Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część pierwsza/XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.

Anna weszła do saloniku, w którym siedziała Dolly z rumianym pulchnym chłopczykiem, obecnie już podobnym do ojca. Matka odbywała z synem lekcyę francuskiego czytania. Chłopiec czytał i bezustannie kręcił w ręku i starał się oderwać guzik, zaledwie już trzymający się kurtki. Matka parę razy odejmowała mu rękę, lecz pulchna rączka znów brała za guzik; wreszcie matka oderwała guzik i schowała go do kieszeni.
— Grysza, trzymaj ręce przy sobie — strofowała go i znów zaczęła robić kołdrę, którą zawsze robiła w ciężkich dla siebie chwilach życia; palce jej nerwowo poruszały szydełko. Chociaż Dolly wczoraj kazała powiedzieć mężowi, że przyjazd siostry jego nic ją nie obchodzi, lecz pomimo to kazała dla niej wszystko przygotować i z niecierpliwością oczekiwała na przyjazd bratowej.
Dolly była zupełnie przybitą i pognębioną swem nieszczęściem: w każdym razie jednak pamiętała, że Anna była żoną jednej z petersburskich figur i petersburską grande dame, i dzięki temu, nie zrobiła tego, co zapowiedziała mężowi, to jest nie zapomniała o przyjeździe bratowej. „A zresztą Anna nic nie winna“ — mówiła Dolly. — „Od niej nie doznałam nigdy nic złego, owszem dawała mi zawsze dowody swej przyjaźni i życzliwości.“ Co prawda, o ile przypominała sobie wrażenie, jakie wywarł na niej pobyt w Petersburgu u Kareninych, to dom ich nie podobał się jej: w całym składzie ich życia rodzinnego dawało się odczuwać coś fałszywego. „Lecz dlaczego ja mam jej nie przyjmować? Niech tylko nie myśli mnie pocieszać;“ — myślała Dolly. — „Wszystkie te pocieszania, nauczania, przebaczania chrześcijańskie, o wszystkiem tem już tysiąc razy myślałam i wszystko to na nic się nie zda.“
Przez te parę dni Dolly była wciąż sama z dziećmi. Mówić o swem nieszczęściu nie chciała, a będąc tak nieszczęśliwą, o niczem innem mówić nie mogła. Wiedziała, że w ten lub inny sposób wypowie Annie wszystko — i cieszyła ją ta myśl, że wypowie wszystkie swe zmartwienia, to znów irytowała ją konieczność rozmawiania o swem poniżeniu z Anną, z jego siostrą, i słuchania od niej z góry już obmyślonych frazesów, pełnych rad i pociechy.
Oczekując Anny lada chwila i ciągle spoglądając na zegar, Dolly, jak to zdarza się często, przepuściła tę właśnie chwilę, w której gość przyjechał, i nie słyszała wcale dzwonka.
Gdy usłyszała szelest sukni i lekkie kroki, i gdy obejrzała się, na zmęczonem jej obliczu, mimowoli zupełnie, odbiła się nie radość, lecz zadziwienie; po chwili wstała i ucałowała bratowę.
— Jużeś przyjechała? — rzekła, witając się z nią.
— Dolly, jak mnie to cieszy, że cię widzę!
— I ja się cieszę bardzo — odrzekła Dolly, uśmiechając się lekko i starając się ze spojrzenia Anny domyślić, czy bratowa już wie wszystko. „Zapewne wie“ — pomyślała, zauważywszy wyraz współczucia w oczach Anny. — Chodźmy, zaprowadzę cię do twego pokoju — mówiła, chcąc o ile możności oddalić chwilę stanowczej rozmowy.
— To Grysza? Mój Boże, jak on urósł! — rzekła Anna, całując siostrzeńca i patrząc się ustawicznie na Dolly i po chwili rumieniąc się cała. — Pozwól mi zostać tutaj.
Zaczęła zdejmować chustkę, kapelusz i, zaczepiwszy nim o promień swych czarnych, wijących się włosów, kręcąc głową, odczepiała zaplątany lok.
