Bezimienna/Tom I/XXXV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Bezimienna |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukiem Piotra Laskauera |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wieczorem tego dnia jedna ze starych znajomych pana Paprońskiego, gospodarza domu, w którym mieszkała Ksawerowa, przyszła do niego w odwiedziny. Była to tak dawna znajomość i tak już jakoś przerwana latami, iż odnowienie jej zdziwiło niemal pana Paprońskiego. Ale że panna Babska była niegdyś u panien Wizytek razem z jego żoną, a teraz rezydowała w bogatym domu i miała w świecie stosunki, Paproński posłał po sucharki i wystąpił z kawą na saskiej porcelanie. Mówiono o różnych rzeczach, panna Babska wpadła na ubogich, na obowiązki pomocy bliźnim i starała się wywiedzieć, czy w domu p. Paprońskiego nie było jakiej rodziny w potrzebie... a bez ratunku.
Paproński, gaduła, wspomniał o Ksawerowej. Dziwnie się nią, jej losem zajęła ta osoba... i wymogła na gospodarzu, aby się szczegółowo rozpytał, co się tam dzieje, a potajemnie ją o tem uwiadomił.
Zdziwiła się niepomału Ksawerowa, gdy wieczorem tegoż dnia zaraz niecierpliwy Paproński wszedł do jej ubogiego schronienia. Był to przyjaciel jej męża, dziś jej dobroczyńca... ale go się prawie ulękła, przewidując, że może o swą należność się upomnieć; a tej nie była mu w stanie zapłacić. Zarobek Heli ledwie na lekarza, na lekarstwa dla Julki i na jej wygody starczył; choroba nie ustępowała, owszem pogorszać się zdawała, a z nią rosły wydatki. Ze drżeniem więc powitała go, siadła ze łzawemi oczyma naprzeciw niego, i wprzódy, nim zawiązał rozmowę, sama zaczęła go przepraszać za swą nieregularność.
— Ale to tam nic nie jest — rzekł Paproński — niech sobie jejmość tem głowy nie trudzi! Zapewne! ciężkie to czasy na właścicieli realności, i toćby się przydało... ale coś też i dla dobrych przyjaciół zrobić czasem potrzeba. Ja tu przyszedłem, nie żebym — uchowaj Boże — upominał się o co, ale abym się dowiedział, co pani myślisz? jakie masz nadzieje? i czy zawsze idzie tak ciężko?
Biedna Ksawerowa łzy miała, nie nadzieję, łzami mu też odpowiadała. — Nadzieja moja w Bogu — rzekła — a! i może w tym poczciwym człowieku, który nam do Wielkanocy kazał czekać na siebie. Wiosna się zbliża! cierpimy i czekamy! Zdaje się, że ten człowiek, którego nazwiska nie mam prawa panu powiedzieć, myśli o Heli... a ja... ja drżę na samo przypuszczenie, że ją utracić mogę.
Gospodarz rozpytywał dalej. Pani Ksawerowa nawet spostrzegła, że jakiś cel w tem mieć musiał, którego jej domyślić się było trudno. Wiedział on z dawniejszych czasów historyę Heli i jej sieroctwa z odgłosu tylko... teraz bardzo szczegółowo badać począł i wymógł na wdowie, że mu ją opowiedziała. Nie była też ona tajemnicą. Uderzająca piękność dziewczęcia do pewnego stopnia to tłómaczyła — obudzała zajęcie wszędzie, gdziekolwiek się pokazała.
— Jakże, proszę jejmości? — spytał ciekawie Paproński — przy dziecku nie było też śladu, znaku, medalika... bo to zwyczajne przecie.
— Żadnego — odpowiedziała Ksawerowa — oprócz imion Heleny Ludwiki, które z sobą przyniosła. Doktór mi oddał metrykę z kościoła św. Krzyża wydaną, poświadczającą, że tam ochrzczone zostało dziecię rodziców nieznanych, które babki i dziadkowie kościelni do chrztu trzymali, a dano mu imię Heleny Ludwiki... Bezimiennej.
Ze śmiercią doktora znikł wszelki ślad pochodzenia dziecięcia... tajemnica z nim zstąpiła do grobu.
Paproński słuchał, badał, zdawał się wszystko chcieć zapamiętać i, pocieszywszy lokatorkę a westchnąwszy kilka razy mocno, pokłonił się i wyszedł, prosząc ją, aby się o zapłatę nie frasowała.