Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXII.

Szczegóły, których księżna dowiedziała się o przeszłości Wareńki i o stosunku jej do pani Stahl, były następujące: pani Stahl, o której jedni mówili, że zamęczyła swego męża, a drudzy — że to on zamęczył ją swem rozpustnem życiem, była zawsze chorowitą i egzaltowaną kobietą. Gdy po rozejściu się już z mężem wydała na świat pierwsze dziecko, które umarło natychmiast po urodzeniu, rodzina, znając uczuciowość pani Stahl i lękając się, aby wiadomość o śmierci dziecka nie zabiła jej, zamieniła dziecko, podstawiając córeczkę nadwornego kucharza, która tej samej nocy urodziła się w Petersburgu. Dzieckiem tem była Wareńka, o czem pani Stahl dowiedziała się znacznie później. Chociaż dziewczynka nie była jej córką, pani Stahl jednak zajęła się nią, tembardziej, że w krótkim przeciągu czasu cała rodzina Wareńki wymarła.
Od dziesięciu lat przeszło pani Stahl mieszkała zagranicą na południu, pozbawiona zupełnie władzy w nogach. I znów jedni mówili, że pani Stahl zdobyła sobie niezasłużenie opinię religijnej i dobroczynnej osoby, drudzy zaś — że taką jest w istocie i że żyje tylko dla dobra bliźnich swych. Nikt nie wiedział jakiego pani Stahl jest wyznania, katolickiego, protestanckiego, czy też prawosławnego, wiadomo jednak było, że była znajomą z najwyższymi dostojnikami wszystkich kościołów i wyznań.
Wareńka mieszkała z nią wciąż za granicą i wszyscy znajomi pani Stahl, znali i lubili Wareńkę, nazywając ją powszechnie mademoiselle Wareńka.
Zasiągnąwszy tych wszystkich wiadomości, księżna nie miała nic przeciwko zaznajomieniu się córki z Wareńką, tembardziej, że Wareńka miała bardzo dobre ułożenie i odebrała nader staranne wychowanie: mówiła doskonale po francusku i po angielsku i, co księżnę najbardziej ujęło, zakomunikowała jej z polecenia pani Stahl, wyrazy ubolewania, że choroba pozbawiła jej opiekunkę przyjemności zawarcia z księżną bliższych stosunków.
Poznawszy Wareńkę, Kiti coraz bardziej zachwycała się swą przyjaciółką i codziennie przekonywała się o jej nowych zaletach.
Księżna, dowiedziawszy się, że Wareńka ładnie śpiewa, prosiła ją, by kiedykolwiek przyszła na herbatę i aby zaśpiewała.
— Kiti grywa, mamy fortepian, nieszczególny co prawda, lecz pani w każdym razie zrobi nam ogromną przyjemność — rzekła księżna z uśmiechem, w którym znać było przymus. Uśmiech ten szczególniej teraz nie podobał się Kiti, gdyż zauważyła, że Wareńka nie lubi popisywać się swym śpiewem. Wareńka jednak przyszła wieczorem i przyniosła z sobą zeszyt nut. Księżna zaprosiła Maryę Eugeniewnę z córką i pułkownika.
Wareńka zdawała się być zupełnie obojętną na obecność obcych osób i podeszła od razu do fortepianu. Kiti, która dobrze grała, podjęła się akompaniować, gdyż Wareńka nie umiała.
— Pani ma niezwykły talent — rzekła księżna, gdy Wareńka skończyła śpiewać jakąś piosenkę.
Marya Eugeniewna i córka jej również zachwycały się śpiewem Wareńki i dziękowały jej.
— Niech pani spojrzy — zauważył pułkownik, spoglądając przez okno — ile publiczności zebrało się pod oknami, chcąc posłuchać śpiewu pani.
Pod oknami w istocie stało sporo osób.
— Cieszę się bardzo, że mi się udało zrobić państwu przyjemność, odpowiedziała Wareńka.
Kiti spojrzała z dumą na swą przyjaciółkę, gdyż zachwycała się i jej talentem, i głosem i urodą, najbardziej jednak jej obejściem się i tem, że Wareńka nie myślała widocznie zupełnie o swym śpiewie i nie zwracała żadnej uwagi na pochwały, któremi wszyscy zarzucali ją. Wareńka zdawała się tylko pytać: czy jeszcze mam śpiewać, czy też już dosyć mego śpiewu?
