Anioł kopalni węgla/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Anioł kopalni węgla
Podtytuł Powieść dla młodzieży
Wydawca Redakcya „Przyjaciela Dzieci“
Data wyd. 1903
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Drugiego dnia przy zejściu do kopalni Anna znowu przechodziła wszystkie te wrażenia, jakich doznawała po raz pierwszy. Nie były one jednak tak silne, jak poprzednio, i w końcu oswoiła się zupełnie z niebezpieczeństwami pracy w kopalni.
Gdy po upływie dwóch tygodni otrzymała zapłatę, wyrównywającą naszym sześciu rublom, wyszedłszy z kopalni i czując w dłoni pieniądze, aż podskoczyła z radości.
Ojciec zyskał pomoc, brak wygód nie będzie mu już tak dokuczał, jak poprzednio... O, jakże poczciwa ta córka była szczęśliwą!
Praca jednak wśród pyłu węglanego bardzo niekorzystnie wpłynęła na cerę Anny była jakby zabrudzona, miałkie, zaledwie dostrzegalne cząsteczki węgla wgryzły się w jej twarz, ozdobioną zarumienionemi policzkami.
Pierwsza to zauważyła jej starsza siostra Marya, a przekonawszy się, że te ciemne plamki z wielkim trudem zaledwie odmyć można było, rzekła do niej:
— Ach, Anusiu, czyż ty w kopalni węgla pracujesz? całą twarz masz pokrytą sadzami!
Anna przestraszona zarumieniła się i spojrzała na ojca: na szczęście drzemał, więc nie słyszał zapytania Maryi.
Później, dawszy znak siostrze, wyszła z nią do kuchenki.
— Moja droga Maryo — rzekła do niej — tylko nie gniewaj się na mnie, a wydam ci wielką tajemnicę. Rzeczywiście, pracuję w kopalni węgla, i to już od dwóch tygodni...
— Ty? W tych strasznych przepaściach? — zawołała Marya z wielkim przestrachem, i przerażona załamała ręce.
— Tak, moja droga! — odrzekła Anna z uśmiechem. — Nie trwoż się! Z początku i mnie się zdawało, że to coś okropnie strasznego, ale przemogłam się i przyzwyczaiłam.
Za te dwa tygodnie pracy zapłacono mi ładną sumkę, dla zarobku zatem, mającego dopomagać naszemu ojcu, warto się troszkę poświęcić...
— Tak, to prawda, i ja chciałabym cię naśladować. Gdybyś więc i dla mnie wyjednała także jakąkolwiek pracę w kopalni...
— Niepodobna, moja droga; bo któż pozostanie przy ojcu?
— To prawda. Ale gdyby się ojciec dowiedział, że ty...
— To też zachowajmy to przed nim w największej tajemnicy.
— Niepodobna, moja poczciwa Anusiu, twoja cera okopcona wyda cię!
— Prawda, ale trzeba na to poradzić. Powiem dobrej pani Łucyi, a ona z pewnością znajdzie jaki zbawczy środek.
Siostry rozeszły się, a gdy Anna nazajutrz kłopot swój opowiedziała Łucyi, ta zamyśliła się głęboko, a po chwili odrzekła:
— Obawa twoja jest słuszną, gdyż po kilku miesiącach staniesz się z cery podobną do Cyganki. Jedyny środek na to — kaptur stanowiący zasłonę na całą głowę, ale gdy górnicy ujrzą cię w nim, zaczną zaraz wyśmiewać się z ciebie.
— Uproszę ich, ubłagam...
— Braknie ci słów na usprawiedliwienie się, moje dziecko!.. Ale poczekaj, rozmówię się z Franciszkiem... To człowiek bardzo roztropny, on wszystkiemu potrafi zaradzić.
Gdy na drugi dzień Anna pokazała się w kopalni okryta kapturem, zwróciła na siebie uwagę wszystkich górników.
Dzieci pokazywały ją sobie palcami, chichotały, starsi pomrukiwali z niezadowoleniem, powiadając, że nie należy pozwolić na wprowadzenie podobnej nowości; kto zaś lęka się, aby nie poczerniał na twarzy, niech porzuci pracę, a nie odróżnia się niczem od innych.
Przemawiała tak przez ich usta nie złość, ale ciemnota umysłowa, która nie może ścierpieć najmniejszej zmiany w dawnych obyczajach, do których nawykła.
Anna tych szyderstw, chichotków i pogróżek słuchała w milczeniu i krzątała się z większą jeszcze, niż kiedykolwiek pilnością.
Łzy wprawdzie cisnęły się jej do oczu, lecz je siłą stłumiła.
Gdy nadeszła godzina południowa, Anna usiadła na boku, w pobliżu zaś od niej spoczywała gromadka robotników, a pomiędzy nimi Franciszek.
