Baśń o uśpionéj królewnie i o najśmielszym królewicu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wasilij Żukowski
Tytuł Baśń o uśpionéj królewnie i o najśmielszym królewicu
Pochodzenie Tłómaczenia
Wydawca Gebethner i Wolff
Wydanie drugie
Data wyd. 1874
Druk Czcionkami Gazety Lekarskiéj
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Antoni Edward Odyniec
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


BAŚŃ
O UŚPIONÉJ KRÓLEWNIE I O NAJŚMIELSZYM KRÓLEWICU.
Z ŻUKOWSKIEGO.

Był sobie król i królowa.
On zdrów, młody — ona zdrowa;
Przecież rok, drugi i trzeci,
Jak nie ma, tak nie ma dzieci.
Król w myślach smutkiem się trawi,
Komu swe berło zostawi;
Królowa także się troska.
Lecz cóż? taka wola Boska!
Dręczyli się, umęczyli,
W końcu się uspokoili.

Aż królowa raz wieczorem,
Poszła dumać nad jeziorem,

Dumać zawsze o tém jedném,
O sierocém życiu biedném,
I przez jakąby ofiarę
Odwrócić tę Niebios karę.
Idzie, duma — aż z jeziora,
Płynie wielki rak — potwora,
Z wąsem jak som, a w kirysie,
Jakby jaki rycerz lśni się:
I kiwnąwszy zlekka głową,
Tak się ozwie: „O! królowo!
„Dobre tobie niosę wieści:
„Koniec troskom i boleści!
„W trzy ćwierć roku od téj pory
„Będziesz matką pięknéj córy.“ —
— „Ach! ty raku mój nad raki!
„Zkądże tobie rozum taki,
„Byś mógł wiedzieć co się stanie?“ —
Rak jéj na to zapytanie
Nic nie odrzekł, lecz się zwinął,
Plusnął w wodę, i gdzieś zginął.

Snem królowéj to się zdało;
Lecz jak mówił, tak się stało.
W trzy ćwierć roku od téj pory
Była matką pięknéj córy,
A tak pięknéj, chociaż małéj,
Że jéj równéj, na świat cały
Ludzkie oczy nie widziały.
Król niezmiernie rad z dzieciny,
Sprosił cały kraj na chrzciny,

A nasamprzód, państwa stróżek,
Jedénaście możnych Wróżek.
Byłać wprawdzie i dwunasta,
Ale stara, zła niewiasta;
Téj nie prosił; — nie dla tego,
Że stara i nic dobrego —
Lecz był powód. —

W dworskich składach,
Po królewskich pra-pradziadach,
Był, osobliwszéj roboty,
Serwis cały szczerozłoty,
Jak raz na dwanaście osób.
Król bez niego w żaden sposób
Nie chciał nigdy dać obiadu. —
Aż tu kłopot! — Czy ze składu,
Czy z kredensu, dość, że skrycie
Ktoś dwunaste skradł nakrycie;
Lecz kto? lecz jak? gdzie i kiedy?
Ani śladu! — Król więc tedy
Rada w radę z swym Marszałkiem;
I wolał nie prosić całkiem
Téj dwunastéj Wróżki staréj,
Niż dać serwis nie do pary.

Baba co nie pękła z złości. —
A tymczasem tłumy gości,
Co na bal proszeni byli,
Zebrali się, jedli, pili,

I nakoniec, jak w tym kraju
Było zdawna w obyczaju,
Czy kto krewny, czy nie krewny,
Niósł podarki dla królewny.
A po krewnych i za drużbą,
Przyszły Wróżki z dobrą wróżbą,
I przez rymy, przez zaklęcia,
Zarzekały los dziecięcia:
„Będziesz cudem tego świata,
„Będziesz można i bogata,
„Będziesz cudna jasnolica,
„Znajdziesz męża królewica,
„Będziesz wiek wesoło trawić,
„Lud cię będzie błogosławić,
„Będziesz miła, będziesz tkliwa,
„Będziesz dobra i szczęśliwa!“ —
Takie, w kolej od dziesięciu
Wróżek, wróżby szły dziecięciu.
Jedénasta z wróżbą nową
Idzie także: — lecz nim słowo
Wyrzec mogła: — sen czy mara?
Jedną razą Wróżka stara
Zjawiła się przy kolebce,
I już rym swych zaklęć szepce:
„Mnie na ucztę nie proszono,
„Nie karmiono, nie pojono,
„A jać dar mój niosę przecie. —
„Krótko tobie na tym świecie,
„Królewiątko! żyć radośnie.
„W siedemnastéj życia wiośnie,