„Gdybym ja była na jej miejscu“ — myślała Kiti — dopierobym była dumną z tych pochwał! dopierobym się cieszyła, patrząc na ten tłum pod oknami: a jej to absolutnie wszystko jedno, gdyż powoduje nią tylko chęć zrobienia przyjemności maman. Ale co w niej jest takiego? Co daje jej tę siłę, która pozwala jej gardzić wszystkiem i być niezależną i spokojną? Chciałabym koniecznie być taką jak ona i nauczyć się od niej tego!“ — myślała Kiti, wpatrując się w spokojną twarz Wareńki. Księżna poprosiła Wareńkę, aby śpiewała jeszcze, i Wareńka, stojąc koło fortepianu i wybijając na nim takt swą szczupłą, śniadą ręką, śpiewała znowu, również ładnie i z uczuciem, jak przedtem.
Kiti zagrała preludyum do następnej włoskiej pieśni, która była w zeszycie i obejrzała się na Wareńkę.
— Opuśćmy tę pieśń — rzekła Wareńka, rumieniąc się.
Kiti obrzuciła Wareńkę spojrzeniem, w którem malował się przestrach i zadziwienie.
— Dobrze, więc co innego — odparła prędko, przerzucając kartki i domyślając się od razu, że pieśń ta budziła w Wareńce jakieś wspomnienia.
— Nie — odparła Wareńka, kładąc rękę na nutach i uśmiechając się — nie potrzeba. Zaśpiewajmy to.
Piosnkę tę Wareńka śpiewała również ładnie i z tym samym spokojem, co i poprzednią.
Gdy Wareńka skończyła śpiewać, wszyscy znów zaczęli dziękować jej i zachwycać się. Podano herbatę, Kiti i Wareńka wyszły do ogródka koło domu.
— Nieprawdaż, że do tej pieśni przywiązuje pani jakieś wspomnienie? — odezwała się Kiti. — Niech pani nie mówi jakie — dodała prędko — tylko niech pani powie czy tak, czy nie...
— Dlaczegóż nie mam powiedzieć, niema w tem nic nadzwyczajnego — odparła Wareńka i nie czekając na odpowiedź, dodała — w samej rzeczy, przywiązuję do tej pieśni wspomnienie, które niegdyś było mi bardzo przykrem. Kochałam i pieśń tę śpiewałam mu parę razy.
Kiti z tkliwością, nic nie mówiąc, patrzała na Wareńkę swemi pięknemi oczyma, rozwartemi szeroko.
— Kochałam go i on mnie kochał, lecz jego matce nie podobała się nasza miłość i on ożenił się wkrótce z inną: mieszka z żoną niedaleko od nas i widuję go od czasu do czasu. Pani nie przypuszczała zapewne, aby i w mojem życiu był romans? — zapytała Wareńka, i na ładnej twarzyczce jej zatlił się zaledwie dostrzegalny płomyk, który, jak Kiti wiedziała, przenikał ją całą niegdyś ogniem.
— Dlaczego miałam nie przypuszczać? Gdybym była mężczyzną, to poznawszy panią, nie mogłabym już kochać się w nikim innym. Nie pojmuję doprawdy, jak on mógł, idąc za życzeniem matki, zapomnieć o pani i uczynić panią nieszczęśliwą, nie miał chyba serca.
— Co to, to nie, on jest bardzo dobrym człowiekiem, a ja nie jestem wcale nieszczęśliwą, przeciwnie, czuję się zupełnie szczęśliwą. Więc nie będziemy już śpiewać dzisiaj? — dodała Wareńka po chwili, kierując się w stronę domu.
— Jaka pani dobra! — zawołała Kiti i pocałowała przyjaciółkę — chciałabym choć trochę być podobną do pani!
— Po co pani ma być podobną do kogobądż? niech pani będzie tylko sobą — z łagodnym uśmiechem, w którym znać było znużenie, odparła Wareńka.
— Nie, ja zupełnie nie jestem dobra, ale niech mi pani powie... niech pani zaczeka... posiedźmy jeszcze trochę — rzekła Kiti, sadzając Wareńkę koło siebie na ławce — niech pani powie, czy pani czuje żal na samą myśl, że ktoś pogardził jej miłością, że nie chciał...
