Ballada o świątkarzu

>>> Dane tekstu >>>
Autor Emil Zegadłowicz
Tytuł Ballada o świątkarzu
Wydawca Towarzystwo Bibljofilów
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Rolnicza P. G.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło skany na Commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron



ODBITO W DRUKARNI ROLNICZEJ P. G. POZNAŃ, SEW. MIELŻYŃSKIEGO 24, W NAKŁADZIE 145 EGZEMPLARZY NA PAPIERZE MIRKOWSKIM CZERPANYM, ORAZ 20 EGZEMPLARZY NA PAPIERZE DZIEŁOWYM BEZDRZEWNYM. WYDAŁ, SKŁADAŁ I TŁOCZYŁ DLA TOWARZYSTWA BIBLJOFILÓW POLSKICH W POZNANIU JAN KUGLIN, TYPOGRAF, PRZY WSPÓŁPRACY DRUKARCZYKÓW ZDZISŁAWA GRAUSCHA, MARJANA HEJNY I WŁAD. DZIĘCZKOWSKIEGO. RYSUNEK NA OKŁADKĘ WYKONAŁ JAN MROZIŃSKI. DRUK UKOŃCZONO 29 LUTEGO ROKU PAŃSKIEGO 1928

Egzemplarz nr. 108











ŚWIĄTKARZ




WE WSI GORZENIU DOLNYM, TUŻ PRZY GRANICY GORZENIA GÓRNEGO, ŻYJE OSTATNI SNAĆ ŚWIĄTKARZ BESKIDZKI, JĘDRZEJ WOWRO, TWÓRCA CHRYSTUSÓW FRASOBLIWYCH, CHRYSTUSÓW W PIWNICY, CHRYSTUSÓW PRZY SŁUPIE, CHRYSTUSÓW UPADAJĄCYCH, ŚWIĘTYCH FLORJANÓW, JANÓW NEPOMUCENÓW I T. D. CHŁOP NIEMRAWY, SUMIASTY, GRANIATY, NAJSZCZERSZY ARTYSTA POLSKI DZIELĄCY WIELKOŚĆ SWEJ PROSTOTY Z SZEREGIEM BEZIMIENNYCH SNYCERZY LUDOWYCH. — GDY SZUKAM RZEŹBY POLSKIEJ WIDZĘ JEDYNIE STWOSZA, DUNIKOWSKIEGO I WOWRA (JUŻ JAKO GROMADNE POJĘCIE BEZPOŚREDNIEJ TWÓRCZOŚCI) — — LECZ SERCU NAJDROŻSZY WOWRO. —
Z JĘDRKIEM ZNAM SIĘ BEZMAŁA ĆWIERĆ WIEKU — SZCZYCĘ SIĘ JEGO PRZYJAŹNIĄ; JEJ ZAWDZIĘCZAM ODKRYCIE TAJEMNICY TWORZYWA WOWROWEGO: ŁOCY BIEDA, GŁOWA I PALICE: CIEKAWOŚĆ PATRZĄCA I WIDZĄCA, MIŁOŚĆ POTRZEBUJĄCA, ROZUMIENIE RADOSNE I WIEDZA TECHNICZNA — A TO JUŻ JEST WSZYSTKO. — DROGI KUMOTRZE, KIEDYŚ, GDY JUŻ CIEBIE I MNIE ŚWIĘTA ZIEMIA BESKIDZKA POCHŁONIE, GDY GROBY NASZE ZAROSNĄ DZIEWANNĄ, ŻMIJOWCEM I BRATKAMI POLNEMI — MOŻE BĘDZIE MI POLICZONA ZA ZASŁUGĘ NIEJAKĄ TA O TOBIE KRONIKA WIERNA — PRZETO JUŻ DZIŚ CHCĘ RZEC TOBIE, KTÓRY JEJ — LITER NIEZNAJĄCY — CZYTAĆ NIGDY NIE BĘDZIESZ, ŻE WŁAŚNIE TOBIE PATRZY SIĘ ZAPOMLIWA PAMIĘĆ POTOMNOŚCI — BRACISZKU ŚWIĘTEGO FRANCISZKA — — —
— JUŻ WYŚPIEWAŁEM BALLADĘ, A CIĄGLE ZDA SIĘ MAŁO — WIDZĘ WCIĄŻ OCZY TWE BLADE I POKURCZONE CIAŁO I ŚWIĘTOŚĆ TWOJĄ WIDZĘ — POTROSZE I ZAZDROSZCZĘ, ŻE TO TAK Z BOGIEM W LIDZE JAK TY W TEM ŻYCIU NIE GOSZCZĘ —;— CHRZEŚCIJANINIE CICHY NIC NIE WIEDZĄCY O TEM, ŻE CHODZISZ TAK BEZ PYCHY POD PACHĄ Z SŁOŃCEM ZŁOTEM —!— —

