Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część czwarta/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Gdy Aleksiej Aleksandrowicz wszedł do poczekalni znakomitego petersburskiego adwokata, zastał w niej parę osób, pomiędzy któremi były trzy panie: staruszka, młoda kobieta i kupcowa, oraz trzech panów: jeden, bankier niemiec z pierścieniem na palcu; drugi, bogaty kupiec, i trzeci, jakiś urzędnik w złym humorze, ubrany w wice-mundur i z orderem na szyi. Klienci widocznie od dłuższego już czasu czekali na przyjście adwokata. Dwaj pomocnicy, skrzypiąc piórami, pisali przy biurkach. Pióra, ołówki, kałamarze, na które Aleksiej Aleksandrowicz, jako amator, zwrócił odrazu uwagę, były niezwykle ładne; Aleksiej Aleksandrowicz nie mógł nie spostrzedz tego. Jeden z dependentów, nie wstając, skrzywił się i nie zbyt grzecznie zwrócił się do Aleksieja Aleksandrowicza.
— Co panu potrzeba?
— Mam interes do adwokata.
— Adwokat obecnie zajęty — odparł niechętnie pomocnik i wskazując piórem na oczekujących, wziął się znowu do pisania.
— Ale czy nie mógłby obecnie znaleźć trochę czasu? — zapytał Aleksiej Aleksandrowicz.
— Nie może znaleźć wcale czasu, gdyż zawsze jest zajętym; zechce pan poczekać.
— Może pan będzie łaskaw oddać mu mój bilet wizytowy... — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz, widząc konieczność zdradzenia swego incognito.
Pomocnik wziął bilet, którego treść nie wywarła na nim żadnego wrażenia i zniknął za drzwiami.
Aleksiej Aleksandrowicz w zasadzie był zwolennikiem jawnych sądów, lecz niezupełnie sprzyjał niektórym szczegółom zastosowywania ich, a to z wiadomych sobie wyższych służbowych powodów, krytykował je więc, o ile w ogóle był w stanie krytykować cobądź, co zostało najwyżej zatwierdzonem. Aleksiej Aleksandrowicz spędził całe życie na urzędowaniu w administracyi i dlatego, gdy czemukolwiek niezupełnie sprzyjał, to niesprzyjanie to łagodził tem, że uznawał konieczność błędów i możność naprawiania ich. W nowych sądowych instytucyach nie trafiały do przekonania jego warunki, w jakich znajdowała się adwokatura. Dotąd jednak nie miał nigdy żadnej styczności z nią i dlatego ganił tylko z teoretycznego punktu widzenia, obecnie jednak niezadowolenie to powiększyło się jeszcze bardziej wskutek nieprzyjemnego wrażenia, jakie wywarła na nim poczekalnia adwokata.
— W tej chwili wyjdzie — rzekł dependent i w rzeczy samej po upływie dwóch minut pokazała się we drzwiach długa postać starego prawnika, naradzającego się z adwokatem i postać samego adwokata.
Adwokat był to mały, łysy, barczysty człowiek, z ciemną rudawą brodą, jasnemi długiemi brwiami i pochyłem czołem. Ubrany był modnie; wszystko było na nim wykwintne, ale niegustowne, poczynając od krawatu i podwójnej dewizki, kończąc na lakierowanych kamaszkach. Twarz była rozumna, chłopska, ubranie strojne ale bez gustu.
— Służę panu — rzekł adwokat, zwracając się ku Aleksiejowi Aleksandrowiczowi i puszczając go przed sobą, zamknął drzwi.
— Niech pan będzie łaskaw — i wskazał fotel, stojący koło biurka założonego papierami, a sam usiadł na głównem miejscu, pocierając małe ręce, o palcach krótkich, obrośnięte białymi włosami, i pochylając na bok głowę. W chwili jednak, gdy adwokat usadowił się, przeleciał mól. Adwokat z prędkością, jakiej nie można się było spodziewać po nim, złapał mola i znów zajął poprzednie miejsce.
Zanim zacznę mówić z panem o mojej sprawie — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz, spoglądając ze zdumieniem na ruchy adwokata — muszę uprzedzić pana, że sprawa, którą mu wyłożę, powinna pozostać tajemnicą.
Zaledwie dostrzegalny uśmiech przemknął po ustach adwokata i poruszył rudawe wąsy, zwieszające się nad wargami.
— Nie byłbym adwokatem, gdybym nie był w stanie zachować powierzonej mi tajemnicy. Jeśli pan jednak życzy sobie...
— Nazwisko moje wiadomem jest panu? — zapytał Aleksiej Aleksandrowicz.