— Ależ on nie pogardził; wierzę, że kochał mnie, lecz był posłusznym synem...
— Dobrze, lecz gdyby postąpił tak, jak postąpił, nie z woli matki, lecz z własnej winy?... — mówiła Kiti, czując, że zdradza swą tajemnicę i że wydają ją rumieńce wstydu, które piekły jej policzki.
— W takim razie postąpiłby nieuczciwie i nie żałowałabym go — odparła Wareńka, domyślając się widocznie, że Kiti ma na myśli nie ją, lecz siebie...
— A obraza? — zapytała Kiti — obraza nie da się zapomnieć, nie da — mówiła dalej, przypominając sobie swe spojrzenie, które rzuciła na Wrońskiego podczas ostatniego balu, w chwili, gdy muzyka przestała grać.
— Jakaż tu może być obraza? Przecież pani nie zrobiła nic złego?
— Jeszcze gorzej... wstydzę się tego.
Wareńka pokiwała głową i położyła swą rękę na ręku Kiti.
— Czegóż się pani wstydzi? — zapytała. — Przecież pani nie mogła powiedzieć człowiekowi, który patrzał na panią obojętnie, że pani go kocha?...
— Ma się rozumieć, że nie... nie powiedziałam mu o tem nigdy ani jednego słowa, lecz on przecież wiedział to... takich rzeczy domyśla się każdy ze spojrzeń, ze sposobu zachowania się... Choćbym żyła sto lat nie zapomnę tego...
— A więc i cóż z tego? Ja nie rozumiem, o co pani idzie, gdyż cała rzecz polega na tem, czy pani kocha go jeszcze, czy już nie — rzekła Wareńka, nazywając rzeczy wprost po imieniu.
— Nienawidzę go, a sobie nie mogę tego darować.
— Więc cóż z tego?
Wstyd mi i przykro.
— Mój Boże, coby to było, gdyby wszyscy byli tak drażliwi i uczuciowi, jak pani. Niema panny, która nie przechodziłaby przez to, a zresztą to wszystko ma tak mało znaczenia.
— A cóż w takim razie ma znaczenie? — zapytała Kiti, spoglądając z ciekawością na Wareńkę.
— Bardzo wiele rzeczy — odparła Wareńka, uśmiechając się.
— Cóż takiego?
— Wiele, bardzo wiele rzeczy ma większe znaczenie... — rzekła Wareńka, nie wiedząc sama, co ma mówić; lecz w tej chwili rozległ się z okna głos księżnej: „Kiti, chłodno! albo weź szal, albo wracaj do pokoju!“
— Późno już — rzekła Wareńka — a ja muszę zajść jeszcze do mademoiselle Berthe, która prosiła mnie o to.
Kiti trzymała ją za rękę, obrzucając spojrzeniem, w którem malowała się niezaspokojona ciekawość i usilna prośba: „Więc cóż ma najwięcej znaczenia, cóż daje taki spokój? Pani wie, więc niech mi pani powie!“ Lecz Wareńka zdawała się nie rozumieć i nie domyślać, o co Kiti pytała ją spojrzeniem, gdyż cała przejętą była tylko myślą, że musi być jeszcze u mademoiselle Berthe i zdążyć do domu na herbatę, którą pani Stahl pijała o 12-tej w nocy, wróciła więc do pokoju, zwinęła nuty i pożegnawszy się ze wszystkimi, chciała wychodzić.
— Niech pani pozwoli, odprowadzę panią — rzekł pułkownik.
— Przecież pani nie może sama wracać do domu po nocy — zauważyła księżna — niechaj przynajmniej Parasza odprowadzi panią.
Kiti spostrzegła, że Wareńka zaledwie mogła powstrzymać uśmiech, słysząc, iż musi koniecznie być odprowadzaną.
— Dziękuję państwu serdecznie, ale zawsze chodzę sama i nie stało mi się nigdy nic złego — odparła Wareńka, kładąc kapelusz na głowę, poczem raz jeszcze pocałowawszy Kiti i, nie powiedziawszy jej co ma największe znaczenie, znikła prędko z nutami pod pachą w półmroku letniej nocy, unosząc z sobą swą tajemnicę, co, zdaniem jej, jest najważniejszem i co daje jej ten spokój i osobistą godność, czego Kiti tak jej zazdrościła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.