Nasz pan Twardowski mądry szpak, Wszystkiemu sprostał tak czy siak:
Gdy jęczał kto w niemocy,
Szedł do alkierza swego z nim
I wnet z komina buchał dym —
A co tam czynił w nocy, W ony czas
To wiedział zacz sam Bóg i dias.
W lecie rozliczne zioła rwał, Po nie na szczyty piął się skał,
Tarł wonne z tłuszczem maście,
Gdy został z chorym sam na sam,
Ciało mu krajał tu, znów tam,
Aż duszę, jak mysz, w garście
Potem we wrzącą rzucał ciecz. Wyjął, jak niemoc pierzchła precz,
Wyrównał, jak należy,
Wreszcie z pod klosza duszę szust!
I do chorego wpuszcza ust,
A pacyent czerstwy, świeży, Jak ze snu
Zbudzony, szedł, by żyć za stu.
Ów pan Twardowski sługę miał, Co chętnie pańskich wiedzieć chciał
Zamiarów kręte drogi,
Aby za panem dążyć w ślad;
Lecz zań swe życie dałby rad.
Pan, zda się, tyran srogi Choć go lżył,
Miał słabość dlań i ojcem był
Gdy pan w podróży trwonił czas, Maciej strzegł mienia. Pewien raz
U chaty pańskiej proga
Królewski staje paź czy ciur,
Król rychło mistrza zwie na dwór:
„Straszny tam zamęt, trwoga,
Rwetes sług:
Królewnę ból dziś zwalił z nóg.“
Wezwani naraz z różnych stron Lekarze wróżą blizki zgon
Z bladego chorej czoła,
A zanim minie doby ćwierć
Królewnie oczy zamknie śmierć,
Pomódz już nikt nie zdoła. Ojciec zaś
Po mistrza śle, więc bieży paź.
Maciej doń rzecze: — „Chłopcze, zważ, Jakiego mistrza we mnie masz:
Wnet chorej wrócę zdrowie.“
A w duszy do się mówił sam:
— „No, jakoś sobie radę dam,
Znam wszystko, jak się zowie Względem ciał.“
Na konia wsiadł i mknęli wcwał.
Służba honory czyniąc mu, Do sali wiedzie go co tchu,
W której królewna leży.
Gdy z chorą na klucz zamknął się
Wnet kraje, sieka, maści trze,
Rzecz czyniąc, jak należy. Próżno wszak,
Zapomniał snać, że duszy brak.
Powtarza wszystko znowu w lot Trze, aż mu czoło oblał pot, —
Lecz chora jak nieżywa.
Znów kraje, praży, zszywa ją,
Ze strachu łydki pod nim drżą,
Naraz się w głos odzywa: — „Gwałtu, źle!“
I póki czas drapaka tnie.
Nie uszedł bacznej straży ócz I rychło wzięty był pod klucz.
Gdy stanął przed sędziami,
Król rzecze: „Drabie, pełen win,
Tyś zbój, nikczemnik, wiedźmy syn
I głupiec nad głupcami.“ Naród wre:
„Na stos! na stos! zabawim się!“
Gdy bies szczegóły sprawy zdał, Aż do rozpuku mistrz się śmiał.
I w drogę doń pośpiesza.
— „Hej, z czarodziejem wprost na stos,
Niech go okrutny spotka los!“
Wyje wciąż wściekła rzesza W jeden wtór,
Wtem nagle mistrz przybywa z chmur.
I z góry Maćka cap za czub, Jak chwyta jastrząb w szpony łup.
Umilkło naraz wrzenie
Z miejsc, gdzie przed chwilą Maciek stał,
Ku chmurom tuman kurzu gnał,
Po ziemi niósł płomienie Wichru pęd
I czułeś dym i siarki swęd.
— „Pięknieś się, chłopcze, spisał! co?“ I mistrz w pająka zmienia go
Swą czarodziejską mocą.
„Chciałeś być pono sławy syt,
„A więc wysilaj cały spryt.
„Tkaj przędzę dniem i nocą. „Idź no, idź,
„Pajęczą snuć bez końca nić!“
Więc pająk wnet, jak kazał pan, Umieścił się w kąciku ścian,
Wśród nitek pajęczyny,
Snuł nić pajęczą w dzień czy mrok,
A w swego pana topiąc wzrok,
Na jego patrzał czyny, I choć czuł
Do niego żal, wciąż snuł i snuł.
Ot i piosenki cała treść, Dotychczas, jak nam głosi wieść
Wciąż pająk nić swą przędzie