[174]ARYANIE
Uciekający z ojcowskiego domu,
Idziemy oto pić trucizny czaszę
Pod sinym znakiem okropnego gromu
Co na popioły spalił serca nasze
I łzy przerobił w ogniste krwawniki —
My, psy kacerskie! — psy! — i nieszczęśniki!
Od zwalonego lecący komina
Dzióbiasty bocian indziej skleci gniazdo,
I lichy wróblik — i jaskółka sina
Ćwierkała będzie pod tą samą gwiazdą,
A nam — i synom — i dzieciom ich dzieci
Ojczysta niwa już się nie zakwieci!
Jak mściwa furya z taborem kacerzy
Braterska klątwa czołga się i wlecze
I serc się czepia! — i za końmi bieży,
I szalejących biczem hańby siecze!
I, zda się, nawet szmer wiosennych liści
Banitów ściga głosem nienawiści!
I nieraz — nocą — niemowlęta śpiące
Mdłem konwulsyjnie wzdrygają się ciałkiem,
Czując na sobie ślepie jej płonące
I przeraźliwie okrwawionem białkiem,
I drżą niewiasty i męże ocknięte
Na wrzask echowy: „Przeklęte! przeklęte!“
[175]
Przeklęte plemię! Za Judaszów paru,
Ociekających bratniej wzgardy śliną,
Za te bękarty zbrodni i pożaru,
Co krew narodu żłopały jak wino,
Za owych kilku, ziejących trucizną,
Wyklęci wszyscy: kupczyli ojczyzną!
O, królu! królu! Tacyż my zaprzańce?!
Tak serce w serce trędowaci zdradą?...
Żaliż nie bieglim na stracone szańce,
Kędy się trupy sinym wałem kładą
I, jako żóraw z wyciągniętą szyją,
Kul nie czekali, wołając: „Niech biją?!“
Niechaj mogiły pękną wskróś! niech one
Strasznym umarłych protestują krzykiem!
Niechaj się prochy zatrzęsą hańbione
I spopielałym przemówią językiem!
I niech ze krwawej dźwigną się pościeli
Z jękiem: „Narodzie! za co my ginęli?!“
Ty nas, ojczyzno, widziałaś na łanie,
Kędy rycerskie śmierć kosiła głowy,
Na ciał drgających okropnym kurhanie
W złotych płomieniach i krwi purpurowej,
I bohaterską chlubiących się blizną,
I konających widziałaś — ojczyzno!
A dziś — o matko — nad tułacza skronią
Urągająco szydzi kniej gęstwina!
I nie zwycięskie karabele dzwonią,
Jedno ta klątwa, co syny wyklina,
A bezecnikiem dzika trwoga miota
Nie mąk i śmierci! ale ślin i błota!
[176]
Było nas wymieść, jak zarazę świata
I nasze córy wlec za długie włosy
Pod miecz kojący czerwonego kata!
Na szubienice i dymiące stosy!
Było obryzgać jadowitą pianą!
I truć! — i dusić! — ale nie! wygnano!
Od tego nieba i tej ziemi wielkiej,
Od złotych łanów znajomego grania,
Od rozwalonej chaty‑rodzicielki,
Od trumien matek! od snów! od kochania!
Jak słup ruchomy, okropny a niemy,
Idziemy sędzie! idziemy! idziemy!..
Ale ty ludu! przecz ty dziś tak niski,
Że się wyparłeś i brata i syna!
I niemowlęta‑ś wytrącał z kołyski,
Bo to niemowlę dzieckiem arjanina!...
Ty, coś mógł dumnie zawołać przed światem:
Nie byłem nigdy tyranem i katem!
Grzechem nas karmić i napoić grzechem!
Skalany dom ten, co wyklęte chowa!
W żadnem się sercu nie odbiły echem
Wielkiego króla zapomniane słowa...
Narodzie! słuchaj i sromem się rumień:
Ludu‑m król tylko, a Bóg królem sumień![1]
Or-ot.