„Zaraniwszy dłoń wrzecionem,
„Zaśniesz na śmierć wiecznym zgonem.“ —
To wyrzekła, w dłoń klasnęła,
Zaśmiała się, i zniknęła. —
Lecz jak zmienić groźby wieszcze? —
Szczęściem Wróżka, która jeszcze
Nie darzyła niemowlęcia,
Tak skończyła rym zaklęcia:
„Kłamiesz! to się tak nie stanie!
„Będzie to sen, nie skonanie.
„Sen ten będzie trwał lat dwieście,
„Lecz nie wiecznie; — aż nareście,
„Zjawi się najśmielszy z ludzi,
„Co ją znajdzie i obudzi.
„Z nim, i z królem, i z królową,
„Odrodzi się jak na nowo;
„Będzie widzieć wnuków wnuki,
„I dopóty żyć, dopóki
„Sama zechce.“ —

To skończywszy,
Królowi się pokłoniwszy,
Wróżki poszły. — Król w rozpaczy,
Różnie słowa ich tłómaczy,
Wzdycha, płacze, mizernieje.
I cóż za dziw? nie śpi, nie jé,
Myśl złą wróżbą wciąż zajęta:
O dobrych ani pamięta,
A choć wspomni, to nie wierzy.
Myśli wciąż, jak zapobieży

Téj u niego jednéj pewnéj,
Co wróży śmierć dla królewny.
Aż ktoś z dworzan tak doradza:
„Królu panie! twoja władza!
„Zakaż w kraju lnu i przędzy,
„I drwij z przeklęstw staréj jędzy.“ —
W myśl królowi poszła rada.
Więc nie tracąc chwili, siada,
I do swojéj Rady Tajnéj
Pisze ukaz nadzwyczajny.
„Ja król, pan wasz, chcę i każę:
„By w całym państw mych obszarze,
„Nikt — ni szlachta, ani chłopi,
„Nie sieli lnu, ni konopi;
„A kto będzie siał, ten zwije
„Sam z nich stryczek na swą szyję.
„Zabrania się téż prząść nici,
„I zaleca się policji,
„Przez wszelkie jakiebądź środki,
„Zniszczyć wszystkie kołowrotki,
„A nadewszystko wrzeciona. —
„Wola moja niecofniona,
„Kto ją słyszy, niech wykona!“ —
Po wydaniu téj ustawy,
Król zbył troski i obawy,
Znów jadł, pił, spał, żył radośnie.
A tymczasem córka rośnie,
Rośnie — matki już dorasta,
I już wiosna siedemnasta!… —
Cóż się stanie z wróżbą ową? —

Dnia jednego, król z królową,
Gdzieś w gościnę, na czas pewny,
Pojechali bez królewny.
Smutno było to królewnie.
Napłakawszy się więc rzewnie,
Co tu począć? myśli sobie.
Nudno! — „Aha! wiém co zrobię.
„Co mam w domu sama siedzieć?
„Pójdę — rzekła — pałac zwiedzić!“ —
Jakoż poszła. — Ochmistrzyni,
Kilka Frejlin idzie przy niéj.
Idą naprzód do tronowéj,
Od tronowéj do balowéj,
Z tamtéj znów do innéj sali;
I tak coraz daléj, daléj.
Przyszły wreście do narożnéj,
Do okrągłéj wieży próżnéj,
Gdzie jak zamek zamkiem, pewno
Nie był nigdy król z królewną.
W środku tam nic szczególnego.
Mur z kamienia ciosowego,
Kręte wschody, tuż przy murze,
Wiodą w górę; a na górze,
Widać drzwiczki do ganeczka. —
Królewiątko, jak sarneczka,
Skik, skik, w górę — wbiegła sama.
Ochmistrzyni, wielka dama,
Leźć po wschodach nie tak rada.
Frejlinom téż nie wypada