— To rzecz niesłychana! — mówił jeden z nich. — Tyle naszych dzieci przechodziło przez kopalnię, a żadnemu z nich nie przyszło do głowy brać kaptur lub zasłonę. Czy to jaka księżniczka, czy co? A wreszcie, choćby nią i była, to niech się nie wyróżnia i czernieje, tak, jak i my wszyscy. Kiedy my czarni, dlaczegóż ona jedna ma pozostać białą? Mojem zdaniem, albo wszyscy powinniśmy chodzić w kapturach, albo nikt, a że nie każdy posiada odpowiednie fundusze na sprawienie go sobie, więc radzę zedrzeć Annie kaptur z głowy i spalić go...
Anna z krzykiem przeraźliwym zerwała się i pobiegła w głąb kurytarza.
Robotnicy roześmieli się, dzieci rzuciły za nią kawałkami węgli, jeden tylko mąż Łucyi i Franciszek zachowali poważne milczenie.
— Źle, bracia, mówicie! — rzekł po chwili Franciszek — Anna godna naszej opieki i szacunku, bo niczem nie zasłużyła na prześladowanie.
— Milcz, młodzieńcze! — zawołało kilka głosów. — Jesteś tu świeżym, jak i ona, przybyszem, więc powinieneś szanować obyczaje, które tu zastałeś. Jakób ma słuszność, trzeba zedrzeć z niej kaptur i spalić go!
— Tak, tak, spalić, spalić! — wrzasnęła gromada.
I wśród hałasu wszyscy zerwali się na równe nogi.
Franciszek z mężem Łucyi chcieli przemawiać w obronie biednej dziewczynki, ale ich zakrzyczano i odtrącono na bok.
Nagle Franciszek przypomniał sobie, że górnicy, jako zupełnie nieoświeceni, są niezmiernie zabobonni, postanowił więc rozwinąć działanie w tym kierunku, i wyprzedzając całą gromadę, zawołał:
— Bracia, zatrzymajcie się! Zróbcie, co się wam podoba, ale wysłuchajcie mnie!
— Zgoda!.. Mów tylko prędzej, bo czasu zbyt wiele nie mamy...
— Wiecie to doskonale — zaczął Franciszek — że wszystkie skarby kopalne są własnością duchów, mieszkających w głębi ziemi.
— Tak, tak! — potwierdzili górnicy wie o tem najmniejsze nawet dziecko.
— Więc w takim razie i nasza kopalnia jest własnością jednego z podobnych duchów. Ale nie wiem, czy doświadczyliście, że duchy są niezmiernie zazdrosne o swoje skarby, i górnikom, co kopią w nich, starają się psocić, nieraz bardzo dokuczliwie.
— Wiemy i to, wiemy! — przerwali robotnicy.
— Ja wiem, że wiecie, pewnie niejednemu z was się przytrafiło, że mu zgasła lampa, kawał węgla spadł na głowę lub plecy, nogi się zaplątały, i padając, aż do krwi rozbił czoło. Od pewnego jednak czasu wypadki te nie ponawiają się, a nieraz bywają one zapowiedzią zdarzeń daleko groźniejszych, mogących nawet zniszczyć całą kopalnię. A czy wiecie, dlaczego od pewnego czasu wypadki te ustały? Oto dla tego, że duchy straciły na mocy...
— A to być może, bardzo być może.
— A czy wiecie, dlaczego mianowicie osłabły? — zapytał znowu Franciszek. — Oto dlatego, moi bracia, że pomiędzy nami znajduje się anioł kopalni, który pracuje jedynie dlatego, aby nieść pomoc swemu biednemu ojcu. Z ufnością w nasze serca, z nadzieją w opiekę Wszechmocnego Boga stanął pomiędzy nami trwożny, lękliwy, słaby, jak trzcina, wiotki jak kwiatek. Nie upadł jednak, Bóg go wsparł, dobrzy ludzie dopomogli. Jeżeli chcecie, pokażę go wam, ale przestrzegam, że nie jest to anioł ze skrzydłami, w obłocznej, powiewnej szacie, tylko zwyczajna dzieweczka, dobra córka, godna opieki waszej, ojcowie, a waszej miłości, córki, które tu podzielacie pracę swoich ojców! Chodźcie, pokażę ją wam! Wy, bracia, choć w pracy wychowani, macie zacne serca, szanujecie i kochacie to, co godnem jest uznania.
— Tak, tak, pokaż nam tego anioła kopalni! — zawołano gwarnie.
Dzieci wsunęły się pomiędzy starszych, chcąc jak najprędzej zobaczyć niewidziane przez siebie zjawisko.
Franciszek ruszył naprzód, i uszedłszy kilkanaście zaledwie kroków, zatrzymał się.
W głębi, we framudze, wykutej w ścianie i oświetlonej kilku płomieniami klęczała Anna, bez kaptura, i z przejęciem modliła się.
Ręce miała złożone, oczy wzniesione w górę, a światło, spływając po niej, otaczało ją jakby aureolą, wpośród której przedstawiają świętych i błogosławionych. Twarz blada, świecąca białością, podnosiła urok całej postaci.