— Jaśniejesz szczęściem i zdrowiem! — odezwała się Dolly prawie z zazdrością.
— Ja?... tak — odpowiedziała Anna. — Ach, mój Boże! Tania! rówieśnica mego Sieroży — zawołała, widząc wbiegającą do pokoju dziewczynkę, i wzięła ją na ręce i zaczęła całować. — Śliczna dziewczynka, śliczna! Pokaż mi wszystkie dzieci, moja kochana!
Anna zaczęła wyliczać wszystkie dzieci, pamiętając nietylko ich imiona, lecz i wiek każdego z dzieci, jego usposobienie, choroby, przez które przechodziło, i Dolly nie mogła nie być jej wdzięczną za to.
— Chodźmy więc do nich — odezwała się. — Szkoda tylko, że Wasia śpi już teraz.
Wróciwszy od dzieci, znalazły się same w salonie, dokąd po chwili przyniesiono kawę. Anna wzięła tackę, lecz zaraz ją postawiła.
— Dolly — odezwała się — on już mi wszystko powiedział.
Dolly popatrzała chłodno na Annę, oczekując na frazesy pełne udanego współczucia; lecz Anna nie odezwała się z niczem w tym rodzaju.
— Dolly, moja najukochańsza — rzekła — nie chcę ci nic mówić na jego obronę i nie chcę pocieszać cię, gdyż nie mogę. Lecz, kochanko moja, żal mi cię, żal szczerze!
Z po za gęstych rzęs, z błyszczących jej oczów pokazały się łzy; siadła bliżej bratowej i ujęła jej dłoń swą drobną, energiczną rączką. Dolly nie odsunęła się od niej, lecz twarz jej nie zmieniła swego wyrazu.
— Nikt pocieszyć mnie nie może: dla mnie wszystko już jest straconem, wszystko uważam za przepadłe!
I jak tylko Dolly powiedziała to, wyraz twarzy jej zmiękł. Anna ujęła suchą, chudą rękę Dolly, pocałowała ją i rzekła:
— Lecz, Dolly, co robić? co robić? Trzeba przecież pomyśleć, jak należy postąpić, aby wyjść z tego strasznego położenia.
— Wszystko już skończone — odrzekła Dolly. — Domyślasz się zapewne, że najprzykrzejszem jest dla mnie, iż porzucić go nie mogę, gdyż skrępowana jestem dziećmi. Z nim zaś żyć — również nie mogę: sam widok jego sprawia mi przykrość.
— Dolly, kochanko moja, on powiedział mi wszystko, lecz chciałabym dowiedzieć się również o wszystkiem od ciebie, opowiedz mi, jak to było.
Dolly pytająco popatrzała na nią. W oczach Anny znać było szczere współczucie i życzliwość.
— Dobrze — odezwała się nagle Dolly. — Opowiem ci wszystko z samego początku. Wiesz dobrze, jak wyszłam za mąż. Z wychowaniem, jakie mi dała maman, byłam nietylko naiwną, ale i głupią. Nie wiedziałam o niczem. Powiadają, jak wiesz o tem, że mężowie opowiadają żonom o swem przeszłem życiu, lecz Stiwa... — tu się poprawiła — Stepan Arkadjewicz, nic mi nie powiedział. Nie uwierzysz mi może, lecz dotąd wciąż myślałam, że jestem jedyną kobietą, którą... Ze złudzeniem tem przeżyłam lat osiem. Wierz mi, że nietylko nie podejrzywałam go o zdradę, lecz uważałam ją nawet za niemożebną, i nagle, wyobraź sobie, z takiemi, jak moje, pojęciami, dowiedzieć się o wszystkiem, o tych wstrętnych... Chciej mnie tylko zrozumieć: byłam głęboko przekonaną o swem szczęściu; nagle... — mówiła dalej Dolly, wstrzymując łkania — odebrałam list... list pisany przez niego do kochanki, do guwernantki mych dzieci. Doprawdy... to już było zanadto wielkiem nieszczęściem dla mnie!
