Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Anna Karenina |
Wydawca | Spółka Wydawnicza Polska |
Data wyd. | 1898-1900 |
Druk | Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | J. Wołowski |
Tytuł orygin. | Анна Каренина |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
„Co to za dziwna, miła i godna litości kobieta!“ — myślał Lewin, wychodząc ze Stepanem Arkadjewiczem na mroźne powietrze.
— I cóż? mówiłem ci! — rzekł Stepan Arkadjewicz, widząc, że Lewin został zupełnie zwyciężonym.
— W istocie — odparł Lewin z zadumą — niezwykła kobieta! Nietylko że rozumna, ale i serdeczna nadzwyczaj. Żal mi jej bardzo...
— Z pomocą Bożą urządzi się to wszystko, pamiętaj jednak, że nigdy nie należy wydawać sądów z góry — zauważył Stepan Arkadjewicz, otwierając drzwiczki od karety. — Do widzenia się, każdy z nas jedzie w przeciwną stronę.
Lewin powrócił do domu, nie przestając myśleć o Annie, o rozmowie z nią, przypominając sobie wszystkie szczegóły swej wizyty, coraz bardziej wchodząc w jej położenie i żałując ją.
W domu Kuźma zameldował Lewinowi, że Katarzyna Aleksandrowna jest zdrowa, że przed chwilą wyszły od niej siostry i podał mu dwa listy. Lewin, nie tracąc czasu, zaraz w przedpokoju przeczytał te listy, żeby już potem mieć zupełnie spokojną głowę. Pierwszy był od rządcy Sokołowa; Sokołow pisał, że pszenicy nie można sprzedać, gdyż kupcy dają pięć i pół rubla, i że pieniędzy niema już skąd wziąć; drugi list pochodził od siostry i zawierał wymówki, że sprawa jej nie jest jeszcze załatwioną.
„Sprzedajmy więc za pięć i pół, jeżeli nie chcą dawać więcej“ — rozwiązał Lewin natychmiast z nadzwyczajną łatwością kwestyę pszenicy, która przedtem wydawała mu się nadzwyczaj trudną. „Dziwna rzecz, jak tutaj na nic niema czasu“ — pomyślał o drugim liście. Lewin poczuwał się do winy względem siostry, że dotychczas nie zrobił tego, o co go już dawno prosiła. „Dzisiaj znowu nie byłem w sądzie, ale dzisiaj to już naprawdę nie mogłem“. I powiedziawszy sobie, że zrobi to jutro, poszedł do pokoju żony. Idąc do niej Lewin przebiegł prędko wspomnieniem cały ubiegły dzień. Wszystkie zdarzenia dnia zawierały się w rozmowach, których słuchał i w których brał udział. Wszystkie te rozmowy toczyły się o rzeczach tego rodzaju, które, gdyby był sam lub na wsi, nie zajmowałyby go zupełnie, a tutaj w Moskwie były bardzo interesujące. I wszystkie te rozmowy wywierały przyjemne wrażenie, a tylko dwa wspomnienia nie zupełnie zadawalniały Lewina: pierwsze, że się wyrwał z dowcipem o szczupaku, drugie, że litość, jaką miał dla Anny, zdawała mu się być nie na miejscu. Gdy Lewin wszedł do pokoju żony, zastał ją smutną i osowiałą. Obiad, na którym były wszystkie siostry, przeszedł bardzo wesoło, lecz potem, gdy czekano na niego, zrobiło się nudno, siostry rozjechały się, a ona została się sama jedna.
— A ty co robiłeś? — zapytała, spoglądając mu w błyszczące bardzo podejrzanie oczy; aby jednak nie przerywać mu opowiadania, udała, że nic nie zauważyła i z uśmiechem słuchała, gdy opowiadał, jak spędził wieczór.
— Uradowałem się bardzo, spotkawszy Wrońskiego... bardzo łatwo i gładko poszło mi z nim... Rozumie się, że teraz będę się starał widywać go o ile można najrzadziej, dobrze jednak się stało, że jesteśmy z nim na dobrej stopie — rzekł, i przypomniawszy sobie, że starając się widywać go o ile można najrzadziej, pojechał natychmiast do Anny, zarumienił się. — Powiadają wszyscy, że lud pije — mówił dalej; — nie wiem doprawdy kto więcej pije, czy lud prosty czy my; chłopi tylko w święta, lecz...
Kiti jednak nie bardzo była ciekawą jak pije naród; zauważyła tylko, że mąż zarumienił się i chciała dowiedzieć się, dlaczego.
— A potem gdzieś był?
— Stiwa prosił mnie bardzo, aby pojechać z nim do Anny Arkadjewny — tu Lewin zarumienił się jeszcze bardziej, i powątpiewania jego, czy dobrze czy też źle postąpił, jadąc do Anny, rozstrzygnęły się ostatecznie; teraz już wiedział, że nie trzeba było tego robić.
Kiti, usłyszawszy imię Anny, rozwarła szeroko oczy i błysnęła niemi, zapanowała jednak nad sobą, ukryła swe niezadowolenie i nie dała go poznać po sobie.
— A! — zauważyła tylko.
— Zapewne nie będziesz się gniewała, żem był u niej. Stiwa prosił mnie, a i Dolly życzy sobie również...
— O nie!... — odparła, lecz w oczach jej widniało tajone niezadowolenie, nie obiecujące mu nic dobrego.
— To bardzo miła, bardzo dobra i bardzo zasługująca na współczucie kobieta — mówił Lewin, opowiadając o Annie, o jej spędzaniu czasu i o tem, co mu kazała powiedzieć żonie.
— Nie ulega wątpliwości, że jest godna współczucia — rzekła Kiti, gdy mąż skończył mówić. — Od kogo odebrałeś list?
Lewin odpowiedział żonie i zaufawszy jej pozornemu spokojowi poszedł przebrać się.
Gdy wrócił po paru minutach, zastał Kiti na tem samem miejscu; gdy podszedł ku niej, spojrzała na niego i wybuchnęła płaczem.
— Co? co? — dopytywał, wiedząc już z góry, co.
— Zakochałeś się w tej wstrętnej kobiecie, oczarowała cię... widzę to po twoich oczach. Tak, tak! Inaczej być nie może. Piłeś i grałeś w klubie, a potem pojechałeś i do kogo? Musimy koniecznie jechać... ja wyjeżdżam jutro...
Lewin długo nie mógł uspokoić żony; uspokoił ją wreszcie, gdy przyznał się, że uczucie litości i wypite wino odebrały mu panowanie nad sobą, że uległ wpływowi Anny, i gdy obiecał, że teraz będzie jej unikał.
Do jednej tylko rzeczy przyznawał się szczerze, że sam nie wie już co robić, siedząc w Moskwie, gdzie spędza się czas tylko na gadaniu, jedzeniu i piciu; oboje ani się spostrzegli, jak zegar wybił trzecią, i dopiero wtedy, pogodziwszy się już zupełnie, mogli zasnąć spokojnie.