Iść wprzód, zwłaszcza kiedy gniewna.
Więc zostały; — a królewna
Już tymczasem na wierzchołku.
Wbiega, patrzy — aż na stołku,
U nizkiego okieneczka,
Siedzi sobie staruszeczka,
Niziuteńka, siwiuteńka,
Jak gołąbek; — prawa ręka
Na powietrzu, palce w ruchu,
I coś kręci na fartuchu.
Co takiego? — kawał drewna,
Nakształt strzałki! — Więc królewna,
Cicho, cicho, choć w obawie,
Podkrada się — i ciekawie
Patrzy, co to za narzędzie?
A staruszka kądziel przędzie.
I to liźnie lewą rękę,
To coś mruczy jak piosenkę.
„Wrzecioneczko, wij się, wij się!
„Kądziałeczko, nie tak rwij się!
„Praca nasza nie igraszka,
„Wiążem sidło, złowim ptaszka!“ —
A królewna z udygnieniem
Spyta jéj: — „Za pozwoleniem,
„Co to robisz, proszę?“ — „Przędę.“ —
— „Naucz-że mnie, i ja będę!“ —
I już ręką wyciągnioną
Sięga nici: — wtém wrzeciono,
Ach! — ukłuło; — krew z paluszka
Wytrysnęła — a zła Wróżka

Zaśmiała się w głos, i znikła. —
A w królewnie mdłość niezwykła
Rozlewa się — wzrok się klei —
I usnęła. — Tuż z kolei,
Sen ogarnął Ochmistrzynię,
I Frejlinę po Frejlinie;
I co żyło w całym dworze,
Wpadło w letarg. —
W téjże porze
Król powraca. — Co to znaczy?
Ni doboszów, ni trębaczy,
By go witać za powrótem!
Cały odwacht śpi pokotem.
Straż przy bramie, choć stojąca,
Lecz pijana, czy drzemiąca,
Z zwisłą głową i rękoma,
Stoi martwa, nieruchoma.
Co to znaczy? — Król się gniewa,
Chce coś fuknąć — a wtém ziewa,
Ziewa, ziewa — i w pół słowa
Zasnął mówiąc — I królowa,
I jéj dama honorowa,
I szambelan z całą świtą,
Nawet laufer przed karétą,
Z podniesioną, jak biegł, nogą:
I woźnica z miną srogą,
Z zamachniętym biczem w dłoni,
I forysie, i sześć koni,
Jak jechali, tak w pół placu
I zasnęli. — I w pałacu,

Jak kto gdzie stał, tak śpi: — straże,
Prezentując broń; kucharze,
Kręcąc rożen; — nawet płomię,
Choć nie zgasło, nieruchomie
Stoi w górę: — i u góry,
Dym jak buchał, tak w kłąb bury
Zwił się, i śpi: nad kominy
Stercząc tylko jak słup siny.
A jak pałac, tak z nim cała
Okolica zadrzemała,
I powoli, czas za czasem,
Pokryła się gęstym lasem,
Czarnym borem; — a do boru,
Ani drogi, ani toru,
Ni przystępu, ani zblizka!
Wszędzie głogi, a bagniska.
Żaden wiatr tam nie dowiewa,
Nie zaszumią nigdy drzewa;
Żaden ptaszek nie zapiśnie,
Żaden zwierz się nie przeciśnie;
Nawet chmura kiedy płynie,
To go zawsze bokiem minie;
Nawet słońca jasność słodka
Nie ma kędy wejść do środka,
Tak jest gęstą mgłą objęty.
Słowem, był to bór zaklęty.

A tymczasem, jak dzień po dniu,
Tak szedł tydzień po tygodniu,
Tak szedł miesiąc po miesiącu,
Rok po roku — aż i w końcu

Sto lat przeszło. — Z razu ludzie
Rozprawiali o tym cudzie,
Potém coraz mniéj wierzyli,
Potém całkiem zaprzeczyli.
Została się wieść niepewna,
Że w tym borze śpi królewna,
I że kto najśmielszy z ludzi,
Ten ją znajdzie i rozbudzi.

Z razu było dość młodzieży,
Z książąt, grafów i rycerzy,
Co przed laty, jak wieść niesie,
Szli próbować szczęścia w lesie.
Ale jedni, pełni trwogi,
Powrócili od pół drogi,
To nie mogąc znaleźć toru,
To nie śmiejąc wejść do boru.
Było jednak i tych wiele,
Co przez głogi i topiele
Przedarli się w las; lecz z lasu
Nikt nie wrócił. — Czas od czasu,
Coraz to mniéj, coraz rzadziéj
Było takich, coby radzi,
Dla niepewnéj tam królewny,
Narażać się na zgon pewny.
W końcu nie ma i nikogo.

