Bezimienna/Tom I/XLIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLIV.

Nazajutrz po owym ciepłym dniu kwietniowym słota i wicher zawitały znowu. Mimo to, przestraszona Ksawerowa poszła wcześnie do ogrodu Mniszchów. Nie było tam żywej duszy — śnieg, deszcz, wicher, na przemiany zrywające się, nie dozwalały nawet pomyśleć o przechadzce. Biedna kobieta obawiała się, aby z jej winy złego się co nie stało; posłuszna przebyła kilka godzin, oglądając się, czekając, chodząc, nie spotkawszy nikogo. W południe przeziębła wróciła do domu z obawą i niepokojem.
Nazajutrz jeszcze odbyła drugą taką wycieczkę, powtórzyła ją trzeciego dnia, zawsze napróżno: nikt się już więcej nie pokazał.
Jenerał przez wszystkie te dnie prawie nie wychodził od starościny, czatował, niecierpliwił się, podawszy się za chorego, policyę zdał na innych, sam z zaciętością człowieka, którym owładnęła namiętność, o niczem nie myślał, nie mówił, tylko o Heli. Lękając się ją stracić, gotów był ważyć wszystko, byle raz wyjść z niepewności.
Na trzeci dzień nieustannie wzywana Hela wyszła wieczorem; w salonie znalazła Puzonowa bladego, drżącego od niecierpliwości... Starościna natychmiast, zostawiając ich samych, wysunęła się po cichu.




Niewyrażona obawa napełniła serce biednej wdowy, gdy Hela, która była wyszła tylko na chwilę i natychmiast miała powrócić na górę, zabawiła godzinę, dwie, cztery... Zbliżała się północ, Heli nie było...
Ksawerowa chodziła, płacząc po pokoju, łamiąc ręce, przyklękając do modlitwy. Julka w gorączce, niespokojna, siedząc na łóżeczku, wyciągała dłonie wychudłe, wołała Heli, domagała się jej, zrywała za każdym szelestem.
Można sobie wystawić trwogę i rozpacz ich, a zwłaszcza matki, przypominającej schadzkę w ogrodzie Mniszchów i groźby nieznajomego. Nie wątpiła na chwilę nieszczęśliwa kobieta, że, korzystając z pierwszej sposobności, porwano ją... może zabito, lub uprowadzono gdzieś, skąd już nigdy wrócić nie będzie mogła.
Cała ta noc oczekiwania i coraz słabnącej nadziei spłynęła we łzach... Ksawerowa, uśpiwszy Julkę nierychło, sama została na czatach, przysłuchując się, biegając do okien, na schody, zwodząc się najmniejszym szmerem.
Dzień nadszedł, rozesłano na zwiady, poruszył się dom cały, gospodarz, gospodyni, która bardzo kochała Helę, sąsiedzi... Starościna wybiegła razem z innymi, upewniając pana Paprońskiego, że Hela wyszła od niej oddawszy robotę, przed dziewiątą, i że natychmiast powrocić miała na górę... Nie pojmowała kobiecina niewinna, co się z tą nieszczęśliwą stać mogło...
Podejrzenia o jakiemś gwałtownem porwaniu Heleny nabrały jeszcze większego prawdopodobieństwa w oczach Ksawerowej, gdy nazajutrz rano, wróciwszy po wycieczce do domu do mieszkania swego, znalazła na komodzie w pierwszym pokoju stojące — opieczętowane pudełko pod swoim adresem.
Porwała je, sądząc, że może dowie się coś z niego o losie Heleny... Napis na wierzchu był widocznie ręką, utaić się usiłującą, nakreślony nieforemnie; ale wewnątrz nic nie było prócz paruset czerwonych złotych, grubo obwiniętych w bibułę.
Ujrzawszy to, Ksawerowa, dobita, padła napół martwa... na ziemię; nie mogła już wątpić, iż więcej poczciwego dziewczęcia nie zobaczy.
Gdy ją ocucono, dla dwojga chorych posłać trzeba było po lekarza, gdyż i Julki gorączka się wzmagała... a bolesny jęk jej wołał nieustannie Heleny.
Napróżno śledzono i badano, kto mógł tu przynieść i postawić owo pudełko: nie widziano nikogo obcego w domu, sługa zaklinała się, że nikt nie wchodził. Słyszano tylko otwierające się drzwi, szelest, a potem szybki stuk jakby kogoś spadającego ze schodów. Stało się to podczas nieobecności Ksawerowej, gdy wybiegła rozpytywać w domu, czy kto nie widział wychodzącej Heli. Oprócz powozu, który odjechał z wieczora od starościny do miasta, zdawało się, że ani ona, ani nikt nie przekroczył bramy. Stróż się zaklinał, że jej wcale wczoraj w bramie nie spostrzegł.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.