Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część pierwsza/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Cały ten dzień Anna spędziła w domu, t. j. u Obłońskich, i nikogo nie przyjmowała, chociaż parę znajomych osób, które już miały czas dowiedzieć się o jej przyjeździe, chciało jej zaraz złożyć wizytę. Anna całą przedobiednią porę spędziła w towarzystwie Dolly i dzieci: posłała tylko bilet do brata, w którym prosiła, aby koniecznie na obiad przyjechał do domu. „Przyjeżdżaj, Bóg jest miłosierny!“ — pisała. — Obłoński był na obiedzie w domu; rozmowa przy stole toczyła się ogólna, i Dolly, zwracając się do męża, mówiła mu „ty“, czego przedtem nie robiła; w stosunkach ich dawała się odczuwać pewna oziębłość, lecz nie było już mowy o rozłączaniu się, i Stepan Arkadjewicz widział, że rozmówienie się i pogodzenie z żoną jest możebnem.
Zaraz po obiedzie przyjechała Kiti, która znała już Annę Arkadjewnę, bardzo mało co prawda, i jechała teraz do siostry z pewną obawą, jak ją przyjmie ta petersburska wielkoświatowa dama, o której wszyscy odzywali się z takiem uznaniem. Kiti zaraz spostrzegła, że podobała się Annie Arkadjewnie. Anna widocznie zachwycała się jej urodą i młodością, i Kiti nie zdążyła opatrzyć się, jak nietylko uczuła się pod jej wpływem, lecz zobaczyła, że zakochała się w niej do tego stopnia, do jakiego zdolne są zakochać się młode panny w starszych zamężnych kobietach. Anna nie wyglądała na światową damę i na matkę ośmioletniego syna. Gdyby nie poważny, chwilami smutny wyraz oczu, który tak uderzał i pociągał ku sobie Annę, ze względu na giętką kibić pełną wdzięku, na ożywienie, malujące się na jej twarzy i przebijające się to w uśmiechu, to w spojrzeniu, możnaby łatwiej było wziąć za dwudziestoletnią pannę niż za mężatkę. Kiti czuła, że Anna była zupełnie szczerą i że nic nie ukrywała, lecz czuła również, że w duszy Anny był drugi doskonalszy świat, pełen uczuć niedostępnych dla niej, uczuć poetycznych i zagadkowych.
Po obiedzie, gdy Dolly wyszła do swego pokoju, Anna wstała od stołu i podeszła do brata, zajętego właśnie zapaleniem cygara.
— Stiwa — odezwała się, migając na niego wesoło i pokazując mu oczyma na drzwi. — Idź i niech ci Bóg dopomaga!
Stepan Arkadjewicz zrozumiał siostrę, rzucił cygaro i wyszedł.
Po wyjściu Stepana Arkadjewicza Anna siadła znów na kanapie, gdzie zaraz otoczyły ją dzieci. Dzieci, może dlatego, że wiedziały, że matka lubi tę ciotkę, może zaś dlatego, że instynktownie odgadywały w niej nadzwyczajną dobroć, garnęły się bardzo do Anny, i dwoje starszych, a za ich przykładem i młodsze, przed obiadem jeszcze podeszły do ciotki i na chwilę nie opuszczały jej: urządziły sobie nawet zabawkę, polegającą na tem, aby siedzieć jaknajbliżej ciotki, dotykać się jej, trzymać jej drobną rękę, całować ją, bawić się jej pierścionkami, lub przynajmniej dotykać się jej ubrania.
— Siądźmy tak, jak siedzieliśmy przedtem — rzekła Anna, siadając na dawnem miejscu.
I znów Grysza wsunął główkę pod ramię ciotki i przytulił się do jej ubrania: twarzyczka jego rozjaśniła się uśmiechem, pełnym dumy i szczęścia.
— Kiedyż więc odbędzie się ten bal? — zapytała Anna Kiti.
— W przyszłym tygodniu i będzie to ładny bal, będzie to jeden z tych balów, na których zawsze bywa wesoło.
— A czy są takie, na których zawsze bywa wesoło? — zapytała Anna z lekką ironią w głosie.
— Są. U Bobryszczewych zawsze bywa wesoło, u Nikitinycy również, u Mieżkowych zaś, zawsze nudno. Czy pani nie zauważyła tego?
— Nie, moja duszko, dla mnie minęły już te czasy, gdy na balach bywało mi wesoło — odpowiedziała Anna, i Kiti ujrzała w jej oczach ten drugi świat, który był dla niej niedostępnym.
— Dla mnie są tylko takie, na których bywa mi mniej przykro i nudno...
— Jak to może być, aby pani nudziła się na balu?
— Dlaczego ja niemam się nudzić? — zapytała Anna.