A czas zawsze swoją drogą
Jak szedł, tak szedł; — aż nareście
Upłynęło i lat dwieście.

Czasby ocknąć się królewnie.
Już jéj o tém śni się pewnie…
Lecz przyjdzież najśmielszy z ludzi,
Co ją znajdzie i obudzi? —
Nie potrzeba o to bać się,
Co ma stać się, musi stać się.
Posłuchajcie!

Dnia jednego,
Wiosennego, wesołego,
Syn królewski — (Król już nowy
Był w tym kraju) — lubiąc łowy,
Z wielką psiarnią, z wielkim dworem,
Przyjechał tam, i wieczorem
Jakoś zbłądził. — Jedzie, jedzie,
Przez noc całą; aż na przedzie,
Widzi — czarną mgłą okryta,
Stoi puszcza nieprzebyta.
Nigdzie drogi, nigdzie toru,
Ni przystępu! — Więc wzdłuż boru
Jedzie, jedzie — aż spotyka
Staruszeczka, Pustelnika.
Więc go wita, więc go pyta.
Co za puszcza nieprzebyta? —
A staruszek wstrząsłszy głową,
Zaczyna mu słowo w słowo
Opowiadać, co sam pewnie
Wié od starszych: o królewnie,
Co w królewskim wielkim dworze
Śpi zaklęta w owym borze:

Śpi lat dwieście, i śpiąc czeka,
Na kochanka, na człowieka,
Co najśmielszy będzie z ludzi,
Co ją znajdzie i rozbudzi.
Opowiadał potém daléj,
Jak już byli tak zuchwali,
Co jéj szukać próbowali:
Lecz jak jedni wejść nie śmieli,
A co weszli w las — zginęli.
A królewic słucha, słucha —
Był to młodzian pełen ducha,
Pełen serca. — Jednym razem
Wstrząsł się cały, i żelazem
Jak nie zepnie swego konia!
A koń wichrem, wprost przez błonia.
Jak nie skoczy!… w oka mgnieniu
Wpadł do boru, i w drzew cieniu
Zniknął z jeźdzcem. —

Cóż tam w borze? —
Dziwy dziwów! cuda Boże!
Raj nie gaj, nie puszcza dzika,
Oczom jeźdźca się odmyka.
Zamiast głogów — róż ogrody;
Zamiast bagnisk — żywe wody
Połyskują, szumią, brzęczą.
Rój motylów jasną tęczą
Leci nad nim; ptaszki zgrają,
Lecą przed nim, a śpiewają.

Kwiaty pachną — wszędzie wonność,
Wszędzie jasność a zieloność!
A koń leci, ani staje;
A przed koniem same gaje
Rozchodzą się, czynią drogę;
A królewic nie już trwogę,
Ale taką czuje radość;
Że i w niebie jéjby zadość!
A tymczasem konia bodzie,
Leci, leci — aż na przodzie,
Widzi pałac — cud struktury!
Z alabastru białe mury,
Dach się błyszczy jak ze złota,
Wrota na ścież — więc we wrota,
Pędzi prosto do pałacu.
Wjechał na plac: — aż na placu,
Tłumy ludzi w różnych strojach,
W złotogłowach, w jasnych zbrojach,
Stoją, siedzą, leżą — ale
Żaden się nie ruszy wcale,
I czy stoi, czy kto leży,
Śpi i chrapie jak należy.
A wśród placu, jakby wryta,
Stoi pyszna kocz-karéta,
Z herbem dworskim, sześcią koni.
Nasz królewic zajrzał do niéj.
Lecz nie widząc, jak był pewny,
Młodéj, ładnéj — więc królewny,
Wprost pod pałac gnał w zawody.
Przebył ganek, wbiegł na wschody.

