Azais (Temat do filmu)/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Azais (Temat do filmu) |
Pochodzenie | Nowy Tarzan. Opowiadania wesołe i niewesołe |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Zakłady Graficzne Straszewiczów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór Całe opowiadanie |
Indeks stron |
Ludzie kolorowi mają niepospolitą łatwość do nauki języków obcych. Nietylko moje panny, które były w kolegjum „pour jeunes filles de colonies“, ale i obie starsze damy brały u mnie lekcje. W ciągu paru miesięcy doszły do wielkiej wprawy w języku francuskim tak, że rozmawialiśmy z sobą bardzo swobodnie.
Stosunki między nami urobiły się bardzo przyjacielskie i jeżeli buddyzm naucza, że powinniśmy kochać bliźnich bez różnicy koloru skóry, to mogę śmiało powiedzieć, żeśmy to przykazanie ściśle wypełniali. Lubiliśmy się wzajemnie, a że wszystkie te kobiety miały w sobie coś dziecinnego, właściwego ludziom pierwotnym — i ja przy nich stawałem się dzieckiem. Po lekcji zwykle nasze panny w swoich kolorowych sukniach zaczynały tańce, nieco osobliwe, przypominające dawne pląsy, t. zw. canaries; muzykę wyobrażał instrument w rodzaju pozytywki, ale o dźwięku mocniejszym. Przy tem nasza mulatka Nelly śpiewała, a miała głos przecudny, jak dzwonek srebrzysty, sopran, jakim w niebie śpiewają aniołowie.
Panie te miały apartament obszerny, z sześciu pokojów złożony, w których porozstawiały kupne meble, niezbyt wyszukane co do stylu, ale wygodne w znaczeniu amerykańskiem. Tylko Sita umieściła w swoim pokoju rodzaj ołtarza z figurką Wisznu, siedzącego na grzbiecie wielkiego ptaka Garudy; nad ołtarzem z rubinów i szafirów, złotem inkrustowanych, widniała swastyka, czyli krzyż bramiński. Posiadała też ona nad lewą brwią maleńkie wycięcie wytatuowane: był to znak magiczny, który ją chronić miał od wszelkich złych przygód.
Wyróżniała się ona jeszcze i tem, że gdy wszystkie inne z tych dam kolorowych miały kult dla Europy i Ameryki, dla ich urządzeń, wynalazków, ustroju, ona uważała się zawsze za istotę wyższą i dla ludów białych czuła pogardę, jako dla barbarzyńców.
Przyjaźń nasza miała w sobie coś spokojnego; bywaliśmy razem na wycieczkach zamiejskich, jeździliśmy nawet do Wersalu; uczęszczaliśmy do teatrów, muzeów, na igrzyska jarmarczne i wyścigi konne.
W tym spokoju taiła się jedna nuta ostrzejsza: zachowanie się Jane wobec mojej osoby było nieco zagadkowe. Spoglądała na mnie wzrokiem tak dziwnym, że wpadałem w omdlenie. Poprostu zdawała się mnie hipnotyzować.
W Courbevoie, niedaleko Paryża, panie te miały kółko znajomych, również kolorowych dam z Ameryki, które od czasu do czasu odwiedzały. Wyjeżdżały zwykle na cały dzień.
Pewnego razu, Jane w ogrodzie Luksemburskim szepnęła mi w ucho: — Przyjdź do nas jutro o godzinie drugiej. Mam ci coś do powiedzenia.
Przy pożegnaniu mocno uścisnęła mię za rękę.