Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część druga/XXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kiti zaznajomiła się i z panią Stahl, i znajomość ta łącznie z przyjaźnią Wareńki, nie dość, że wywierała na Kiti ogromny wpływ, lecz dawała jej również i pociechę w jej zmartwieniu. Kiti znalazła tę pociechę w tem, że przed nią, dzięki znajomości z panią Stahl, otworzył się zupełnie nowy świat, nie mający nic wspólnego z jej przeszłością, świat wzniosły, wspaniały, z którego wysokości Kiti mogła spokojnie spoglądać na przeszłość. Kiti przekonała się, że prócz życia instynktownego, które pędziła dotychczas, istnieje jeszcze życie duchowe. Zycie to dawała religia, lecz nie ta, którą Kiti znała od dzieciństwa, a która polegała na mszy i na nocnem nabożeństwie we Wdowim Domu, gdzie można było spotkać wszystkich znajomych, i nauczeniu się na pamięć słowiańskich tekstów; była to religia wzniosła, tajemnicza, cały szereg głębokich myśli i uczuć, religia, w którą można było wierzyć nietylko dlatego, że kazano w nią wierzyć, lecz w którą wierzyło się, gdyż kochało się ją.
Kiti dowiedziała się o tem nie ze słów; pani Stahl rozmawiała z nią, jak z miłem dzieckiem, którem człowiek dorosły zachwyca się, jako wspomnieniem swych młodych lat i raz tylko napomknęła Kiti, że tylko miłość i wiara są pociechą we wszelakich utrapieniach ludzkich, i że cierpienia nasze są niczem w porównaniu z cierpieniami Chrystusa, po chwili jednak zaczęła rozmawiać o czem innem. Lecz Kiti z każdego jej ruchu, z każdego wyrazu, z każdego niebiańskiego, jak wyrażała się, spojrzenia pani Stahl, szczególniej zaś z jej przeszłości, z którą zapoznała się z opowiadań Wareńki, jednem słowem ze wszystkiego, Kiti dowiadywała się, czego dotąd nie wiedziała, co ma „najwięcej znaczenia.“
Choć charakter pani Stahl był wzniosły, choć cały przebieg jej życia był wzruszającym, choć słowa jej były również podniosłe i rozczulające, jednak Kiti pomimowoli zauważyła takie postępki pani Stahl, które dawały jej wiele do myślenia, a mianowicie, że pani Stahl, mówiąc o swych krewnych, uśmiecha się pogardliwie, co nie idzie w parze z chrześcijańską dobrocią. Kiti zauważyła również, że gdy zastała kiedyś u pani Stahl katolickiego księdza, to pani Stahl starała się ukryć swą twarz w cieniu abażura i jakiś dziwny uśmiech igrał na jej twarzy. Choć do tych dwóch spostrzeżeń nie można było przywiązywać żadnej wagi, budziły one jednak w duszy Kiti pewne wątpliwości co do pani Stahl; za to Wareńka, sierota, bez krewnych, bez przyjaciół, rozczarowana, niczego nie pragnąca, niczego nie żałująca, była taką doskonałością, jaką Kiti w marzeniach swych pragnęła pozostać. Przypatrując się Wareńce, Kiti doszła do przekonania, że wystarcza zapomnieć o sobie i kochać bliźnich, by zapewnić sobie na zawsze szczęście i spokój. Kiti pragnęła właśnie stać się taką. Dowiedziawszy się, do czego należy przywiązywać największą wagę, Kiti nie chciała poprzestać na zachwycaniu się tylko, lecz całą duszą oddała się temu nowemu życiu, z którem teraz dopiero zapoznała się. Z opowiadań Wareńki o tem, co robiła pani Stahl i inne osoby, wymieniane przez Wareńkę, Kiti utworzyła już sobie plan, według którego zamierzała działać w przyszłości. Równie jak i siostrzenica pani Stahl, Aline, o której Wareńka opowiadała jej bardzo dużo, Kiti miała zamiar wyszukiwać wszędzie nieszczęśliwych, pomagać im o ile możności, rozdawać Pismo święte, czytywać ewangelie chorym, przestępcom i konającym. Kiti pociągała szczególniej myśl czytywania Pisma świętego przestępcom, marzenia te jednak zachowywała w głębokiej tajemnicy, i nie powierzała ich ani matce, ani Wareńce.
Najprzód księżna zaczęła spostrzegać, że Kiti znajdowała się pod wpływem engonement, jak księżna mówiła, do pani Stahl, a szczególniej do Wareńki. Księżna zauważyła, że Kiti naśladuje nietylko postępowanie Wareńki, lecz pomimowoli i jej ruchy i sposób mówienia i mruganie oczyma; wkrótce jednak księżna przekonała się, że w Kiti, niezależnie od zachwycania się przyjaciółką, odbywa się jakiś ważny wewnętrzny przewrót.
Księżna spostrzegła, że Kiti, która nigdy przedtem nie robiła tego, czytuje wieczorami ewangelię po francusku, którą dostała od pani Stahl, że unika znajomych, a za to zajmuje się pod opieką Wareńki chorymi, szczególniej zaś ubogą rodziną chorego malarza Pietrowa. Kiti była widocznie dumną z tego, że pełniła wśród tej rodziny obowiązki siostry miłosierdzia. Ponieważ księżnej podobała się ta zmiana w córce, nie miała więc nic przeciwko temu, tem bardziej, że żona Pietrowa była bardzo przyzwoitą kobietą, i że następczyni tronu, zauważywszy działalność Kiti, chwaliła jej postępowanie i nazywała Kiti aniołem-pocieszycielem. Księżnej to wszystko podobałoby się jeszcze bardziej, gdyby Kiti umiała zachować pewną miarę, księżna zaś zauważyła, że Kiti jest zbyt gorliwą, na co zwracała córce parokrotnie uwagę, twierdząc: Il ne faut jamais rien outrer.