KTOŚ IDZIE — DO DRZWI PUKA — A! — WOWRO —!— BRACIE DROGI —!— PRZEŚWIĘTA DZIŚ NAUKA W BEZBOŻNE WESZŁA PROGI — — — — — — — — — — —








BOŻĄ SIĘ I KAPLICZĄ
wierzby i topole —
przychyla się do stóp ich
bławatami pole —
rozwidlają się drogi
całe i niecałe —
pod skrzyżowanie ino
na tę bożą chwałę —
kapliczki uwieńczone
jakby na wesele —
Bóg swe serce człowieczy
w drewninowem ciele


— ktos tes to tak majstruje te przydrożne świątki
dające pozór sielny na wsiowe porządki
na porządki drogowe przyleśne upłazki
na ścieżek śródwądolnych kręte wywijaski —
— ka ino spojrzyć drogom idącemu wsiowom
wszędy dojrzy figure tu starom tu nowom
kazdo grubso topola, wierzba i przypłocie
wprasa świentom opatrzność znużonej tęsknocie —

— Chrystusiki frasowne Matkiboski zielne
Barbary Floryjany — i świente kościelne
któryk się wypierają wszyśkie kalendorze
cujne rozumiejące okazują tworze —
— stróżują zadumaniem wiecznej tożsamości
za swą istność darzący z przebrania miłości
ścieżki, drogi, rozstaje, gadzinę, psy, koty,
idących, wracających z zgarbionej roboty — obojętnych,
wierzących — wszystkich w równej mierze
nizają różańcowo na dzienne pacierze —
— prostują życzliwości niestronniczej znakiem
drogę krętą przed dzieckiem, kostera pijakiem
— otaczają rąk wątłych niewidomym szańcem
wertepy i bajora poprzed obłąkańcem —
— błogosławią pogrzebom krzcinom i weselom
złodziejskim zatrwożeniom — celom i bezcelom —
— darzą równością wszystkich, którzy życia brzemię
niosą z śmiechem czy wzgardą przez bezżyzną ziemię
— tak każdy świątek obręb stróżstwa swego krzepi
by dobrym było dobrze a złym jeszcze lepiej —

a zaś nocą gdy śpienie nieprzebudzające
zamyka jaskrom oczy na podmokłej łące
by nie patrzyły na to co się zdarzyć może —
— zsuwa się blady Chrystus po korze po korze
a tuż za nim patronów wsiów beskidzkich wiela
kuśdykuje jak ucznie do nauczyciela —





zbierają się w porójkę koślągi wielebne
Katarzyny kwiaciaste, Magdaleny zgrzebne
Floryjany, Kaźmierze, Izydory — inni
którzy z jakichś powodów też tu być powinni —
niepatrzeni niewidni wichrzą się kryjomie
przy tej chałpie na górce przy drogi załomie
kędy w żółtym migocie nikłego kaganka
struga świątkarz kozikiem —
— daleko do ranka —
— lecą wiórka lecą z lipowego pniaka
będzie zaś figurka i nieladajaka —
— skąd się wzion stary Wowro nik nie wi — nik nie wi —
ani go dąb pamięto ani las modrzewi —
tak ci razu jakiegoś wzion się z — nikąd z — nagła —
jedna spróchniała wierzba widać go zapragła —
bo zaroz na dzień trzeci wystrugoł ji Boga —
w te pędy się zbożyła wkrąg mamiąca droga —
w wierzbie — z którą — pedali djeboł sie ożenił —
wraz sie serce — i więcej: cały duch odmienił
rozkwitła wybujała fujarkowem pręciem
i jakiemś zadumanem wiecznem przedsięwzięciem
wiatr co niegdyś wężowem żądlił w niej strachaniem
dziś się modli weselnie srebrzystem śpiewaniem —
i tak się to poczęło —
a potem co kwilka na rozstajach przydrożach miedzach
i wertepach wyrastały świątki
jak wonne zioła ruty z marcinowej grządki —

zabożyły się drogi skapliczały miedze
i wiodły odtąd wiernie w niezbadaną wiedzę —
rozwidlają się drogi
całe i niecałe —
pod skrzyżowanie ino
na tę bożą chwałę —
patrzy Chrystus przykucły frasobliwy bardzo
i chude pokutniki które ciałem gardzą —
Barbary i Agnieszki z okrągłym rumieńcem
otoczyły to okno prześwietlonym wieńcem —
patrzą i dziwują się i głowami kręcą
przegibują się w pasie i sercem się smęcą
i patrzą nieruchomą źrenicą farbioną
i westchnieniem drewniane wyskrzypują łono —
— patrzą —
a tam nad deską stołu niehebloną brudną
mozoli się ten majster nad dłubaczką żmudną —
kozikiem na odpuście kupnym za grajcary
wystruguje wymyślne zawidziane mary:
Pasterza idącego pod nawisłe strzechy
z słowami wybaczenia i wielkiej pociechy
bogatym, że ich mamon w zgubę gna coprędzej
biednym, że tak zazdroszczą bogatym ich nędzy —
cnotliwym, w których pokus niepokoje goszczą
niecnotliwym, że tamtym cnoty ich zazdroszczą —
mądrym, że drżą zbłąkani śród światów bezmiedzy
głupim, że tak dochrapać pragną się niewiedzy — —