Kiti spostrzegła, że Anna wiedziała, jaką odpowiedź otrzyma.
— Dlatego, że pani jest zawsze najładniejszą.
Twarz Anny, która rumieniła się zwykle bardzo łatwo, pokryła się rumieńcem.
— Po pierwsze: nigdy — odrzekła — a po drugie: gdyby nawet tak było, to co mi z tego przyjdzie?
— Ale pani pojedzie na ten bal? — zapytała Kiti.
— Zapewne, trudno mi będzie odmówić. Masz, weź to sobie — rzekła do Tani, która ściągała jej z białego, cienkiego na końcu palca, luźno siedzący pierścionek.
— Będę bardzo rada, jak pani pojedzie, gdyż chciałabym bardzo widzieć panią na balu.
— Gdy już wypadnie mi koniecznie być na tym balu, pocieszczać się będę tą myślą, że robię pani przyjemność.
— Grysza, mój kochany, nie targaj mnie, one i tak już są potargane — zawołała na malca, poprawiając pukiel włosów, którym bawił się Grysza.
— Wyobrażam sobie panią na balu w liliowej sukni...
— Dlaczego koniecznie w liliowej? — z uśmiechem zapytała Anna. — No, dzieci, idźcie już sobie. Czy słyszycie? Miss Hull woła was na herbatę — odezwała się, odsuwając od siebie dzieci i polecając im iść do jadalnego pokoju. — A ja wiem, dlaczego pani życzy sobie, abym była na balu: liczy pani wiele na ten bal i dlatego marzeniem pani jest, aby wszyscy byli na nim i przyjmowali udział w jej szczęściu.
— Skąd pani wie o tem? Doprawdy, tak jest!
— Jak to dobrze być w wieku pani — mówiła dalej Anna. — Pamiętam i znam tę błękitną mgłę, w rodzaju tej, która okrywa szczyty gór w Szwajcaryi. Mgła, która pokrywa wszystko w tym najszczęśliwszym okresie, w ciągu którego kończą się dni dzieciństwa i to ogromne koło pełne wesela i szczęścia, przemienia się w coraz to węższą a węższą dróżkę; w amfiladę tę wkracza się zarazem wesoło i z obawą, choć wydaje się i promienistą i wspaniałą... któż bo przez to nie przechodził?
Kiti słuchała w milczeniu, uśmiechając się: „W jakiż sposób ona przeszła przez to? Chciałabym wiedzieć cobądź o jej zakochaniu się“ — pomyślała, przypominając sobie niezbyt poetyczną postać Aleksieja Aleksandrowicza, męża Anny.
— Wiem już trochę; Stiwa mi mówił i winszuję pani; mnie on się podobał bardzo — mówiła dalej Anna — spotkałam się z Wrońskim na kolei.
— Tak? to on był na dworcu? — zapytała Kiti, rumieniąc się. — Cóż Stiwa mówił pani?
— Stiwa wygadał przedemną wszystko. I ja byłabym bardzo rada... Wczoraj jechałam z matką Wrońskiego; hrabina przez całą drogę opowiadała mi o nim... jest on jej faworytem; wiem, że matki bywają stronne, lecz...
— Cóż matka jego opowiadała pani?
— Bardzo wiele! Wiem, że kocha go bardzo, w każdym razie jednak widać po nim, że ma w sobie coś rycerskiego... Opowiadała mi, naprzykład, że chciał oddać cały swój majątek bratu, że w dzieciństwie jeszcze odznaczył się czemś nadzwyczajnem, zdaje się, że wyratował z wody jakąś kobietę. Jednem słowem, bohater — rzekła Anna, uśmiechając się i przypominając sobie o tych dwustu rublach, które Wroński dał na stacyi.
Anna jednak nie opowiedziała o tych dwustu rublach, gdyż sama sobie nie zdawała sprawy, dlaczego wspomnienie o tej ofierze jest jej nieprzyjemnem: domyślała się, że w tem było coś, co dotyczyło jej i co nie powinno było mieć miejsca.
— Hrabina prosiła mnie bardzo, abym u niej była — mówiła Anna — zrobię to z przyjemnością i jutro zaraz pojadę do niej. Dzięki Bogu Stiwa dość długo bawi w gabinecie u Dolly — dodała po chwili, zmieniając przedmiot rozmowy, i podniosła się z kanapy; Kiti zdawało się, że Anna jest z czegoś niezadowoloną.
— Ja pierwej! ja! ja! — wołały dzieci, przybiegając znów po wypiciu herbaty do ciotki.
Wszystkie razem! — zawołała Anna, śmiejąc się i podbiegając ku nim, poczem objęła je rękoma i przewróciła na kanapę całą kupkę rozbawionych i zachwyconych dzieci.