Bezimienna/Tom I/XLVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Dzień i ten jeszcze u łóżka dziecka, sama jedna, płacząc, spędziła Ksawerowa; czuła się tak w świecie osamotnioną bez swego starszego dziecięcia, które grzebała łzami, powtarzając: nigdy mi ona nie wróci... patrzyła na drobne po Heli pamiątki, na rozrzucone jej suknie, na rozpoczęte roboty, i żal, wzmagając się, serce uciskał. Każdy kątek był jej pełny.
Zmierzchało już, cisza teraz panowała w znużonej stolicy, ani jednego obcego żołnierza nie było już w niej z bronią w ręku. Dom przy Miodowej ulicy leżał w gruzach, spustoszony, zniszczony przez tłumy mściwe. Trupy wałem opasywały go dokoła. Po ulicach, w bramach, przed kościołem na Lesznie stosy napół obnażonych ciał czekały jeszcze pogrzebu... czuć było wyziewy krwi gdzieniegdzie zastygającej w rynsztokach.
Milczenie grobowe, rzadko okrzykiem przerywane, zalegało ulice... ale już zwolna otwierały się wrota, wracało uczucie bezpieczeństwa, a w progu kościołów, w których rzęsistem światłem otoczone ustawiono Groby Pańskie, skupiał się lud z bronią w ręku, od prochu i strzałów czarny, ociekły krwią... tryumfujący. Gdzieniegdzie trup, niesiony na barkach braci, lub ranny, na noszach dźwigany, przesuwał się otoczony ciekawymi, w tryumfie... Zielonemi gałęziami okrywano zwłoki poległych.
Noc nadchodziła, gdy wrota kamienicy przy ulicy Bielańskiej otwarły się powoli, mieszkańcy ogłodzeni szli w mieście szukać chleba, którego od dwóch dni nie pieczono, a więcej jeszcze wieści, których byli zgłodniali, wieści o braciach, krewnych, rodzinie... Dni te zdawały się długie jak wiek, i wiek istotnie przedzielał przeszłość od teraźniejszości. Dawno już stolica nie czuła się tak swobodną, tak szczęśliwą... Zbrojna pięść nie ciężyła na schylonym karku upokorzonych, zgniecionych mieszkańców; oddychano wolno... patrzano weselej. Ksawerowa, nie mogąc ani oddalić się od Julki, ani obejść się bez świeżego lekarstwa i pokarmu dla dziecka, wstała, szukając sposobu, by ją kto zastąpił w wycieczce do miasta. Ciężyło jej to życie, wzdychała zadumana, chodząc nie bardzo przytomnie od łóżka do okien... gdy nagle żywe kroki dały się słyszeć na schodach, drzwi otwarły się z trzaskiem... Ksawerowa krzyknęła...
Nie Helena żywa, ale widmo jej ukazało się na progu. Stała wryta, w podartych i zwalanych sukniach, okrwawiona, z włosem napół rozpuszczonym, z przerażającym, dzikim wyrazem na twarzy; w ręce drżącej trzymała karabin ciężki, który padł z brzękiem na ziemię.
Oczy jej błyskały ogniem, blade usta drgały, nie mogąc wymówić słowa... patrzyła i zdawała się nie widzieć... Podniecona siłą, wpadła tu i, znalazłszy się wobec matki, osłabiona, nagle skłoniła się, pochyliła — upadła. Od dwóch dni oprócz wody nie miała nic w ustach.
Ksawerowa przybiegła do niej z rozwartemi rękami.
— Hela moja! Hela! — zawołała, rzucając się, by ją uścisnąć.
— Matko! nie dotykaj mnie! — rękami wyprężonemi odpychając ją, zawołała, jakby ocucona głosem Helena — nie tykaj mnie, zwalasz się! Zdala ode mnie... nie warta byłam progu tego przestąpić... ani was widzieć więcej, ale mnie serce ciągnęło...
— Cóż się stało z tobą? gdzie byłaś? — spytała Ksawerowa.
— Co mi się stało! — powtórzyła z egzaltacyą rozpaczliwą Helena. — A! dziki zwierz mnie pochwycił i pastwił się nade mną...
Łkanie głos jej stłumiło.
— Dziki zwierz... alem się pomściła na nich!
Chwyciła karabin upadły i uderzyła nim o ziemię.
— Widzicie — zawołała — zabijałam ich... zabiłam, nie wiem wielu... deptałam ich trupy, patrzyłam, jak konali, i śmiałam się. A! czemuż jego... jego nie mogłam schwytać i piersi mu rozedrzeć i zamordować tak, jak on mnie zamordował!
— Kogo? co ty mówisz? tyś obłąkana — krzyknęła Ksawerowa — opamiętaj się! Mój Boże... co się jej stało...
W tej chwili Julka rozbudzona porwała się z łóżeczka i przybiegła do Heli, chcąc ją uściskać... drżące jej rączki już się na szyję rzucały.
Ale i ją odepchnęła z lekka Helena.
— Dziecko moje... — wołała — nie dotykaj mnie... nie jestem już Helą, siostrą twoją, jestem biedną, nieszczęśliwą... zbroczoną... widzisz.... zwalaną, błoto i krew! krew i trupy!
I oczy zakrywszy rękami, płakać zaczęła.
Dziecię, nie rozumiejąc i nie słuchając tych wykrzyków boleści, gwałtownie rzuciło się jej na ramiona... Oczy Heli przymknęły się i twarzą padła na ziemię...
Naówczas dopiero spostrzegła Ksawerowa na odsłonionem prawem jej ramieniu chustę krwawą, którą było zawiązane... przez nią jeszcze sączyła się krew... z rany... i kroplami padała na ziemię... Krzyknęła, wołanie to obudziło sąsiadów, sługi, wszyscy zbiegli się do drzwi i napełnili izdebkę, cisnąc się dokoła omdlałej. Osłabiona wysiłkiem, wzruszeniem... Helena straciła przytomność, niekiedy tylko konwulsyjnie rzucając się, jakby szukała broni... Omdlałą przeniesiono na łóżko.