— Jest mi wiadomem, jak również i pańska pożyteczna działalność — i znów złapał mola — którą zna każdy Rosyanin — rzekł adwokat, schylając się na krześle.
Aleksiej Aleksandrowicz westchnął, zbierając się na odwagę; lecz raz już zdecydowawszy się, mówił dalej swym piskliwym głosem, nie zająkując się i kładąc nacisk na niektóre wyrazy:
— Mam nieszczęście — zaczął Aleksiej Aleksandrowicz — być zdradzanym mężem, i pragnę drogą prawną rozerwać swój związek z żoną, to jest uzyskać rozwód, ale chciałbym to uczynić w taki sposób, aby syn nie pozostał się przy matce.
Szare oczy adwokata usiłowały nie śmiać się, podskakiwały jednak z radości, której adwokat nie umiał ukryć i Aleksiej Aleksandrowicz widział, że to była nietylko radość człowieka, który ma otrzymać korzystne zamówienie na swoją pracę, lecz, że był tu tryumf i zachwyt, był blask, podobny do tego złowieszczego blasku, jaki Aleksiej Aleksandrowicz widywał w oczach żony.
— Życzy pan sobie, abym dopomógł mu do uzyskania rozwodu?
— Tak, lecz muszę uprzedzić pana, że narażam się na nadużywanie pańskiej uprzejmości; przyszedłem tylko naradzić się poprzednio z panem. Pragnę rozwodu, lecz chodzi mi bardzo o sposób, w jaki go można otrzymać. Bardzo być może, że jeśli sposób ten nie będzie się zgadzał z memi wymaganiami, to będę musiał wyrzec się pomocy prawa.
— Będzie pan mógł to zrobić w każdej chwili — odparł adwokat — zależy to tylko od pana.
Adwokat spuścił oczy na nogi Aleksieja Aleksandrowicza, czując, że klient może się obrazić na widok radości, której nie był w stanie powstrzymać, i znowu spojrzał na mola, przelatującego właśnie przed nosem klienta i chciał go złapać, czego nie uczynił jednak przez wzgląd na Aleksieja Aleksandrowicza, którego musiałby poruszyć z miejsca.
— Chociaż obowiązujące pod tym względem przepisy prawa są mi znane w ogólnych zarysach — mówił Aleksiej Aleksandrowicz — pragnąłbym jednak wiedzieć, jakie kroki bywają stosowane w praktyce, w sprawach tego rodzaju.
— Życzy pan sobie — odparł adwokat, nie podnosząc wzroku i z widoczną przyjemnością, natrafiwszy na ton swego klienta — abym zaznajomił go ze wszystkimi sposobami, które mogą ułatwić spełnienie się jego życzeń?
Na potwierdzające skinienie głowy Aleksieja Aleksandrowicza, adwokat zaczął mówić, od czasu do czasu tylko spoglądając przelotnie na twarz swego klienta, na której wystąpiły czerwone plamy.
— Według naszych praw — rzekł adwokat z lekkim odcieniem niechęci ku naszym prawom — rozwód, jak panu wiadomo, możebnym jest w następujących wypadkach: Zaczekać! — zwrócił się do pomocnika, który wsunął głowę w otwarte do połowy drzwi, wstał jednak, rzekł mu parę słów i znów usiadł — w następujących wypadkach: fizyczne wady małżonków, pięcioletnia nieobecność, jeżeli miejsce pobytu nieobecnego małżonka jest niewiadomem — mówił, zaginając obrośnięty włosami krótki palec — potem wiarołomstwo... — wyraz ten wymówił z widocznem zadowoleniem. — Poddziały są następujące (adwokat w dalszym ciągu zaginał swe grube palce, chociaż główne przyczyny i ich poddziały nie mogły oczywiście być klasyfikowane razem): fizyczne wady męża lub żony, a następnie wiarołomstwo męża lub żony... — Ponieważ wszystkie palce wyczerpały się, adwokat rozgiął je i mówił w dalszym ciągu — tak się sprawa przedstawia z teoretycznego punktu widzenia; przypuszczam jednak, że pan czyniąc mi zaszczyt i zwracając się do mnie, chce dowiedzieć się i o środkach, stosowanych w praktyce. Dlatego też, kierując się antecedentami, muszę wyjaśnić, że wypadki rozwodów zależą wyłącznie od tych ostatnich. Bo braków fizycznych, o ile mogę przypuszczać, niema, jak również i nieobecności jednego z małżonków?...
