<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Domawiał słów tych gość nieznajomy, gdy wejrzenie jego padło wypadkiem na ścianę przeciwległą, którą żywszym blaskiem oświecała stojąca na stole świeca; mówił, a oczy jego wlepione, utkwione w nią, zdawały się coś dostrzegać dziwnego, niepokojącego; podniósł się, poruszył zdziwiony.
Nad kanapką nie było wszakże nic oprócz kilku medalionów z czarnemi sylwetkami na dnie spłowiałem, a w środku wisiał większy nieco, na którym z włosów dość misternie wyrobiony był herb jakiś i związana zręcznie cyfra nieczytelna. Plątały się w niej w smaku wieku poukładane głoski, składające jakby zagadkę jakąś do rozwikłania.
Patrząc na ścianę, gość przestał mówić, ciekawość jego tak była podbudzona, że nagle, ująwszy świecę, zbliżył się do ściany i począł troskliwie przypatrywać się medalionowi i sylwetkom.
— Zdaje mi się — spytał — że ja tu tego u pań nie widziałem wprzódy.
— A! bo to Hela dziś dopiero dobyła — odezwała się starsza — i nie wiem dlaczego zawiesiła na ścianie wilgotnej... W tej biednej chacie to się nawet niewiedzieć jak wydaje... a to są nasze pamiątki!
— Ja tę sylwetkę znam! to chyba on! tak! to on! — zawołał gość, przybliżając się do tej — która wyobrażała mężczyznę młodego... popiersie otoczone było wiankiem a u dołu miało godła muzyki...
Hela patrzała wciąż bacznie na niego.
— To on! Skąd panie macie tę sylwetkę? — spytał żywo nieznajomy, odwracając się ku kobietom.
— Jest to moja własność — odpowiedziała Hela — to pamiątka po moim poczciwym przyjacielu... po nauczycielu, któremum winna tę trochę, co umiem...
— Jakto? więc znałyście Wacława Swobodę?
— A pan? znałeś go także? — spytała Hela, zrywając się z krzesła.
— Ja! to był mój serdeczny, najlepszy niegdyś przyjaciel — odparł gość z westchnieniem — jeden z tych ludzi, których gdy nam los odbierze, zdaje się jakby część własnej wydarł duszy... Te medaliony! zmiłujcie się, panie drogie — jakim się tu sposobem dostały...?
— Te medaliony wszystkie trzy: swój, jakiejś kobiety nieznajomej nam, i z cyfrą — odpowiedziała starsza — Swoboda przyniósł Heli, chcąc, aby je ona przechowała... nie wiem dlaczego... Było to na niewiele dni przed śmiercią jego — nie wiem, czy co przeczuwał, ale był dziwnie jakiś smutny i pogrążony... Wkrótce potem, wiesz pan zapewne, jak niespodzianie tą okropną skończył śmiercią...
Swoboda przywiązał się do Heli, gdy jeszcze dzieckiem była, jakby do własnego dziecięcia... kochał ją, jak my... A! był to człowiek rzadkiej dobroci, serca, jakich mało... Wszystkie godziny wolniejsze, on, co żyjąc z lekcyi, miał czasu tak mało — poświęcał wychowaniu sierotki...
Gość wpatrywał się pilno w Helę, która siedziała milcząca i smutna... wspomnienie jej sieroctwa, starego przyjaciela zmarłego, powlokło czoło jej chmurą, łza toczyła się po pięknej twarzy.
— Pan go znałeś! — zawołała, ocierając ją, Helena — ja byłam prawie dzieckiem, gdy go nieszczęście to spotkało... Powiedz mi pan, wiesz pewnie coś więcej, niż my, co znaczyła ta śmierć jego straszliwa? Moja dobra opiekunka mało mi co o tym wypadku powiedzieć mogła, bo mało wiedziała sama... Czem ten człowiek anielskiej dobroci mógł na taki zgon zasłużyć? co spowodowało zbrodnię? Zmiłuj się pan — dodała gorąco, chwytając go za rękę — może drugi raz w życiu nie trafi mi się spotkać kogoś, coby go znał, jak my, a mógł mi dać o nim wiadomość... to był dla mnie, a! jakby ojciec przybrany, wszystkom winna tej opiekunce a matce — i jemu. Pojmujesz, jak mnie wszystko, co się jego tyczy, obchodzi. O! proszę, proszę pana, nie odmawiaj mi...
Gość, jakgdyby milcząco pytał o pozwolenie starszej, spojrzał na nią; ta, nie okazując żadnego pomieszania, owszem ciekawość także — poczęła mówić, jakby przygotowując go do dalszego opowiadania.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.