Dolly wyjęła z pospiechem chustkę z kieszeni i ukryła w nią twarz. — Mogłabym zrozumieć jeszcze chwilowe zapomnienie się — zaczęła znów mówić po chwili milczenia — lecz oszukiwania mnie tak przebiegle, z takiem obmyśleniem wszystkich szczegółów... i z kim? Być zarazem moim mężem i jej!... Nie możesz sobie wyobrazić...
— Rozumiem, rozumiem cię, kochana Dolly — uspokajała ją Anna, ściskając Dolly za rękę.
— I czy myślisz, że on zdaje sobie sprawę z całego ogromu mego nieszczęścia? — mówiła dalej Dolly. — Wcale nie: jest w jak najlepszym humorze i nic mu nie brakuje.
— Co to, to nie! — przerwała jej Anna. — Znać po nim, że jest przybitym i że żałuje...
— Czy on może żałować? — przerwała znów Dolly, spoglądając bacznie na bratową.
— Może! ja znam go dobrze. Przykro mi było doprawdy patrzeć na niego. Znamy go przecież obydwie: jest dobrym lecz dumnym, a teraz czuje się tak upokorzonym. Najwięcej wzruszyło mnie... (Anna zgadła dobrze, czem najwięcej podziała na Dolly), że męczy go wstyd przed dziećmi i że, kochając ciebie... tak, tak, kochając ciebie najwięcej w świecie — przerwała prędko chcącej jej zaprzeczyć Dolly — wyrządził ci taką przykrość. „Nie, nie, ona mi nie przebaczy“ — powtarzał ciągle.
Dolly była zamyśloną i nie patrzała na bratowę, z uwagą jednak słuchała słów jej.
— W istocie, rozumiem, że położenie jego jest przykrem: lecz zawsze kto jest winnym, cierpi więcej, niż ten, kto nie poczuwa się do żadnej winy — rzekła. — Lecz sama powiedz, czy mogę mu przebaczyć, czy mogę być znowu jego żoną... po niej? Pożycie z nim będzie dla mnie obecnie męką dlatego, że cenię swą przeszłą miłość ku niemu... — łkanie nie dało jej dalej mówić.
Lecz jakby naumyślnie za każdym razem, gdy Annie udało się zmiękczyć gniew jej, Dolly znowu zaczynała mówić o tem, co ją najwięcej rozdrażniało.
— Ona przecież jest młodą i ładną — mówiła. — Wiesz przecież, Anno, komu poświęciłam mą urodę i młodość? Jemu i jego dzieciom. Wszystko mu odsłużyłam i na służbie tej wszystko straciłam i ma się rozumieć, że obecnie młode, pierwsze lepsze stworzenie jest mu stokroć przyjemniejszem. Napewno nieraz rozmawiali między sobą o mnie, lub co gorzej, pomijali mnie zupełnem milczeniem; pojmujesz ty to? — w oczach Dolly znowu błysnęła nienawiść.
— I po tem wszystkiem będzie mi mówił... Mam mu może wierzyć? Nigdy w życiu! Skończyło się już wszystko, co było moją pociechą, nagrodą za pracę, za cierpienia moje... Czy wierzysz mi, przed chwilą uczyłam Gryszę, przedtem było to dla mnie przyjemnością, a teraz męczarnią. Poco mam pracować? poco trudzić się? Poco mam myśleć o dzieciach? Czuję, że zmieniłam się cała i że zamiast miłości mam tylko żal, żal głęboki do niego. Jabym go zabiła i...
— Dolly, kochaneczko, rozumiem dobrze, nie męcz się na próżno. Do tego stopnia jesteś przybitą i rozdrażnioną, że na wiele rzeczy zupełnie fałszywie zapatrujesz się.
Dolly nic nie odpowiedziała i obydwie milczały parę minut.
— Pomyśl, Anno, co mam robić, dopomóż mi. Myślałam już dużo nad tem i nic wymyślić nie mogę?