Kiti nic nie odpowiadała matce: była jednak głęboko przekonaną, że nigdy nie można być zbyt gorliwą w okazywaniu chrześcijańskiego miłosierdzia, gdyż w jaki sposób można przesadzać w stosowaniu się do nauki, która każe nam podstawiać lewy policzek temu, kto uderzy nas w prawy, i każe oddawać koszulę temu, kto zabrał nam kaftan. Księżnej jednak ta zbyteczna gorliwość nie podobała się, jeszcze zaś bardziej niepodobało się — czego domyślała się — iż Kiti nie chciała zupełnie szczerze powiedzieć jej wszystkiego. W samej rzeczy Kiti taiła przed matką swe nowe poglądy i przekonania, a taiła je nie dlatego, aby miała nie kochać lub nie szanować matki, lecz dlatego tylko, że to była jej matka; Kiti zwierzyłaby się prędzej przed każdym obcym, niż przed księżną.
— Jakoś Anna Pawłowna nie była już u nas bardzo dawno — odezwała się raz księżna o żonie malarza — zapraszałam ją kiedyś, ale wydała mi się nie w humorze.
— Nie, nie zauważyłam tego, maman — odparła Kiti, rumieniąc się.
— Dawno byłaś u nich po raz ostatni?
— Mamy zamiar pojechać jutro na spacer w góry — odparła Kiti.
— Jedźcie sobie — rzekła księżna, spoglądając bacznie na zmieszaną twarz córki i usiłując odgadnąć powód jej zakłopotania.
Wareńka przyszła tego dnia na obiad i oznajmiła, że Anna Pawłowna rozmyśliła się i nie pójdzie na jutrzejszy spacer. Księżna zauważyła, że Kiti znowu zarumieniła się.
— Kiti, czy spotkała cię może jaka nieprzyjemność od Piętrowych? — zapytała księżna, pozostawszy sam na sam z córką. — Dlaczego Pietrowa przestała przysyłać do nas dzieci i sama już nie przychodzi?
Kiti odparła, że między nią a Anną Pawłowna nic nie zaszło, i że stanowczo nie wie, dlaczego żona malarza zdaje się unikać jej. Kiti powiedziała szczerą prawdę, gdyż nie wiedziała czemu Anna Pawłowna zmieniła się w ostatnich dniach, domyślała się tylko, a o tem, o czem domyślała się, nie chciała mówić nietylko matce, ale nawet i samej sobie, gdyż domysł jej należał do tych, o których nie można mówić nawet przed samym sobą, ponieważ i wstyd i strach przejmują, na myśl, że można się omylić.
Kiti parę razy powracała wciąż do przypominania sobie swych stosunków z rodziną malarza: przypominała sobie naiwną radość, jaką dyszało okrągłe, dobroduszne oblicze Anny Pawłowny, gdy Kiti przychodziła do niej, przypominała sobie rozmowy o chorym, jakie we dwie toczyły, układając spisek, mający na celu odrywać go od pracy, którą doktorzy wzbronili choremu i wyprowadzać go na spacer; przypominała sobie przywiązanie najmłodszego synka Pietrowych, który nazywał ją: „moja Kiti“ i który bez niej nie chciał iść spać. Potem przypominała sobie nadzwyczaj chudą postać Pietrowa, z długą szyją, w tabaczkowym surducie, jego rzadkie wijące się włosy, pytające niebieskie oczy, które przejmowały ją z początku strachem, i usiłowania jego, zwykle wszystkim suchotnikom, jakie czynił, chcąc wydawać się w jej obecności zdrowym i silnym. Kiti przypominała sobie, jak w pierwszych dniach ich znajomości zadawała sobie przymus, aby przemódz obrzydzenie, jakie wzbudzał w niej chory na równi ze wszystkimi suchotnikami i jak musiała zawsze namyślać się długo, zanim zapytała go o co; dalej przypominała sobie te nieśmiałe, bojaźliwe spojrzenia, jakie malarz rzucał na nią, jak również przypomniało się jej dziwne współczucie, jakie mu okazywała i zakłopotanie, które ogarniało ją, a potem poczucie swej dobroci, którego mimowoli doznawała. Jak wtedy było dobrze! Lecz tak było tylko z początku. Teraz jednak, parę dni temu, wszystko zmieniło się nagle. Anna Pawłowna witała Kiti z nieszczerą serdecznością i nieustannie śledziła męża i ją.
Czyżby ta wzruszająca radość chorego, jaką okazywał, gdy Kiti przychodziła, była powodem oziębłości Anny Pawłowny? W istocie — przypominała sobie Kiti — jest coś nienaturalnego w Annie Pawłownie i wręcz przeciwnego zwykłej jej dobroci, gdy pozawczoraj rzekła mi z gniewem:
— Ciągle czekał na panią, nie chciał bez pani pić kawy, choć osłabł bardzo. — A zresztą może było jej nieprzyjemnie, gdy podawałam mu pled, gdyż chociaż nie było w tem nie nadzwyczajnego, on tak niezgrabnie wziął go i dziękował mi tak długo, że aż mi samej było przykro. A potem ten mój portret, który mu się udał tak znakomicie przedewszystkiem zaś spojrzenie jego, które wciąż zwraca na mnie, a w którem maluje się zakłopotanie i czułość. Tak, tak, niezawodnie!... — powtarzała Kiti z przestrachem. — Nie, tak dłużej być nie może i nie powinno! Aż mi żal patrzyć na niego! — mówiła Kiti samej sobie.
Wątpliwości te zatruwały jej zadowolenie, jakie znajdowała w swem nowem życiu.