Aleksiej Aleksandrowicz skinął twierdząco głową:
— A zatem pozostaje wiarołomstwo jednego z małżonków i dowiedzenie tego czynu występnej stronie za jej zgodą, lub mimo jej zgody. Muszę jednak uprzedzić pana, że ostatni wypadek w praktyce rzadko znajduje zastosowanie — rzekł adwokat, i bystro spojrzawszy na Aleksieja Aleksandrowicza, zamilkł, jak sprzedający pistolety, który opowiedziawszy o różnych zaletach broni, czeka na wybór, jaki kupujący zechce uczynić. Lecz Aleksiej Aleksandrowicz nic nie odpowiadał i dlatego adwokat mówił dalej. — Ja uważam za środek najzwyklejszy, najprostszy i najrozumniejszy, wykazanie wiarołomstwa, za obopólną zgodą. Nie pozwoliłbym sobie wyrażać się w ten sposób, gdybym mówił z człowiekiem mało rozwiniętym — rzekł adwokat — lecz przypuszczam, że pan to rozumie.
Lecz Aleksiej Aleksandrowicz był wzruszonym do tego stopnia, że nie odrazu pojął, i w roztargnionem spojrzeniu jego odbiła się niepewność; adwokat jednak dopomógł mu natychmiast:
— Dwoje ludzi nie może dłużej żyć razem, jest to fakt. Jeśli oboje godzą się na to, to szczegóły i formalności schodzą na drugi plan, a wtedy jest to najprostszy i najpewniejszy środek.
Aleksiej Aleksandrowicz zrozumiał już teraz zupełnie, lecz miał pewne skrupuły, które nie pozwalały na użycie środków tego rodzaju.
— Środek ten nie da się zastosować w tym wypadku — rzekł — tutaj można zrobić jedno tylko: dowieść winy listami, będącymi w mem posiadaniu.
Na wspomnienie o listach adwokat zacisnął wargi i wydał przeciągły, współczujący i pogardliwy dźwięk.
— Widzi pan — zaczął — sprawy tego rodzaju, jak panu wiadomo, bywają rozstrzygane przez władze duchowne, ojcowie zaś protopopi w sprawach tego rodzaju są ogromnymi amatorami najdrobniejszych szczegółów — rzekł z uśmiechem, który dowodził, że współczuje z amatorstwem ojców protopopów. — Listy mogą bezwątpienia dopomóc nam, dowody jednak muszą być zebrane drogą, któraby wykluczała wszelakie wątpliwości, to jest zeznaniami świadków. W ogóle, jeśli zrobi mi pan zaszczyt i obdarzy mnie swem zaufaniem, to będę prosił o pozostawienie mi wyboru w środkach, jakich użyć należy. Kto życzy sobie jakiegobądź rezultatu, musi zgodzić się i na środki.
— Jeśli tak... — rzekł Aleksiej Aleksandrowicz, pobladłszy nagle, lecz adwokat wstał prędko i znowu podszedł ku drzwiom, by rozmówić się z pomocnikiem, który przerwał mu na chwilę konferencyę.
— Powiedz jej pan, że my nie jesteśmy przekupkami! — rzekł i powrócił do Aleksieja Aleksandrowicza.
Wracając na swoje miejsce, złapał jeszcze jednego mola i marszcząc się pomyślał: „ładnie w lecie będzie wyglądał mój ryps!“
— Więc pan był łaskaw powiedzieć... — zwrócił się do Aleksieja Aleksandrowicza.
— Decyzyę moją zakomunikuję panu listownie — odparł Aleksiej Aleksandrowicz, wstając i opierając się o stół; postał tak czas jakiś, poczem odezwał się — ze słów pana wnoszę zatem, że przeprowadzenie rozwodu jest możebnem... prosiłbym pana również zapoznać mnie ze swymi warunkami.
— Wszystko jest możebne, jeśli pan pozostawi mi zupełną swobodę działania — rzekł adwokat, nie odpowiadając wprost na pytanie. — Na kiedy mogę liczyć, że otrzymam pańską odpowiedź? — zapytał, posuwając się ku drzwiom i świecąc oczyma i lakierkami.
— Za tydzień najdalej. Odpowiedź zaś swoją, czy pan zechce przyjąć na siebie prowadzenie tej sprawy i na jakich mianowicie warunkach, będzie pan łaskaw zakomunikować mi.
— Dobrze.
Adwokat skłonił się z szacunkiem, otworzył klientowi drzwi i pozostawszy w swym pokoju, oddał się radości, jaka go ogarnęła. Zrobiło mu się tak wesoło, że naprzekór swym zasadom, uczynił ustępstwo targującej się damie i przestał łapać mole, zdecydowawszy się ostatecznie, że trzeba będzie obić meble aksamitem, tak jak u Sigonina


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.