Anna również nie mogła nic wymyślić, lecz gorąco współczuła każde słowo bratowej.
— Powiem ci tylko, że jestem jego siostrą — odezwała się Anna — znam jego charakter: tę łatwość, z jaką zapomina o wszystkiem i z jaką potem żałuje swego błędu. On nie wierzy samemu sobie i nie rozumie teraz, jak mógł tak postąpić, jak postąpił.
— Nie, on rozumie i rozumiał! — przerwała jej Dolly. — Lecz ja... ty zapominasz o mnie... czyż mnie to może przynieść jakąkolwiek ulgę?
— Pozwól. Przyznaję ci się, że gdy on mi mówił o tem, tom nie zdawała sobie jeszcze dokładnie sprawy z twego położenia. Myślałam wtedy tylko o nim i o tem, że rodzina cała może na tem ucierpieć; żal mi go było w istocie, lecz porozmawiawszy z tobą, ja, jako kobieta, widzę zupełnie co innego: widzę twe cierpienia i nie mogę nie powiedzieć ci, że serdecznie żal mi cię Dolly, moja kochana, pojmuję najzupełniej twą boleść, nie wiem tylko: nie wiem... nie wiem, ile wgłębi serca masz miłości dla niego? Powinnaś wiedzieć, że masz jej tyle, żeby mu przebaczyć. Jeśli masz, to przebacz!
— Nie — odpowiedziała Dolly, lecz Anna nie dała jej mówić i raz jeszcze pocałowała, ją w rękę.
— Znam ludzi lepiej niż ty — rzekła. — Znam ludzi w rodzaju Stiwy i znam ich zapatrywania się na te rzeczy. Powiadasz, że Stiwa rozmawiał z nią o tobie. To nieprawda. Ci ludzie bywają niewiernymi małżonkami, lecz ognisko domowe i żona są dla nich świętością. Pogardzają oni zawsze trochę temi kobietami i dlatego też kobiety te nie przeszkadzają rodzinie. Mężczyźni nakreślają niedostrzegalną linię graniczną pomiędzy rodziną a niemi. Nie rozumiem tego, ale wiem, że tak jest.
— Tak, lecz on całował ją...
— Pozwól, Dolly. Widziałam Stiwę, gdy kochał się w tobie. Pamiętam te czasy, gdy przyjeżdżał do mnie i płakał, opowiadając o tobie; byłaś wtedy dla niego czemś poetycznem i niedoścignionem; wiem również dokładnie, że czem dłużej trwało wasze pożycie, tem większą świętością stawałaś się dla niego. Śmieliśmy się nieraz z niego, gdy co chwila powiadał: „Dolly to kobieta godna podziwu.“ Tyś zawsze była bóstwem dla niego i wciąż niem jesteś, a to chwilowe zapomnienie...
— Lecz jeśli to zapomnienie będzie się powtarzać?
— Mojem zdaniem, nie powtórzy się już nigdy...
— Przypuśćmy, lecz ty, czy przebaczyłabyś?
— Nie wiem, nie mogę wydawać sądu co do tego... Nie mogę — odpowiedziała po krótkim namyśle Anna. Po chwili jednak, zważywszy na okoliczności, dodała — A zresztą mogę, mogę, mogę. Tak, jabym przebaczyła. Nie byłabym może dla niego taką samą jak przedtem, lecz przebaczyłabym: przebaczyłabym szczerze, jak gdyby nic nigdy przedtem nie było...
— Ma się rozumieć — przerwała jej z pospiechem Dolly, która zdawała się wypowiadać myśl, jaka jej nieraz przychodziła do głowy — w przeciwnym razie nie byłoby to przebaczeniem. Jeżeli przebaczać, to już zupełnie. Chodźmy, zaprowadzę cię do twego pokoju — rzekła, wstając i obejmując Annę. Cieszę się bardzo, moja kochana, żeś przyjechała. Zaraz mi się znacznie lżej zrobiło!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.