Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Była niepogoda, deszcz padał od samego rana i chorzy z parasolami w rękach tłoczyli się w galeryi.
Kiti przechadzała się z matką, towarzyszył im pułkownik, który zdawał się zachwycać swym cywilnym tużurkiem, kupionym we Frankfurcie. Towarzystwo chodziło po jednej stronie galeryi, starając się trzymać jak najdalej od Lewina, przechadzającego się po drugiej stronie. Wareńka w swej ciemnej sukni, w czarnym kapeluszu, którego skrzydła spuszczone były na dół, czyniły go podobnym do olbrzymiego grzyba, prowadziła pod rękę niewidomą Francuzkę. Za każdym razem, gdy Wareńka i Kiti mijały się, obydwie rzucały na siebie przyjazne spojrzenia.
— Mamo, czy mogę porozmawiać z nią? — zapytała Kiti, przypatrując się swej nieznajomej przyjaciółce i widząc, że może zejść się z nią za chwilę u źródła, ku któremu właśnie zbliżały się.
— Jeśli tak bardzo życzysz sobie tej znajomości, dowiem się pierwej, co to za jedna, i sama podejdę do niej — odparła matka. — Ciekawam tylko, co tak szczególnego upatrzyłaś sobie w niej: zapewne to dama do towarzystwa; chcesz, Kiti, to zapoznam cię i z panią Stahl. Znałam jej belle-soeur — dodała księżna, podnosząc z dumą głowę.
Kiti wiedziała, że księżna ma pewną urazę do pani Stahl, iż ta zdaje się unikać znajomości z księżną, nie nalegała więc na matkę.
— Zachwycam się nią — zauważyła Kiti, przyglądadając się Wareńce, która podawała właśnie Francuzce kubek z wodą — niech się mama tylko patrzy, jaka ona jest naturalna i sympatyczna.
— Bawią mnie twe engonements... — rzekła księżna — chodźmy jednak lepiej z powrotem — zauważyła po chwili, spostrzegając Lewina, idącego ku nim w towarzystwie kobiety, z którą bawił na wodach, i doktora; z tym ostatnim Lewin głośno i z gniewem rozmawiał; gdy księżna i Kiti wracały się, usłyszały nagle już nie głośną rozmowę, lecz krzyk. Lewin, zatrzymawszy się, krzyczał, doktór również podniósł głos. Publiczność zaczęła zbierać się koło nich; księżna i Kiti oddaliły się prędko, pułkownik zaś podszedł bliżej, chcąc się dowiedzieć o przyczynie zajścia. Po upływie paru minut pułkownik dopędził swe panie.
— Co się tam stało? — zapytała księżna.
— Wstyd i hańba doprawdy! — odrzekł pułkownik — lękam się zawsze jednej rzeczy, mianowicie spotykania się za granicą z Rosyanami. Ten wysoki jegomość pokłócił się z doktorem, nagadał mu niegrzeczności, że nie tak go leczy jak powinien i zamierzył się na niego kijem. Wstyd doprawdy!
— W istocie bardzo nieprzyjemne zajście — zauważyła księżna — i jakże skończyło się?
— Bogu dzięki — wtrąciła się do tego ta... ta w kapeluszu podobnym do grzyba... — ta Rosyanka, jak się zdaje — odpowiedział pułkownik.
— Mademoiselle Wareńka... — podpowiedziała mu uradowana Kiti!
— Tak, tak... ona przybiegła najpierwsza, wzięła tego pana za rękę i zabrała z sobą...
— Widzi mama... — zwróciła się Kiti ku matce — a mamę zawsze dziwi, że ja zachwycam się nią.
Następnego dnia, przypatrując się swej nieznajomej przyjaciółce, Kiti zauważyła, że mademoiselle Wareńka jest już z Lewinem i jego towarzyszką na tej samej stopie, na jakiej była i z innymi swemi protegés. Mademoiselle Wareńka podchodziła do nich, rozmawiała z nimi i służyła za tłumaczkę Maryi Mikołajewnie, która nie znała żadnego cudzoziemskiego języka.