Franciszek wyciągnął rękę i wskazując na Annę rzekł:
— Oto anioł kopalni, którego miałem wam pokazać!
— Ależ to Anna, nasza towarzyszka! — zawołano.
— Tak jest, Anna, dobra i poświęcająca się córka, a taka czyż nie godna nazwy anioła?
— Ale to dla was zapewne nie wystarcza, — ciągnął dalej. — Wy żądalibyście anioła fruwającego w powietrzu, zapominając, że są i na ziemi anioły, świecące cnotami, jak gwiazdy wśród ciemnej nocy. Takim aniołem jest Anna. Pomyślcie tylko z uwagą, a sami przyznacie, że mam słuszność.
Gromada górników w milczeniu patrzyła na modlącą się dzieweczkę. Jaki taki westchnął, zdjął czapkę i począł mówić pacierz, z czego korzystając Franciszek, rzekł cichym głosem:
— Nie przeszkadzajmy jej, anioł to prawdziwy, choć w ludzkiej postaci. Ona modli się o opiekę i pomoc Bożą dla siebie i dla nas.
— Więc to ona poświęciła się tak ciężkiej i mozolnej pracy, w zamiarze przyniesienia pomocy choremu ojcu? — zapytano.
— Tak, ona dla ojca. Znam go, i wiem, że leży bezwładny na łożu boleści. To nieszczęście może spotkać każdego z nas... Jakiegoż więc uwielbienia godna ta biedna, bezsilna dziewczynka. Gdyby córka którego z was, moi bracia, spełniła coś podobnego, czybyście nie byli dumnymi z posiadania takiego dziecka?.. Czybyście nie nazywali jej swoim aniołem opiekuńczym? Tak, bracia, jest nim i zarazem aniołem naszej kopalni, gdyż Bóg, przez opiekę i wzgląd na nią, strzedz będzie nas wszystkich i bronić od nieszczęścia.
— Tak, to prawda — potwierdził jeden z górników — dlaczegóż jednak pragnie wyróżnić się z pośród nas białością lica? Anioł nie potrzebuje tej ziemskiej ozdoby; cnota jego, którą przyświeca innym, jest sama przez się najpiękniejszą z szat.
— Macie słuszność — odrzekł Franciszek — cnota jest tak przepyszną szatą, że jej nic zastąpić nie zdoła. Anna wie to dobrze, ale gdyby przez zmianę cery nabrała śladów pracy w kopalni, ojciec poznałby jej zajęcie, zmartwiłby się tem niewymownie, co dla schorzałego mogłoby być zabójczem, ona zaś zostałaby sierotą. Tajemnicę Anny już odgadła starsza siostra, i o mało co, że jej nie wydała przed ojcem. Uniesiona szlachetnym przykładem poświęcenia młodszej siostry, chciała również zapisać się do robotnic naszego podziemia, ale Anna przekonała ją, że musi pilnować chorego, została więc w domu, i jest jego aniołem opiekuńczym. Przyznacie, że takie dzieci godne są naszej opieki... Gdy Anna zarabia w kopalni, Marya zarobkuje praniem i naprawą zniszczonej bielizny. Praca ta mało jej przynosi dochodu, zawsze jednak coś znaczy, bo przynajmniej tyle, że w połączeniu z zarobkiem Anny broni je obie i chorego ojca od ostatecznej nędzy.
Robotnicy w milczeniu popatrzyli jeszcze raz na Annę i powoli wrócili na swoje miejsce.
Dziewczynka odetchnęła. Co mówiono, tego dosłyszeć nie mogła, była tylko pewną, że wrzawa zbliżających się górników zapowiadała spełnienie groźby, z jaką się przeciw niej odzywali, to jest, że kaptur zostanie z niej zdarty, spalony, a ona sama obsypaną· szyderstwami i zapewne wypędzoną z kopalni. Uciekła się więc do ostatniego ratunku, do modlitwy, i nie zawiodła się w swej nadziei.
Kiedy wrzawa uciszyła się, trwoga znikła, wdzięczność napełniła całą jej duszę, w serce wstąpiła otucha, i biedna dzieweczka, wzruszona do głębi, rzewnemi zalała się łzami.
Wtem odezwał się głos dzwonu, wzywający do pracy.
Anna pobiegła z pośpiechem, ale lękając się wywołania nowej burzy, kaptur schowała i stanęła pomiędzy robotnikami bez żadnej osłony na głowie.
— Anno, włóż kaptur! — szepnął Franciszek — nie lękaj się niczego, burza przeminęła, i wszystko obróciło się na twoją korzyść!
— Czyż to podobna? — zapytała z najżywszą radością.
— Robotnicy poczciwi ludzie, i chociaż prostacy, zrozumieli twoje poświęcenie. Możesz więc bez żadnej obawy bronić swej twarzy od poczernienia.
— Jakże ci wdzięczną jestem, panie Franciszku, za ten nowy dowód twojej nade mną opieki! Dziękuję ci, całem sercem dziękuję!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: Anonimowy.