— kozikiem snów załomy powierza lipinie
świątkarz smętny radością zapodzianą w czynie — —
— a przed nim leżą świątki dopiero obrobne
koślawe nieruchome — do niego podobne —
łby graniate jak jego — wyłupiaste oczy
kropla w kroplę — on cały — wowrowi kumotrzy —

trzyma se kolanami biały kloc lipowy
i tnie kozikiem walnie — będzie Panbóg nowy —
— lecą wióra okrajki — ostaje się ciało
które widać już przedtem w drzewie kształt swój miało
a w ciele duch się krzesi taką koniecznością
jaką gwiazdy się rodzą skróś i pod wiecznością —

Wowro rzeźbi —

snycerz bogów, beskidzki Wowro powsinoga
z kloca uzdajanego rzeźbi swego Boga
smutnego beznadzieją jak wowrowe życie
zawstydzonego sobą w tym bycie-niebycie —
lutościwego wielce — — bo ten co go boli
razdwa się z bolejącym przyjaźnią zespoli
w wspólnocie dróg —

wowrowy rodzi się BÓG —

BÓG prawdziwszy od wszystkich
i od tych w kościele
i od tych wysławianych

w sławnych majstrów dziele —
prawdziwszy bo boleścią widziany i męką
po ludzku po człowieczu skumany z udręką
zapoznany od mała z mozołem i trudem
jeden z sercem strwożonem i jeden z swym ludem —

Chrystus co z każdem dzieckiem na ten świat przychodzi
co z każdej łzy przelanej na nowo się rodzi —
wolej niźli w posągów marmurowych wiela
w tego koślawca z lipy wklina się i wciela —
wolej niźli się hołdzić w złocistym posągu
swe umęczenie wieczne zjawić w tym koślągu
— by nędzarza pokrzepić w racji najpewniejszej:
wszakżem ja Bóg a jeszcze od ciebie nędzniejszy — —
— — — — — — — — —
kapliczki uwieńczone
jakby na wesele
Bóg swe serce człowieczy
w drzewinowem ciele
— — — — — — — — —
— — zasnął Wowro strudzony świątobliwą pracą —
ten snycerz nieuczony to boże ladaco
zwiesił głowę strzechatą nad krawędzią stołu
— na chwilę twardym dłoniom poskąpił mozołu
a Chrystus frasobliwy za oknem stojący
nakazał palcem ciszę ciżbie stróżującej
a sam miarkując kroki by wejść bez stukotu
przymknął się do śpiącego i do jego potu





wyjął mu z między kolan kloc, a kozik z dłoni —
— usiadł pobok — nad pracą krwawą głowę kłoni
i struga — raz po razu patrzący w męczeństwo
by utrafić ze śpiącym rzeźby podobieństwo
by to czoło zorane te zmęczone oczy
zczolić i zoczyć w wieczny serca dzień roboczy
by to miejsce wymierzyć jedyne i jedno
kędy serce czatuje wpatrzone w bezedno
by miarą powsinogi na cal Boga wdrewnić
i tę wiedzącą nędzę nad gwiazdy wyśpiewnić
— skończył — — przygładził ręką i w pokornej skrusze
wyjął z śpiącego Wowra rozbożoną duszę
niepostrzeżenie zgoła z bezgrzesznego śnienia
przenikła wolą pańską na okraj ocknienia
i wetchnął ją Bóg w ono wystrugane ciało —
zewłok zastyg bezradnie, a drzewo zadrżało
wtedy Chrystus swe usta do rzeźby przybliżył —
niewiedno czy się człowiek czy Panbóg uniżył —?—
a zanużywszy palec w strudze krwi cierniowej
nazwał świątka na wieki chrztu bożemi słowy:

ŚWIĘTY WOWRO

BESKIDZKI PATRON
ŚWIĄTEK BOŻY
RZEŹBIŁ BOGA
BÓG MU OD DZIŚ SERCE SWE OTWORZY
— — — — — — — — — — — — — — — — —

i tedy wyszed cicho ku uczniom na pole
by przed świtaniem zdążyć na swoją topolę
— jaka ślicna kompanija
Wowro, Jezus i Maryja
— — — — — — — —




BALLADY O ŚWIĄTKARZU
KONIEC



εὐ πλοῖ



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Emil Zegadłowicz.