Wszedł do sali — do tronowéj,
Ztamtąd prosto do balowéj,
Ztamtąd znów do innéj sali;
I tak coraz daléj, daléj,
Doszedł wreście do narożnéj
Owéj wieży — już nie próżnéj —
Bo tam właśnie Ochmistrzyni,
I Frejliny obok przy niéj,
Przed wschodami śpią na ziemi.
Spójrzał bystro między niemi,
Czy nie znajdzie téj, co szuka.
Lecz nie! serce nie oszuka,
A tu mówi, że jéj nie ma.
A więc rzucił wkrąg oczyma.
Patrzy, widzi wschody kręte,
I u góry wpół przeniknięte
Małe drzwiczki; — coś widocznie
Tam go ciągnie; — lecz cóż pocznie?
Przejść nie sposób! Ochmistrzyni
Leży wzdłuż, Frejliny przy niéj,
Chyba deptać. — Lecz poradził,
Krok w tył — skoczył, i przesadził.
Dopadł drzwiczek, popchnął, wbiega,
I postrzega — cóż postrzega?
O! radości! — „Tak! to pewna!
„To jest ona! to Królewna!“ —
Tak, to ona! — bo gdzież w świecie
Taka druga? —
Jakby dziecię,
Spokojniutka, miła, cicha,
Drzemie zlekka: — pierś oddycha;

Usta drgają, jak śród krzewu
Listek róży od powiewu;
Po przez rzęsy jasność oczek
Lśni jak gwiazdka przez obłoczek.
Włos w pierścieniach oblał szyję,
W twarzy róże a lilije.
Na wysmukły, cienki stanik,
Rzucon lekki półkaftanik,
Purpurowy, złotem tkany,
Gronostajem bramowany.
Zresztą w bieli, lekkiéj, mglistéj,
I w zasłonie wpół przejrzystéj.
W dole tylko z pod fartuszka,
W koturniku, drobna nóżka
Lśni się złotem. — Cudo dziewic!
Śpi jak anioł! — a królewic,
W zadumieniu, w zachwyceniu,
Cały w sercu a spójrzeniu,
Nieruchomy stał — i ona
Spała przed nim niewzruszona.

Lecz jak przerwać sen zaklęty? —
Od miłości on natchnięty,
Skoczył ku niéj, zgiął kolano,
Wlepił oczy w twarz rumianą.
Usta drgnęły jak uśmiechem,
Pierś jéj żywszym tchnie oddechem;
W licach zakwitł kwiat rumieńca,
Jakby czuła wzrok młodzieńca.

A młodzieniec! w uniesieniu,
W upojeniu, w omamieniu —
O! któżby się pohamował? —
Schylił się — i pocałował.

A wtém nagle izba cała
Blaskiem słońca zajaśniała.
I królewna się ocuca!
Błędném okiem wkoło rzuca,
I ujrzawszy królewica,
Rumieni się i zachwyca.
A tymczasem, jak w pałacu,
Tak na ganku i na placu,
Jak kto gdzie spał, tak się budzi.
Znów gwar, hałas, ciżba ludzi.
Ochmistrzyni jeszcze ziewa,
Na Frejliny już się gniewa.
Dobosz widząc że król jedzie,
Bije werbel; a na przedzie,
Laufer jak stał bieży daléj,
Furman z kozła z bicza pali,
I zajeżdża. — Król, królowa,
I jéj dama honorowa,
I szambelan z resztą świty,
I hajduki z za karéty,
Wysiadają, dłoń podają,
Króla we drzwi wprowadzają.
Straże bronie prezentują,
W kuchni znowu jeść gotują.
Kuchmistrz miechem w ogień dmucha,
Ogień trzaska, dym znów bucha.

Słowem, wszystko się ruszyło,
Odrodziło się, ożyło,
A wszystko jak dawniéj było.
Prócz nowego tylko gościa,
Królewica jegomościa,
Co z królewną wraca z wieży,
Król naprzeciw niego bieży,
Królowa tuż za nim kroczy,
Za królową dwór się tłoczy,
A u wszystkich wielkie oczy!…
A królewic im rzecz całą
Opowiada, jak się stało. —
Słysząc to król i królowa,
Ledwo mogli przyjść do słowa,
By mu wdzięczność swą objawić,
I z królewną błogosławić.

Cóż wam jeszcze mówić daléj? —
Kochankowie się pobrali.
Król znów sprosił gości wiele,
Sprawił ucztę, a wesele,
Lusztyk, bal! — I ja tam byłem,
Miód i wino z gośćmi piłem.
A com od nich się dowiedział,
Tom wam, jak mógł, opowiedział.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Wasilij Żukowski i tłumacza: Antoni Edward Odyniec.