla pani Morgan.
Jednakże głodni goście zdawali się nie widzieć żadnych braków i zajadali z wielkim smakiem skromne potrawy. Po kilku chwilach i Ania zapomniała o skromnem „menu“. Powierzchowność pani Morgan zawiodła oczekiwania jej wielbicielek, lecz rozmowa jej musiała je oczarować. Podróżowała bardzo wiele i umiała opowiadać. Znała świat, a doświadczenia swe wypowiadała dowcipnie i wesoło, olśniewając słuchaczy. Zręcznie wciągała obecnych do rozmowy, tak że Ania i Diana, zanim się spostrzegły, gawędziły z nią jak ze starą przyjaciółką. Pani Pendexter była małomówna, tylko uśmiech igrał w jej pięknych oczach i na ustach, a jadła kurczę i ciasto z tak nadzwyczajnym wdziękiem, jakby miała przed sobą przynajmniej nektar i ambrozję. To też później Ania zwierzyła się Dianie, że ktoś tak bosko piękny jak pani Pendexter, nie powinien wcale mówić — wystarcza, gdy patrzy.
Po obiedzie towarzystwo udało się na przechadzkę poprzez Aleję Zakochanych, Dolinę Fiołków, Ścieżkę Brzóz i Las Duchów aż do Źródła Nimf, gdzie rozłożono się na półgodzinny odpoczynek. Rozmowa toczyła się przemile. Pani Morgan uśmiała się do łez podczas opowiadania Ani o pewnej pamiętnej wieczornej przechadzce, której to Las Duchów zawdzięczał swoją nazwę.
— Czyż to nie była istna uczta dla umysłu i serca? — pytała Ania Dianę po odjeździe gości. — Nie umiałabym powiedzieć, kiedy doznawałam większej rozkoszy: słuchając pani Morgan, czy też patrząc na panią Pendexter? Sądzę, iż przyjemniej spędziłyśmy czas, niż gdybyśmy były uprzedzone o ich przyjeździe i musiały się zająć wyszukaną usługą. Zostań ze mną na herbacie, Diano, pogadamy jeszcze o wszystkiem.
— Priscilla mówi, że szwagierka pani Pendexter jest angielską hrabiną, a jednak pani Pendexter wzięła drugą porcję konfitur — rzekła Diana, jakgdyby te dwa fakty nie dawały się pogodzić.
— Nawet sam hrabia nie mógłby skrzywić swego arystokratycznego nosa na konfitury Maryli — zauważyła Ania dumnie.
O nieszczęściu, jakie spotkało jej własny nos, Ania nie wspomniała, opowiadając Maryli historję dnia, lecz lekarstwo na piegi wylała za okno.
— Nigdy już nie będę stosowała środków upiększających — postanowiła uroczyście. — To dobre dla ludzi rozważnych, a nie dla takich, którzy, jak ja, są nieodwołalnie skazani na popełnianie ciągłych omyłek!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Rozalia Bernsteinowa.