Kiti zaczęła jeszcze usilniej prosić matkę, aby zezwoliła jej na zawarcie znajomości z Wareńką. I choć dla księżnej było nadzwyczaj drażliwą kwestyą zdawać się szukać przyjemności w poznaniu się z panią Stahl i czynić ku niej pierwszy krok, chociaż pani Stahl pozwalała sobie drożyć się ze swoją osobą, jednak księżna wypytywała się wszystkich znajomych o Wareńkę i dowiedziała się o niej rozmaitych szczegółów, z których można było wywnioskować, że niema nic niepożądanego w zaznajomieniu się Kiti z Wareńką, jak również i niewiele pożądanego. Księżna sama podeszła pierwsza ku Wareńce i poznała się z nią.
Skorzystawszy z chwili, gdy córka poszła do źródła, a Wareńka zatrzymała się koło sklepu piekarza, księżna zbliżyła się ku niej.
— Niech mi pani pozwoli zapoznać się z sobą — rzekła hrabina z uśmiechem pełnym godności — ale córka moja zakochała się w pani. Pani zapewne nie zna mnie, jestem...
— W każdym razie nie bardziej niż ja w niej, księżno — odparła z uśmiechem Wareńka.
— Pani wyświadczyła wczoraj ogromną przysługę naszemu nieszczęśliwemu ziomkowi!... — mówiła księżna.
Wareńka zarumieniła się.
— Nie przypominam sobie, zdaje się jednak, żem nie wyświadczyła żadnej przysługi — odparła.
— W jaki sposób uchroniła pani tego nieszczęśliwego Lewina od nieprzyjemności?
Sa compagne zawołała mnie, a ja postarałam się uspokoić go: jest to człowiek bardzo chory i niezadowolony ze swego doktora, a ja przyzwyczaiłam się do tego rodzaju chorych.
— W istocie słyszałam, że pani mieszka w Mentonie z panią Stahl, ze swoją ciotką, jak mi się zdaje. Znałam jej belle soeur...
— Pani Stahl nie jest moją ciotką; nazywam ją maman, choć niema między nami żadnego pokrewieństwa: pani Stahl wychowała mnie tylko — odpowiedziała Wareńka, rumieniąc się znowu.
Wszystko to było powiedzianem tak naturalnie, z taką prostotą i szczerym wyrazem, że od razu ujęło księżnę, która zrozumiała już, dlaczego Kiti tak pokochała Wareńkę.
— A cóż będzie z Lewinem? — zapytała księżna.
— Wyjeżdża — odrzekła Wareńka.
W tej chwili ku księżnie i Wareńce podeszła Kiti, cała promieniejąca z radości, że matka zaznajomiła się z jej przyjaciółką.
— Widzisz, Kiti, chęć twa poznania mademoiselle...
— „Wareńki“ — z uśmiechem podpowiedziała Wareńka — wszyscy mnie tak nazywają.
Kiti zarumieniła się z radości i przez dłuższy czas ściskała dłoń swej nowej przyjaciółce, nie mogąc odezwać się ze wzruszenia; dłoń Wareńki nie odpowiadała uściskiem na uścisk, lecz spoczywała nieruchomo w ręku Kiti, twarz jej jednak rozpromieniła się cichym, szczęśliwym, choć trochę smutnym uśmiechem, który odsłonił jej duże, lecz śliczne zęby.
— I ja od dawna pragnęłam tego — rzekła mademoiselle Wareńka.
— Ale pani jest ciągle tak zajętą!...
— E, nie... nie mam nic do roboty — odparła Wareńka, musiała jednak opuścić natychmiast swe nowe znajome, gdyż dwie dziewczynki, córeczki jednego z chorych Rosyan, przybiegły ku niej.
— Wareńko, mama woła! — wołały dziewczynki.
I Wareńka poszła za niemi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.