<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Bezimienna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Drukiem Piotra Laskauera
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

W każdym człowieku obudza zajęcie przypadkowe do niego podobieństwo twarzy, które jest jakby węzłem, co łączy dwie jednostki; mimowolnie czuje się pociągnionym ku temu Sozij, przypuszczając w nim charakteru i losów podobieństwo. Nie można się też dziwić, że księżna wojewodzina, dowiedziawszy się od Bacciarellego o Heli, mocno się jakoś nią zajęła, zapragnęła ją widzieć i przekonać się, czy ten młodociany jej wizerunek w istocie ją przypominał. Ale surowość i dziwactwo wojewody czyniły to prawie niepodobnem; nie wolno jej było łamać ceremoniału domowego, wyjść nawet pieszo i bez dworu do kościoła... Przestrzegano tak ściśle poszanowania należnego pani, iż msza przychodziła do niej, gdy ona do mszy pójść nie mogła, a jeśli chciała co kupić, kupców przywożono do domu, aby się księżna jejmość, jak pospolite niewiasty, do sklepów nie trudziła.
Ale w takiej niewoli, jaką znosiła księżna pod pozorem poszanowania, zawsze znaleźć się muszą środki dla uniknienia zbytecznego jej rygoru. Księżna była dobra i służbę miała oddaną sobie, ludzi wiernych a wylanych na usługi — z ich pomocą znajdowała środki swobodniejszego wymknięcia się czasem z domu, aby odetchnąć powietrzem i ruszyć bez asystencyi. Tak przynajmniej mówiono w mieście po cichu, wcale się nie dziwując księżnie.
Nazajutrz zaraz po rozmowie z Bacciarellim obmyśliła księżna, jakby w godzinie porannej mogła Helenę sprowadzić pod jakim pozorem i ciekawości swej dogodzić. Właśnie wśród narady o to poufnej z wierną od dzieciństwa towarzyszką, panną Babską, (którą jeszcze z Litwy z sobą przywiozła i nigdy jej nie opuszczała, mimo że mąż często okazywał, że jej nie lubi) zapukano do drzwi, kamerdyner wszedł, zapytując, czy jaśnie oświecona księżna pani jegomości ks. wojewodę przyjąć raczy.
Naturalnie nigdy się inaczej nie odpowiadało, tylko:
— Prosić księcia jegomości — a sama księżna jejmość wychodziła do pierwszego pokoju, na spotkanie. Była to forma ceremoniałem dworu przepisana. Księżna więc natychmiast, porzuciwszy robotę, odprawiwszy Babską, wyszła, ale spotkała w progu księcia we fraku, orderach, z kapeluszem pod pachą, idącego dość śpiesznie ku niej. Wedle formy przepisanej, książę pocałował ją w rękę, dowiedział się o zdrowie, a opatrzywszy zwolna drzwi wszystkie (co niezawsze, ale często się trafiało), usiadł i rozpoczął po cichu:
— Proszę też waszej książęcej mości, że w tej Warszawie próżniacy sobie jakąś zawsze zabawkę wymyślić muszą, choćby kosztem drugich...
Księżna spojrzała.
— Cóż to jest, mości książę?
— Ten nieznośny Bacciarelli — mówił dalej wojewoda — roznosi po mieście, iż gdzieś tam spotkał dziewczynę nadzwyczajnej urody, która tak do w. ks. mości ma być podobna... że... gotowi ci niepoczciwi Bóg wie jakie dla nas krzywdzące z tego wnioski wyciągać.
Książę spojrzał na żonę. Zdawało mu się, że pobladła nieco — jednakże uśmiechnęła się i ruszyła ramionami.
— Mój mości książę — rzekła — cóż mi to uwłacza, co mi to szkodzi i co to nas ma obchodzić?... Nie trafiająż się podobne wypadki na świecie?
— Tak, to pewna, ale między ludźmi złośliwymi, zazdrosnymi, podejrzliwymi, jak ci nasi... to daje powód do śmiechów, szyderstw i wniosków niegodziwych.
— Jakich? — spytała księżna spokojnie — mów książę otwarcie.
— Mościa księżno — rzekł wojewoda — żyjemy z sobą lat kilkadziesiąt, a dzięki Bogu, nie mieliśmy powodu uskarżania się na siebie... ale ludzie o tem nie wiedzą, a świat jest zepsuty... któż im zabroni mówić, naprzykład, że to może być córka w. ks. mości?
— Córka moja? — wykrzyknęła księżna, załamując ręce i cofając się o krok. Książę śmiał się sucho, patrząc w jej oczy z uporem jakimś dziwnym.
— O! o! ależ nie ja to przecież mówię! — zawołał — głupi to mogą mówić... podli, nikczemni...
— A, mości książę, cóż ja na to poradzić mogę! — odparła księżna spokojniej.
— Ja też nie po radę przyszedłem do w. ks. mości, ale z radą... Wasza ks. mość naturalnie możesz być także ciekawą, możesz chcieć się zająć losem tej dziewczyny, która, jak słychać, jest biedna, bardzo biedna... córka jakiegoś oficyalisty ze wsi, czy coś podobnego... Otóż, gdybyś wasza ks. mość okazała najmniejszą ciekawość, interesowanie się utwierdziłoby te pogłoski... a przyznam się waszej książęcej mości, że byłoby mi to bardzo — powtarzam, bardzo nieprzyjemnem.
Książę, mówiąc to, zagryzł wargi. Surowe wejrzenie na żonę reszty dokonało.
Księżna siedziała blada, jak marmur, ale zastygła i nieruchoma.
— Możesz wasza ks. mość być pewnym — rzekła po chwili, z ciężkością dobywając głosu — że jego imienia i sławy nie narażę... dla dogodzenia mojej ciekawości.
— Otóż chodziło mi tylko o to — dodał książę.
— Ale z mojej strony, mości książę — odezwała się z widocznym wysiłkiem księżna, biorąc rękę męża, i całując ją z uszanowaniem niewolnicy — pozwól się prosić, abyś przez zbytnią drażliwość nie myślał na tej nieszczęśliwej a niewinnej istocie mścić się fatalnego do mnie podobieństwa.
Książę zagryzł znowu wargi.
— O! cóż za myśl! — zawołał — co znowu za myśl!
Spojrzeli na siebie, nastąpiło milczenie. Książę wstał, jakby się sposobił do wyjścia.
— Dajesz mi na to twe słowo książęce? — spytała żona.
Wojewoda jakby się zawahał, a księżna powtórzyła z uczuciem:
— Dajesz mi na to twe słowo?
— Na to tylko waszej ks. mości mogę dać słowo — rzekł po namyśle wojewoda — że nie chciałbym być zmuszonym, aby się jej co złego stało z tej przyczyny...
Książę wymówił znacząco: zmuszonym — i jakby unikając dalszej rozmowy, pocałował drżącą rękę żony, ukłonił się i wyszedł. Drzwi się zamknęły, księżna padła na fotel, a gdy troskliwa Babska, która wyjścia księcia pana oczekiwała za drzwiami, nadbiegła — znalazła ją prawie zemdloną.
Było gorąco w pokojach, a książę zawsze takie wrażenie trwogi zostawiał po sobie. Częste zresztą mdłości księżnej przypisywano chorobie sercowej, której podlegała od lat dwudziestu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.