Bezimienna/Tom I/LXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczaszyc (pierwszy niegdyś kochanek Betiny), który po najdłuższem życiu ks. wojewody miał być jego spadkobiercą, zajmował się wszystkimi interesami, dopomagając wdowie. Miała ona zapewnione sobie na dobrach dożywocie i kilkakroć sto tysięcy odprawy.
Podczaszyc należał do najświetniejszych niegdyś meteorów dworu stanisławowskiego, człek był światowy, dobry towarzysz do hulanki, choć już nieco poddeptany. Straciwszy ojcowiznę, macierzyznę, stryjowszczyznę i ze cztery ubocznych sukcesyi, bardzo był rad, dziedzicząc teraz na starsze lata fortunę ogromną. Dobry humor, w jaki go to wprawiało, chociaż niezmiernie wojewody żałował, czynił go bardzo grzecznym i w interesach łatwym. Zajmował się nimi gorliwie.
Wśród mnóstwa innych listów, które odebrał z kondolencyami, zapytaniami, prośbami, uderzył podczaszyca jeden z godłami pobożnemi, pod pieczęcią jakąś klasztorną, wzywający go dla nader ważnego i pilnego interesu, aby raczył zjechać do oznaczonego w piśmie klasztoru.
Zdziwił się bardzo temu wezwaniu, osobiście bowiem nie miał żadnych z zakonami, nawet żeńskiemi, stosunków, przypuszczać mógł chyba, że jedna z dawnych jego... bóstw, czasowo przebywająca za kratą, nagle uczuła zmianę powołania, dowiedziawszy się o spadłej nań sukcesyi. Bądź co bądź stawić się było potrzeba, a że podczaszyc był zaintrygowany, przed naznaczoną godziną przyjechał do furty. Wpuszczono go natychmiast do parlatoryum, a w chwilę potem postać miłej staruszki zjawiła się za podwójną kratą, pozdrawiając go pobożnie.
Podczaszyc z wielkiem uszanowaniem powitał przełożoną, usiadł i czekał, nie mogąc jeszcze domyślać się sprawy, która go tu sprowadzała.
— Bardzo przepraszam — odezwała się ksieni — żem pana fatygowała... ale w istocie nie mogłam się udać do kogo innego, tylko do spadkobiercy księcia wojewody.
— Aha! — pomyślał podczaszyc — idzie o jakiś legat lub obietnicę.
— Sprawa to — mówiła ksieni — wymagająca tajemnicy, ale książę wojewoda, zostawiając dyspozycyę, tyczące się jej, musiał je panu powierzyć.
— Testament został otworzony.
— A w testamencie czy niema punktu tyczącego się osoby, przebywającej tu z woli, ś. p. księcia? — spytała przełożona.
— Z jego woli przebywającej tu osoby? — spytał podczaszyc zdziwiony — o żadnej osobie nie wiem.
— Czyliżby książę nikomu tego nie zwierzył?
— Zdaje mi się, że nie — rzekł podczaszyc — jednakże z obowiązku spadkobiercy i krewnego powinienem wiedzieć, o co, o kogo idzie?
— Z polecenia władzy duchownej, na prośbę księcia wojewody, przed kilku tygodniami przywieziono tu osobę... w średnim wieku, która miała być później przewieziona do jednego z klasztorów naszych we Francyi. Wojewoda życzył sobie, aby oblokła suknię zakonną... a przynajmniej ażeby pozostała u nas, dopóki nie postanowi o jej losie.
Podczaszyc słuchał, nie dowierzając prawie swym uszom, tak mu się to wydawało dziwnem. Znał on dobrze życie księcia wojewody, nie było w niem tajemnic, intryg, i o stosunki żadne posądzić go nawet nie było podobna, wymagające środków, które tu były zastosowane. Cóż to być mogło? co tu czynić wypadało? tracił głowę.
— Ale nie mógłżebym widzieć się z tą osobą dla wybadania jej? — zapytał — możebym zrozumiał, o co idzie... bo w istocie sprawa ta jest dla mnie więcej niż ciemna... jest niepojęta. Więc ta osoba... była tu przewieziona z polecenia księcia wojewody?
— Na to jest własnoręczne jego pismo do mnie — odezwała się ksieni, podając mu list przez kratę.
Wszystko to było zagadką. Podczaszyc spojrzał na list i nie mógł się z niego nic nauczyć, nie było się kogo poradzić.
Nie ulegało wątpliwości tylko, że ze śmiercią wojewody ustawała potrzeba rekluzyi; przecież trzeba się było upewnić, iż osoba porwana pretensyi o to mieć nie będzie... pomówić z nią o tem i skandal, mogący wyniknąć, zagłuszyć.
— Jeżeli to być może — odezwał się podczaszyc — chciałbym sam na sam widzieć się z tą panią.
— Zechcesz więc pan zejść do foresteryum, dokąd go siostra furtyanka zaprowadzi, a pani ta natychmiast tam znijdzie.
Podczaszyc, jakkolwiek zdziwiony i skłopotany, śmiał się nieco złośliwie z tego pośmiertnego odkrycia intryżki jakiejś nieposzlakowanego starca, i zaciekawiony bardzo zbiegł do foresteryum. Niedługo tu czekał, drzwi się otwarły impetycznie i w progu ujrzał z niesłychanem zdumieniem... dobrze sobie, niestety, znajomą niegdyś pierwszą swą ukochaną... Betinę.
Oboje osłupieli.
Starościna jednak prędko odzyskała przytomność i, nie mogąc przypisać zdrajcy intencyi uwolnienia, wpadła na myśl, że z jego powodu została uwięziona. — Wprawdzie i to jakoś nie było dla niej jasne, ale potrzebowała wywrzeć gniew na kimś i rzuciła się do niego z wściekłością.
— To ty, nikczemniku, mnie zgubiłeś!
— Betino! dobrodziejko — ze śmiechu się zanosząc i odskakując, zawołał podczaszyc — stój! jam Bogu ducha winien! Ten, który tu waćpanią posadził, nie żyje. Ale co u licha miałaś za stosunki z księciem wojewodą?
— Ja? alem go jak żyję na oczy nie widziała!
— Nie może być! On tu panią przysłał.
— Nie znałam go...
— Przecież...
Podczaszyc pokazał list księcia wojewody. Wszystko to było zadziwiająco nierozwikłanem i ciemnem... Starościna rada, że się nareszcie uwolnić może, gotowa była żywym i umarłym przebaczyć, byle co najprędzej uciekać.
— Panie — zawołała — nikomu słowa nie powiem... zapomnę o wszystkiem... a wypuść mnie co rychlej, bo umrę... Powóz! powóz... Podczaszycu, idź sobie piechotą, baw się mniszkami... rób, co chcesz, a każ mnie odwieźć do domu. To była jakaś piekielna intryga, lub omyłka... Oddaj mi moją wolność! zaklinam!
Podczaszyc skłonił się, wskazując drzwi.
— O jedno pani tylko proszę... o milczenie, potrzebne nam obojgu. Pani byłaś na wsi.
Ręką tylko odpowiedziała starościna i wybiegła w dziedziniec, rozkazując woźnicy wieźć się na ulice Bielańską.
Wpadła tam przynajmniej równie niespodzianie, jak była znikła. Sługi powitały ją raczej z podziwieniem, niż z radością, rachować już bowiem zaczynały potrosze, że może nie powróci, i małe zadatki na przyszłą sukcesyę wziąć sobie pozwoliły.