Arena w Poli (Orkan, 1912)
←Na Canale Grande w Wenecyi | Arena w Poli Z martwej roztoki z cyklu Przypomnienia Władysław Orkan |
Dzwony→ |
ARENA W POLI
Amfiteatrum puste...
Przed dwoma tysiącami lat
Było tu zaiste ludnie!
Dwadzieścia tysięcy ludzi
Od szczytów aż do tych w dole krat
Gdy wrzasło —
Krzyk rwał błękit jak chustę,
Bijąc o nieba strop...
I dziś — wszystko zagasło.
Nawet ech w skałach nie budzi.
Przez puste okna piętr morze prześwieca cudnie
I rzuca oczom światła miłego snop,
Wiodąc je po promieniach,
Po lazurowej wodzie
W oddal błękitną — hen,
Gdzie mkną żaglowe łodzie...
Każde okno, jak obraz w oramieniach
W dali widny — jako marzenny sen...
Siedzimy na trawniku,
Na gruzach skalnych ław,
Na wysokości piętra.
W dole arena
Pełna zielsk zgniłych i traw —
Śluzy puste, otwarte —
Przy nich jaszczurki zwinne pełnią wartę.
Zda się, że ta arena
Osmęca razem i drwi.
Ileż tu w piasek wsiąkło krwi!
Ileż tu tysięcy padło!
Ile klątw ze krwią bluznęło!
Dziś trawa...
A to była tylko zabawa.
Naraz martwy plac w dole
Poczyna się nam na oczach ożywiać...
My, wszędzie wiodący z sobą swoje bole,
Którymi chcemy zadziwiać —
Na tę arenę, pustą od dwóch tysięcy lat,
Wypuszczamy swoje chowane bestye...
Wyłażą, jak ongi, jak ongi, z za krat:
Jaguary, tygrysy, lwy i inne wyjce —
Bogatsze mamy zwierzyńce.
I poczyna się walka bezgłośna...
Szalone, piekielne tańce —
Dziwne, dziwne łamańce.
Widać okrutne paszcze,
Które rozwiera głód —
Ino już lud nie klaszcze —
Choć nieraz klaszcze i lud...
Na oczach dusza się zmaga,
Niewstydna, skrwawiona, naga —
Walki krwawe, bolesne,
Teatrum zgoła współczesne.
Miast piasku, deski i trawa —
A i to tylko — zabawa.