<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LVI.

Jenerał wyszedł ze swymi akolitami. Betina stała z pierścieniem w ręku, rozmyślając.
— Otóż to szczęście ludzkie — mówiła w duchu — gotów się z nią ożenić! Czem na ten los zasłużyła? nie rozumiem.
Ale dobrze! dodała — przekonam teraz siostrę, że tak złą nie jestem.
Porwała szal, zarzuciła go na ramiona i zdyszana wbiegła na drugie piętro.
Gdy się ukazała we drzwiach, zdala poznawszy ją, Ksawerowa krzyknęła. Obawiała się, aby jej nie zobaczyła Helena, której rana wywołała gorączkę i zmusiła się położyć. Dawała jej znaki, ażeby nie szła dalej.
— Czego waćpani chcesz od nas? nie przyjmuję... nie mogę...
Starościna zaczerwieniona, gniewna, zniosła to, ale, drżąc ze złości, pozostała, nie ruszając się krokiem.
— Mam do pomówienia z Heleną, nie z waćpanią — odparła — muszę się z nią widzieć.
— Nie można, ona leży w gorączce! — rzekła wdowa, drzwi zapierając sobą.
— Tak? chciałam ją uratować! odpychacie mnie! Mniejsza o to, niech ginie! — zawołała kobieta.
— Uratować? jak? — zapytała Ksawerowa.
Starościna przybrała postawę dumną.
— Słuchałam wyrzutów waćpani cierpliwie — rzekła żywo — dałam się bezcześcić pokornie... a przecież przekonasz się waćpani, że jestem niewinną. Nie mogłam zapobiedz temu, co się stało, ale starałam się przynajmniej ratować honor dziewczyny i udało mi się to uczynić.
— Cóż to są za zagadki? — zawołała Ksawerowa — nie rozumiem.
— Wpuść mnie waćpani do pokoju.
Wdowa zawahała się.
— Niepodobna — rzekła — Hela leży w gorączce... lękam się wrażenia dla niej... już lepiej zejdę do was.
— Nie wartam więc nawet waszego progu przestąpić! — szydersko ruszając ramionami, szepnęła starościna. — Śliczna w istocie rzecz wasz szpital podrzutków, gdzie wielkie panie tajone dzieci oddają.
Ksawerowa zamilkła, na łzy się jej zbierało i na wybuch gniewu, ale się powstrzymała, myśląc, że szło o Helenę. Zeszły więc obie, milcząc.
— Słuchajże waćpani — dumnie i śmiało zaczęła starościna, wszedłszy do swojego mieszkania. — Mam tylko jedno do powiedzenia na uniewinnienie moje: oto ten człowiek, który ją uwiódł, kocha ją szczerze i z nią się — ożeni.
Ksawerowa patrzyła niedowierzając.
— Dał na słowo — kończyła gospodyni — gdy Helena będzie zdrowsza, oddaj jej waćpani ten pierścionek na znak... i powiedz, że to mnie winna.
Ksawerowa nie śmiała dotknąć ani pierścienia ani ręki, co go jej podawała.
— Któż jest ten niegodziwiec? — spytała.
— Jest jenerałem, jest bogaty... ma imię... nigdy podobnego losu podrzutek jakiś nie mógł się spodziewać.
— Jak się on zowie?
— Puzonów.
— Puzonów! — krzyknęła, ręce łamiąc, wdowa. — Puzonów!
Starościna ruszyła ramionami.
— No to i cóż! — spytała — nie idą za mąż za takich? Człowiek przecie, a że poczciwy człowiek, dowodzi to, co czyni dla niej, drugiby pewnie...
— Poczciwy! On! — powtórzyła Ksawerowa i, zakrywając oczy, zaniosła się od płaczu.
— Lepiej więc, żeby została... tak jak jest, niż-by poszła za niego? — zapytała starościna szydersko. — No! to jak się podoba!
Ksawerowa, płacząc ciągle, padła na krzesło, sił jej brakło, w głowie się plątało.
— A! siostro! siostro! — zawołała, pierwszy raz mianując ją tem imieniem, którego od dzieciństwa nie wymówiła — siostro! w jakiejże chwili się spotykamy. Dlaczego córka poczciwego ojca, poszłaś tą drogą hańby i niesławy!
Takaż z ciebie Polka?
Imię siostry wzruszyło starościnę, rzuciła się, jakby ją w serce ubodło — uczuła się zawstydzoną, dotkniętą.
— Albo-żem ja sobie obrała to życie? — odezwała się, zakrywając sobie oczy — albo-żem winna, że mnie los rzucił w tę otchłań, z której się nie wyrwie nigdy, kto raz wpadł na dno? Dzieckiem uwiódł mię człowiek niegodziwy, sierotą opuścili mnie wszyscy. Nikt wówczas, gdym padała, ręki nie podał, nikt z was litości nie miał nade mną. Poszłam sama... byłam dumna, musiałam zwrócić się do tych, co mnie nie odpychali. Com ja winna! Czy ty, siostra, przyszłaś choć raz do mnie ze słowem pociechy i radą? czy mi kto rzucił czem innem, jak w twarz i serce przekleństwem? — Nikt! nikt! wszyscy odwrócili się ode mnie... Igraszka ludzi plunęłam im w oczy, światu... wszystkiemu! Myślisz, żem była szczęśliwą? że, zdrętwiała i pozbawiona czucia, jedną miałam chwilę spokoju?
Ksawerowa spuściła głowę, uczuła się wzruszona litością — łzy z jej powiek pociekły.
— A miałażeś choć chwilę żalu? — zapytała.
— Za późno! — rzekła starościna — kłamać ci nie chcę — za późno. Nie wierzę w nic już, co na świecie jest, jeno w Boga, który mi może przebaczy, bo On jeden rozedrzeć potrafi na pół winy moje i włoży ich połowę na tych, co byli więcej, niżeli wspólnikami moimi — bo sprawcami. Patrz na mnie — rzekła — ja się starzeję... ja w tem piekle przeżyłam lat dwadzieścia... a przez ten czas słyszałam tylko pochlebstwa i fałsze... nic poczciwego od ludzi... Ty pytasz zgryzoty i żalu, ja mam tylko pragnienie zemsty...
I starościna także płakać zaczęła.
Ksawerowa odezwała się:
— Niech cię Bóg sądzi... twoje grzechy to rachunek twój... ale to dziecko, które prowadziłaś do zguby!
Starościna rzuciła ręką.
— A czemuż nie mają wszyscy ginąć ze mną? — Czem ona lepsza?
Winnam — dodała — wyznaję, tak! ale nie pchnęłam nigdy nikogo do zguby. Jeden raz chciałam się pomścić na tobie... tak — na tobie! Myślałam, że jest Córką twoją... tyś mną pogardziła, hańbą rzuciłam ci w oczy.
— Kobieto? i ty się sama do tego przyznajesz?
— Tak — odparła starościna — a z tej winy oczyszcza mnie los... bo ten człowiek z nią się żeni... Ja go znam, on to powiedział i — spełni...
— Więc jest dotąd w Warszawie?
— Był przed chwilą — teraz już nie wiem.
Ksawerowa wstała, wzięła pierścień z rąk siostry... Starościna była tak po raz pierwszy w życiu wzruszona, że uklękła przed nią.
— Siostro! — zawołała — nie rzucaj kamieniem! przebacz mi...
— Niech ci Bóg przebaczy — odparła Ksawerowa cicho. — Kazał Pan nasz... ja ci mój żal daruję dla ran Jego.
I wyszła żywo.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.