<<< Dane tekstu >>>
Autor Hector Malot
Tytuł Bez rodziny
Rozdział VII. Nauka czytania
Wydawca Spółka Wydawnicza Karola Miarki
Data wyd. po 1902
Druk Spółka Wydawnicza Karola Miarki
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Stefania Tuchołkowa
Tytuł orygin. Sans Famille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VII.
Nauka czytania.

Komedjanci trupy synjora Witalisa, t. j. pieski i małpka, mieli niezaprzeczenie talent, ale talent ich nie był wielostronny.
Po trzech, czterech przedstawieniach repertuar[1] ich był już wyczerpany; mogli go byli tylko powtarzać.
Stąd wynikała konieczność ustawicznej zmiany miejsca. — Po trzech dniach zatem wyruszyliśmy w drogę.
— Dokąd idziemy? — zapytałem mistrza, wobec którego już się ośmieliłem.
— Czy ty znasz krajowe miejscowości?
— Nie, — odrzekłem.
— Czemu się zatem pytasz, dokąd idziemy? Choćbym ci powiedział, że pójdziemy do Bordo[2], a stamtąd w góry Pirenejskie, to i tak byś nie wiedział, co to znaczy. Zresztą ja sam nie byłem jeszcze w stronach, dokąd zdążamy.
— A jednak pan wie, dokąd mamy iść.
Przyglądał mi się długo, jakby czegoś we mnie upatrywał.
— Ty pewnie nie umiesz czytać? — zapytał.
— Nie, ale widziałem, jak inni czytali, — odparłem tonem osoby przekonanej, że ma z czego być dumną.
Wychowany byłem jak prawdziwy dzikus, który nie ma pojęcia o życiu cywilizowanem. Coprawda posyłano mnie do szkoły, ale tylko przez miesiąc, w czasie którego nie miałem nawet książki w ręku.
Wówczas we Francji było bardzo wiele gmin, które wcale szkół nie miały, a tam, gdzie szkoły były, tam kierowali niemi nauczyciele, którzy albo sami nic nie umieli, albo też zajmowali się czem innem, dość, że nie uczyli wcale dzieci, jakie im powierzano. Nie nauczyłem się zatem niczego w szkole, nawet nie znałem liter.
— Czy to trudno czytać? — zapytałem po chwili Witalisa.
— To jest trudnem dla tych, którzy mają tępe głowy, lub złą wolę. A ty, czy trudno pojmujesz?
— Nie wiem, ale uczyłbym się chętnie czytać.
Dobry staruszek zapoznał mnie ze sztuką czytania, a gdy umiałem już w książce czytać, zapytał mnie:
— Czy chciałbyś umieć czytać także nuty?
— A czy znając nuty, potrafiłbym tak śpiewać, jak pan?
— Czy chętnie słuchasz, jak ja śpiewam?
— To dla mnie największa przyjemność. Jak pan śpiewa, to poszedłbym za panem w ogień. Mam wtedy ochotę płakać, lub też śmiać się i może pan się wyśmieje z tego, gdy panu powiem, że gdy pan śpiewa piosnkę rzewną i tęskną, to zdaje mi się wtedy, że jestem przy matce Barberin, że widzę nasz domek, a przecież nie rozumiem wcale słów włoskich piosenek, jakie pan śpiewa.
Spojrzałem na niego, — łzy błyszczały mu w oczach.
Przystanąłem tedy i zapytałem:
— Czy sprawiłem panu przykrość memi słowami?
— Nie, moje dziecko, — rzekł mi głosem wzruszonym — przeciwnie, przypomniałeś mi moją młodość, moją przeszłość szczęśliwą. Bądź pewnym, że nauczę cię śpiewać, a ponieważ masz w sobie dużo uczucia, będziesz także poruszał do łez słuchaczy twym śpiewem, będziesz oklaskiwanym, zobaczysz...
Naraz urwał i zrozumiałem, że nie chciał mówić już więcej o tym przedmiocie.
Zaraz dnia następnego zaczął mnie Witalis uczyć czytania i pisania nut. — Pewnego dnia odśpiewałem ku memu wielkiemu zadowoleniu piosnkę, napisaną przez Witalisa na kartce papieru.
Tego dnia Witalis poklepał mnie po przyjacielsku po policzkach, oświadczając, że, jeżeli tak dalej pójdzie, to napewno zostanę wielkim śpiewakiem.
Naturalnie, to wszystko nie mogło być dziełem jednego dnia. Nauka nie mogła mi być regularnie udzielaną tak, jak dziecku, które w szkole przechodzi klasy jedną po drugiej; tylko tedy owedy w wolnych chwilach mógł mi mistrz dawać lekcje.
Codziennie trzeba było przebyć większy lub mniejszy kawał drogi, zależało to od odległości dzielącej jedną miejscowość od drugiej. Trzeba było dawać przedstawienia wszędzie, gdzie mieliśmy widoki zysku; powtarzać role z pieskami i z Żolisiem; wreszcie przyrządzać sobie samym śniadania i obiady. Dopiero po tych wszystkich czynnościach można się było zająć czytaniem albo muzyką; najczęściej bywało to na postoju pod cieniem drzewa, lub na stosie kamieni, a za stół służyła mi murawa, lub droga.
W tym czasie przyzwyczaiłem się też do długich, nużących marszów. Poprzednio przy matce Barberin byłem dzieckiem wątłem, lecz teraz to życie na wolnem powietrzu wzmacniało mnie. Miałem silniejsze nogi i ramiona, rozwinęły się moje płuca, skóra się zahartowała i równie wytrzymały byłem na zimno i niepogodę, jak i na upały, na brak pożywienia i na trudy.




  1. Repertuar oznacza zasób sztuk, jakie odnośna trupa umie odgrywać.
  2. Pisze się właściwie „Bordeaux“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Hector Malot i tłumacza: Stefania Tuchołkowa.